O profesorze Tadeuszu Marcinkowskim…

Kiedy przed kilkoma dniami obecny kierownik Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu, prof. Czesław Żaba wręczył mi kilka pożółkłych kartek które zachowały się  w przepastnych szafach i wśród wielu annałów Katedry…nie ukrywałem wzruszenia. Chciałbym w tym miejscu podziękować mojemu Wielkiemu Przyjacielowi Czesławowi za utrwalanie pamięci która jest tak ważna dla zachowania tego co Najważniejsze w życiu, pamięci o ludziach którzy zapisali się w historii medycyny ale też kultywowanej pamięci o wszystkich zwykłych czasem szarych Pracownikach Katedry czego wyrazem są m. in. coroczne spotkania emerytów. W dzisiejszych pospiesznych czasach jest to NIEZWYKŁE – Jerzy T. Marcinkowski.

Referat poświęcony działalności prof. dr hab. Tadeusza Marcinkowskiego w Katedrze i Zakładzie Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Poznaniu

Tadeusz Marcinkowski urodził się 16.10.1917 r. w Wilnie. Matką jego była Rozalia z domu Miakisz, a jego ojciec Stanisław Marcinkowski (1882-1939) był aptekarzem i pracował w bardzo wielu aptekach: m.in. w Berlinie (w 1912 r.), Królewcu (1913), gdzie równolegle rozpoczął, a w roku 1919 ukończył studia farmaceutyczne na tamtejszym Uniwersytecie Alberta oraz w Poznaniu, gdzie ochotniczo pełnił służbę w wojsku polskim odrodzonego Państwa Polskiego. Wcześniej brał udział w Powstaniu Wielkopolskim. Tutaj też w latach 1922-1929 Stanisław Marcinkowski był kierownikiem apteki Kasy Chorych przy ul. Prusa 19 w Poznaniu, aż do czasu jej likwidacji, po czym utworzył w końcu własną aptekę w Warlubiu na Pomorzu, lecz z nadejściem wojny w roku 1939 został aresztowany przez hitlerowców i najprawdopodobniej po wielu cierpieniach zgładzony podczas jednej z masowych egzekucji w Borach Tucholskich.

Tadeusz Marcinkowski dzieciństwo spędził we wsi Chodziuki w pobliżu rzeki Dzitwy, prawobrzeżnego dopływu Niemna. Swoje dzieciństwo tam spędzone wspomina bardzo ciepło i z nostalgią, często posługując się w opisie swego kraju rodzinnego słowami swego ulubionego poety i narodowego wieszcza Adama Mickiewicza z jego utworu „Pana Tadeusza”.

Tadeusz Marcinkowski uczęszczał do Państwowego Gimnazjum Humanistycznego im. Piotra Skargi w grodzie Halszki Ostrogskiej w Szamotułach, które to Gimnazjum, a przede wszystkim jego grono pedagogiczne upodobał sobie w sposób szczególny, jako że to tutaj w jego niezaspokojonym pędzie do pogłębiania wiedzy pomogło mu wielu doskonałych, wysoko wykwalifikowanych nauczycieli, którzy swoich podopiecznych wychowywali w przepojonym patriotyzmem duchu niezwykłego poszanowania dla nauki i otaczającego świata. W okresie gimnazjalnym Tadeusz Marcinkowski należał do Związku Harcerstwa Polskiego w Drużynie imienia Bolesława Chrobrego w Szamotułach, gdzie młodzież wspólnie nabywała dodatkowe umiejętności, organizowała wycieczki krajoznawcze i kształciła swą postawę patriotyczną w taki sposób, że – jak wspomina Tadeusz Marcinkowski – gdy śpiewali: „Wszystko, co nasze, Ojczyźnie oddamy…”, to rzeczywiście tak myśleli. Dowiodła tego później chociażby działalność Szarych Szeregów…, a i sam Tadeusz Marcinkowski w okresie okupacji nie raz wykazał się jako lekarz bohaterską postawą podczas m.in. kampanii wrześniowej, a następnie działalności konspiracyjnej w AK i w tajnym nauczaniu oraz w Powstaniu Warszawskim.

