Nasz śp. kolega ze studiów lek. med. Jerzy Zgrajek

Razem ze śp. Jurkiem Zgrajkiem byliśmy Kolegami w latach 1965- 1971 na ówczesnej Akademii Medycznej (obecnie Uniwersytet Medyczny) w Poznaniu. Niewielu z nas pamięta ten wspólny czas, część odeszła do Drugiego ponoć lepszego Świata, część nie korzysta z dobrodziejstw internetu i wiadomości nie docierają w ogóle. I dlatego mamy do przekazania niewiele, ale to co spisane z otrzymanych maili i naszego „messengerowego okna na świat” daje obraz Jurka – Niezwykłego Lekarza a przede wszystkim Wielkiego Człowieka.  Szczególnie miłe naszemu sercu są słowa s. Reginy z Domu Dziennego Pobytu- Betlejemka w Szamotułach oraz komentarze w internecie pod zawiadomieniem o odejściu gdyż stanowią bezcenną kontynuację naszych młodzieńczych dobrych wspomnień o Jurku i są powodem ogromnej dumy z tego, że mogliśmy Go poznać i razem wkraczać w trudne i odpowiedzialne dorosłe życie zawodowe….       Jesteśmy na etapie oczekiwania na jeszcze inne informacje o śp. Jurku Zgrajku – szczególnie liczymy na obietnicę s. Reginy a na razie to, co udało nam się zebrać- jest to zarys nieco chaotyczny ale ostatecznie uporządkujemy wszystko zamieszczając WSPOMNIENIE w Biuletynie Wielkopolskiej Izby Lekarskiej (wersja papierowa i online) co zwykle czyni dbający o pamięć nasz kronikarz- prof. Jerzy T. Marcinkowski oraz inni Koledzy. A ja ze swojej strony pozwolę sobie  przedstawić je w tym skromnym „żyjącym” w internecie miejscu….

Krótkie wspomnienie kolegów ze studiów

„Kochani, dziś dowiedziałem się, że w czwartek, 21-go listopada 2024 r. odszedł nasz Kolega, mój Przyjaciel, Jurek Zgrajek. W czerwcu tego roku mieliśmy wspólnie pojechać na tradycyjne spotkanie naszego roku do Katowic- odmówił, mówiąc, że jedzie z pielgrzymką a dwa miesiące temu próbowałem Go namówić na wspólny wyjazd do naszego kolegi  – też odmówił, mówiąc, że idzie na badania do szpitala. Teraz żałuję, że nie odwiedziłem Jurka choć mieszkaliśmy w odległości niecałych 100 km…. Odchodzimy sami, niespodziewanie, nie zdążamy się spotkać  „ostatni raz”.  Ja byłem szczególnie silnie z Jurkiem związany z powodu mojego szacunku do Jego odpowiedzialności wobec pacjentów w czasie Jego pracy zaraz po studiach. Od razu próbował przekazywać innym wiedzę medyczną na najwyższym nowoczesnym poziomie.  Ale nie tylko – wiem, że potrafił składać wizyty pacjentom, których wcześniej konsultował, stojąc u ich drzwi  o wpół do trzeciej w nocy. Kierował Nim niepokój o ich stan zdrowia a może niepewność diagnozy lub zaleconej terapii. Potrafił też przyjmować pacjentów do północy, bo każdego chorego próbował rozgryźć ‘do ostatniego atomu’. Dla mnie Jurek był wyjątkowy a od prawie pół wieku służył też kręgom seminaryjnym, zakonnym, klasztornym, które szczególnie doceniały Jego oddanie. Na Jego pogrzebie był tłum ludzi, jak podaje osoba uczestnicząca, ale chyba bez tak wielkich emocji jak nasze, gdyż zdołała policzyć, że w miejscu Ostatniego Pożegnania zgromadziło się  aż 267 osób.

                Cokolwiek byśmy nie myśleli o Jego życiu, aktywności, to był bardzo ciepłym, życzliwym człowiekiem, życzliwym wszystkim wokół siebie. Był niezwykłym fanem współczesnej muzyki rozrywkowej, klasycznej,  rockowej, miał niesamowicie bogatą płytotekę. W czasie naszych wspólnych studiów (1965-1971), na zajęciach wojskowych  sporządzał własne listy wówczas aktualnych przebojów na które głosowali wszyscy studenci……. Jurek, na pewno niedługo się spotkamy…” – Leszek.

„Kochani Koledzy, nie chce się  wierzyć  i przyjmować  do wiadomości o śmierci naszych  studenckich kolegów.  Lubiłam Jurka, „zalewał mnie”  informacjami o muzyce. Na 50- leciu odnowienia dyplomów  robił nam zdjęcia. Był serdeczny i wszyscy bez wyjątku Go lubili (…). Leszku, nie wyrzucaj sobie braku zainteresowania jego pobytem w szpitalu ale Ty jesteś bardzo bardzo zapracowany. Niezmiernie mi smutno. JUREK czemu to Cię spotkało? Przecież czekają nas wspólne wyjazdy, a Ciebie nie będzie!. Wyrazy współczucia dla Rodziny” – Ewa

Ponieważ znaleźliśmy na Fb post zamieszczony przez Dom Dziennego Pobytu- Betlejemka w Szamotułach z informacją o odejściu naszego Kolegi Jurka, napisaliśmy.  A oto fragment odpowiedzi:

„Pan dr Jurek Zgrajek uczęszczał do Domu Dziennego Pobytu od 2005 r. Był mile widziany we wspólnocie. Przez wiele lat co tydzień prowadził zajęcia z seniorami, omawiając różne schorzenia i podejmując różne zagadnienia medyczne. Miał wiedzę bardzo szczegółową i praktyczną. Dostrzegał seniorów, którzy się źle mieli, udzielał porad i służył chorym seniorom nawet  dowożąc im posiłek.  Umiał bawić się, tańczyć i pięknie śpiewać. Śpiewał w zespole seniorów ‘Betlejemka’. Chętnie uczestniczył w różnych wyjazdach i zajęciach. Posiadał wielką wiedzą o ważnych miejscach w Polsce i na świecie – czasem lepszą od przewodników. Znał się na muzyce, zwłaszcza klasycznej, ale nie tylko. Na piosenkach i piosenkarzach. Na sztuce, malarstwie i malarzach. Przy swojej wielkości był pokorny i życzliwy dla każdego. Seniorzy i pracownicy mają smutek w sercach, ale też ufność, że odpoczywa w pokoju, przez swoją wiarę i miłość”- s. Regina To tak trochę o naszym p. Jerzym, Jurku. Niech odpoczywa w pokoju wiecznym. s. Regina.

A oto komentarze spod ww postu na Fb:

„Prosimy Dobrego Boga, aby w tajemnicy śmierci Pana dr Jerzego, naszego Jurka, wypełniło się Słowo Boże: …a duszę sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka… Dziękujemy za każde dobro, zwłaszcza za dobrą mowę i  wrażliwość na człowieka w potrzebie, za pokorę, która wszystko znosi i zapomina, za dzielenie się wiedzą i mądrością. Ufamy miłosiernemu Bogu i jesteśmy blisko przez modlitwę. Niech odpoczywa w  pokoju wiecznym. Amen”- s. Regina
„Wielka strata. Rozmawiałam na wykładzie jeszcze we wtorek. Miły, spokojny i mądry człowiek. Spoczywaj w pokoju”- Danuta M.
„Niech spoczywa w Pokoju Wiecznym Nasz Drogi  Niezapomniany i zawsze tryskający dobrym humorem Doktor Jerzy Zgrajek – Adrian P.
„Jurek nie chciał by aby ktoś się smucił.  Kochał ludzi i muzykę!”- Jarosław J.

I wreszcie ja, Zofia Konopielko z d. Łukaszewicz

Zdjęcie własne (selfie) : Zofia Konopielko

Wczoraj pozwoliłam sobie śladem wielu uczestników mediów społecznościowych wrzucić do Instagrama (jako KlaraSzara0) i Facebooka (jako Klara Klon) swoje selfie. Dobre było światło i o dziwo po raz pierwszy w życiu uznałam że zdjęcie jest niezłe tzn. wyglądam nieźle pomimo bliskiego już terminu ukończenia 77 wiosny życia J. Dałam hasztagi trochę prowokujące: #życie #zapisane #na # twarzy. Na zasadzie „uderz w stół a nożyce się odezwą” w krótkim czasie pojawiały się przemiłe komentarze, z które Wszystkim dziękuję.   Np. Małgorzata Jancelewicz napisała, jak przystało na dr stomatolog  widząc szczegóły: „I oczy, jak u Demarczyk,  w  ,, Groszkach i różach”…

A najbardziej wzruszający jest komentarz krajana mojego Taty i Brata z Rakowa – Yana Roslevskij’ego. Od razu poczułam tę wschodnią rzewność liryczną, którą też czasem lokalizuję w swoim sercu i umyśle….  Yan napisał tak: „Życie ma to do siebie, że przykłada dłuto do twarzy, ale nie do każdej, tylko do godnych tego dłuta”. Od razu poczułam się wyróżniona Yanie, choć to oczywiście Twoja licentia poetica jedynie J

„Zosiu, nigdy się nie chowaj…. Dzisiaj dojrzałość jest piękna i jeszcze na dodatek trendy” napisała Iga Borowska- Krajnik 

Tak więc podzieliwszy się najnowszymi moimi doświadczeniami dla przypomnienia nota biograficzna.

