Opowieści o Ziemskich Aniołach.

Cudem Ocalony ? czyli rzecz o zmartwychwstaniu.

Usłyszał dzwony które  biły długo i jakoś boleśnie, ale jednocześnie i radośnie.  Pomyślał, że Rezurekcja za chwilę. Wyskoczył z łóżka, było zimno, ale dygocąc już był w łazience, zanim weszła do pokoju matka. Tak, bardzo ją kochał, bo miała w sobie łagodność i doświadczał jej bezinteresownej miłości na co dzień. Nigdy nie krzyczała, nawet gdy coś nabroił, jak to dziecko,  w odróżnieniu od ojca, który często sięgał po pas i łoił skórę, aż długo bolały pręgi na plecach i pupie. Może ojciec go kochał, ale po swojemu i dla dziecka niezrozumiale.

Bo jakimże grzechem było włażenie do sadu sąsiada by zdobyć smakowite zielone jabłka, albo nie nauczyć się wiersza, albo bazgrolić na ścianie . Matka była samą dobrocią, uwielbiał jej głos i zapach i smukłą, zwiewną  sylwetkę zwieńczoną bardzo ciemnymi,  gładko zaczesanymi włosami, gdy nadchodziła z zakupami. Miał takie same ciemne włosy, powtarzała, gdy go głaskała po głowie. Zawsze mu coś przyniosła, jakiś smakołyk, wiedziała co lubi.

 A po karze od ojca, przytulała chyłkiem, lękliwie, by ojciec nie widział  i mówiła kocham cię synku, kocham nad życie, jesteś mój i tylko mój. Nie myślał wtedy , że ona jest kobietą , może zwyczajną jakich wiele na świecie. Była jego skarbem. Jej wizerunek nosił w sobie, gdy już dorosły spotykał się z innymi. O wszystkich myślał, że są takie anielskie jak jego mama.

Dzwony nadal biły, coraz bardziej boleśnie, gdy się ocknął i przestał śnić na jawie.

Pamiętał tylko tamto, z dzieciństwa, w ramionach matki, która go kołysała.  

Chciał otworzyć oczy, powoli więc otwierał i przez szparkę pomiędzy powiekami  zobaczył niebo. Wisiało nad nim wielkie , tajemnicze, całe granatowe , no nie całe, bo mrugały tam  gwiazdy.  Jeszcze pomyślał, że na jednej mieszka jego mama i za chwilę przyjdzie i przytuli.

Z tą myślą, zapadł się w zły sen. Wydawało mu się, że jest w grobie. Skąd taki sen . Leżał skulony, bezbronny jak płód w łonie matki ,  czuł coś lepkiego na ustach i powoli uniósł rękę. Tę lewą, bo mniej bolała. Dotykał swojej twarzy i czuł coś miękkiego, kleistego i bardzo bolało. Więc już nie dotykał. Przytomniał . Nie wiedział gdzie jest i co się z nim stało. Ten sen o grobie, to był tylko sen uspokajał sam siebie. Ale skąd piasek pomiędzy zębami , pomacał swoją klatkę piersiową, gdzie serce, odgarniał jakiś piasek, zwały piasku. A serce się wyrywało do matki, która zamieszkała na jednej z gwiazd.

Odgrzebywał swoje ciało, coraz szybciej i gwałtowniej, pomimo bólu , który w nim  wszędzie, przytomniał i wtedy poczuł, że chyba dodał mocz, bo spodnie mokre.

Nie wiedział dlaczego, ale nagle sobie przypomniał jak ktoś go walił po głowie, tak , to ze strachu , pomyślał. I znowu ciemność, i nieprzytomność. Gdy świtało, wróciła świadomość, jeszcze mglista, ale jaśniejąca. Aż sam się zdziwił , że jakiś nowy film widzi, dwaj łysi młodzi walą go maczugami po głowie i wszędzie. Prosi nie bijcie, to boli a potem błagał swojego Boga, by pomógł. Bóg, którego kochał od dziecka, tak bardzo jak swoją matkę, która uosobiała wszystkie kobiety świata, nie pomógł, tylko te mokre spodnie….

Przerażenie, przerażenie narastało gdy wracała pamięć. Cisza była wszędzie, tylko ptaki już obudzone i te dzwony rozhuśtane. Tak, to on dzwonił uwieszając się sznurów, gdy pozwolił pan kościelny, mały człowiek jakim wtedy był  lubił, gdy serca dzwonów widział nad sobą a one dzwoniły radośnie. Jak słodko było wtedy.

Chciał tu zostać, gdzie jest, byle nie przestać śnić o tamtym czasie, matce, kościele, dzwonach, Rezurekcji z dymami kadzideł, gdy ludziska śpiewali a on w białej komży podawał księdzu dzbanuszek z winem.

Zostać w tamtym czasie, usnąć na wieki, pójść do matki, by przytuliła.

 I nagle znowu fala przytomności, rozpaczliwe więc wygrzebywanie się z dołu, dobrze, że płytki wykopali. Leniwcy pomyślał, on pedant, nie chciało im się nawet wykopać przyzwoicie głębokiego dołu na moje ciało. Wzdrygnął się , gdy tak pomyślał. Wykopali dla mnie grób, stałem nad tym dołem, gdy tłukli, zasłaniałem głowę rękoma i wznosiłem oczy do nieba, do mojego Boga

…a syn mój jedyny gdzie?- nagle pomyślał z lękiem. Może i jego pobili. Czy zdołał uciec? Przecież jechaliśmy poza miasto, w jakimś tam celu, może chciał porozmawiać, powiedzieć coś ważnego, a może razem chcieliśmy obejrzeć nową siedzibę naszej firmy, gdzie wyrabiamy najlepsze szczotki i pędzle, które wysyłamy nawet za granicę. Takie są dobre, te nasze pędzle, te go golenia z miękkiej borsuczej sierści i nigdy, przenigdy nie wypadają im włosy.

 Rozmarzył się wygrzebując spod zwału piasku. Tak, moje pędzle bardzo ludzie lubią, piszą takie piękne opinie, dzięki nim jeździmy z żoną i synem na długie wycieczki naszym wypieszczonym Mercedesem. Jesteśmy tak bardzo kochającą się rodziną a ja im , tym najbliższym stwarzam warunki dla dostatniego życie.

 Uff, wreszcie się wygrzebałem, pomyślał, gdy już wschodziło słońce. Bogu niech będą dzięki i modlił się do tego swojego Boga , dziękował za cud życia, uratowanie , swoją własną prawie Rezurekcję…

….chwilami tracąc przytomność pełzł więc pomiędzy krzewami jałowca, nawet nie czuł jak kłują jego igiełki. Tak, zbierał czasem czarne jagody, by wędzić szynkę dla rodziny na Wielkanoc i wtedy mocno kłuły w palce….

Pełzł dalej, dzwony biły jakoś słabiej, coś w nim pulsowało, myślał, że serce.

Jak dobrze, że ma serce, dostał je od matki.

Znaleziono go na skraju szosy. Ktoś przejeżdżając nieopodal lasu ujrzał szary tłumok i w pierwszej  chwili pomyślał, że znowu jakiś śmieciuch zostawił swój worek z brudami. Ale coś go tknęło, może poczuł palec boży, który jaśniał nad owym tłumokiem, może jednak odezwało się własne sumienie. Zatrzymaj się, sprawdź co tam leży przy tej mało  uczęszczanej drodze. Zrobił więc dokładnie tak, jak mu powiedział głos –  bo nagle  poczuł  imperatyw. Może imperatyw ów pochodził  z góry? Gdy podszedł bliżej, coś się poruszyło i zajęczało. O Boże, to jest człowiek. Zszargany , pobity, krwią zalany , nie widać twarzy, bo tylko krwawa maska, chyba nieprzytomny. Więc telefon, jak dobrze, że już era tych komórkowych. Po kilku minutach pogotowie ratunkowe na sygnale, gdyż wezwanie było dramatyczne. I niebawem policja. Chwilę postał, dokładnie opowiedział jak było, nie mówił, że może Bóg mu kazał się zatrzymać, bo to śmieszne i nikogo zresztą nie interesowało. Spisano dokumenty, pojechał do domu i opowiedział żonie.

Ta już wiedziała, bo właśnie wróciła z dyżuru nocnego  w szpitalu . Gdy nadjeżdżało Pogotowie Ratunkowe, swoim zwyczajem, chyba ze zwyczajnej ciekawości się zatrzymała, a nawet wróciła do Izby Przyjęć.

I na podstawie dokumentów, bo był nierozpoznawalny, ustalono, że to miejscowy biznesmen. Małoż to porwań, mordów, nawet niewinnych ludzi. A ten był na celowniku, nie wszyscy go lubili ale za to wszyscy zazdrościli jak się bogaci i myśleli, że nic nie robi a Mercedesem jeździ. Bo zwykle się wydaje, że inni nic nie robią a dobrze zarabiają a my co? szaraczki, najwyżej parę groszy do kieszeni od hojnego pacjenta.

Ot, trudny jest los salowych, tak mówiła żona, gdy ten co uratował jadł jajecznicę popijając bawarką , której nie lubił, ale za to lubiła ją jego żona.

Tymczasem Cudem Ocalony wybudzał się na sali pooperacyjnej a dookoła wszyscy mówili, jak trudna była rekonstrukcja twarzy, jak długo trwała, aż musieli chirurga stomatologa do pomocy neurochirurgowi i chirurgowi tzw. plastycznemu sprowadzać na cito, ale się udało.

A może wcale mu nie opowiadali, tylko z rurkami w różnych częściach ciała leniwie patrzył spod opuchniętych powiek, jak kapie krew z worka zawieszonego nad jego głową.

Cieszył się, że widzi, że może patrzeć bo powoli wracała świadomość tego co przeżył.

Jednak jego najważniejszą myślą było, jak podziękować panu Bogu, w którego łaskę nigdy nie zwątpił, za swoje cudowne ocalenie.

Potem przyszli policjanci i chcieli o coś pytać. Nie odpowiadał bo nic nie wiedział. Posiedzieli więc i poszli.

Ale któregoś dnia usłyszał , jak sobie gawędzą pielęgniarki, wprawdzie cicho, ale usłyszał. Pewnie myślały, że śpi, maszyny informujące o funkcjach życiowych pacjenta informowały różnymi miarowymi pikaniami, że jest ok., kroplówka spływała bezszelestnie a chory posapywał spokojnie. Więc myśląc, że nie słyszy – sobie gadały. Jednak podobno człowiek, nawet w śpiączce będący, wszystko słyszy, a cóż dopiero on, cudem ocalony i jedynie prawie śpiący snem sprawiedliwego. I nieco nadstawiając uszy wyglądające spod bandaża, którym był spowity , słyszał jak one mówią. Bo usłyszał swoje imię i ktoś wspomniał o szczotkach.

Ach, gdzieżeście moje ukochane szczotki, nie martwcie, wrócę do was i jeszcze bardziej będę się wami opiekował, bo jesteście moje, tylko moje.

Tak sobie marząc o szczotkach a także i o pędzlach , które wyrabiał, słyszał przenikliwy szept lub półgłos pielęgniarek , które właśnie piły zasłużoną kawę, zresztą kolejną na tym dyżurze. Że policja trafiła na ślad. Że ktoś widział jego samochód opuszczający miasto, ktoś inny, że  skręcał on w boczną drogę leśną. Dziwne, że potem ten samochód wracał tą samą drogą. Wydawało się tylko, że nie on był za kierownicą. A przedtem widziano – chyba jego syna – tak na pewno jego syna –  na siedzeniu obok kierowcy . Jeżeli pojechał z synem, dlaczego syn wracał sam.

 A  byli tacy, co  znali dwóch młodych ogolonych drabów z okolicy ,  którzy za parę puszek z piwem byli gotowi zrobić wszystko. I okraść i zdemolować, co trzeba, i matki swoje nawet pobili, bo nie dawały ani grosza ze swojej skromnej wprawdzie, ale co miesięcznej renty, więc może to oni bestialsko pobili , bo chyba sam syn by nie dał rady.

Przecież syn był niższy od ojca i jakiś cherlak, a jego ojciec,  chociaż smukły i wysoki, ale miał mięśnie starannie ćwiczone na siłowni, bo dbał o zdrowie.

Tak więc po przysłowiowej nitce policja dotarła do kłębka.