W roku 1936 Tadeusz Marcinkowski zdał egzamin na pierwszy rok Wydziału

Lekarskiego Uniwersytetu Poznańskiego w Poznaniu. Studenci tego rocznika jako pierwsi odbywali zajęcia z anatomii w nowoutworzonym Collegium Anatomicum przy ul. Święcickiego 6, który zresztą – wraz z poznańskim Zakładem Medycyny Sądowej – funkcjonuje w tym miejscu do dnia dzisiejszego. Wśród znamienitych wykładowców znalazł się m.in. doc. Tadeusz Tucholski, który w tym czasie, aż do wybuchu wojny w 1939 roku współpracował z prof. Stefanem Horoszkiewiczem, ówczesnym kierownikiem Katedry Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Poznańskiego w latach 1921-1939, któremu pomagał m.in. przy organizacji i kierowaniu w tym zakładzie pracownią chemiczno-toksykologiczną. Doc. Tucholski wkrótce miał zginąć w Katyniu… W tym miejscu na marginesie można wspomnieć, że prof. Sergiusz-Schilling-Siengalewicz, kolejny po prof. Stefanie Horoszkiewiczu kierownik poznańskiego Zakładu Medycyny Sądowej w latach 1946-1951 został po wojnie wraz ze słynnym krakowskim prof. Janem Olbrychtem poproszony o wydanie opinii, czy tezy zawarte w niemieckim dokumencie „Amtliches Material zum Massenmord von Katyń” wytrzymują krytykę z punktu widzenia nauki, a w szczególności m.in. z zakresu medycyny sądowej, antropologii, archeologii i kryminalistyki. Należy również dodać, że jego następca prof. Edmund Chróścielewski, kierownik Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu w latach 1951-1985 był gorącym orędownikiem wyjaśnienia, udokumentowania i podania do publicznej wiadomości okoliczności śmierci polskich oficerów w obozach jenieckich na terenie byłego Związku Radzieckiego. Nie szczędząc trudu kompletował listy żołnierzy tam poległych i publikował je. Tadeusz Marcinkowski pierwszy raz spotkał się z Edmundem Chróścielewskim (swoim późniejszym przełożonym) w Szpitalu Ujazdowskim w Warszawie, gdzie obydwaj w czasie wojny studiowali na zorganizowanym tam Tajnym Uniwersytecie Ziem Zachodnich, o czym będzie jeszcze mowa.

Wracając do okresu przedwojennego, Tadeusz Marcinkowski na III roku swych poznańskich studiów uczestniczył w zajęciach mikrobiologii, prowadzonych dr Franciszka Witaszka, który swe późniejsze wybitne zasługi na polu walki z niemieckim okupantem, również okupił męczeńską śmiercią zadaną w osławionym Forcie VII. Mianowicie przy wykorzystaniu swej wiedzy naukowej prowadził on bezprecedensową walkę epidemiologiczną w okręgu poznańskim w ramach utworzonej przez siebie specjalnej komórki Armii Krajowej. Wraz z nim śmierć ponieśli jego współpracownicy, m.in. Helena „Lusia” Siekierska. Ich zgilotynowane głowy zostały przekazane nomen omen do poznańskiego zakładu medycyny sądowej, którym zarządzał wówczas okupant, lecz przetrwały dzięki staraniom zatrudnionych tu polskich laborantów i po wojnie spoczęły na poznańskiej cytadeli. Laboranci ci: Andrzej Szymański i Michał Woroch, pracowali tutaj jeszcze długo po wojnie i współpracę z nimi w trakcie swe bytności w poznańskim Zakładzie Medycyny Sądowej Tadeusz Marcinkowski pamięta do dziś, tak jak i samego dra Witaszka, kiedy miał możność uczestniczenia w jego zajęciach.

Tadeusz Marcinkowski, w trakcie swoich studiów w Poznaniu wstąpił do Wielkopolskiego Związku Młodzieży Wiejskiej z siedzibą w lokalu Stronnictwa Ludowego przy ul. Ratajczaka, a niebawem został wybrany do Zarządu tej organizacji. W spotkaniach Związku nierzadko uczestniczył Stanisław Mikołajczyk.

Tuż przed wybuchem II wojny światowej Tadeusz Marcinkowski ochotniczo podjął się uczestniczenia w zajęciach wojskowych w ramach Legii Akademickiej, co aktywnie wypełniało czas wakacyjny i wiązało się z możliwością wyjazdu w inną część kraju, dzięki czemu mógł odwiedzić m.in. Kraków, Lwów, a przede wszystkim swoje rodzinne strony w tym Wilno.