Zofia Konopielko z d. Łukaszewicz ur. 28.09.1947 r. w Gorzowie Wlkp. – Studia : Akademia Medyczna – obecnie Uniwersytety Medyczne:  w Poznaniu (1965- 1968) a następnie w Warszawie (1968- 1971).  Praca:  lata 1971 – 1975 Przychodnia Rejonowa ZOZ Warszawa Żoliborz;  lata 1975 – 1981 Szpital im. Dzieci Warszawy ( zakaźny) ul. Sienna 60 Warszawa; lata 1981- 2004 Klinika Nefrologii i Nadciśnienia Tętniczego IP- Centrum Zdrowia Dziecka, Warszawa, adiunkt, kierownik Poradni Nefrologicznej przy tej Klinice – aktualnie emerytura.  2 stopnie specjalizacji z pediatrii i doktorat  1991 r. – granty i  liczne publikacje z dziedziny nefrologia, choroby metaboliczne (zaburzenia gospodarki wapniowo- fosforanowej, osteoporoza u dzieci).

Aktualnie wespół z prof. Jerzym T. Marcinkowskim, córką Pauliną Rosińską- dr psychologii i  synem Marcinem Konopielko – neurochirurgiem i innymi autorami pisze recenzowane książki z zakresu szeroko pojętej higieny. Zostały wydane: 1. Przewodnik po rozległych obszarach higieny i epidemiologii, 2. Ponadczasowa misja higieny i epidemiologii, 3. Tatuaże. Gdy ciało staje się tłem, 4. Modyfikacja ciała. Kręta droga od urody do znaczenia po śmierci, 5. Higiena psychiczna w krajobrazach miejskich. Poszukiwanie triady Witruwiusza: trwałości, użyteczności i piękna, 6. Tajemnicze bóle kręgosłupa, 7. Odpoczynek w panoramicznym spojrzeniu higieny psychicznej. Ponadto wiele rozdziałów w monografiach redagowanych przez innych badaczy.

Pasje – fotografia; od 2011 roku prowadzenie  wielotematycznego bloga ( zapiski rodzinne, ścieżki edukacji, historia Szpitala im Dzieci Warszawy, przyroda, ciekawe miejsca w Polsce, książki, własne fantazje  itd. ).

Pochodzenie –ojciec,  Wacław szlachta kresowa tzw. dworzanie, bliski krewny Marii Rodziewiczówny , inżynier dróg  i mostów –matka, Stefania, góralka beskidzka, nauczycielka –Brat, Zenon, dziennikarz, literat, krytyk literacki.

Rodzina – od 1. 06. 1968 zamężna,  mąż Mirosław mgr inżynier, 4 dzieci ( ekonomista,  inżynier, neurochirurg, psycholog),  8 wnucząt i jedna prawnuczka.

Małgosia Happach nadal jest z nami….


Zdjęcie Małgorzaty Happach z d. Hałdyj i poniższy tekst Pożegnania otrzymałam od Jej siostry- Iwony Wilkońskiej

Kochana Małgosiu,

Wczoraj do późna w  nocy oglądaliśmy filmy na których nas rozbawiasz i taką chcemy Cię zapamiętać.

 Strasznie trudno jest się pogodzić z Twoim odejściem.

Byłaś ogromną indywidualnością. Osobą nieprzeciętną. Tak było od zawsze.

W szkole najlepsza uczennica, wspaniała recytatorka, dziewczyna uzdolniona artystycznie, gwiazda kółka teatralnego w Krasnymstawie.

Matura w wieku 17 lat.

Byłaś trochę za młoda i wstydziłaś się powiedzieć rodzicom, że chcesz zostać  aktorką.

Twoim marzeniem było granie na  scenie, a jednak wybrałaś studia medyczne.

Marzyłaś o wyjeździe do Afryki jako lekarz. Przygotowaniem do tej przygody były studia na wydziale afrykanistyki, gdzie zaraz w październiku spotkałaś cudownego chłopaka. Miał wszystkie cechy prawdziwego mężczyzny: rycerski, odpowiedzialny , ujmująco miły. A przy tym przystojny. Witek gdańszczanin miał podobne pasje : góry, sport, Afryka….

Wielka miłość z wzajemnością.  Ślub , a potem dzieci. Najpierw Blanusia, a półtora roku później Mareczek. 

Ten radosny czas trwał bardzo krótko. Dwa tygodnie po urodzinach synka Witek zginął w wypadku samochodowym.

Tragedia niewyobrażalna.

Od tej chwili musiałaś być herosem, bohaterką.

 I byłaś nią. Pracowałaś ponad siły,  robiłaś kolejne specjalizacje, starałaś się zapewnić Blance i Markowi normalne życie.  Mimo ciągłych trudności finansowych zabierałaś  dzieci  w góry, nad morze, na żagle.

 Chciałaś żeby były wysportowane i szczęśliwe.

Blanka i Marek wyrosły na mądrych, szlachetnych ludzi.

To Twoja zasługa Małgosiu.

 Mimo takich ciężkich życiowych doświadczeń byłaś osobą pogodną, otwartą na świat i ludzi.

Miałaś ogromne poczucie humoru, umiałaś się śmiać

 z samej siebie i wszędzie wychwycić zabawne sytuacje.

A poza tym byłaś ogromnie wrażliwa na piękno . Umiałaś tyle wierszy i prozy na pamięć.

 Miałaś swoje ulubione obrazy.

I  ciągle się kimś zachwycałaś.

Najwięcej mówiłaś chyba jednak o ostatniej pracy na Majdańskiej. Byłaś pełna podziwu dla rehabilitantów, którzy tak skutecznie przywracają ludziom sprawność. Jacy oni są mądrzy- słyszałam. Zachwycałaś się Iwonką i Mikołajem. Innymi też.

Byłaś bardzo wierna w przyjaźni.

 Jeśli ktoś potrzebował pomocy byłaś przy nim natychmiast.

Każdego  wyrywałaś  od śmierci. Nie godziłaś się z odchodzeniem ludzi.

Zawsze szukałaś jakiegoś sposobu ,żeby ulżyć w cierpieniu, przedłużyć życie.

  Byłaś też bardzo wrażliwa na losy Ojczyzny.

 Czytałaś nam często na głos wzruszające fragmenty z literatury poruszające tematy  związane z Polską.

A czytałaś pięknie!

Dla mnie Małgosiu byłaś cudowną ,kochającą siostrą, towarzyszką wszystkich wypraw, przygód narciarskich  i artystycznych.

 Grałaś nawet w „Weselu” wystawionym po francusku. Ja byłam Radczynią, a Ty Kliminą.

 Powtarzałyśmy sobie tę rolę na wyciągu w Białce.

Kochana Małgosiu, nie wypowiem swego żalu, ale wiem, że tak chciał  Bóg.

 Wiem też, że zawsze byłaś pod wrażeniem pożegnań odczytywanych w imieniu zmarłych na pogrzebach.

Dlatego chcę dzisiaj ja w Twoim imieniu pożegnać tych, których kochałaś.

 Żegnasz Blankę i Marka, dzieło Twego życia,  Jarka , Marlenę, swoje Wnuki: Stasia, Antosia i Karolka, brata Michała,  Joasię, Ewę z mężem  Krzysztofem i Marianką, Iwonkę-swoją siostrę, Jurka i Misię, ich córeczkę Rozalkę .

 Delfinę czyli Nulkę, z której byłaś zawsze dumna, Antka-chrzestnego  syna , Wojtka, Wiesia, Hanię i Jacka. Wojtkowi dziękujesz szczególnie za długie spacery po Piastowie, kiedy byłaś już ciężko chora.

 Wiesiowi za opiekę w domu.

Żegnasz przedstawicieli Bobrowa i całej rodziny Haładyjów od strony Tatusia.

Żegnasz Ulę i rodzinę Fideckich.

 Żegnasz też  z całego serca swoich Przyjaciół.

 Kiedy byłaś już chora najczęściej wołałaś „ Basiu, Basiu.

Chodziło Ci o Panią Basię Regulską, która pomagała Ci najdłużej i zawsze umiała się z Tobą porozumieć, nawet wtedy kiedy inni już nie mogli.

Żegnasz Basię i Darka Laskowskich, którzy byli 

 w twoich oczach przykładem na to, że małżeństwo jest wspaniałym sposobem na życie.

Zegnasz kochaną, zawsze pełną życia kuzynkę Marysię Haładyj.

Żegnasz swoje cudowne koleżanki : Lidkę  Stubińską z Baszkiem i Mieszkiem, którymi byłaś zachwycona, Pana Krzysztofa zawsze gotowego ,żeby poradzić w skomplikowanych sprawach, Ewę Dzierżawską, Zosię i Grażynkę Konopielkę, jej syna Jasia, Mirka Konopielkę, który zawsze służył radą, Marysię Garstecką, Alę Świetlicką i  najlepszą przyjaciółkę  z czasów  liceum- Malinę Matysiak.

Żegnasz dr Klimczaka, który w pewnym okresie  stał się  legendą i był cytowany bardzo często ”A Klimczak powiedział”….”A Klimaczak uważa,że…”

 Żegnasz dr Moskalewicz, której życzliwość zawsze odczuwałaś. Iwonkę z działu szkoleń w Instytucie Reumatologii.

Żegnasz dr Wasiaka  z przychodni reumatologicznej na Kena, gdzie tak dobrze Ci się pracowało. Bardzo lubiłaś Córki Pana Doktora, które pracowały w administracji

i też na pewno chcesz im podziękować za serdeczność, którą Ci okazywały.

Żegnasz na pewno  wspaniałą grupę młodych rehabilitantów z ulicy Majdańskiej Iwonkę, Mikołaja,

 Dr Tomasza, dr Muszyńską. Tę pracę kochałaś!

 Żegnasz Małgosiu żeglarzy, Basię, Darka, Państwa Żaglewskich.