Draby , spanikowane wielce, ale ucieszone, że  denat ożył , więc kara będzie mniejsza, od razu od razu się przyznały.  Zresztą na zimę, która się zbliżała , komfortowe warunki które zapewniało więzienie były wysoce pożądane, draby więc same się przyznały, wybierając tę inną wolność , przynajmniej cieplejszą i pełną strawy niż ich chałupa z matką sknerą. Opowiedziały detalicznie jak było i co najważniejsze, że otrzymali zlecenie. Z dumą wyjaśniali władzom,  że wynajął ich syn poszkodowanego, sowicie nagrodził i wprawdzie nie był zadowolony z dalszego przebiegu zdarzeń, gdyż ojciec ocalał, wcale nie żądał zwrotu pieniędzy. Szlachetny to pan, ten syn zleceniodawca, powtarzali.

 Syn przyparty do muru, bo nie wpadł na pomysł ucieczki za granicę – wskazał na główną pomysłodawczynię tego czynu, którą była jego matka. Mówił o tym z dumą, że zawsze słucha mamy, bo bardzo ją kocha i jest najmądrzejszą oraz najpiękniejszą kobietą na świecie.

 Mama zaś, zajęta liczeniem spadku, nie zauważyła nawet co się dzieje w mieście. Gdy po nią przyszli, jeszcze była w papilotach i wytwornym szlafroku , który figlarnie się rozchylał ukazując jej piękny , nic to, że solidnie podparty silikonem , zafundowany przez kochającego męża, biust. Na nic biust buchający  kokieteryjnie spoza dekoltu, panowie władza byli niewzruszeni i zabrali w kajdanach na komisariat.

Potem była rozprawa sądowa, dowody oraz zeznania się zgadzały i jednoznacznie wskazywały związek przyczynowo- skutkowy.

Mamusia z synem poszli siedzieć i jak wszystko wskazuje , dalej snuli i snują nadal, na co wskazuję jej słowa opowiedziane komuś tam, scenariusz kolejnej zemsty na swoim panu i władcy.

Ale o tym się dowiedział  później, gdy już go wypisali ze szpitala.

Nie mógł się pogodzić z tym, co przygotowali mu najbliżsi, w swoim umyśle już nieco zamąconym zespołem psychoorganicznym wywodzącym się doznanego urazu, bo tak nazywali jego stan neurolodzy, a szczególnie pewien biegły sądowy , który zadziwiająco dla wszystkich o niego walczy, nie mógł się pogodzić z tym co mu zrobili najbliżsi . Czy ten biegły , który tak bardzo się stara, by go ochronić, czy mu współczuje, tego nikt nie wie. Pewnie lubi ludzi, a może uwierzył w swoją misję zesłaną przez bliżej mu nieznanego pana Boga, tego nikt nie wie, co czuje w swoim sercu i umyśle ów biegły. Gdy o tym opowiada swojemu przyjacielowi, nie potrafi zdefiniować, na czym rzecz polega. I ten przyjaciel też nie umie.

Jedno jest pewne, o czym świadczą kolejne fakty z życia ocalonego, nadal on bezgranicznie wierzy Boga, swojego dobrego Boga. To Bóg go ocalił, darował mu życie po to, by mógł rozgłaszać chwałę bożą wszem i wobec. Więc tak czyni.

Jednocześnie idąc za wewnętrznym głosem nakazu lub poradą jakiejś życzliwej osoby z kręgów kościelnych, uważając, że skoro on był wierny żonie aż do śmierci, a ona postąpiła tak jak postąpiła, pomimo tego, że też przysięgała , on może wystąpić do sądów kościelnych o unieważnienie tego małżeństwa. Jak czuł tak postąpił, sąd widząc jego wielką miłość do Boga, znalazł odpowiednie paragrafy i unieważnił tamten ślub.

Teraz Ocalony Cudem był czysty , niewinny jak wtedy, gdy przysięgał przed ołtarzem wierność swej żonie, matce swojego syna, teraz uwolniony z więzów małżeńskich pytał swojego Stwórcę co dalej  robić ze swoim życiem.

A Ten, Najwyższy –  odpowiedział – idź za głosem serca, bo tego nauczyła cię matka.

Myślał o matkach tamtych zbrodniarzy , że nie potrafiły  przekazać im miłości do Boga Jedynego co prawda w Trzech Osobach ( czego nie rozumiał )  a także miłości do człowieka. Uznał, że ci zbrodniarze , niedoszli mordercy są bardzo przez to ubodzy duchem i nawet się nad nimi litował.

A może było jakoś inaczej, bo już ujrzał na chórze kościelnym piękną kobietę, która wyglądała i śpiewała jak anioł. I uwierzył w swojej dobroci i wierze, które to przymioty dostał od mamusi oraz zawdzięczał umysłowi  nieco zamąconemu  zespołem psychoorganicznym, że życie zostało mu darowane, więc musi żyć.

 I dlatego doprowadził do unieważnienia pierwszego nieszczęśliwego małżeństwa, witając z ulgą wyrok sądu kościelnego, że to wcale nie było małżeństwo, wkrótce stanął na ślubnym kobiercu z kolejnym Aniołem , którego spotkał w życiu. Bo należy dodać, że ta pierwsza też wydawała mu się początkowo Aniołem…

Żył sobie z tym swoim drugim Aniołem szczęśliwie, z tkliwością dotykał jego brzucha gdy poruszały się tam jego kolejno przychodzące na świat dzieci. Bo urodziło mu się dwoje następców, pewnie myślał, że też pokochają jak on szczotki i pędzle. Może tak nie było, tylko tyrał, by móc zabezpieczać godny byt tej nowej rodzinie.

W tym czasie , tak tyrając nawet nie pomyślał o tym jaki sam jest, jak się zachowuje w domu. Myślał pewnie, że wystarczy sama jego obecność i pieniądze, które napełniały konta bankowe.

 A może jednak szedł tropem swojego tatusia, a nie łagodnej i dobrej mamusi, bo miał jego geny i zakodowaną agresję ojca.

Tego nie wiemy i pewnie już nam Ocalony nie opowie, bo na cóż takiemu z zespołem psychoorganicznym jakiś psycholog? Ma przypiętą łatę i tak go traktuje każdy napotkany człowiek, w tym lekarz i sąd.

Jedynie dlaczego ten biegły sądowy, neurolog o nim myśli ciepło chyba  i mu pomaga opiekując się tak, jak tylko to umiała robić śp. Mamusia. Bo jest dobrym litościwym współczującym człowiekiem, a może tylko bardzo uczciwym lekarzem, który wyważa jego dobre i złe strony, wybierając te pierwsze. Widzi w nim człowieka, a nie przedmiot.

 Cudem Ocalony na pewno tak nie myśli, bo myślenie ma uszkodzone urazem, ale może tak czuje.

Gdy stawia się do sądu w sprawie rozwodowej która zgłosiła jego druga żona, ten kiedyś dobry niebiański Anioł, który jednak okazał się zwykłym ziemskim i w dodatku był szatanem z maską anioła, jest rozdygotany, boi się ludzi, sądów, pytań, na które nie zna odpowiedzi i całej tej niezasłużonej szopki.

Broni go przed oskarżeniem żony, że to on winien rozpadu małżeństwa – ten jego lekarz, jedyny biegły, który przekonuje nieugiętych urzędników, że Ocalony jest człowiekiem i to człowiekiem chorym.

Na nic te apele, męki przesłuchań trwają i ostateczne decyzja rozwodu zapada.

Jest znowu sam. On już nic nie rozumie, nic do niego nie dociera, bo boi się Boga. Jak stanie przed Nim na Sądzie Ostatecznym, co Mu pokaże, jaką twarz i uczynki. Więc biega do różnych kościołów, by tam błagać Boga o wybaczenie, rozmawia przekonuje, że chciał dobrze, że mamusia go nauczyła, że Rezurekcja, że każdy ma prawo wstać, iść i czynić dobro.

I on tak chce, tylko jego ziemska powłoka jest mu nieposłuszna, hamuje, trzyma a może inni ją trzymają, sam nie wie. I opowiada o tym  ludziom – przypadkowo spotkanym – mówią, że jest lepki i wariat – mówią. A on swoje, nawet to, że ta druga zabrała mu dzieci i żąda pieniędzy za widzenie z nimi.

Pewnie już nikt go nie słucha gdy opowiada o swoim Panu Bogu….i swoim życiu Cudem Ocalonego…a on wierzy, że mamusia z dalekiej gwiazdy, nie tatuś z pejczem, a mamusia przyjdzie kiedyś do niego i zabierze za rękę i pójdą na Rezurekcję i będą wtedy biły dzwony….

Anioły spotykają się o brzasku.

Któregoś dnia, może już przed rokiem – Jurek , kolega ze studiów na poznańskiej Akademii Medycznej ( 1965-1971)- profesor Jerzy T. Marcinkowski opowiedział w krótkich nieomal żołnierskich słowach różne historie ze swojego życia z medycyną , w tym  historię swojego przyjaciela i rzucił – opisz to…. Więc pofrunęłam …… I tak powstała ta  opowieść, zresztą jedna z cyklu  Opowieści o Ziemskich Aniołach….   zamieszczałam ją tutaj w krótkich odcinkach, by nie nużyć oczu ew. Czytelnika, ale dziś postanowiłam podać cały ten tekst ….niech żyje swoim życiem….

 

  Anioły spotykają się o brzasku …

Spotykają się codziennie nad ranem, o tej swojej ukochanej  godzinie gdy noc usypia a  budzi się  brzask i przynosi nowe i tajemne chwile w życiu. Każdy wstający dzień witają razem i nieustannie odkrywają jego smaki.  Tak więc i teraz przychodzą  do swojego  ulubionego pokoju z dużymi oknami nieustannie patrzącymi na wschodzące słońce. I nic to, że w ich domu mieszkają już inni , może obcy ludzie. Oni tu wracają bo to ich pora, ich pokój i ich godzina spotkania. Jednak od niedawna nie dążą każde z innej „planety” na to spotkanie, przybywają tu razem, zawsze razem, na wieki.

 

Siadają po dwóch stronach niewielkiego stolika, naprzeciwko siebie by móc patrzeć sobie w oczy. Stolik przylega jednym bokiem do parapetu  z kwiatkami które kiedyś , dawno dawno temu sadzili.

 

Ona jak zwykle zwiewna, w błękitnej sukience i perełkami na szyi. Tak, zawsze lubiła drobne perełki. Kupił je kiedyś na długim wyjeździe. A ona zawsze czekała. Wychowywała dzieci dbała o porządek w domu i tęskniła. Nazywała go Odyseuszem i żartując mówiła, uważaj na Syreny , mój Mileńki. A on myślał, że jest jak Penelopa wierna i zawsze czeka, czeka cierpliwie , przyjmuje  bez słowa wyrzutu, że on swobodny a ona dom dzieci, bez podejrzeń co robił przez te długie miesiące. Przyjmowała go zawsze taka sama,  ufna i stęskniona.

Czy nie grzeszył w tym czasie? Być może, nawet dobrze nie pamiętał  tamtych kobiet, bo przyfruwały i znikały o świcie z jego życia. Potem szybko zapominał, no nie, nie zapominał, ale stopiły się w jeden obraz szaleństw bez uczucia , po prostu wyżycie zmysłów i tyle .  Czy to były zdrady?

 

Rozmyśla teraz o swoim życiu. Bo ma czas. Wreszcie ma go dużo. A ile mu jeszcze zostało do spotkania z Ukochaną która już uwolniona od ziemskich cierpień , niemo  wzywa go  do siebie ? tego nikt nie wie. Tylko lekarze mają tajemnicze miny i milczą. Więc jest źle, myśli. A może dobrze, bo wreszcie spotkam swojego ukochanego na wieki Anioła.

I będzie pięknie tak jak dawniej . Zapomina o tym, co zdarzyło się później, gdy jednoznacznie powiedziano mu, pana żona choruje na Alzheimera, bo na szczęście pamięć tego co niedawno ucieka od niego ,  dobry Bóg mu zabiera tę pamięć złą a potem Ją, Anioła zabiera do siebie , a wtedy tylko zostaje tamta piękna część ich życia….

 

Siedzą więc razem w tym samym co zwykle ulubionym pokoju z widokiem na wschodzące słońce. Ona mówi, patrz już słońce przeciera oczy i wszystko powoli jaśnieje.

Piją kawę, tak, czuje zapach tamtej kawy i widzi, stale widzi jej twarz usta nos, włosy gładko od czoła i spięte nad karkiem w duży węzeł. Albo jej włosy na poduszce rozrzucone gdy są razem jednością jaka jedna tylko na tym świecie.

Ona teraz pyta- czy pamiętasz?

Tak tak przyznaje bez namysłu, chociaż nie wie o co jej chodzi . Pamiętam. Tak ma zawsze, tak było zawsze, przyznawał jej rację wpatrując się w jej oczy przepastne jak dwa jeziora. Bo ona była jego przewodnikiem po świecie uczuć i czułości.

Czy pamiętasz, ona drąży. Wreszcie on pyta – ale co Kochany mój Aniele ? Zawsze tak do niej mówił.

Czy pamiętasz nasze podwórko?

Od razu ma w oczach ten niewielki obszar pomiędzy niewielkimi  domkami rodzinnymi, a każdy z pięknym dwuspadowym dachem, tak, ma zapamiętany w oczach ten teren gdzie pachniało wolnością i który był tylko dla nich, dla dzieci. Okoliczne wielkie topole strzeliste, bo włoskie, ona mówi,  śnieżyły wiosną puchem. Tak tak i kichałeś, bo chyba miałeś uczulenie na ten puch. Nikogo nie było na naszym podwórku, nikogo tak walecznego.

A skąd ty wiesz Mój Aniele , pyta on ? Przecież przesiadywałaś na wielkiej górze piachu , chyba tam, bo tam wszystkie dziewczyny lepiły pączki z mokrego błota , gdy już przefrunął nad nami wielki  deszcz.

Śledziłam was zza krzaków, bo dziewuch nie chcieliście, gdyż  uprawialiście męskie rozrywki.

AAA dziewczyny nas nie interesowały, tylko boks.

AAA dziewczyny nie interesowały? A ruda piegowata Julka z którą się całowałeś pod śmietnikiem?

A TY, Aniele skąd to wiesz? Zmyślasz chyba.

Nie nie zmyślam, bo w śmietniku siedziałam wtedy i płakałam ze ściśniętymi kolanami widząc jak ją lubisz.

Żadnej Julki nie pamiętam, tym bardziej rudej

Ha trudno, o wy mężczyźni nawet nie pamiętacie swoich dziewczyn,

A one pamiętają wszystko. Każdy szczegół.

No tak Aniele, może i tak jest. Ale czy teraz to ma jakieś znaczenie?

No, może nie ma, ale widziałam was pod śmietnikiem gdy robiło się ciemno. I dlatego lubię tylko poranki, kiedy jeszcze wszystko wstaje i jest świeże dziewicze nie skażone.

Tak, wiem Aniele, i dlatego siedzimy w  naszym pokoju, pod tym oknem które patrzy na wschód.

 

Poruszyła się , poczułem zapach jej perfum. Ulubionych, zawsze tych samych. Próbowałem przywozić inne z podróży służbowych, ale ona wracała do tamtych pierwszych.

Pewnie dostałaś je ode mnie?

I znowu ta pamięć męska . Kupują kobietom prezenty i nawet nie pamiętają jakie której, pomyślała . Przywiozłeś mi z Paryża Antylopę. Perfumy jakich w kraju nie było. I stale ich używam, gdy chcę ciebie zwabić.

AAA coś mi świta, tak Kochany Aniele przywiozłem ci z Paryża Antylopę. Oczywiście pamiętam, że gdy wchodziłaś do pokoju i wnosiłaś z sobą ten zapach,  od razu ogarniało mnie wielkie pożądanie.

O, śmieje się ona do tych wspomnień. I turlaliśmy się po dywanie…

Było rozkosznie, przyznaje on.

Ale tedy na podwórku , zaczyna ona

No już nie mów

 

Nie będę już o rudej Julce, ale chcę powiedzieć, że ciebie uwielbiałam. Byłeś taki zręczny silny bojowy z tą swoją czarną czupryną. Inni chłopcy to ciamajdy. Mówili, tata nie pozwolił się boksować. Bo można potem chorować na głowę. A ty się tylko śmiałeś.

I jak widzisz głowę mam do tej pory zdrową,

Nie to co ja, spochmurniała na chwilę. Ale to przez to białko w mózgu. Nie wiem skąd się wzięło, pewnie jakiś demon podrzucił złośliwie.

Tak tak Aniele, wokół tak dobrych Aniołów zawsze kręcą się złe demony bo czują że warto zarazić swoją czarcią mocą , warto złamać najlepszego z Aniołów tu na ziemi jakim niewątpliwie  byłaś.

I mnie złamał, niewiele pamiętam, bo żyłam już w innym świecie. Ale nawet stamtąd widziałam jak się ze mną męczysz, pielęgnujesz, pokazujesz jak trafić do łazienki i dotykasz dłonią, bym się uspokoiła.

 

O nie mów Kochany mój Aniele, dłonie to ty miałaś niezwykłe. Nie zapomnę twojego dotyku.

 

I wtedy ona, siedząc z nim przy tym stoliku przystawionym do parapetu z kwiatkami które razem kiedyś sadzili i o dziwo jeszcze rosły, pijąc kawę i patrząc jak słońce właśnie przeciera oczy, położyła mu dłoń na ramieniu. Potem powoli i bardzo delikatnie zsuwała ją aż do łokcia, aż poczuł dawny znajomy dreszcz przywołujący tamtą rozkosz.

Tak, twoja dłoń Aniele była niebiańska. Może źle że tak wtedy myślałem o twojej dłoni, że niebiańska  bo sprowokowałem twoją chorobę, chorobę  zapomnienia o naszym świecie.

Niczego nie sprowokowałeś Mileńki. Tak miało być. Nie dałam rady i lekarze nie pomogli gdy demon mnie zaatakował i było jak było. I ze smutkiem obserwowałam z góry, gdzie już była moja dusza,   moje pozostawione prze tobie ciało, bezwładne nieświadome niczego,  puste, bez  żywych soków widzenia świata i poznania za to pełne szatańskiego białka w mózgu . Tak, widziała moja dusza z Nieba to  ciało  szarpane agresją i zapomnieniem swoich bliskich . Widziałam jak jest Tobie Mileńki  z tym moim ciałem ciężko, i siłą woli którą zsyłałam z góry, namawiałam naszych synów, by ciebie przekonali albo przekonali twojego doktora, bo na ciebie już nikt nie miał wpływu ,  byś mnie oddał, tam gdzie pielęgnują takie puste ciała. A ty mnie ubierałeś w śnieżne suknie, i układałeś w bielutkiej pościeli i karmiłeś i przewijałeś. Nie wiesz, jak bardzo cierpiała moja Dusza, która już mogła wielbić Boga a nie mogła Tobie, Ukochany pomóc. I wszyscy nieustannie ciebie namawiali przekonywali, że nie dasz rady, że to nie ma sensu, mówili, przecież ona nawet was na zdjęciach nie rozpoznaje. A ty nie chciałeś mnie nigdzie oddać …

Nie chciałem, dobrze wiesz mój Aniele, nie chciałem i nie mogłem, bom przysięgał tobie przed ołtarzem i panu Bogu wierność i że ciebie nie opuszczę  aż do śmierci.

Ale kiedy ja już byłam umarła na tym świecie.

 

Nieprawda, żyłaś ze mną, czułem jak bije twoje serce . Było trudno, ale widziałem tylko tamtą dziewczynę z podwórka, której,  kiedyś gdy już ją zauważyłem, położyłem głowę na kolana.

Ożywiła się, niemożliwe że pamiętasz. To było tak dawno. Pamiętam, to co było z tobą,  wszystko pamiętam. Tak Mileńki, siedzieliśmy na trawie pod tą topolą i wyjmowałam z twojej czarnej czupryny topolowy puch.

 

Poczuł dreszcz, bo pamiętał tamten dotyk wybierania puchu topolowego, muśnięcia długich palców, nieśmiałe i zalotne w okolicy swojego ucha. Tak, czuł wtedy jak jego męskość którą już poznał wcześniej , ale sam musiał się z nią uporać, jak jego męskość pragnie zaspokojenia. I tylko widział ją, swoją jedyną kobietę w życiu, tylko ją tak czuł i tylko jej pragnął. Ale wtedy nic nie powiedział, bo wtedy o takich sprawach nie rozmawiano, tylko stłumił w sobie chęć nieomal gwałtu, stłumił pożądanie wielkie  i pokornie położył głowę na jej udach, gdzie już pachniało kobietą.

Kiedyś zauważyłem na podwórku nie dzieciaka ze strzechą włosów tylko małą kobietkę.

Tak tak, pamiętam jak podszedłeś do mnie, i powiedziałeś, że mam oczy jak dwa jeziora. To było długo po tym jak całowałeś się z Julką.

Przecież ja się z nią nie całowałem, no może dotykaliśmy się ustami, wtedy nic nie wiedziałem o całowaniu. A najpewniej to ona zaczęła. Wiesz jakie są dziewczyny.

O tak, tak, wiem. Ja nigdy nie zaczynałam pierwsza. Tylko podglądałam zza krzaków albo ze śmietnika. Byłam od ciebie młodsza, no może trochę, ale w tym wieku to przepaść. Aż nagle postanowiłam stamtąd wyjść, porzucić dziecięce śmieszne  zabawy w ciuciubabkę albo skakanie na skakance.

Oooo skakankę dobrze pamiętam.

No pewnie, odebraliście ją nam, bo była wam potrzebna do trenowania sprawności, aż poskarżyłyśmy się mamom i wtedy musieliście oddać

Ech, kupiliśmy sobie nową, bo każdy miał jakieś groszaki odłożone, a wtedy wszystko było tanie, tylko w sklepach nie zawsze można było łatwo kupić, bo sklepy były pustawe.

AAA co ty tam wiesz, pustawe sklepy były dopiero potem, gdy już byliśmy małżeństwem, a wtedy wszystko było. Powiedz raczej, że woleliście zabrać tę skakankę nam, małym dziewczynkom.

 

Opowiedz lepiej jak mnie dostrzegłeś.

No więc było tak. Jeszcze nie rozpoczęliśmy treningu bokserskiego bo właśnie wiązałem sznurówki trampek.

Ooo pamiętam te twoje ze śmiesznym gumowym brudnoszarym kółkiem przy kostce.

Aż dziw, że pamiętasz.

Nie dziw się, przecież byłeś najładniejszym i najsprawniejszym chłopakiem na naszym podwórku. Od pewnego czasu obserwowałam ciebie , bo czułam się kobietą.

Ale ja dopiero wtedy gdy zawiązywałem sznurówki złoszcząc się  jak zwykle, że kokardka wychodzi z zza długimi wąsami, nagle zobaczyłem obok siebie zjawisko. Smukłe, dwie, szczupłe w kostkach, opalone i kolana . Zauważyłem nogi które od razu zadziałały mi na zmysły i wyobraźnię .
Stałam przy tobie blisko, faktycznie miałam gołe nogi i bardzo opalone. Nie wiedziałam, że zrobiły na tobie wrażenie, aż takie wrażenie.

Bo ja wtedy po raz pierwszy zauważyłem kobietę która stała tak blisko, że czułem jej zapach i słyszałem jak oddycha.

Ale nie podniosłeś głowy, by spojrzeć wyżej, na to co nad kolanami, a miałam bardzo krótką  szeroką spódniczkę, pod którą właśnie wpadł  wiatr i zdmuchnął prawie  na głowę tak, że chyba mogłeś zobaczyć moje majtki.

Ooo, szkoda, ale  słyszałem szum jakiś nad sobą, i nie miałem odwagi spojrzeć do góry, na ciebie,  bo bałem się że zjawisko umknie. Byłaś już wtedy moim Aniołem. Bo myślałem że to Anioł Stróż o którym tyle opowiadała mi mama i obrazek z tym opiekuńczym duchem wisiał nad łóżkiem siostry , chociaż równocześnie czułem że jesteś kobietą.

 

Tak Mileńki byłam kobietą która do ciebie przyszła.

Tak ukochana byłaś kobietą Aniołem, który zszedł do mnie na ziemię i zostałaś ze mną.

 

Nie, pokręciła smutno głową, to o tobie mówili że jesteś szaleńcem albo Aniołem trwając przy mnie przez te lata kiedy moje ciało było puste.

Bo nie patrzyłem na ciało, patrzyłem wtedy na niebo i stamtąd docierał do mnie twój anielski głos , więc wiedziałem, że twoje puste ciało z tętniącym przecież sercem,  muszę pielęgnować aż do końca, jak przyrzekałem w kościele i dopiero wtedy odejdę, by być z tobą, tam w górze.

Pokazał wymownie palcem na Niebo, a ona, piękna jak nigdy w jasno błękitnej sukience ze sznurkiem maleńkich pereł na szyi i oczami jak dwa jeziora , odstawiając filiżankę z resztką kawy i już nie patrząc na słońce które już dawno przetarło oczy i stało w zenicie,  popatrzyła na niego, swojego odwiecznego jedynego, na swojego męża , wzruszyła ramionami i rzekła….

a po co nam niebo, niebo jest w nas mój Mileńki, mój ty Aniele…..

zdjęcia własne …

 

 

 

 

 

 

 

„Anioły spotykają się o Brzasku „z cyklu „Opowieści o ziemskich Aniołach” ( 5 )


zdjęcie własne….