 Żegnasz Pana Rajmunda  Sznabla z żoną i synami.

Żegnasz przyjaciół twojej siostry, którzy zawsze Cię bardzo lubili : Anię i Mirka z Piastowa, Dorotę Korkozowicz, Iwonkę i Artura Mączkę, Misię i Michala Heine.

Żegnasz  zawsze wiernych  teściów Jurka  ze Śląska:  śliczną Basię i Leona , żegnasz Halinkę Pawłowską  z  którą  spędziłaś wiele miłych chwil i która zawsze gościła Cię wraz z Iwonką w Krasnymstawie., kiedy nie było już domu rodzinnego na Czerwonego Krzyża.

Żegnasz sąsiadów z ulicy  Sonaty 2, Rodzinę Państwa Regulskich, Panią Grażynkę  , Księdza z tej samej klatki schodowej, żegnasz Księdza Maja, byłego Proboszcza Parafii św. Katarzyny , córki Pani Danusi z przeciwka.

Żegnasz wszystkich tych, którzy przyszli tu dzisiaj i stoją zasmuceni.

Prosisz o przebaczenie tych, których nie wymieniłam.

i  serce Ci pęka , bo chciałabyś jeszcze z nami być, rozbawiać nas,  rozśmieszać, ale  tam  na drugim brzegu  u  Pana Boga czeka kochający  Witek, Rodzice, Dziadkowie….

Chciałabyś powiedzieć kocham Was, bądźcie zdrowi, żyjcie długo,  dbajcie o Polskę, niech Was Bóg strzeże. brońcie Polski!

  Małgosia

Niezwykła koleżanka ze studiów- Małgosia Happach.

Powyżej skopiowane w całości Pożegnanie dr Małgorzaty Happach,  zamieszczone na stronie Narodowego Instytutu Geriatrii, Reumatologii i Rehabilitacji im. prof. dr hab. med. Eleonory Reicher w Warszawie przy ul. Spartańskiej.

https://spartanska.pl/pozegnanie-dr-malgorzaty-happach/

Był 1969 r. i właśnie rozpoczynaliśmy piąty rok studiów na ówczesnej Akademii Medycznej (obecnie Uniwersytet Medyczny) w Warszawie, kiedy  do naszej studenckiej grupy przybyła Dziewczyna o pięknych  ogromnych okrągłych jakby wiecznie zadziwionych światem oczach.  Od razu zaskoczyła swoim bezpośrednim sposobem bycia, śmiechem radosnym, iskrzącą się inteligencją, ciętymi jak brzytwa ripostami i celnymi przycinkami, które w ogóle nie bolały.

Małgosia wówczas jeszcze Haładyj, jakby nie pasowała do naszej gromadki medyków – czuło się, że fruwa gdzieś wyżej i szerzej… Ale okazało się, że to Ona dała nam skrzydła fantazji, radości i obszernej humanistycznej a wręcz holistycznej wiedzy.

Miała Serce na dłoni spiesząc z pomocą i tak było przez długie lata późniejszej znajomości.

I tak jest teraz gdy przeniosła się na drugi brzeg i pewnie zabawia samego Pana Boga opowieściami z humorystyczną pointą. Tak, w tym monotonnym bo  bezgrzesznym   Niebie była wszystkim bardzo potrzebna. I dlatego Anioły przekonały Stwórcę by Ją zaprosił. I poszła na Jego wołanie jak zawsze ciekawa Innego.

A teraz z jakiegoś obłoku macha do nas i zaprasza. Chodźcie tu- a zobaczycie jak jest ciekawie i pięknie. Cały ludzki świat mam teraz u stóp i wreszcie, tak jak zawsze chciałam, widzę Wszystko, nawet to co zakryte….

Małgosia jest z nami na zawsze- zespolona wspólnymi wspomnieniami, wiemy, że czuwa nad swoją Rodziną, Przyjaciółmi, Pacjentami bo taką po prostu ma naturę. Do zobaczenia Małgosiu…


Opowiadanie dwunastoletniej wnuczki Mai

Pewnej słonecznej niedzieli, jak zwykle zjadłam śniadanie i włączyłam telewizję.

Chciałam obejrzeć mój ulubiony program, ale mama powiedziała, żebym przełączyła na

wiadomości, bo podobno za dziesięć minut będzie transmisja z kimś ważnym.

Powiedziałam, że okej, ale na razie włączę mój program.

(10 minut później)

– Julka, włącz zaczyna się – powiedziała mama.

– No dawaj siostra!! – powiedziały moje siostry Ola i Kasia- dwie najbardziej

wkurzające dziesięcioletnie młodsze siostry na świecie.

– Julka!! zaczęło się – zawołał tata.

– Wy wiecie, że nie jestem pilotowym i nie tylko ja mam dostęp do pilota, nie?-

odpowiedziałam.                                                                                            

– Tak! Ale dawaj! – zawołali wszyscy.

– No, dobra, dobra – powiedziałam znudzona.

Gdy już włączyłam, to pani w telewizji zaczęła mówić, że przyjeżdża dziś do

Warszawy wraz ze swoją matką, bardzo ważna i tajemnicza postać.

Po obejrzeniu programu i po obiedzie wyszłam na spacer do parku z Funflem,

pięciomiesięcznym psem Owczarkiem Podhalańskim. W pewnym momencie zauważyłam

moich znajomych. Była tam moja najlepsza przyjaciółka (tak samo jak ja siedemnastolatka i

na dodatek moja imienniczka) oraz dwie siedemnastoletnie bliźniaczki -Flora i Dora oraz ,

piętnastoletnia Matylda oraz mój kumpel, osiemnastoletni Robert .

– Hej Jula!! – krzyknęli wszyscy – gdzie idziesz??

– Heja, na spacer z Funflem, nie widać? – zapytałam z rozbawieniem, bo pomimo

wieku Funfel był dość dużym psem.

– No ja jakoś nie widać. – odpowiedział Robert.

– O nie! Nie! Funfel gdzie jesteś!!! – krzyknęłam i zaczęłam się rozglądać. Nagle

usłyszałam “Czyli to jest twój pies” powiedział jakiś nieznajomy chłopak stojący za

mną. “ Proszę” powiedział i podał mi psa.

– Tak, to jest mój pies. Bardzo dziękuję, a gdzie go znalazłeś?? – spytałam.

– Ja….- Chciał dokończyć, ale dwóch jasnowłosych, starszych panów i starsza

kobieta powiedzieli mu coś i on poszedł za nimi.

– Dziwny typ – powiedziałam przyjaciołom.

– Julka, czy ty wiesz, że to ten tajemniczy typ z telewizji? – zapytała Julka.

– Serio!? N, ale i tak nieważne – powiedziałam.

– A tak a propos, dokąd idziecie ??- zapytałam po chwili zastanowienia.

– Do pracy rodziców – odpowiedzieli wszyscy.

Faktycznie, ich rodzice pracują w firmie moich rodziców, w sumie tak się zaprzyjaźniliśmy.

– No to ok. Do zobaczenia – zawołałam, bo Funfel już mnie pociągnął i musiałam za

nim biec.

– Pa -zawołali.

Biegłam za Funflem, gdy zobaczyłam tamtego chłopaka, Stał przed hotelem, Tym

razem stał sam, więc podbiegłam do niego.

– Hej! – powiedziałam- Czy to nie ty znalazłeś mojego psa??

– Hej, tak to ja – odpowiedział nieznajomy.

– I czy ty jesteś tym gościem z telewizji ?? – zapytałam.

– To też ja – odpowiedział.

– A tak w ogóle to jestem….zaczęłam mówić.

– Julka, wiem – odpowiedział nieznajomy i uśmiechnął się.

– Ale … skąd o tym wiesz?!!! – zapytałam zdziwiona.

– Mogę ci zaraz odpowiedzieć, tylko najpierw powiem ci swoje imię … zaczął.

– Czekaj to ja teraz zgadnę, ok?

– Ok.

– Antek ? – zaczęłam.

– Mhm – pokręcił przecząco głową.

– Może Tomek?

– Nie – odpowiedział,

– No nie wiem, poddaję się – powiedziałam smutno.

– Nie poddawaj się – zaśmiał się – moje imię jest dość niespotykane w Polsce.

– Nie wiem, pewnie zaraz powiesz, że masz na imię Marco lub Bob tak? – stwierdziłam.

– Nie, to też nie to – powiedział- Powiem, jeśli się ze mną wybierzesz do parku. Jeszcze nie

znam dogłębnie tego miasta,

– Ok, ale co z twoją ochroną ?? – zapytałam.

Chłopak zaśmiał się.

– Co takiego zabawnego powiedziałam??? zapytałam trochę zdziwiona.

– Chodź już, a wszystko ci wytłumaczę

Pobiegłam z tym chłopakiem i Funflem do parku, gdy on się zapytał czy może mi ufać

Powiedziałam, że tak. Chłopak zaczął opowiadać:

– Mhm mam na imię Jezus.

– To tak jak ten z Biblii- stwierdziłam.

– Tak dokładnie tak samo. Nawet nie wiesz jak bardzo – Uśmiechnął się.

– Co masz na myśli – zapytałam z coraz większym zdziwieniem.

– Posłuchaj to, zrozumiesz.

– No, dobrze to słucham.

Jezus zaczął opowiadać swoją historię….

– Czekaj, czy dobrze rozumiem, że Ty jesteś ten Jezus?? Jezus !!!?? Ale jak to możliwe, że

jesteś tu i wyglądasz na najwięcej 18 lat ?? Czy ja nie powinnam mówić do Ciebie “Proszę

pana” ?? I czy ta ochrona to Anioły, a ta pani to twoja Mama??