Ale kiedy ja już byłam umarła na tym świecie.

Nieprawda, żyłaś ze mną, czułem jak bije twoje serce . Było trudno, ale widziałem tylko tamtą dziewczynę z podwórka, której,  kiedyś gdy już ją zauważyłem, położyłem głowę na kolana.

Ożywiła się, niemożliwe że pamiętasz. To było tak dawno. Pamiętam, to co było z tobą,  wszystko pamiętam. Tak Mileńki, siedzieliśmy na trawie pod tą topolą i wyjmowałam z twojej czarnej czupryny topolowy puch.

Poczuł dreszcz, bo pamiętał tamten dotyk wybierania puchu topolowego, muśnięcia długich palców, nieśmiałe i zalotne w okolicy swojego ucha. Tak, czuł wtedy jak jego męskość którą już poznał wcześniej , ale sam musiał się z nią uporać, jak jego męskość pragnie zaspokojenia. I tylko widział ją, swoją jedyną kobietę w życiu, tylko ją tak czuł i tylko jej pragnął. Ale wtedy nic nie powiedział, bo wtedy o takich sprawach nie rozmawiano, tylko stłumił w sobie chęć nieomal gwałtu, stłumił pożądanie wielkie  i pokornie położył głowę na jej udach, gdzie już pachniało kobietą.

Kiedyś zauważyłem na podwórku nie dzieciaka ze strzechą włosów tylko małą kobietkę.

Tak tak, pamiętam jak podszedłeś do mnie, i powiedziałeś, że mam oczy jak dwa jeziora. To było długo po tym jak całowałeś się z Julką.

Przecież ja się z nią nie całowałem, no może dotykaliśmy się ustami, wtedy nic nie wiedziałem o całowaniu. A najpewniej to ona zaczęła. Wiesz jakie są dziewczyny.

O tak, tak, wiem. Ja nigdy nie zaczynałam pierwsza. Tylko podglądałam zza krzaków albo ze śmietnika. Byłam od ciebie młodsza, no może trochę, ale w tym wieku to przepaść. Aż nagle postanowiłam stamtąd wyjść, porzucić dziecięce śmieszne  zabawy w ciuciubabkę albo skakanie na skakance.

Oooo skakankę dobrze pamiętam.

No pewnie, odebraliście ją nam, bo była wam potrzebna do trenowania sprawności, aż poskarżyłyśmy się mamom i wtedy musieliście oddać

Ech, kupiliśmy sobie nową, bo każdy miał jakieś groszaki odłożone, a wtedy wszystko było tanie, tylko w sklepach nie zawsze można było łatwo kupić, bo sklepy były pustawe.

AAA co ty tam wiesz, pustawe sklepy były dopiero potem, gdy już byliśmy małżeństwem, a wtedy wszystko było. Powiedz raczej, że woleliście zabrać tę skakankę nam, małym dziewczynkom.

Opowiedz lepiej jak mnie dostrzegłeś.

No więc było tak. Jeszcze nie rozpoczęliśmy treningu bokserskiego bo właśnie wiązałem sznurówki trampek.

Ooo pamiętam te twoje ze śmiesznym gumowym brudnoszarym kółkiem przy kostce.

Aż dziw, że pamiętasz.

Nie dziw się, przecież byłeś najładniejszym i najsprawniejszym chłopakiem na naszym podwórku. Od pewnego czasu obserwowałam ciebie , bo czułam się kobietą.

Ale ja dopiero wtedy gdy zawiązywałem sznurówki złoszcząc się  jak zwykle, że kokardka wychodzi z zza długimi wąsami, nagle zobaczyłem obok siebie zjawisko. Smukłe, dwie, szczupłe w kostkach, opalone i kolana . Zauważyłem nogi które od razu zadziałały mi na zmysły i wyobraźnię .
Stałam przy tobie blisko, faktycznie miałam gołe nogi i bardzo opalone. Nie wiedziałam, że zrobiły na tobie wrażenie, aż takie wrażenie.

Bo ja wtedy po raz pierwszy zauważyłem kobietę która stała tak blisko, że czułem jej zapach i słyszałem jak oddycha.

Ale nie podniosłeś głowy, by spojrzeć wyżej, na to co nad kolanami, a miałam bardzo krótką  szeroką spódniczkę, pod którą właśnie wpadł  wiatr i zdmuchnął prawie  na głowę tak, że chyba mogłeś zobaczyć moje majtki.

Ooo, szkoda, ale  słyszałem szum jakiś nad sobą, i nie miałem odwagi spojrzeć do góry, na ciebie,  bo bałem się że zjawisko umknie. Byłaś już wtedy moim Aniołem. Bo myślałem że to Anioł Stróż o którym tyle opowiadała mi mama i obrazek z tym opiekuńczym duchem wisiał nad łóżkiem siostry , chociaż równocześnie czułem że jesteś kobietą.

Tak Mileńki byłam kobietą która do ciebie przyszła.

Tak ukochana byłaś kobietą Aniołem, który zszedł do mnie na ziemię i zostałaś ze mną.

Nie, pokręciła smutno głową, to o tobie mówili że jesteś szaleńcem albo Aniołem trwając przy mnie przez te lata kiedy moje ciało było puste.

Bo nie patrzyłem na ciało, patrzyłem wtedy na niebo i stamtąd docierał do mnie twój anielski głos , więc wiedziałem, że twoje puste ciało z tętniącym przecież sercem,  muszę pielęgnować aż do końca, jak przyrzekałem w kościele i dopiero wtedy odejdę, by być z tobą, tam w górze.

Pokazał wymownie palcem na Niebo, a ona, piękna jak nigdy w jasno błękitnej sukience ze sznurkiem maleńkich pereł na szyi i oczami jak dwa jeziora , odstawiając filiżankę z resztką kawy i już nie patrząc na słońce które już dawno przetarło oczy i stało w zenicie,  popatrzyła na niego, swojego odwiecznego jedynego, na swojego męża , wzruszyła ramionami i rzekła a ….po co nam niebo, niebo jest w nas mój Mileńki, mój ty Aniele…..

 

 

 

„Anioły spotykają się o Brzasku” z cyklu „Opowieści o ziemskich Aniołach” ( 4 )

Parafia Archikatedralna w Przemyślu pw. Świętego Jana Chrzciciela i Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Zdj. własne, 2018

 

I wtedy ona, siedząc z nim przy tym stoliku przystawionym do parapetu z kwiatkami które razem kiedyś sadzili i o dziwo jeszcze rosły, pijąc kawę i patrząc jak słońce właśnie przeciera oczy, położyła mu dłoń na ramieniu. Potem powoli i bardzo delikatnie zsuwała ją aż do łokcia, aż poczuł dawny znajomy dreszcz przywołujący tamtą rozkosz.

Tak, twoja dłoń Aniele była niebiańska. Może źle że tak wtedy myślałem o twojej dłoni, że niebiańska  bo sprowokowałem twoją chorobę, chorobę  zapomnienia o naszym świecie.

Niczego nie sprowokowałeś Mileńki. Tak miało być. Nie dałam rady i lekarze nie pomogli gdy demon mnie zaatakował i było jak było. I ze smutkiem obserwowałam z góry, gdzie już była moja dusza,   moje pozostawione prze tobie ciało, bezwładne nieświadome niczego,  puste, bez  żywych soków widzenia świata i poznania za to pełne szatańskiego białka w mózgu . Tak, widziała moja dusza z Nieba to  ciało  szarpane agresją i zapomnieniem swoich bliskich . Widziałam jak jest Tobie Mileńki  z tym moim ciałem ciężko, i siłą woli którą zsyłałam z góry, namawiałam naszych synów, by ciebie przekonali albo przekonali twojego doktora, bo na ciebie już nikt nie miał wpływu ,  byś mnie oddał, tam gdzie pielęgnują takie puste ciała. A ty mnie ubierałeś w śnieżne suknie, i układałeś w bielutkiej pościeli i karmiłeś i przewijałeś. Nie wiesz, jak bardzo cierpiała moja Dusza, która już mogła wielbić Boga a nie mogła Tobie, Ukochany pomóc. I wszyscy nieustannie ciebie namawiali przekonywali, że nie dasz rady, że to nie ma sensu, mówili, przecież ona nawet was na zdjęciach nie rozpoznaje. A ty nie chciałeś mnie nigdzie oddać …

Nie chciałem, dobrze wiesz mój Aniele, nie chciałem i nie mogłem, bom przysięgał tobie przed ołtarzem i panu Bogu wierność i że ciebie nie opuszczę  aż do śmierci. cdn.

zdj. własne

 

„Anioły spotykają się o Brzasku” z cyklu „Opowieści o ziemskich Aniołach” ( 3 )


Poruszyła się , poczułem zapach jej perfum. Ulubionych, zawsze tych samych. Próbowałem przywozić inne z podróży służbowych, ale ona wracała do tamtych pierwszych.

Pewnie dostałaś je ode mnie?

I znowu ta pamięć męska . Kupują kobietom prezenty i nawet nie pamiętają jakie której, pomyślała . Przywiozłeś mi z Paryża Antylopę. Perfumy jakich w kraju nie było. I stale ich używam, gdy chcę ciebie zwabić.

AAA coś mi świta, tak Kochany Aniele przywiozłem ci z Paryża Antylopę. Oczywiście pamiętam, że gdy wchodziłaś do pokoju i wnosiłaś z sobą ten zapach,  od razu ogarniało mnie wielkie pożądanie.

O, śmieje się ona do tych wspomnień. I turlaliśmy się po dywanie…

Było rozkosznie, przyznaje on.

Ale tedy na podwórku , zaczyna ona

No już nie mów

Nie będę już o rudej Julce, ale chcę powiedzieć, że ciebie uwielbiałam. Byłeś taki zręczny silny bojowy z tą swoją czarną czupryną. Inni chłopcy to ciamajdy. Mówili, tata nie pozwolił się boksować. Bo można potem chorować na głowę. A ty się tylko śmiałeś.

I jak widzisz głowę mam do tej pory zdrową,

Nie to co ja, spochmurniała na chwilę. Ale to przez to białko w mózgu. Nie wiem skąd się wzięło, pewnie jakiś demon podrzucił złośliwie.

Tak tak Aniele, wokół tak dobrych Aniołów zawsze kręcą się złe demony bo czują że warto zarazić swoją czarcią mocą , warto złamać najlepszego z Aniołów tu na ziemi jakim niewątpliwie  byłaś.

I mnie złamał, niewiele pamiętam, bo żyłam już w innym świecie. Ale nawet stamtąd widziałam jak się ze mną męczysz, pielęgnujesz, pokazujesz jak trafić do łazienki i dotykasz dłonią, bym się uspokoiła.

O nie mów Kochany mój Aniele, dłonie to ty miałaś niezwykłe. Nie zapomnę twojego dotyku. cdn.

 

„Anioły spotykają się o Brzasku” z cyklu „Opowieści o ziemskich Aniołach ” ( 2 )

Rozmyśla teraz o swoim życiu. Bo ma czas. Wreszcie ma go dużo. A ile mu jeszcze zostało do spotkania z Ukochaną która już uwolniona od ziemskich cierpień , niemo  wzywa go  do siebie ? tego nikt nie wie. Tylko lekarze mają tajemnicze miny i milczą. Więc jest źle, myśli. A może dobrze, bo wreszcie spotkam swojego ukochanego na wieki Anioła.

I będzie pięknie tak jak dawniej . Zapomina o tym, co zdarzyło się później, gdy jednoznacznie powiedziano mu, pana żona choruje na Alzheimera, bo na szczęście pamięć tego co niedawno ucieka od niego ,  dobry Bóg mu zabiera tę pamięć złą a potem Ją, Anioła zabiera do siebie , a wtedy tylko zostaje tamta piękna część ich życia….

Siedzą więc razem w tym samym co zwykle ulubionym pokoju z widokiem na wschodzące słońce. Ona mówi, patrz już słońce przeciera oczy i wszystko powoli jaśnieje.

Piją kawę, tak, czuje zapach tamtej kawy i widzi, stale widzi jej twarz usta nos, włosy gładko od czoła i spięte nad karkiem w duży węzeł. Albo jej włosy na poduszce rozrzucone gdy są razem jednością jaka jedna tylko na tym świecie.

Ona teraz pyta- czy pamiętasz?

Tak tak przyznaje bez namysłu, chociaż nie wie o co jej chodzi . Pamiętam. Tak ma zawsze, tak było zawsze, przyznawał jej rację wpatrując się w jej oczy przepastne jak dwa jeziora. Bo ona była jego przewodnikiem po świecie uczuć i czułości.

Czy pamiętasz, ona drąży. Wreszcie on pyta – ale co Kochany mój Aniele ? Zawsze tak do niej mówił.

Czy pamiętasz nasze podwórko?

Od razu ma w oczach ten niewielki obszar pomiędzy niewielkimi  domkami rodzinnymi, a każdy z pięknym dwuspadowym dachem, tak, ma zapamiętany w oczach ten teren gdzie pachniało wolnością i który był tylko dla nich, dla dzieci. Okoliczne wielkie topole strzeliste, bo włoskie, ona mówi,  śnieżyły wiosną puchem. Tak tak i kichałeś, bo chyba miałeś uczulenie na ten puch. Nikogo nie było na naszym podwórku, nikogo tak walecznego.

A skąd ty wiesz Mój Aniele , pyta on ? Przecież przesiadywałaś na wielkiej górze piachu , chyba tam, bo tam wszystkie dziewczyny lepiły pączki z mokrego błota , gdy już przefrunął nad nami wielki  deszcz.

Śledziłam was zza krzaków, bo dziewuch nie chcieliście, gdyż  uprawialiście męskie rozrywki.

AAA dziewczyny nas nie interesowały, tylko boks.

AAA dziewczyny nie interesowały? A ruda piegowata Julka z którą się całowałeś pod śmietnikiem?

A TY, Aniele skąd to wiesz? Zmyślasz chyba.

Nie nie zmyślam, bo w śmietniku siedziałam wtedy i płakałam ze ściśniętymi kolanami widząc jak ją lubisz.

Żadnej Julki nie pamiętam, tym bardziej rudej

Ha trudno, o wy mężczyźni nawet nie pamiętacie swoich dziewczyn,

A one pamiętają wszystko. Każdy szczegół.

No tak Aniele, może i tak jest. Ale czy teraz to ma jakieś znaczenie?

No, może nie ma, ale widziałam was pod śmietnikiem gdy robiło się ciemno. I dlatego lubię tylko poranki, kiedy jeszcze wszystko wstaje i jest świeże dziewicze nie skażone.

Tak, wiem Aniele, i dlatego siedzimy w  naszym pokoju, pod tym oknem które patrzy na wschód. cdn….

zdjęcia własne.

„Anioły spotykają się o brzasku” z cyklu „Opowieści o ziemskich Aniołach” ( 1 )

Moi Mili, wybaczcie, że wstęp będzie typowy : Najpierw muszę po raz kolejny przeprosić Wszystkich, którym zdarzyło się zajrzeć do starych wpisów tego blogu. W czasie przeprowadzki na to miejsce, pogubiły się zdjęcia. Jestem na etapie korekty, ale droga długa i żmudna- bo braki są liczne….

Ale ad rem….

 Pomysł  opowieści o ludziach i losach niezwykłych podrzucił mi w zeszłym roku Jurek, którego pamiętnik niedawno tu zamieściłam. Pisał prosto- był taki ktoś- kilka słów o nim – i zachęta- napisz o tym po swojemu.   Temat ten we mnie zasiany, jakoś kiełkował,  by nagle wyrosnąć w opowieść- wszystko się działo poza mną, poza moim umysłem, myśleniem …..powstało kilka opowieści , których cykl nazwałam  Opowieści o ziemskich Aniołach . Jurek przedstawił je  na corocznej białostockiej konferencji pt. ” Życiodajna śmierć ” – nawet nie wiem jak zostało to przedstawione i odebrane- JTM powiedział tylko, że dobrze ? . Na przezroczach były fragmenty na tle moich zdjęć przyrody a całość niby w materiałach konferencyjnych….zresztą nieważne…….

 

 Opowiedziane przez Jerzego T. Marcinkowskiego  a poszerzone o fantazje i opracowane przez  Z.K.

Anioły spotykają się o brzasku z cyklu Opowieści o ziemskich Aniołach  ( 1 )

Spotykają się codziennie nad ranem, o tej swojej ukochanej  godzinie gdy noc usypia a  budzi się  brzask i przynosi nowe i tajemne chwile w życiu. Każdy wstający dzień witają razem i nieustannie odkrywają jego smaki.  Tak więc i teraz przychodzą  do swojego  ulubionego pokoju z dużymi oknami nieustannie patrzącymi na wschodzące słońce. I nic to, że w ich domu mieszkają już inni , może obcy ludzie. Oni tu wracają bo to ich pora, ich pokój i ich godzina spotkania. Jednak od niedawna nie dążą każde z innej „planety” na to spotkanie, przybywają tu razem, zawsze razem, na wieki….

Siadają po dwóch stronach niewielkiego stolika, naprzeciwko siebie by móc patrzeć sobie w oczy. Stolik przylega jednym bokiem do parapetu  z kwiatkami które kiedyś , dawno dawno temu sadzili.

Ona jak zwykle zwiewna, w błękitnej sukience i perełkami na szyi. Tak, zawsze lubiła drobne perełki. Kupił je kiedyś na długim wyjeździe. A ona zawsze czekała. Wychowywała dzieci dbała o porządek w domu i tęskniła. Nazywała go Odyseuszem i żartując mówiła, uważaj na Syreny , mój Mileńki. A on myślał, że jest jak Penelopa wierna i zawsze czeka, czeka cierpliwie , przyjmuje  bez słowa wyrzutu, że on swobodny a ona dom dzieci, bez podejrzeń co robił przez te długie miesiące. Przyjmowała go zawsze taka sama,  ufna i stęskniona.

Czy nie grzeszył w tym czasie? Być może, nawet dobrze nie pamiętał  tamtych kobiet, bo przyfruwały i znikały o świcie z jego życia. Potem szybko zapominał, no nie, nie zapominał, ale stopiły się w jeden obraz szaleństw bez uczucia , po prostu wyżycie zmysłów i tyle .  Czy to były zdrady? cdn.

Opowieści o ziemskich Aniołach. Przeprosiny za bałagan w rozdziale. Kati…

Na wstępie chciałam przeprosić Wszystkich, którzy  niedawno zajrzeli do tego rozdziału. Dopiero dziś, przypomniawszy o jeszcze jednym opisanym już ,  ale nie obecnym tu Aniele, zauważyłam  wielki bałagan- powielane teksty, brak zdjęć. Złapałam się za głowę- no cóż, muszą to jakoś posprzątać.  A cykl Opowieści o ziemskich Aniołach był mi szczególnie bliski- bo tam moje wzloty myślowe- a właściwie nie myślowe- tylko jakieś imperatywy by wrzucać na klawiaturę to, co jakby ktoś poza mną dyktował- chyba nie umiem prosto opisać tego procesu który bywa we mnie w czasie pisania….

Pomysł  opowieści o ludziach i losach niezwykłych podrzucił mi w zeszłym roku Jurek, którego pamiętnik niedawno tu zamieściłam. Pisał prosto- był taki ktoś- kilka słów o nim – i zachęta- napisz o tym po swojemu.   Temat ten we mnie zasiany, jakoś kiełkował,  by nagle wyrosnąć w opowieść- wszystko się działo poza mną, poza moim umysłem, myśleniem …..powstało kilka opowieści , których cykl nazwałam  Opowieści o ziemskich Aniołach . Jurek przedstawił je  na corocznej białostockiej konferencji pt. ” Życiodajna śmierć ” – nawet nie wiem jak zostało to przedstawione i odebrane- JTM powiedział tylko, że dobrze 🙂 . Na przezroczach były fragmenty na tle moich zdjęć przyrody a całość niby w materiałach konferencyjnych….zresztą nieważne…….

Moje trzy  Opowieści o ziemskich Aniołach już są w tym blogu, choć jak wspomniałam panuje tam bałagan…..pozostał jeszcze jeden Anioł tu, nieobecny- i właśnie miałam zamiar” go wrzucić”- ale powyższy tekst wyjaśnienia wszedł mi na klawiaturę, siadł okrakiem i domagał się obecności w blogu 🙂

Gwoli wyjaśnienia przyczyny tegoż bałaganu maleńkie objaśnienie :  Otóż bałagan wziął się z przeprowadzki blogu , która miała miejsce w marcu tego roku. Opowieści z tego cyklu  zamieściłam w  swoim blogu,  który prowadzę od 2011 roku, ale w poprzednim miejscu, które polubiłam czyli na Wirtualnej Polsce.  Gdy zawiadomiono wszystkich blogowiczów, że platforma blogowa WP będzie likwidowana w marcu tego roku, padł na nas blady strach- bo nie dano nam klucza- odpowiedniego programu umożliwiającego skopiowanie i ew. przeniesienie na inne miejsce. Na nic się przydały masowe protesty, petycje- odpowiadano nam, że musimy zrobić to we własnym zakresie. Ale jak. Pomysłów było wiele, a to własnoręczne kopiowanie, a to wynajmowanie studentów, którzy nawet chętnie, ale za sowitą opłatą. I wówczas zwróciłam się o pomoc do Andrzeja de Flassilier, syna mojej byłej szefowej – po której z czasem przejęłam stery zostając kierownikiem wielkiej Poradni Nefrologii i Nadciśnienia Tętniczego w Centrum Zdrowia Dziecka. Fantastyczny to , jak Go nazywam Jasny Chłopak, nieodrodny syn swojej Matki, dr Anny Salińskiej- de Flassilier, która zawsze wszystkim spieszyła z pomocą- „stanął na głowie”, uruchamiając wielu znajomych i wspólnymi siłami blog został przeniesiony. Jestem Mu ogromnie wdzięczna,  dziękuję po raz kolejny, bo to miejsce jest jeszcze fajniejsze w obsłudze a i czytanie ( jeśli ktoś zechce ) 🙂  wydaje się łatwiejsze- bo jest przejrzysty układ strony…

A dziś, po tym przeprosinowym wstępie  nagła wiadomość zza kanału La Manche – na messengerze w naszej rodzinnej grupie – napisał tata naszej liczącej sobie 6 miesięcy i 12 dni- prawnuczki Kati, Łukasz –”dziś nasza Córeczka powiedziała ta-ta” ” i pięknie się uśmiechnęła” – dodała Weronika.

Jakie to szczęście Rodzina, wszyscy razem ze wspaniałą Córeczką….niech im się darzy i Miłość , Szczęście towarzyszy ….to najpiękniejszy cel życia pradziadków- nie doktoraty, zaszczyty, stanowiska- ale Rodzina- piękna, silna i wspierająca się….

Kati, powiedziała ta-ta i uśmiechnęła się porozumiewawczo i rozbrajająco do swojego ojca……

Wszystkie zdjęcia własne….rodzinka nasza… nie wszyscy tam byli :)…Wiktor i Patryk w czasie prac kuchennych :)….ostatni kwiat dla pana Andrzeja za założenie tego miejsca i przeniesienie starego blogu…..z podziękowaniem …

 

„Anielski dotyk” z cyklu „Opowieści o Ziemskich Aniołach.”..

Kochani moi- jak zapowiedziała redakcja WP, cała platforma bloog.pl znika z netu z dniem 31 marca 2018. Wszystkie teksty przepadają, można je skopiować i wrzucić w inne miejsce….zobaczymy , czy mi się to uda- na pewno zawiadomię. Dlatego dziś cały tekst, bo czas się kurczy…

zdj. własne

Jerzy T. Marcinkowski, zdj. otrzymane od Niego….

To Człowiek, który mnie zainspirował do pisania  tych Opowieści i nie tylko. Pomnę nasz drugi rok studiów na Akademii Medycznej, kiedy się trochę przyjaźniliśmy łażąc do Zakładu Medycyny Sądowej, gdzie Jego ojciec, Tadeusz był chyba już docentem. I tam wykonywaliśmy wspólnie doświadczenia z kroplą krwi rzucaną pod różnym kątem i z różnej odległości na bibułę, rejestrując ślad. Z rozczuleniem znalazłam opis tego doświadczenia w rozdziale podręcznika…..z Jurkiem odbywaliśmy wielogodzinne wieczorne ( bo zajęcia trwały długo) marszobiegi po okolicach Junikowa, gdzie mieszkaliśmy- On w domku swoich Rodziców przy ul. Dziewińskiej ( którego nigdy nie widziałam i który niestety Rodzina oddała w obce ręce  ) a ja z Bajką u jej cioci całkiem niedaleko. Nie zapomnę też, jak Jurek mnie namówił, bym , w domyśle zamiast balowania na fajfach , kontynuowała treningi koszykówki- zrobił to jakoś tak, że nie brzmiało jak imperatyw – jakoś łagodnie, ale zdecydowanie , jednoznacznie – że nie zdążyłam się nastroszyć po swojemu, tylko  bez chwili wahania pognałam na boisko 🙂 . Właściwie nie wiem dlaczego tym wszystkim piszę- ot, takie fajne skojarzenie i wspomnienie mi przyszło, gdy odnalazłam wreszcie ten wpis  zagubiony w trakcie przeprowadzki blogu na to miejsce .