– Zaraz wszystko wyjaśnię – odparł – Po pierwsze, jestem tu po to, żeby kogoś nawrócić i

sądzę, że zostanę tu przynajmniej kilka lat. Po drugie, wyglądam tak, żebym bardziej się

wtopił w tło. Po trzecie, nie nie i jeszcze raz nie mów mi: proszę pana”, tylko mów mi po

imieniu, bo teraz naprawdę mam 18 i też tak się czuję. odpowiadając na ostatnie Twoje

pytania, to na czwarte- to tak i piąte- też .

– Okey, czy to sen? Czy ja zwariowałam? – zapytałam przerażona.

– Ani to, ani to – odrzekł.

– Ok, no dobra, czyli wiesz o mnie wszystko?? – spytałam.

– Nie!! To byłoby dziwne, znam tylko podstawowe i najważniejsze informacje – odpowiedział

Jezus.

– Ok.. O nie! Już muszę wracać. Rodzice się na pewno martwią, a i Funfel jest już

zmęczony- Powiedziałam, na co psiak potwierdził głośnym ziewnięciem.

– Pa.

– Julka …

– Tak, o co chodzi ?? zapytałam

– Czy chcesz się zaprzyjaźnić? W niebie są tylko dorosłe osoby i nigdy nie przyjaźniłem się z

osobą w moim wieku.

– Tak jasne, czemu nie – uśmiechnęłam się.

– To pa koleżanko Jutro o tej samej godzinie. tu ok?

– Ok pa.

Gdy wróciłam już do domu, pomyślałam, że to dziwne, poznałam Jezusa, tyle że jest

on w moim wieku. Tak myślałam i myślałam, aż w końcu mój kot Szafran ułożył mi się na

brzuchu, a Funfel na stopach i zasnęłam.

KONIEC

Warszawa – Śródborów, 2021 r.

Maja Konopielko, lat 12

Fragment o Gorzowie z nowej książki pod naszą redakcją…

Już jest po pozytywnych recenzjach naukowych, opracowywana w Wydawnictwie, zatytułowana Higiena psychiczna w krajobrazach miejskich. A oto fragment ….

Gorzowskie pomniczki – opowieść sentymentalna

Zapewne każdy ma swoje ulubione miasto, ale najstarszej autorce monografii (Zofii Konopielko) najbliższy sercu jest Gorzów Wielkopolski, gdzie przyszła na świat i spędziła czas do uzyskania pełnoletności. Dawny Landsberg rozkłada się na siedmiu wzgórzach, do których przytula się wielka Warta. Autorka urodzona dwa lata po pospiesznym wyjeździe Niemców, już w Gorzowie, doskonale pamięta postaci, które wtedy żyły, były oryginalne i wpływały na klimat miasta. Zaskoczeniem było, gdy po przybyciu po ponad 40 latach mogła się z nimi „spotkać”, gdyż zostały zaklęte w metal małych pomniczków, posadowione w ciekawych miejscach nie tylko zaskakują, ale powodują, że człowiek się zatrzymuje, ogląda, rozmyśla, zadaje tej postaci i sobie pytania i ostatecznie cieszy że warto żyć. Niewątpliwie powrót do takich miejsc to nabranie siły do dalszych zmagań z rzeczywistością, przyczynek do „przytulenia” myślami do gniazda rodzinnego w chwilach trudnych.

A oto wspomniane pomniczki osób zapamiętanych za życia, poza oczywiście innymi majestatycznymi pomnikami osób ważnych w skali kraju.

Najbarwniejszą postacią Gorzowa od czasów powojennych do 1998 r., zagadkową, owianą legendami, które sam wokół siebie tworzył, był kloszard z wyboru Kazimierz Wnuk (1914-1998). Znany gorzowski literat Zdzisław Morawski nadał mu przydomek Szymon Gięty. Szymon Gięty zajmował swoje miejsce w przestrzeni miejskiej wypełniając ją swoją żywotnością, inteligencją i ogromnym poczuciem humoru. Bez Szymona G. szarobure w czasie PRL miasto byłoby jak motyl bez skrzydeł. Szymon G. dawał wszystkim skrzydła, by zrywali się do lotu, wiedzieli możliwość pokazywania swojej indywidualności bez zahamowań, wstydu – z czego oczywiście korzystało niewielu. Bo Szymon Gięty był tylko jeden jedyny taki.

Kiedyś miasto oferowało mu mieszkanie – dokładnie nie wiadomo, czy zrezygnował czy je zamienił na garaż, w którym zamieszkał. Zdarzało się, że na gorzowskim Rynku ustawiał centralnie swój wózek, czasami z budą – i w nim zasypiał.

Według opowieści jego siostrzenicy przed wojną uczęszczał do Technikum Ogrodniczego w Warszawie, na rowerze przemierzał okoliczne wsie i tworzył kroniki, opisując ciekawostki, malował też dworki i kościoły. Ponoć trzy albumy jego prac spłonęły we wrześniu 1939 razem z ginącą Warszawą[1]. Był człowiekiem który charakteryzował się niezwykłym poczuciem humoru, inteligencją i oryginalnością, dzięki czemu zyskiwał powszechną sympatię. Najstarsi mieszkańcy zapamiętali jego pierwsze wcielenie – przebrany w dziwaczny sposób w wielkim kapeluszu o podziurawionym rondzie ciągnął wózek dziecięcy taki, jakie były jeszcze w latach 50. XX w. – głębokie, z okienkami z boku. Potem pojawiał się z wózkiem na kółkach. Widywano go też, gdy środkiem ulicy toczył przy użyciu pogrzebacza metalowe koło, co zostało uwiecznione na pomniczku powstałym w 2003 r. „Był wyjątkową osobowością. Do legendy przeszło wiele żartów Szymona. Gorzowianie do dziś pamiętają, jak rozkładał w centrum swój namiot, by za drobną opłatą pokazać znajdująca się w środku małpę. Zaintrygowani ciekawscy wchodzili, by zobaczyć tam… swoje odbicie w lustrze (choć prawdziwą małpkę też jakiś czas miał w swojej menażerii). Innym razem Szymon oferował zobaczenie ptaków egzotycznych, czyli różnobarwnie pomalowanych wróbli”.[2] „Kiedyś przebrał się za astronautę. Nawieszał na siebie świecących szpargałów, starych lornetek i tak ustrojony wdzierał się pomiędzy manifestujących na pochodzach pierwszomajowych. Innym razem sporządził pochwałę sportu. Zrobił z kabla motor, usadził na nim także wykonanego z kabla żużlowca, do ręki wziął tablicę i nawet przedefilował z tym majdanem przed główną trybuną. Gorzowianie byli zachwyceni, a władza wściekła. Od tej pory milicja zawsze na 1 maja starała się go gdzieś wywieźć poza miasto. Ale Szymon i tak zawsze zdążył wrócić i z wózkiem wypełnionym szpargałami pochód zawsze zamykał”[3]. Zostało to uwiecznione na wielu zdjęciach.

W Gorzowie można też wędrować śladami innych niewielkich pomniczków. Jednym z nich jest siedzący w swojej łodzi na brzegu Warty – jak przed wielu bardzo laty, tylko teraz zaklęty w spiż – Paweł Zacharek, który przez ponad 20 lat przewoził łodzią mieszkańców na przeciwległą do centrum miasta stronę Warty. Urodził się na barce, gdyż jego rodzice zajmowali się transportem wodnym. Gorzów pokochał jeszcze w czasach przedwojennych, gdy płynąc z rodzicami do Berlina, oglądał wypiętrzający się malowniczymi wzgórzami ówczesny Landsberg. Gdy w 1964 r. odbudowano most kolejowy, stracił klientów i został kapitanem żeglugi śródlądowej, pływając do Europy Zachodniej. Teraz „odpoczywa” na brzegu Warty w swoim ulubionym Gorzowie, siedząc na łódce, zaprasza strapionych, chętnie słucha ich opowieści i pociesza mówiąc że życie jest piękne. To oczywiście dzieje się tylko w wyobraźni któregoś mieszkańca zdolnego do takich przeżyć. Ale niewątpliwie jest faktem, że to miejsce i to spotkanie daje „drugi oddech” w pędzie cywilizacyjnym, a więc wspomaga higienę psychiczną. Ponieważ Gorzów jest znanym miastem żużla – entuzjaści tego sportu mogą powędrować na spotkanie i „wymianę poglądów” z legendarnymi żużlowcami jak Edmund Migoś „Mundek” czy Edward Jancarz. Wędrując po mieście można zajrzeć, co obecnie „malują” jak kiedyś, dwaj malarze tego miasta jeszcze landsberski Ernst Henseler i już gorzowski Jan Korcz. Łagodne pejzaże pierwszego potrafią niektórym ukoić duszę, a innym – wzmocnić siły witalne. Dla pocieszenia serca i oczyszczenia duszy wędrując po mieście, można dotrzeć do pomniczka ks. Prałata Witolda Andrzejewskiego. Tyle pytań można mu zadać, bo wszak był kiedyś aktorem – przez 6 lat starsze pokolenie oglądało go na scenie, ale widywano go też w Katedrze. Wtedy niezmiennie, nagle w półmroku, ukazywała się czarna, klęcząca, pochylona postać, zatopiona w modlitwie, która okazywała się aktorem oglądanym przed kilkoma godzinami na scenie. Po latach dotarła wiadomość że został księdzem… Był duszpasterzem akademickim, ludzi pracy i środowisk sybirackich… Wiadomość ta dla osób, które go pamiętały ze sceny, gdzie odgrywał też frywolne role, była swoistym szokiem, choć już wtedy wyczuwało się niezrozumiałą dwoistość tej osoby. Jak różne są meandry ludzkiego życia…Teraz można zatrzymać się przy pomniczku, a może pożalić się, pogadać, na pewno wskaże słuszną drogę, a jeśli nawet nie, to pocieszy…