Jurek Marcinkowski, którego Pamiętnik niedawno tu zamieściłam, kolega z pierwszych lat studiów na Akademii Medycznej w Poznaniu, potem prawie zapomniany- przed 1,5 rokiem ponownie ” spotkany” dzięki Facebookowi, gdy szukałam dawnej przyjaciółki  …

Ponieważ jest neurologiem  i przez długie lata, jak my, lekarze widywał różnych ludzi, niektórych szczególnie zapamiętał, bo byli Niezwykli- przed rokiem opowiedział to, co poniżej – i rzekł- opisz po swojemu … Spisałam więc to,  co usłyszałam  i pofrunęłam…..a to jest wstęp do mojej Opowieści  :

 Była prostą kobietą, która po ciężkich przejściach zdrowotnych zachorowała na narkolepsję. Gdy zapadała w nagły głęboki sen, wszyscy widzieli jej tajemny uśmiech.  Nigdzie nie chciano jej zatrudnić, aż w końcu została pomocą w hospicjum. I wówczas uaktywniła się jej właściwość rozumienia umierających , uspokajania swoim dotykiem pobudzonych i potrzeba towarzyszenia im do końca życia. Ze skromnej swojej pensji utrzymywała męża alkoholika aż do jego śmierci . Wychowała dwóch dorosłych już synów, którzy całują jej dłonie. Wykorzystywana przez sąsiadów i rodzinę do opieki nad starymi i chorymi , sama zapadła na raka i jest smutna.

Opowiada o niej neurolog, bo pamięta i zda się doświadcza jej wpływu w codziennym życiu.

Na podstawie tej Jego opowieści powstała moja fantazja ?, a może prawda?- kto wie?  na temat tej kobiety i jej choroby….

Anielski dotyk, czyli prawda i fantazja ? o kobiecie z narkolepsją  z cyklu  Opowieści o Ziemskich Aniołach 

 W przychodni zwykle przyjmowało kilku lekarzy,  więc nikt nie zwracał na Nią uwagi. Po prostu siedziała w kąciku , cichutko, tuż obok rozgadanych a właściwie rozgdakanych  pacjentów, zwykle stałych bywalców tego miejsca. Musieli bowiem sobie opowiedzieć, bo może już który zapomniał,  na co chorują, ale właściwie to już nie wiadomo na co, jakie mają objawy, o lekach które otrzymują i nawet czasami zażywają, że  one właściwie nie działają, nie mówiąc o objawach ubocznych i że w ogóle doktor niewiele może pomóc, nawet się nie stara, co widać od razu gdy się wejdzie a on sobie siedzi za biurkiem rozparty, z obojętną miną i obraca w palcach długopis, że może lepiej homeopatia, nie, nie podobno homeopatia truje, to może zioła, też trują, ot, panie , świat już całkiem zatruty, jak tu żyć. I potem zauważają Ją i już rozprawiają ciszej,  bo może usłyszy, pomimo tego, że śpi od pół godziny.  Co, przyszła tu spać, co ona robi w nocy? Pewnie, panie, gdzieś się szlaja, kto wie. Lafirynda jakaś orzekła ta gruba. A jegomość czerstwy i rubaszny zauważa, że za chuda na szlajanie, kto by taką chciał, chyba, że po ciemku. O nie, zaprotestowała ta chuda z długim nosem, właściwie ma trochę ciała, ale jakaś myszowata jest. Niby blondynka, ale myszowata. . I dalej życzliwie o niej, nadal po cichutku wszyscy, bo trafiła im się  gratka nie byle jaka, taka w przychodni to rzadkość . Więc życzliwie, jak dobrze, że usiadła przy tym stole, i dobrze, że ten stół jest tu w ogóle. Właściwie niepotrzebny, ale jednak się przydaje, zaśmiał się jakiś dowcipniś. I ona w dodatku się uśmiecha przez sen, zauważyła jedna z uczestniczek owego „ klubu” .

I tak sobie gadali, bo doktor coś za długo badał, a może go jeszcze nie ma, o, pewnie jeszcze w ogóle nie dotarł, jak zwykle spóźniony. Oczywiście że tak, jak on w ogóle gdzieś zdąża do pracy, bo jeszcze wczoraj w nocy oglądał mnie w Izbie Przyjęć szpitala, który jest stąd daleko. Może pracował do rana, i dlatego jeszcze go nie ma ? Ktoś usiłował wytłumaczyć przyczynę notorycznego spóźniania się pana doktora do ich przychodni. Bo to była ich przychodnia, osiedlowa, więc mogli tu przychodzić, zwłaszcza gdy padał deszcz albo śnieg  , no i dlatego, że ten doktor wcale mi nie pomógł, gdy byłam w tej  Izbie Przyjęć, nadal boli mnie ten „woreczek” , chociaż od wczoraj już nic tłustego nie jadłam, chyba że te trzy jajka na twardo, ale przecie to nie taki tłuszcz jak boczuś ukochany. Jak to, żachnął się ten jowialny, przecież jajka na „ woreczek” szkodzą, wiem coś  o tym. Pewnie zmienię doktora, jest taki jeden stary wprawdzie, ale daleko przyjmuje. Już tam byłam, rzuciła chuda, ale też nie pomógł ….

          A Ona siedziała , jakoś dziwnie jaśniała, chociaż unoszącej się nad Nią poświaty nikt nie zauważał, ale na pewno jaśniała . W swoim kąciku, nadal  spała z głową na blacie stołu, który był ustawiony  pomiędzy automatem z  puszkami ponoć niezdrowej  Coca—coli tudzież z kawą o smaku popłuczyn i herbatę, chyba z jakiegoś słodkiego i brązowawego proszku o przenikliwym zapachu jednak chyba herbacianym. Siedziała oparta o tę maszynę wydającą oczywiście za monety także różne smakołyki  i  uśmiechała się przez sen.  

         Kilkakrotnie widziałem ją w przychodni, ale do mojego gabinetu  nie wchodziła. Któregoś dnia spoglądając na wykaz pacjentów  zapisanych do mnie na ten dzień , zauważyłem nazwisko osoby, która się nie zgłosiła. Wyszedłem na korytarz, który był dziwnie pusty, widocznie już koledzy zakończyli pracę i pognali do domu by sprawdzić czy są wszyscy w domu, gdyż pracowali non stop przez 3 doby, a telefonów komórkowych jeszcze wówczas nie było. Zresztą żona przyzwyczajona do tych dłuższych nieobecności męża ale także lekarza,  organizowała swoje życie walcząc w długich kolejkach o jakiś ochłap mięsa, piorąc, gotując, sprzątając, chociaż mąż tego nie zauważał, bo gdy tylko znalazł się w domu zwalał się na kanapę i włączał telewizor oglądając wszystko” jak leci”. Czasami dzieciaki wdrapywały się na jego kolana i bywało, że palcami usiłowały podnieść jego zamknięte powieki, by na nie chociaż spojrzał . Nawet już nie marzyły o wspólnej zabawie. Zwykle po chwili rezygnowały, tylko wracały do kuchni, do mamy, by otrzymać ciepłe słowo i czasem przytulenie. Tymczasem ich ojciec dalej  chrapał snem sprawiedliwego, ale przynajmniej czuły jego bliskość, dziwny zapach szpitalny który z nim wchodził do domu i mama otwierała szeroko okna by wywietrzyć ten lizol, bo w tamtych latach 70 ubiegłego wieku innych środków odkażających w tym kraju chyba nie było. I tak wywietrzeni do cna, zmarznięci, bo noc nadchodziła zimna, ale szczęśliwi bytowali w tym swoim mieszkanku zwanym wtedy M ileś tam.  Około północy ojciec –„ potrójnieustanniedyżurowy „lekarz nagle ożywał, zaglądał do kuchni a nawet do ich sypialni małżeńskiej. Może działo się to dopiero nad ranem, kiedy żona już w papilotach i w grubej warstwie kremu na twarzy naturalnie odmawiała posługi małżeńskiej, bo może bolała ją głowa, albo nogi zmęczone codzienną bieganiną, a może śniła piękny sen o tym, jak byli młodzi bardzo zakochani, a może broniła się, bo nie chciała mieć więcej dzieci. Dwóch synów wystarczyło za kilkanaście córek, jak mawiała jej mama, góralka, powtarzając z kolei słowa swojego ojca. A że czasy tych lat 70 ubiegłego wieku były „ cienkie” w skutecznej antykoncepcji , więc żona tego lekarza dobrze wiedziała, czym się może skończyć ta maleńka chwila rozkoszy którą ofiarowywał jej mąż, bo z powodu przemęczenia kochał się byle jak , a może nie miał czasu, by się nauczyć inaczej. Tak więc ta chwila hipotetycznej rozkoszy a może w ogóle bez tego doznania, była tak nieważna w jej życiu, że natychmiast o tym zapominała stojąc przy garach i szykując kanapki poranne dla całej rodziny. Potem on wychodził, trzaskał drzwiami, jeszcze słyszała jak pracuje silnik samochodu, którym odjeżdżał i właściwie znikał z jej życia.

 I tak mijało życie tego doktora, jak i życie bardzo wielu innych.

        Tego dnia gdy Ją zauważył , wreszcie dostrzegł, że siedzi w pustej poczekalni oparta o automat wydający także bardzo słodkie batoniki pt. Mars i różne dziwne egzotyczne napoje. Albo śpi z  dziwnie uśmiechniętą twarzą oparta o blat stolika, gdzie się poniewierały „ zaczytane” pisma kolorowe.  A może tak nie było, bo jak sobie teraz przypomina, w tamtych latach 70 ubiegłego wieku jeszcze takie automaty nie dotarły do Polski, a Coca- colę przywożono jako rarytas z zagranicy. Zresztą tak mu się pomieszały te lata, tak szybko biegł czas, że już niczego nie jest pewien. Może nawet miał pięcioro dzieci, które rodziła mu jego bardzo dzielna bohaterska żona.

Tak więc, tego dnia gdy Ją zobaczył w pustej poczekalni odniósł wrażenie, że ona jednak zasnęła a nie tylko odpoczywa. Podszedł do kobiety, delikatnie położył dłoń na ramieniu i zapytał najpierw cicho, potem głośniej- czy nie powinna pani wstać i pójść do domu. Bo ja już wychodzę, zamykam drzwi wejściowe, pielęgniarki już dawno zwolniłem, bo one też ciężko pracują na kilku etatach, jedynie pani rejestratorka siedziała spokojnie za swoim blatem i czytała Harlequina, czyli powieść o wartkim przebiegu akcji, napisana lekkim przystępnym stylem i zwykle wyciskająca łzy szczęścia lub żalu. Wszystko jedno co czytała , byle było o miłości, bo o miłości pani recepcjonistka lubiła czytać najbardziej.

Pan doktor nadal stał nad śpiącą kobietę, zanim się zorientował, chociaż był neurologiem, że pomimo słyszalnego lekkiego oddechu i wyglądu osoby żywej, ta kobieta jest nieprzytomna. Delikatnie dotknął szyi, by sprawdzić tętno na tętnicy szyjnej, kobieta nie zareagowała, tętno było ok., więc przebiegł szybko w myśli cały podręcznik neurologii, który już był wytarty od częstego używania, bo wszak musiał się tego uczyć kilka razy. Najpierw do kolokwiów przed specjalizacją, potem do egzaminu praktycznego a następnie teoretycznego. A potem gdy przybywało podręczników, ale wiedza właściwie była zawarta w tym jednym, pierwszym , najważniejszym bo ze śladami tłustych łap dzieci i wielką brązową plamą rozlanej kawy, musiał powtarzać tę edukację, wlokąc się tą samą ścieżką, którą gnał do tzw. jedynki, czyli I stopnia specjalizacji, bo chciał posiadać stopień wyższy, tj. drugi za który to miał właściwie tylko satysfakcję, bo podwyżka zarobków była maleńka. Pewnie teraz pomyślał, że mądrze się stało, że wprowadzono tylko jeden stopień , tak jak za dawnych czasów bywało, kiedy to stary profesor medycyny, kształcony tym systemem,  nie mógł wytłumaczyć urzędniczce w kasie chorych czy NFZ dlaczego posiada tylko jeden stopień specjalizacji.