W różnych miejscach Gorzowa możliwe są też „spotkania” z ludźmi pióra zaklętymi w metal. Gdy jeszcze żyli, nie wszystkim byli znani i nie zawsze doceniani, ale z czasem nabrali wartości legendy. Są przykładem, że warto żyć zgodnie z własnymi odczuciami, celami, często pod prąd opinii innych ryzykując utratą jakości materialnej życia. Jedną z postaci, poznanej jako bohaterka filmu, jest romska – wówczas zwana cygańską, poetka Papusza. Starsi ludzie z Gorzowa pamiętają przemierzające miasto, a potem rozlokowane na przedmieściach tabory cygańskie[4]. Papusza, czyli Bronisława Weis, była znaną Romką, bo teraz tak należy mówić, ale dla nas po prostu Cyganką, jedną z licznych w Gorzowie, ale Cyganką niezwykłą[5]. Mieszkała w Gorzowie od 1953 do 1981 r. Jej poezję odkrył poeta Jerzy Ficowski, doceniał Julian Tuwim a po opublikowaniu wierszy, została wyklęta przez swój ród, oskarżana o zdradę i niedopuszczalne wśród Romów odejście od tradycyjnej roli kobiety. Głęboko nieszczęśliwa, opuściła Gorzów, by zamieszkać w Inowrocławiu, gdzie zmarła i została pochowana. Jest wymieniana wśród 60 najwybitniejszych kobiet, które miały wpływ na polską historię, stała się bohaterką licznych filmów, a jej dzieła tłumaczono na wiele języków[6]. Teraz ta silna kobieta „siedzi” skromnie nieopodal gorzowskiej biblioteki w Parku Wiosny Ludów, zatrzymują się przy niej spacerowicze, a o czym myślą, tego nie wiadomo…

Poza Papuszą „spotkać” można też innych dawnych mieszkańców miasta – ludzi pióra zaklętych w metal. Wędrując ulicami, można zatrzymać się choć na chwilę, usiąść na ławeczce obok spiżowej postaci Nelly czyli zaklętej bohaterki powieści landsberskiej (nazwa przedwojennego Gorzowa) pisarki Christy Wolf, która w jednej z książek pt. Wzorce dzieciństwa słowami bohaterki opisała swoje przeżycia – czas wojny, snuła refleksje na temat zachowania pamięci i wpływu przeszłości na czasy jej współczesne. Może gorzowianie poczują większą więź ze swoim miastem, spełniając warunki higieny psychicznej – poczucie trwałości, kontynuacji i stabilizacji, niejako „zakotwiczenia” w miejscu urodzenia czy tylko okresowego pobytu. Jednocześnie może być to poczucie, że czas się zatrzymał i zawsze można tu wracać idąc dawnymi niezmienionymi śladami[7].

W innym miejscu spiżowego już mieszkańca Gorzowa, spotyka się pisarza i malarza – Włodzimierza Korsaka (1887- 1951) [8]można go zapytać o znajomość z Czesławem Miłoszem. A on odpowie, że właściwie się nie znali, tylko teraz się dowiaduje, a może było inaczej… Jak czytamy w „Gazecie Wyborczej”:  „W 2003 r. Czesław Miłosz w Bibliotece Jagiellońskiej wygłosił wykład. Wspominał w nim o Włodzimierzu Korsaku: w powieści Na tropie przyrody dwaj chłopcy przyjeżdżają na wakacje do dworu w lasach Witebszczyzny. Włodzimierz Korsak był dla mnie i mojego przyjaciela Leopolda Pac-Pomarnackiego autorem kultowym”[9].

W wędrówce po mieście można spotkać się też z gorzowskim poetą Kazimierzem Furmanem (1949-2009). Warto przy okazji poprosić o opowieść ze spotkania z Papuszą, a on opowie swoim wierszem:

Szedłem do Papuszy /To moja pierwsza ostatnia u Niej wizyta / Moje dziecko ma trzy lata i trochę się boi / Poetka leży w pierzynach / Kot topi pyszczek w misce mleka / Nie nie będę rozmawiała z panem mówi / Unosi głowę / Ma twarz zrytą ścieżkami zmarszczek / Czytam z nich jej pieśn / I las śpiewa naprawdę tańczą drzewa / Kot miauczy jakąś pieśń cygańską / Moje dziecko głaszcze jego głowę[10].

A może Poeta przypomni starzejącej się kobiecie czas jej dobry, gdy słyszała czułe słowa, albo i nie słyszała a teraz usłyszy i uraduje się i uniesie głowę i po chwili odejdzie z tym wierszem do sklepu warzywnego czy mięsnego i wieczorem usłyszy raz jeszcze to, co zostało w jej skołatanej głowie. I raz jeszcz Furman jej powie na dobranoc: Twoje ciało / Syberia / Na białym prześcieradle zima / Twoje ciało / Ocean niespokojny /Na białym prześcieradle fale / Twoje ciało / Afryka / Błądzę po Saharze (…)” [11].

Wiersze tego poety kiedyś kupi w małej księgarni i będzie czytała. Tak może się stać, gdy dojdzie do spotkania z małym pomnikiem Poety zaklętego w spiż. A bogini Higieny – nieśmiertelna zwycięska ponadczasowa Hygeia się uśmiechnie i szepnie – jesteś uratowana kobieto. Trwaj…

„Kazimierz Furman – poeta codzienności – pisze: Ostatniej modlitwy nie pamiętam / Chyba że była podobna do kobiety / (…) Ostatniej kobiety też nie pamiętam / Chyba że była Tajemnicą / Bo nie zapominam Boga” [12].


[1] https://encyklopedia.wimbp.gorzow.pl/s/szymon_giety/szymon_giety.html [dostęp 17.09.2021].

[2] T. Rusek, Dlaczego Szymon był Gięty? I czemu ma w Gorzowie pomnik?,

https://plus.gazetalubuska.pl/dlaczego-szymon-byl-giety-i-czemu-ma-w-gorzowie-pomnik/ar/12227791

[dostęp 17.09.2021]

.

[3] Tamże.

[4] Z. Konopielko, Cyganie z mojego dzieciństwa, http://zofiakonopielko.pl/?p=1643 [dostęp 17.09.2021].

[5] Teksty brata Zofii Konopielko – Zenona Łukaszewicza „Bronisława Wajs-Papusza”, http://zofiakonopielko.pl/?p=2059 [dostęp 17.09.2021].

[6] https://culture.pl/pl/tworca/papusza-bronislawa-wajs [dostęp 17.09.2021].

[7] https://encyklopedia.wimbp.gorzow.pl/w/wolf_christa/wolf_christa.html [dostęp 17.09.2021].

[8] https://szkolalubniewice.pl/patron-szkoly-wlodzimierz-korsak/466/

[dostęp 25.04.2022]

[9] https://gorzow.wyborcza.pl/gorzow/7,36844,15860905,wielki-lowczy-guru-czeslawa-milosza-ma-swoj-dom-w-klodawie.html [dostęp 17.09.2021].

[10] http://rudowicz.poezja-art.eu/artykuly/recenzje/furman-moj-cien-jest-kobieta/

[dostęp 17.09.2021]

.

[11] Tamże.

[12] Tamże.

Motocykl, moja miłość

Tak sobie przeglądam stare wpisy. To już minęło 10 lat od kiedy założyłam ten blog…. jak ten czas leci…. tylko my jesteśmy tacy sami 🙂 prawda ?


niedziela, 15 stycznia 2012 8:52

Bardzo wcześnie  zakochałam się w motocyklu. Miłością pierwszą wierną i niespełnioną. Zdjęcie ze starego rodzinnego albumu. Gorzów Wlkp, ul. Kos. Gdyńskich 106, 1948 roku

Narodziny uczucia

Pierwszy świat to podwórko. Pachnące wiosną czarne błoto. Dwie małe dziewczynki, odwieczne przyjaciółki, na konarach cherlawego bzu. W dole cuchnący śmietnik. Ciekawe w nim śmieci. Wizyty zaprzyjaźnionego szczura. Piękny podwórkowy świat. Dopiero później odkrywany.

Przedtem to zdjęcie. Na gorzowskim podwórku motocykl.

To nie był przypadek, że na siodełku posadzono wyrośnięte niemowlę.To jest dziewczynka. Jedna z tych, co potem na bzie przesiadywały. Jej bezzębny, rozkoszny ale bezgrzeszny uśmiech świadczy o tym, że właśnie wtedy przyszło do niej wielkie zauroczenie. Miłość na całe życie. I chociaż nigdy potem nie jeździła motocyklem, pozostał w jej marzeniach. Razem z wyobrażeniem, że jest symbolem tego, co uwielbia. Nieograniczonej przestrzeni, wolności, radości z przemieszczania się i wiatru na policzkach.

Dojrzałość

Już nie ma tej małej dziewczynki. Ta bardzo dojrzała kobieta stale z dziecięcym zachwytem ogląda motocyklistów. Mimo, że czasami niefrasobliwie niosą śmierć na szosach lub są dawcami narządów. Ta kobieta stale nosi pod powiekami obrazki szalonych ludzi na stalowych rumakach. I wraca do zdjęcia ze starego albumu. I musi się przyznać, że nawet „żużlowe„ artykuły w gorzowskiej MM -ce poruszają struny jej wzruszenia.

I czasem otwiera komputer, czyta  o najstarszych motocyklach. Dziwi się, że czas urodzin tych pojazdów to zaledwie 80 lat przed  tym, kiedy było jej dzieciństwo i kiedy wykonano to podwórkowo – motocyklowe zdjęcie.