Gdy ów doktor wracał do tych podręczników, których liczba z latami lawinowo rosła, że już nie mógł na nie patrzyć, gdyby nie sentyment do swojej neurologii. Ale wracał . Teraz też widząc śpiącą przeleciał myślami po tych podręcznikach, chociaż nie musiał , bo przecież wiedział , że jest to kobieta chora na tajemnicze schorzenie, dotąd nie w pełni wytłumaczalne, nie poddające się dostępnym lekom, nawet tym z zagranicy. I że ona może mieć problemy nie tylko w życiu prywatnym, ale pewnie nikt nie chce jej przyjąć do pracy, bo co będzie jak zaśnie w trakcie szycia na maszynie, palce sobie przyszyje, albo za kierownicą autobusu, ludzi zabije albo gdy będzie coś pisała, to atrament rozleje albo takiej na przykład kazać umyć okna, to na pewno spadnie i będziemy mieli kłopot  i  tak w ogóle to nigdzie jej nie chcemy, mówili. Bo już wiedzieli, bo niestety lekarz musiał zebrać dokładny wywiad by wydać zgodę na podjęcie pracy. I otrzymała takie zaświadczenie, z którym nikt jej nie chciał.

Gdy Ją zobaczył ten wysokiej klasy specjalista, w  przychodni,  gdy popatrzył na Jej lśniące jakimś niebiańskim blaskiem oczy i jeszcze ślad uśmiechu na jej twarzy , pomimo tego, że umówił się z żoną na koncert, bo wreszcie miał mieć wolny wieczór, a ona bardzo czekała, od dawna, pewno od kilku miesięcy na to wspólne wyjście z domu, lekarz  zdecydował bez wahania. Proszę do gabinetu, to na pewno jest pani karta, którą miałem już oddać pani rejestratorce, ot, tej, którą ledwie widać, bo nachylona nad romansidłem, na pewno nad romansidłem , bo ją znam, nie wiedziała co się dzieje, a mąż już pewnie na nią czekał pod przychodnią i będzie bura, że tak długo przesiaduje w pracy i za takie pieniądze.

Ona , ta która spała w przychodni, a teraz się obudziła i wyglądała na szczęśliwą, miała wątpliwości, ależ panie doktorze, może przyjdę jutro, jutro jestem po nocnej zmianie, więc przyjdę i poczekam. Ale doktor był nieprzejednany, o koncercie obiecanym zapomniał, bo miał przed sobą osobę potrzebującą pomocy. Zawsze tak miał, gdy widział pacjenta, zapominał o swoim życiu i wynikały  z tego różne awantury domowe, może tylko pretensje, ale potem już tylko wzruszenie ramionami swojej połowicy. I czasem nawet ją podziwiał za ten spokój i wierność i wychowywanie dzieci i porządek w domu i kwiatki w swoim gabinecie. Ale tylko czasem i to przez moment, bo już dalej pędził do różnych prac, zahaczając czasem o jakieś wykłady, bo  trzeba być zorientowanym co się dzieje w medycynie,  czy spotkania bywało, że towarzyskie, a jakże, bo życie ucieka i może być za późno by jeszcze spotkać kolegów, bo tak szybko odchodzili jeden za drugim, że aż strach brał.

Więc powiedział do Niej, bo właśnie samoistnie wróciła do rzeczywistości-proszę wejść, proszę usiąść zaprosił, gdy stała niepewnie po drugiej stronie biurka, proszę opowiadać. Już ośmielona, przełamawszy swoją delikatność i nieśmiałość, siadała na krześle i opowiadała. Doktor słuchał, obserwując jej zachowanie, a może myślał sobie, że jest właściwie ładna i ma coś takiego w oczach, że zapominał o obiecanym koncercie a nawet dzieciach, które na pewno czekają, patrzył na Nią i słuchał. Była jasną blondynką, o regularnych rysach, włosach gładko opadających na policzki, rozczesanych równo na dwie strony, jak króliczek wyglądała, myślał, ale co Ona ma w środku. Że mieszka w niej tajemna narkolepsja wiedział i poza nagłym zasypianiem nie ma chwil kiedy słabną mięśnie tak, że nie można wstać , co też  bywa w narkolepsji. Kiedyś widział konia, który też nagle zasypiał. Mówił o tym stajenny, gdy lekarz przychodził do swoich koni, które uwielbiał. Tak, jazda konna była dla niego, ale tak rzadko mógł tam bywać, by dosiadać konia i pędzić. Więc nie widział jak jeden z koni zapada w opisany przez stajennego stan narkolepsji, tylko sobie wyobrażał. Pewnie z litości trzymano tu tego konia, bo w przeciwnym wypadku ktoś by go oddał do rzeźni, gdyż nieprzydatny,  zasypia z jeźdźcem na grzbiecie i tamten spada, łamiąc rękę lub nogę, a może kręgosłup. Tak więc nikt go nie chciał, tylko chciał stary stajenny, ukrywał przed wzrokiem ludzi, którzy mogli tego konia zabrać i w ogóle zrobić porządek w tej stajni. Bo stajenny kochał swoje konie, wszystkie, bez wyjątku, chociaż tego z Narkolepsją chyba najbardziej.

Doktor tak sobie myślał, a mając podzielną uwagę, co się przydawało w tym zawodzie, zresztą także w każdym innym, nawet przy zamiataniu podłogi , słuchał jak Ona opowiada. Bo panie doktorze ja chcę żyć, bo mam dla kogo, dwóch synów mu urodziłam a on pije i nie chce pracować. Kiedyś się w nim zakochałam, ale on wybrał wódkę, a teraz nawet , wyobraża pan sobie, kupuje Wodę Brzozową, no, taką do pielęgnacji włosów. Na pustych półkach, bo nie wiem, czy pan panie doktorze kojarzy, przyszły takie czasy, że nic nie ma na półkach tylko ta woda brzozowa w kiosku, a na półkach ocet. Więc ten mój, na zawsze, bo mu przysięgałam, pije wszystko co ma nawet odrobinę alkoholu, mówią, że nawet denaturat, ale już nie sprawdzam co on pije, bo leży w komórce. Niech leży, mówię, niech sobie poleży, jeśli tak musi, jeśli nie widzi dzieci ani mnie, nie widzi jak płaczemy. On ciężko chory, panie doktorze, jemu trzeba pomóc, tylko on nie chce pomocy, a nie mnie. Ja jestem zdrowa, no może poza tym nagłym zasypianiem, ale mam dużo siły i chcę pracować. Synowie mnie kochają, to tacy dobrzy chłopcy. To pan Bóg mi dał takich dobrych chłopców. Doktor jednak musiał jej przerwać, bo należało , należało wypytać o zdrowie. No cóż, panie doktorze, tu uśmiechnęła się błogo. Muszę panu zdradzić, tylko panu, bo pan mi uwierzy, komuś chciałam powiedzieć, ale od razu się ze mnie śmiał, a ja nie lubię gdy ktoś się ze mnie śmieje, bo ja mówię jak jest, całą prawdę, panie doktorze. Miała błogą minę, doktor nie śmiał przerywać, bo poczuł się jakby wielka siła , zewnętrzna brała go za rękę mówiąc, słuchaj tego, co Ona mówi, to ważne. Nabrała powietrza do płuc , i powiedziała na jednym oddechu. Bo ja, panie doktorze w tym czasie, kiedy zasypiam to wracam tam skąd przyszłam. Patrzyła na doktora, czy słucha i ciągnęła. Śpiewamy na trzy głosy, my anioły tak umiemy, nie tylko ludzie tak potrafią , bo ja, panie doktorze należę do chóru Aniołów, zostałam wybrana. Stoimy więc wokół Pana Boga, który siedzi na tronie i ma bardzo dużą brodę i do nas się uśmiecha, nie to co ludzie, panie doktorze, uśmiechają się tak rzadko do siebie, nawet gdy się znają, to rozmawiają, ale uśmiech mają gdzieś pod kluczem, czy jak. A ja, panie doktorze się uśmiecham, prawda? Pan doktor przyznał jej rację, tak, lubię, gdy pani się uśmiecha, a ludzie faktycznie rzadko. A Pan Bóg nas wcale nie zna, tyle Aniołów mieszka w niebie, więc kto by ich spamiętał? Ale uśmiecha się tak, jakby do wszystkich a każdy Anioł, opowiadały mi inne, myśli, że tylko do niego. I śpiewamy mu za to Te Deum, czy zna pan, panie doktorze tę pieśń, mogę zaśpiewać. To może innym razem delikatnie w miarę delikatnie przerwał Jej pan doktor. I jak to jest, że Pani wraca tam skąd przyszła? A tego to ja nie wiem, wiem tylko, że wracam do swojego prawdziwego domu, gdzie mąż mnie kocha i nie pije, gdzie mogę pracować ile siły, gdy tylko odśpiewamy Te Deum, to zaraz łapię za miotłę, bo ja jestem pracowita, proszę pana doktora. Pyta pan, jak wracam tam, skąd przyszłam? Chyba sam pan Bóg zabiera mnie do nieba na tę jedną chwilę, krótką, ale dla mnie bardzo ważną, wtedy tu na ziemi zasypiam, a budzę się w niebie . Bo tam jest mój dom, ten dobry. Zaśpiewać Panu może to Te Deum, a może woli pan inną pieśń. Nie, powiedziałem, że na razie dziękuję, bo już za oknem gwiazdy, żona poszła spać i dzieci posnęły, a ja siedzę z tą osobą i nie mogę się oderwać od jej opowieści, choć wiem, że ona ma zwykłe omamy, częste u chorych z narkolepsją, dobrze, że miłe chociaż, myślę, ale gdzieś na dnie myślenia odczuwam niepokój, a może Ona ma rację, może jest coś poza nami, poza naszym rozumem, szkiełkiem i okiem naukowca?

Na dzisiaj koniec wizyty, Ona sama energicznie ją kończy, przecież wiem, że i tak żadnych leków nie otrzymam, bo mnie jest dobrze z tą chorobą i mam dobrą pracę, gdzie mnie przyjęli i mnie lubią, a i tak żadnego leczenia na to nie ma, sam pan kiedyś mówił, a może mówił inny doktor, albo w gazecie pisali, nie wiem.

Podnosi się z krzesełka, odmieniona, rozpromieniona, że pan doktor nie wyśmiał, że wysłuchał i że nadal siedzi i rozmyśla, może jednak go przekonałam, że jest Niebo, Anioły i ze dobry pan Bóg zabiera mnie tam na chwilkę , bym pośpiewała z chórami Aniołów Te Deum a potem zamiotła podłogę w tym niebie, bo to przecież mój prawdziwy dom, może pan doktór teraz się zastanawia nad innym światem, innym życiem, nie wiem, do widzenia panie doktorze, mówi i wychodzi tak cicho jak weszła i już jej nie ma i pan doktor siedzi w fotelu i chyba widzi te anioły, a na pewno jednego, który właśnie wraca do wiecznie pijanego męża i synów, którzy ją całują po rękach i mówią, nie płacz mamo…..

Wreszcie doktor wraca do domu, idzie pustymi już ulicami, światła miasta zasłaniają mu niebo, więc gwiazd nie widzi, też dobrze, bo nie trzeba, ma w oczach jeszcze jasność Tej z narkolepsją. Cicho otwiera zamek w drzwiach, ona tak lubi, zawsze prosi, nie hałasuj jak przychodzisz, dzieci obudzisz, więc wchodzi cicho, zwraca uwagę, żeby było cicho, bo ona, jego żona tak lubi, przypomina z trudem, bo już dawno zapomniał co ona lubi, ta jego żona, nie zakłada kapci by nie szurały, w skarpetkach wchodzi do pokoju dzieci, jak słodko śpią, ufne, dopiero na początku życia, myśli o nich z czułością i troskę, żeby tylko zdrowo rosły i były mądre i kochały ludzi, myśli, dotyka ich czół, są chłodne, na szczęście, nigdy nie dotykał gdy spały, bo robiła to jego żona, anioł, myśli o niej, chciałby może krzyżyk na ich czołach zakreślić, jak robiła to jego matka, a może babcia, ale nie jest zdecydowany, może to nie ma znaczenia, czy nakreślę, ważne, że przypomniałem te kobiety swojego życia, a tak dawno o nich nie myślałem , bo dzień był za krótki i chciałem nakreślić, mamo mówi . A ona śpi, ta jego kobieta, a może czuwa i może czeka na niego, ale nie chce przeszkadzać. Więc wchodzi do pokoju gdzie ona sama, już od dawna sama, myśli, dlaczego nie przytulona do mnie, jak kiedyś, tak dawno. Ona leży na wznak i ma szeroko otwarte oczy, bo zawsze wie, kiedy on przychodzi, i zawsze czuwa, nie chce żeby zachowywał się głośno, żeby dzieci się nie zbudziły. Jest zdziwiona, że on wchodzi do jej pokoju. Oczekuje, może oczekuje gwałtownego przypływu męskiej chęci nagłej krótkiej i bezwzględnej tzw. miłości, a raczej pożądania łatwego do nasycenia, może on chce się nasycić, myśli i się boi, że tak jest, że tak teraz jest. Ale on podchodzi do niej inaczej niż zwykle, gdy pożąda, jest czuły, ona to czuje, jak dawno on nie był czuły, myśli, podchodzi i głaszcze ją po głowie, delikatnie bierze jej twarz w swoje dłonie  i całuje. Ona się poddaje, równie miękko jak jego wargi całują. I są razem, inaczej niż zwykle, mniej drapieżnie , tak jak kiedyś, gdy wszystko pomiędzy nimi się zaczynało, jak kiedyś szepce, a on powtarza, miła moja….