Lubi sobie wyobrażać tamte czasy i tamtych ludzi.

Oto historia pierwszych jednośladów w telegraficznym skrócie:

W 1490 r. Leonardo da Vinci zaprojektował  rower, ale jego pomysł nie został  zrealizowany.W 1791 roku w Paryżu hrabia Made de Sirvac połączył  drewnianą ramą dwa koła z wozu konnego. W roku 1869, Francuz Michaux Perraux przyczepił do welocypedu tłokowy silnik parowy.

W roku 1885 Gottlieb Daimler wymyślił silnik napędzany ropą naftową. Chciał sprawdzić działanie silnika i skonstruował proste podwozie. Były to dwa drewniane koła z silnikiem umieszczonym pomiędzy nimi. Całość układała się wzdłuż jednej linii. Taki układ nadal definiuje motocykl. Pojazd miał silnik czterosuwowy z mocy 0,5 kM, ważył 70 kg i osiągał zawrotną prędkość 22 km/godz. Daimler nazwał ten pojazd „Reitwagen mit Petroleum Motor„ ( co w dowolnym tłumaczeniu oznacza wózek do jeżdżenia okrakiem jak na koniu, z silnikiem  na ropę naftową ).

Daimler wykonał jazdę próbną w ogrodzie swojego domu i po pustych ulicach miasta Cannsttat, gdzie mieszkał a następnie odbył pierwszą długodystansową jazdę nieprzerwanie na odcinku aż 3 km! Jazda na drewnianych kołach nie była przyjemna. Konstruktor miał zamiar przekazać go wiejskim listonoszom. Wobec zdecydowanej odmowy, patent wylądował w kącie domu.

Teraz można oglądać ten pojazd w Muzeum firmy Daimler- Benz w miejscowości Stuttgart – Unterturkheim.

W 1894 roku dwaj monachijczycy wprowadzili opatentowaną nazwę „ Motorrad” . To właśnie oznaczało – motocykl.

Zmierzch

Gdy wyłączam komputer,  chcę wracać na gorzowskie podwórko. Tropię dawne  ślady, czuję stare zapachy, widzę barwy. Z trudem sobie wyobrażam, że już nie jestem tym podwórkowym dzieckiem. Przecież mam w sobie takie młode zachwyty i odwieczne zauroczenie. I wierzę, że tam na mnie jeszcze czeka mój motocykl ze zdjęcia. Motocykl, moja miłość…

Henryka Mikuła – Telenga we wspomnieniu …..


Zdjęcie z ukochanym pieskiem otrzymane od Córki – Justyny

Czarne włosy, świetna figura, unoszący się dookoła zapach perfum i ogromne, dobre serce – to właśnie nasza Pani Kierownik.

Powszechnie funkcja kierownika kojarzy się z wydawaniem poleceń, zarządzaniem i raczej oschłością. Jednak nie w tym przypadku.

Mieliśmy to szczęście, że przez wiele lat naszym kierownikiem była wspaniała Osoba- energiczna, silna i dobra.

Pani Doktor bardzo kochała życie, ludzi, rozmowy.

Nigdy się nie poddawała, nie pokazywała słabości.

Nie szukała współczucia czy litości. Absolutnie zawsze była pełna radości, energii, uśmiechnięta – pomimo przeciwności losu, bo przecież każdy je w życiu napotyka.

Jej serce było otwarte na każdego.

Zawsze służyła pomocą, potrafiła rozmawiać absolutnie z każdym. W rozmowach z pracownikami nigdy się nie wywyższała, można było z Nią rozmawiać jak z najbliższą osobą, na każdy temat.

Bardzo cenne było to, że absolutnie zawsze stawała murem za swoimi pracownikami, nigdy nie podnosiła na nas głosu, doceniała i szanowała.

Pani Doktor swojego gabinetu nie traktowała jedynie jako miejsca pracy. Dbała, by była tam domowa atmosfera, dlatego starała się o jego wystrój. Parapety i biurko wypełniały piękne storczyki, a w głównym miejscu znajdowała się ramka ze zdjęciem ukochanej wnuczki – Misi.

Dzięki Niej i my mogłyśmy cieszyć się piękniejszymi wnętrzami, w których pracujemy. Podarowała nam wiele przepięknych rzeczy, które dziś są pamiątkami – obrazy, kwiaty.

Była przede wszystkim wspaniałym człowiekiem, ale też świetnym medykiem.

Rok 2020 nie był łatwy dla nikogo a zwłaszcza w służbie zdrowia. Była lekarzem bardzo oddanym pacjentom co niejeden raz było niedocenione, ale mimo to odnajdywała siłę, by iść dalej z podniesioną głową.

Dzięki energii, którą miała,  Jej czas wolny to nie był odpoczynek ani monotonia. Spędzała go na działce, ze swoimi bliskimi, przepięknym pieskiem Bregusem. Uwielbiała podróże.

Dzień 31 grudnia 2020 roku był dniem, gdy żegnaliśmy Panią Doktor jako kierownika. Nie oznaczało to końca naszych kontaktów. Potrafiłyśmy obojętnie kiedy wymienić się sms-ami czy telefonami pełnymi wzajemnej sympatii. Nigdy o nas nie zapomniała.

Na emeryturę odchodziła z wieloma planami, marzeniami. Chciała podróżować, zdobywać świat, wypoczywać na działce, ale też wciąż być aktywną.

Przeżywaliśmy to, gdy zaczęła chorować, ale nikt nawet nie myślał o tym, że może się spełnić czarny scenariusz, bo wierzyliśmy, że dzięki swojej sile i te przeciwności pokona.

 Niestety tak się nie stało.

Wiadomość o śmierci Pani Doktor trafiła prosto w nasze serca.

Nigdy Jej nie zapomnimy, bo takich ludzi się nie zapomina.

Pomimo tęsknoty i smutku ważne jest to, że pozostało tyle pięknych wspomnień.

Jesteśmy bardzo wdzięczni losowi, że przez tyle lat było nam dane współpracować z tak cudowną i mądrą Kobietą, że mogliśmy Ją poznać.

Dla mnie osobiście Pani Doktor była najlepszą Szefową, jaką mogłam sobie wymarzyć, dlatego tak bardzo Ją uwielbiałam i uwielbiam – to już się nigdy nie zmieni.

Była Osobą godną szacunku, podziwu i pamięci – w niej będzie żyła wiecznie.

Dziękujemy za te wszystkie wspólnie spędzone lata.

Angelika Kozłowska – współpracownica dr Mikuły-Telengi w latach 2015-2020

„Mowa” tatuaży


Pierwsze zadziwienie, bo wnuczka zafundowała sobie przed laty taki tatuaż…..przedtem poprosiła o zdjęcie akwareli mojego Taty Wacława Łukaszewicza z 1932 r. – nie wiedziałam dlaczego….okazało się że fragment tego obrazu, choć z konturami jak w starych tatuażach został umieszczony trwale na ciele naszej Weroniki. Zaskoczenie, ale też czułość że pamięć Pradziadka, że poczucie korzeni …..

Wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu, gdy Jurek, nasz kolega z roku (1965-1971) ówczesnej Akademii Medycznej w Poznaniu (obecnie Uniwersytet Medyczny)- profesor Jerzy T. Marcinkowski, którego  miałam zaszczyt gościć w tym blogu w rozdziale Z pamiętnika… wielokrotnie  relacjonował naszej grupie messengerowej, że właśnie był na Termach Maltańskich i najbardziej przyciągało jego wzrok….myśleliśmy, że piękne młode dziewczyny –  a On pisał, że wytatuowane ciała…..

Pomysł zasiany w mojej głowie zaczął kiełkować i prawie już przybrał kształt książki (ponad 120 stron). . Pisaliśmy ją  z Jurkiem namiętnie, zbierając informacje z licznych artykułów naukowych ale też portali prowadzonych przez zafascynowanych zjawiskiem tatuowania ciała, w których też zamieszczano opowieści osób, którym tatuaż pomaga…..

Pozycja już jest prawie gotowa do oddania do Wydawnictwa. Został też wybrany  tytuł zaakceptowany  przez wiele młodych i nie tylko młodych osób, którym wysłałam kilka propozycji ….

GDY CIAŁO STAJE SIĘ TYLKO TŁEM….

Nasza  „przygoda” z tatuażami i innymi formami modyfikacji ciała rozpoczęła się od zadziwienia nad współczesną wszechobecnością wytatuowanych ciał.  Piszemy o tym we Wprowadzeniu do książki. Gdy zmierzamy do końca naszej opowieści, zadziwienie nasze ale też zrozumienie zjawiska narasta.

W miarę zgłębiania problemu, my- najstarsi autorzy tej opowieści-  ludzie urodzeni kilka lat po II wojnie światowej, od ponad pół wieku doktorzy chorób wszelakich,  dowiadujemy się, że tatuaże  ale też inne zabiegi modyfikujące ciało  to nie tylko moda, czy poprawianie urody a także WOLNOŚĆ podejmowania własnych decyzji dotyczących ingerencji w DANE NAM BEZ NASZEJ WOLI I ZGODY  PRZEZ NATURĘ I GENY CIAŁO. 