 Rano w pracy koledzy patrzą z niepokojem, gdzież ten ich szef który od drzwi rzuca zalecenia, sprawdza kto jest na „ posterunku” i w ogóle widać, że jest szefem. Sekretarka im daje porozumiewawcze znaki, coś jest nie tak. Może szef niezdrów, myślą, może ma jakieś problemy. Ale chyba  nie, bo się uśmiecha, do pacjentów o, do nich to  się uśmiechał, ale nie do swojego zespołu, nawet do tej najładniejszej i najseksowniejszej pod słońcem pielęgniarki też nie,  a teraz do nich tak, do wszystkich. Zadziwiające i niepokojące jakby . Nieświadomy sytuacji rezydent wchodzi z hałasem do pokoju, szef podnosi głowę i się uśmiecha, rezydent przeprasza, ż e to drzwi same się zatrzasnęły, szef się uśmiecha. Rezydent coś mówi, oficjalnie relacjonuje i patrzy na rozpromienioną twarz szefa i nie wierzy, czy ktoś go zamienił? I od tej pory tak już jest. Wszystko „idzie jak z płatka” i pacjenci szybciej zdrowieją i atmosfera miła, choć każdy zna swoje miejsce w szeregu. Ciekawe jak długo tak będzie? Wszyscy się zastanawiają, ale o dziwo tak jest i nadal trwa….

 Któregoś dnia zaprasza pana doktora jego  kolega ze studiów , który prowadzi  hospicjum. Doktor wielce go poważa, bo to serce nie człowiek a mógł zrobić tak wielką karierę naukową, bo był najlepszy a pracuje tylko w hospicjum, przez długie lata tylko tam. Doktor nigdy mu nie odmawia, chociaż to praca gratis, ma taki gest, dla biednych , biednym daje serce i swój czas. Więc zmierza właśnie do tego obiektu, gdzie chorzy umierający znajdują swoją ostatnią przystań. I gdy przemierza korytarz, spotyka Ja, swoją pacjentkę chorą na narkolepsję lub nie chorą a tylko chwilami wstępującą do nieba ( jak teraz o Niej myśli) . Ona idzie korytarzem roześmiana, dźwigając jakieś wiadro, kłania się z daleka i znika za drzwiami brudownika. Po chwili się wynurza a już pokrzykuje na nią pielęgniarka, że trzeba zmienić pościel, bo jak wiadomo coś się takiego stało, że trzeba. Wraca więc do szafy z pościelą, zabiera świeżą i wchodzi do pokoju jakiegoś chorego. Doktor patrzy na nią z przyjemnością, jak zręcznie się uwija i z taką pogodą ducha. A to przecież taka prosta, niewykształcona kobieta, jest tylko pomocą pielęgniarską, aż pomocą, jak dobrze, że ją przyjęli do pracy, bo chyba ją lubią i doktor czuje, że tu jest jej miejsce, że się sprawdza. To nic, że czasem gdzieś przyśnie, o dziwo tutaj ta chwila trwa krócej, niż w przychodni, bo jest wyluzowana, bo tu jest jej ziemskie miejsce, tu nikomu krzywdy nie zrobi swoim zaśnięciem, dobrze o tym wie i wiedzą inni.

Doktor zmierza do gabinetu swojego kolegi, gdzie dowiaduje się o problemach chorego, którego ma konsultować. Że oczywiście ostatnie stadium, że pobudzony, może jakieś leki, bo cierpi i pobudzony, nikt już nie wie jak pomóc. Doktor wchodzi do sali, gdzie ten chory. A przy jego łóżku widzi swoją Jasną, pacjentkę z narkolepsją, która właśnie przysuwa niski stołeczek do łóżka chorego , bierze jego bezwładną rękę i tak zastyga. Może zasypia? Doktor patrzy jak chory powoli bierze z niej przykład, wyostrzone rysy łagodnieją, powoli powoli odchodzi cierpienie, wreszcie całkiem rozluźniony powtarza zachrypłym głosem za swoją przewodniczką mentorką Te Deum. A ona cicho śpiewa, tym razem słychać, doktor słyszy gdy ona śpiewa tę swoją anielską pieśń. I wszystko nieruchomieje, już nawet wiatr za oknem przestał wyć, bo to  dżdżysta późna jesień, gdy ona śpiewa a coraz bardziej niknącym zachrypłym głosem powtarza za nią chory słowa tej pieśni. I ona czuje i wie, że on odchodzi, a ona jest z nim, najbliższa mu, nie jakieś lamentujące dzieci czy osłupiała wnuki, które też czasem, choć bardzo rzadko go odwiedzają, że ona jest z nim, on wie, bo ona jest Aniołem który zszedł do niego z samego nieba, tu na ziemię,, na ten padół łez, by być z nim, i tylko z nim, do końca….

zdj. własne

 Ta prawdziwa historia kobiety o niezwykłym darze dawania siebie ludziom, przeprowadzania na drugi brzeg cierpiących gdy tego potrzebowali działała intuicyjnie, przez nikogo nie szkolona, patrzyła sercem i dawała swoją energię umierającym, by mieli odwagę przekroczyć próg życia , co jak mówiła czuła i oni czuli….po prostu była ziemskim Aniołem

Doktor po bardzo wielu latach wspomina tę chwilę, gdy była z umierającym jak i wszystkie chwile poprzednie, od kiedy Ją spotkał, gdy otrzymał od niej spokój, to Ona sprawiła, że ponownie poczuł swoje człowieczeństwo, tę piękną i dobrą jego stronę i dzięki Niej inaczej patrzył na świat…

A ona, no cóż, uzyskała rentę, gdyż praca okazała się ponad jej siły, co nie spowodowało, że mąż zaczął pracować,  zmarł jako bezrobotny, nie chcący terapii alkoholik, jej dzieci już dorosłe nadal tulą się do niej a doktor widzi z jak wielkim szacunkiem atencją i miłością patrzą na swoją matkę.

Cała rodzina uznała, że jest ona Aniołem, więc podrzucali jej kolejnych bardzo starych wujków , którymi się opiekowała samotnie walcząc o ich zdrowie i towarzyszyła gdy decydowali się wybrać na ten drugi świat , znajomy jej przecież przez chwile narkolepsji , które były powrotem do miejsca z którego wyszła….

Potem zachorowała na raka, zastosowano bardzo oszczędzającą, właściwie symboliczną chemioterapię, którą zniosła znakomicie i pomimo choroby żyje….przez wiele lat żyje…..

widać ziemskie Anioły nie umierają, nigdy nie…..

 

 

„A Maciek tańczy” z cyklu moich Opowieści o Ziemskich Aniołach.( 6 )

 

zdj. własne

I  oto zakończenie mojej opowieści i fragmentów pamiętnika pisanego przez moją pierwszą bratową- Grażynę ( lub pisanego w mojej głowie) o synu Maćku z zespołem Downa i z głębokim upośledzeniem umysłowym :

Maciek jest samą  czystą krystaliczną Miłością. 

A mój były mąż, Emil, ojciec Maćka dał mi przez chwilę piękny powrót do naszych lat szczęśliwych. Zdążył.

 Jego amerykańskie życie osobiste legło w gruzach.

I wówczas zadzwonił. Poczułam wielkie poruszenie serca. Lubiłam jego głos, zawsze. Kiedyś potrafiliśmy przegadywać całe noce o wszystkim i o niczym. I teraz to wróciło. Poobijane, głęboko zranione. Teraz już potrafiliśmy rozmawiać na temat dla nas bolesny kiedyś , zda się zamknięty, ale nigdy nie omówiony. Otworzyliśmy się na siebie i czuliśmy radość z tego, że wróciliśmy do dawnej czułości, otwartości i szczerości.

Gdy opowiadałam mu o Maćku, słuchał z zaciekawieniem, interesował się swoim synem, takim jaki jest, pogodzony, widział, że jestem radosna,  i wtedy on też się cieszył. Przez te kilka miesięcy żyliśmy jak w amoku, rozmawiając jak nigdy przedtem o naszym synu .

Rozmawialiśmy o naszym Synu, który jest Muzyką i Tańcem . 

Jednak nie było mi pisane długo się cieszyć wspólnym życiem przez telefon, gdyż po pewnym czasie Emil zapadł na nowotwór prostaty i dość szybko od chwili rozpoznania  umarł. Zdążył jeszcze mi o tym powiedzieć, powiedzieć, że umiera. I się pożegnał ze mną . Może tam , gdzieś daleko w Nieznanym nam Drugim Świecie spotkał Duszę Maćka , którą Pan Bóg sobie zatrzymał i nigdy nie wypuścił z rąk…. Duszę Maćka, której nie zesłał na ziemię wraz z ciałem naszego syna ….Nie wiem. Może kiedyś się dowiem. Może….

Opowiedziałam o tym Maćkowi, zrozumiał , bo nagle zobaczyłam  łzy w jego pięknych choć tam mało ludzkich oczach. Normalne ludzkie łzy. Na chwilę. Nigdy przedtem ich nie widziałam. Bo syn nigdy nie płakał roniąc łzy.

I tak sobie jesteśmy, tu na ziemi, nie myśląc o tym co nas czeka. Trwamy tu i teraz.

Mój syn Maciek i ja.

Teraz samotni tylko dla siebie, zjednoczeni wielką krystaliczną niemą Miłością .

Tylko raz mój syn powiedział do mnie Mamo i dodał – jesteś Aniołem . Było to całkiem niedawno. Widziałam go i wyraźnie słyszałam. Jakiż on miał piękny tembr głosu, głęboko męski, nieco przytłumiony, z niewielkim przydechem- dokładnie taki jakie lubiłam mężczyzn . Taki sam głos miał jego ojciec, a mój były mąż- Emil.. Po raz pierwszy w życiu usłyszałam głos mojego syna. Z całych sił starałam się zatrzymać tę chwilę. I się udało. I jestem szczęśliwa…

 Gdy się obudziłam z tego pięknego snu, Maciek siedział obok mojego łóżka i wpatrywał się we mnie swoimi przenikliwymi patrzącymi ponad , gdzieś ponad oczami, jakby widział więcej i lepiej niż my wszyscy na ziemi….

zdj, które niedawno otrzymałam od Grażyny.  Oto Ona przed swoim domkiem w Świnoujściu….stale młoda, zadbana, pomimo prawie 80 lat i ciężkich chorób, jak przewlekła niewydolność nerek ( hemodializy) oraz wada serca już nie operacyjna- zresztą wtedy, gdy była taka propozycja  kardiochirurgów- ona mówiła- a kto zostanie z Maciuniem….namawiałam- choć pomóc nie mogłam bo odległość i Jej syn jest tylko Jej Wielką Tragiczną Miłością, Jej Muzyką i Tańcem…..

w skromnym hołdzie  Grażynie – tej  Heroicznej Matce, która z każdym dniem coraz bardziej słabnie…….cóż Ci mogę więcej dać, moja Pierwsza Bratowo- jedynie  moje zdjęcie, tę opowieść o Tobie, myśli moje , wzruszenie i życzenia byś odeszła razem z Maciuniem, tanecznym krokiem przy pięknej Muzyce….prosto do Nieba….

a jak będzie nie wiem….staram się nie myśleć…..

tamto zdj moje, ale to ostatnie od Grażyny- jej ukochany ogród….

zdj własne