Z tego też powodu (ale też z wielu innych) tatuaże, piercing, medycyna estetyczna –  potrafią przynosić Szczęście. Nie takie związane ze znalezieniem złotej monety czy „czarnozłotokolorową” magią. Ale z odzyskaniem czy potwierdzeniem swojego Ja, z otrzymaniem wiary w możliwość dobrego życia gdy dotyka depresja czy ból duszy staje się tak nieznośny, że wybieramy akty samouszkodzenia by bólem fizycznym zabić tamten ból…

Czasami jednak przesadzamy z zabiegami zmiany wyglądu naszego ciała bo stale jesteśmy z niego niezadowoleni, widzimy siebie w „krzywym zwierciadle” i uśmiadomienie tego stanu ducha gdy  dotyka nas czy naszych przyjaciół jest wektorem (jak przedstawiany na wielu tatuażach) by rozpocząć profesjonalną terapię….ten poważny problem zwany dysmorfofobią muszą dostrzegać w osobach które się do nich zgłaszają ci, którzy poprawiają wygląd ciała człowieka- piszą o tym chirurdzy plastyczni którzy niejednokrotnie nie tylko są zniechęceni nieustannym niezadowoleniem pacjentów ale także przestrzegają, że są podawani przez nich z tego powodu do sądu….

dlatego w tej książce znajduje się  opis wszystkich wymienionych problemów – ku przestrodze ale też radości z tego, że można przynosić ludziom szczęście lub szczęścia poszukiwać na drodze modyfikacji ciała.

Dbajmy jednak nie tylko o swoje ciało ale też i duszę, zachowując  dziecięcą radość, ciekawość świata, tolerancję i lubienie ludzi, bo tylko to jest prawdziwym warunkiem Szczęścia……T

WPROWADZENIE

Pierwszy autor przedstawianej pracy pamięta, jak jego ojciec – profesor medycyny sądowej Tadeusz Marcinkowski (1917-2011) [1]  – w latach 50-tych, 60-tych, 70-tych, 80-tych i 90-tych XX wieku pokazywał liczne zdjęcia tatuaży, które były fotografowane podczas sekcji zwłok. Część z nich znajduje się do dzisiaj w Muzeum Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu. Niektóre tatuaże z tamtego okresu wyróżniały się szczególnie – na przykład dość pokaźnych rozmiarów diabeł w okolicy pośladów mężczyzny (więźnia) wrzucający długą łopatą węgiel do odbytu. Toż to już z samego tego tatuażu wynikało wręcz rozpoznanie kliniczne z obszaru ewidentnych zaburzeń osobowości.

Zdarzały się też – ale wówczas bardzo rzadko – tatuaże u kobiet, niekiedy z zaskakującą treścią. Na przykład kobieta w okolicy spojenia łonowego miała wytatuowane: „Tylko dla Józka”. Można sądzić, że to tenże zazdrosny Józek jej to wytatuował a może chciała w ten sposób wyrazić formę oddania bo był patologicznie zazdrosny? Może właśnie dostał wyrok i szedł na wiele lat do więzienia – więc chciała mu te chwile osłodzić zapewnieniem o wierności? Co się kryło za takimi tatuażami, jakie historie tych ludzi ?

Tak, na pewno tatuaże to czyjeś dzieje i emocje uwiecznione na własnej skórze. Czasem znane tylko jemu …  

Druga autorka pracy (tzn. ja- gospodyni tego bloga 🙂 )- lekarka, która pracowała w latach 70-tych XX wieku w przychodni rejonowej pewnej „szemranej” dzielnicy Warszawy – opowiada, że dość powszechnie można było zobaczyć wytatuowaną na piersi młodego mężczyzny głowę kobiety, często pokrytą bliznami. Bez żenady opowiadali – że gdy mieli jakiś problem – nożem nacinali w tym miejscu skórę – mówiąc że to „ich Baśka” i że „cięli Baśkę po oczach” odreagowując jakąś traumę. Ból duszy koiło zadanie sobie bólu fizycznego a uspokojenie potęgował widok własnej krwi. To też mogłoby świadczyć o typowych zachowaniach ludzi z autoagresją, dobrze znanych wielu osobom szczególnie młodym, które linijnie nacinają skórę przedramion, ud lub okaleczają się w inny sposób… 

Obserwowaliśmy też w tamtych czasach więźniów lub byłych więźniów z tatuażami w formie epoletów z dystynkcjami oficerskimi. Jak ktoś miał dystynkcję „pułkownika” oznaczało to niechybnie, iż miał już za sobą wieloletnią odsiadkę w więzieniu. U więźniów często się też spotykało wytatuowane kropki w okolicy kąta zewnętrznego oczodołu. A u złodziei widywało się kropki na dłoni u nasady różnych palców. Ponoć to też oznaczało „specjalizację” tegoż złodzieja. Oczywiście wielu typowych więziennych tatuaży nie widzieliśmy, a jak wiadomo była i jest ich moc. 

Autorzy opracowania w początkowym czasie swojego życia zawodowego obserwowali więc tatuaże u właściwie nielicznych osób- zwykle byli to marynarze, przestępcy (np. kieszonkowcy), więźniowie czy osoby podejrzane o zaburzenia emocjonalne. Mieliśmy też jeszcze w pamięci opowieści świadków czy zapiski o tatuażach nazistów, czy śladach ich zwyrodnienia.

Widywaliśmy też wytatuowane numery na przedramieniu u byłych więźniów niektórych obozów koncentracyjnych, których jeszcze wielu żyło w czasach które pamiętamy, co zawsze budziło bolesne skojarzenia z ich niewyobrażalną wieloletnią traumą i często wyjątkowo okrutnymi doświadczeniami medycznymi. Dla nazistów więzień był tylko numerem – żywym czy martwym.

              Trwałe rysunki na skórze ludzkiej nie budziłyby tak wielkiego naszego zainteresowania gdyby nie wszechobecność tatuaży na ciałach współczesnych młodych. Prawdopodobnie pozostawałyby w kręgu fascynacji archeologów, historyków a także miłośników historii. Autorzy pamiętający czas, gdy posiadanie tatuaży było dość jednoznaczne – są tym zjawiskiem co najmniej zadziwieni, szczególnie że obrazy na ciałach są często tak rozległe że tworzą nową powłokę człowieka, właściwie zastępując skórę. Ciekawi nas nie tylko motywacja, ale też- czy nie są wyrazem jakiś problemów z własną psychiką.

Jaką więc rolę spełniają współczesne tatuaże? Zapytaliśmy o to młodych wytatuowanych- kilkanaście osób odpowiedziało, że marzyło o tym od dawna, lubią swoje obrazy na ciele i są szczęśliwi. Wielu chce się zdecydować na kolejne tatuaże a starych wcale nie chce usuwać.  Pytaliśmy też tatuażystów o swoje odczucia- właściwie nikt nie odpowiedział, zajęty pracą zapewne poza ogólnym stwierdzeniem, że to ich praca….

Jednak zastanawia nas nazwa licznej grupy (ponad 20 tysięcy osób) na Facebooku, gdzie anonimowo są wrzucane zdjęcia tatuaży. Do admina nie dotarliśmy, ale zatrzymujemy się nad tytułem: „ Tatuaże nie robią z nas kryminalistów”. Wyobrażamy sobie, że ludzie ci musieli jednak doznać w swoim środowisku jakiejś formy zarzutów a nawet piętnowania i ten tytuł jest ich odpowiedzią a może tak wyraźnie ma zachęcać innych, by się nie bali opinii swoich dziadków czy nawet rodziców, sąsiadów i realizowali ukryte marzenie posiadania tatuażu. ….[2].

Jesteśmy też ciekawi czy ten fenomen rozległego tatuowania ciała przeniesie się na następne pokolenia, gdyż jak na razie dominują tzw. millenialsi….a jeśli ich dzieci czy wnuki nie zechcą być podobni do rodziców bo to jest w naturze młodych- co ciekawego wymyślą by podkreślać swoją odrębność ?

             Przeglądając literaturę na temat motywacji tatuowania ciała można zauważyć, że w naszych rozważaniach nie jesteśmy odosobnieni. W czasie przed ale częściej po „wybuchu” obecnej mody tatuażami interesowali się już psychologowie, czy socjolodzy, kosmetolodzy ale też toksykolodzy, zakaźnicy, medycy sądowi wywodząc z badań na psychiką ludzi wytatuowanych i sposobów interpretacji tych trwałych obrazów różnorodne wnioski, o czym wspomnimy później. Śledząc te dane zadajemy sobie pytanie czy obecnie to jest tylko moda? Niniejsze opracowanie może choć częściowo odpowie na to pytanie.

Niezależnie od epoki, zaawansowania technicznego, położenia geograficznego, czy typu społeczeństwa, ludzie dbali o swój wizerunek zewnętrzny, który był komunikatem o ich statusie społecznym, osobowości, stanie zdrowia. Widząc współcześnie bardzo duże i stale rosnące rozpowszechnienie tatuaży na Świecie należy postrzegać je już jako ważną część naszej globalnej kultury i historii. Ludzie poddawali się i nadal poddają różnym zabiegom, mającym na celu poprawienie swojego wyglądu. Czasami osiąga to rozmiary dla nas karykaturalne (np. powiększanie ust aż do ich zdeformowania) czego nie zauważają ich właścicielki bo powielają oglądane na portalach społecznościowych, obecnie zwykle na Instagramie osoby wyglądające podobnie. Problem podamy w odpowiednim rozdziale, by czasem więcej zrozumieć a może pomóc osobie z zaburzeniem dysmorfofobii…

 Zwłaszcza teraz, żyjąc w społeczeństwie wymagającym perfekcji ciała, wkłada się wiele wysiłku, aby zwiększyć swoją atrakcyjność. Tak więc tatuowanie także jest działaniem mającym na celu poprawienie swojego wyglądu, choć w bardziej subiektywnym wymiarze[3].

 Angielskie słowo „tattoo” (tatuaż) pochodzi od terminu „ta tau” – w rdzennym języku Thaiti – zostało ono zapisane przez XVIII-wiecznych podróżników i oznacza „naznaczyć coś”[4].

Tatuowanie wiązało się i nadal wiąże się z możliwością powikłań zdrowotnych, co osoba zdecydowana na taką ozdobę własnego ciała powinna wziąć pod uwagę – co jak wynika z badań nie zawsze jest uświadamiane.

 Współcześnie wprowadzanie pigmentów pod skórę odbywa się przy pomocy specjalnej elektrycznej maszynki z automatyczną igłą lub igłami. Z dużą szybkością wbija ona pod skórę małe kropelki barwnika.

Jest to metoda dość bolesna, ale – jak wiadomo – istnieje indywidualna wrażliwość na ból, a może tak wielka jest potrzeba człowieka, by posiadać trwały obraz na ciele, że jest w stanie znieść najgorsze cierpienie. Jest to dość zadziwiające, bo jak wiadomo kobiety są bardziej odporne na ból, a rozległe tatuaże, nieraz pokrywające całe ciało tak często obserwujemy u mężczyzn. Temat chyba jest wart badań psychologicznych, bo być może współcześni mężczyźni w ten sposób chcą podkreślić swoją męskość. Szczególnie w dzisiejszym Świecie, gdy odbiera się im odwieczne role dominowania – zresztą wielokrotnie sami się temu poddają….


[1][Tadeusz Marcinkowski, https://pl.wikipedia.org/wiki/Tadeusz_Marcinkowski]

[2] [https://www.facebook.com/TatuazeNieRobiaZNasKryminalistow/]

[3][Nowak R. Psychologiczne aspekty tatuowania się. Roczniki Psychologiczne 2012; XV, 2: 87-104].

[4][Pickup O. Ta tau: where the word tattoo comes from, https://www.telegraph.co.uk/films/moana/tatau-where-tattoo-comes-from/ [dostęp: 28.04.2020].

Nie wpadnijmy w „szpony zdrowego jedzenia” czyli nie dajmy się…. ortoreksji :)


dr Steven Bratman- ” niewolnik i ojciec ortoreksji”. Zdjęcie z internetu

Kochani, dziś będzie o współczesnym świecie – o nowych zjawiskach które już zostały nazwane.  Okazuje się, że aktualna moda na zdrowe jedzenie potrafi stać się rodzajem uzależnienia.

Żyjmy więc pełną piersią, czerpiąc z życia to co NAJPIĘKNIEJSZE, a to co nieszczególne omijajmy lub wyrzucajmy za burtę jak niepotrzebny balast…

…..uwalniajmy swoje dobre i poszukujące szczęśliwości myśli i wyfruwajmy WOLNI JAKO PTAKI, szybujmy w przestrzenie szerokie bo  w tym nie ma ograniczeń…..żadnych !!!

…..nie dajmy się zniewolić przez mody, kult ciała, młodości ale też nie fiksujmy na tle zdrowego jedzenia  !

A oto krótka opowieść o stosunkowo niedawno odkrytym i nazwanym zaburzeniu zwanym ortoreksją. Może się komuś przyda by wyhamował w pędzie do tzw. zdrowego życia, albo pomógł komuś innemu ….

Całkiem niedawno, bo dopiero w końcu lat 90 XX w.  amerykański lekarz Steven Bratman zaobserwował u siebie pewne niepokojące zjawisko.

Był alergicznym dzieckiem i rodzice wtłaczali mu do głowy wiedzę o szkodliwości niektórych potraw. Chłopiec ulegał tym wskazówkom a że cierpiał z powodu kataru siennego czy bardzo swędzących wysypek na skórze – bardzo się zaangażował we wpatrywanie w talerz, wynajdywanie tego co może zaszkodzić a z czasem zaczął unikać restauracji a nawet przyjęć u znajomych – by nie otrzymać czegoś do jedzenia, co jest dla niego szkodliwe.

Przestał widywać znajomych, gdyż jak wiadomo każde spotkanie przynosiło coś do przekąszenia…..

kiedyś założył własną farmę i jadał tylko to co sam wyhodował nie wspominająco tym,  że żywił się tylko produktami które sam przygotował kuchni….

Przez cale dni skupiał się na zdrowym jedzeniu a nawet nocą śniły się mu sny piękne o zdrowych daniach a po snach  w których ktoś ze znajomych podawał mu jakiś niezdrowy produkt, budził się zlany potem ze strachu….

Po pewnym czasie zaczął się przyglądać bacznie swoim pacjentom, i u niektórych zauważył podobne objawy. Porównując swoje i ich przymusowe zachowania które stają się głównym celem w życiu,  zajmują wszystkie myśli, tak przylepione do człowieka, że oderwanie nie jest możliwe, utrudniają spotkania z jedzonkiem i właściwie zupełnie uniemożliwiają normalne funkcjonowanie doszedł do wniosku, że jego i tych innych dopadła nieznana przedtem a może tylko niezauważona przypadłość. Kojarząc swoje uzależnienie od tego co na talerzu nazwał je ortoreksją, porównując z anoreksją. W naukowych czasopismach w 1997 r. opisał objawy a w 2000 r. wydał książkę „ W szponach zdrowej żywności”

Psychiatrzy od razu zawołali  „ o ! właśnie urodziła się siostra anoreksji”

Aktualne badania w różnych społeczeństwach potwierdzają występowanie ortoreksji aż u 27 % młodych ludzi …

Biedacy, którzy wpadli w szpony zdrowej żywności spędzają czas całymi dniami planując, kupując czy uprawiając własne produkty oraz przygotowując posiłki.

Odstępstwo od ustalonych zasad dietetycznych skutkuje pojawieniem się poczucia winy oraz lęku.

W skrajnych wypadkach ortoreksja prowadzi do zaburzeń funkcjonowania w społeczeństwie, niedożywienia a także zaburzeń odżywiania w typie anoreksji.

Zdarza się, że osoba cierpiąca na ortoreksję, pomimo swojej wielkiej troski o zdrowie  może mieć niedobory minerałów i witamin. Pojawiają się zawroty głowy, problemy z pamięcią i koncentracją, bóle brzucha, zmienne nastroje, skłonność do depresji a nawet myśli samobójcze. Ponadto może występować anemia, a u dziewczyn jak w przypadku anoreksji- zaburzenia miesiączkowania.

A oto Kochani kilka pytań które mogą być kierunkowskazem

Test na ortoreksję 

  1.  czy uważasz siebie za perfekcjonistę mającego wszystko zawsze pod kontrolą?
  2. Czy masz wrażenie, że od momentu wprowadzenia zdrowej diety jakość twojego życia wzrosła?
  3. Czy żal ci ludzi, którzy cały czas jedzą niezdrowo?
  4. Czy masz wyrzuty sumienia, kiedy sama sięgniesz po coś kalorycznego?
  5. Czy z powodu diety unikasz spotkań z rodziną bądź znajomymi?
  6. Czy nie wychodzisz na imprezę z powodu typowego dla niej menu?
  7. Czy odczuwasz przyjemność, kiedy zjesz śniadanie, obiad oraz kolację samotnie?
  8. Czy odnosisz wrażenie, że na jedzenie musi przeznaczać więcej czasu, niż byś chciała?
  9. Czy masz trudności ze zjedzeniem czegoś, co przygotował ktoś inny i odbyło się to poza jej kontrolą?

Jeżeli odpowiedź na większość z tych zagadnień jest twierdząca, należy zwrócić się o pomoc do lekarza specjalisty.

Inne pytania, które znajdziemy w poszerzonym teście na ortoreksję to:

  • uporczywe  rozmyślanie o tym, co jutro zjemy,
  • – gromadzenie książek o dietach oraz różnych kalorycznych tabeli,
  • – rzetelne, przesadzone, codzienne przeliczanie wszystkich przyjętych kalorii, a także
  • –  regularne odwiedzanie sklepów z ekologiczną żywnością i robienie w nich
  • dużych zakupów …

.I pozostaje mi powtórzyć to od czego zaczęłam tę opowieść 🙂

….żyjmy więc pełną piersią, czerpiąc z życia to co NAJPIĘKNIEJSZE, a to co nieszczególne omijajmy lub wyrzucajmy za burtę jak niepotrzebny balast…

…..uwalniajmy swoje dobre i poszukujące szczęśliwości myśli i wyfruwajmy WOLNI JAKO PTAKI, szybujmy w przestrzenie szerokie bo  w tym nie ma ograniczeń…..żadnych !!!

…..nie dajmy się zniewolić przez mody, kult ciała, młodości ale też nie fiksujmy na tle zdrowego jedzenia  !

Bo każda przesada jest niezdrowa

Miłego czasu Wszystkim……

Przy tej okazji – dziękuję koledze ze studiów prof. Jerzemu T. Marcinkowskiemu za odsłanianie przede mną tajników HIGIENY, która tak pięknie się rozbudowała od naszych studenckich czasów, za pomysł napisania podręcznika, który już został bardzo dobrze oceniony przez trzech recenzentów i mamy nadzieję, że się ukaże za kilka miesięcy ….nosi tytuł Ponadczasowa misja higieny i epidemiologii… jednym z podrozdziałów jest temat krótko przedstawiony we wpisie. Korzystaliśmy z wielu pozycji piśmiennictwa naukowego- m. in.

Shah S. Orthorexia nervosa Healthy Eating or eating disorder. 2012, Masters Theses. Paper 991.

Łucka I, Janikowska-Hołoweńko D, Domarecki P i wsp. Ortoreksja – oddzielna jednostka chorobowa, spektrum zaburzeń odżywiania czy wariantzaburzeń obsesyjno-kompulsywnych? Psychiatr. Pol. ONLINE FIRST Nr 97: 1–12