Podczas ataku hitlerowskich Niemiec na Polskę we wrześniu 1939 roku Tadeusz Marcinkowski przebywał w Poznaniu, gdzie od początku starał się uczestniczyć w czynnościach obronnych, m.in. kopiąc rowy przeciwpancerne na Ławicy. Wkrótce chcąc wypełnić treść obwieszczonego nakazu mobilizacyjnego dla mężczyzn zdolnych do służby wojskowej, udał się pociągiem w kierunku Warszawy, lecz podróż w wyniku działań wojennych utknęła pod Gnieznem, więc zdecydował się na jej kontynuowanie piechotą. Po kilkudniowej wędrówce dotarł do jednostki wojskowej Giżycach, a tam skierowano go do szpitala polowego w charakterze sanitariusza. Cała ta okolica znalazła się w rejonie walk objętego największą w kampanii wrześniowej bitwą nad Bzurą. Warunki pracy były tam bardzo ciężkie i zawierało się w nich całe okropieństwo wojny. Tam Tadeusz Marcinkowski podczas opatrywania rannych został ranny w stopę w trakcie jednego z ostrzałów artyleryjskich, a wkrótce dostał się do niewoli i trafił do Żychlina, skąd po kilku tygodniach, i po nieudanym zabiegu wyjęcia odłamka został zwolniony, uchodząc za cywila na podstawie przedłożonego zaświadczenia o odroczeniu służby wojskowej. W ten sposób udało mu się wrócić do Poznania. Wkrótce jednak wyruszył do Warszawy, a tam udał się do Szpitala Ujazdowskiego z powodu wciąż tkwiącego odłamka w lewej stopie. Przebył tu aż dwa kolejne nieudane zabiegi usunięcia odłamka, co udało się zrobić dopiero za trzecim razem w Szpitalu Św. Rocha. Po jakimś czasie powrócił do Szpitala Ujazdowskiego, gdzie nie bez problemów i po trosze dzięki znajomościom wyniesionym z Poznania w trakcie praktyk studenckich m.in. w tamtejszym Szpitalu Wojskowym udało mu się w końcu zatrudnić w charakterze pracownika-wolontariusza, występując równocześnie w roli rekonwalescenta- inwalidy wojennego po przebytych operacjach. Po jakimś czasie już jako „pełnowartościowy” pracownik zaczął otrzymywać z tego tytułu wynagrodzenie, dzięki czemu mógł stale powiększać swój fachowy księgozbiór. Wkrótce, w uznaniu zasług za trud włożony uruchomienie elektrokardiografu i jego obsługę, pozwolono mu zamieszkać w jednym z pomieszczeń, przeznaczonym od tej chwili na pracownię kardiologiczną.

W Szpitalu Ujazdowskim Tadeusz Marcinkowski pracowicie spędził niemal całą okupację, aż do Powstania Warszawskiego. Praca w Szpitalu Ujazdowskim w tamtych trudnych czasach stała się dla Tadeusza Marcinkowskiego szczególnym błogosławieństwem, gdyż oprócz tego, że zapewniła mu byt i schronienie, to bezpośrednio wiązała się z obranym kierunkiem przez niego kierunkiem studiów, umożliwiając nabycie bogatego i wszechstronnego doświadczenia zawodowego, gdyż z czasem zajmował coraz bardziej odpowiedzialne funkcje w procesie leczenia pacjentów, dokonując również wiele zabiegów o wysokim stopniu trudności. Co więcej – w Szpitalu Ujazdowskim Tadeusz Marcinkowski mógł kontynuować, przerwane wojną na trzecim roku w Poznaniu, studia medyczne w ramach zorganizowanego tam Tajnego Uniwersytetu Ziem Zachodnich (TUZZ), który to Uniwersytet dzięki poświęceniu swej wysoko wykwalifikowanej kadry wykładowców oraz dobrej organizacji i solidarnej współpracy w warunkach konspiracyjnych, i przy umiejętnym wykorzystaniu sprzyjających warunków, zdołał zapewnić swym studentom wysoki poziom kształcenia. Wydział Lekarski TUZZ rozpoczął swą działalność roku akademickim 1942/1943 zainicjowany w 1940 r. przez tzw. Komitet Pięciu, w skład którego weszli: ks. dr Maksymilian Rode, prof. dr. Roman Pollak, prof. dr Ludwik Jaxa-Bykowski, doc. dr Władysław Kowalenko (wszyscy z Poznania) oraz dr Witold Sawicki z Uniwersytetu Warszawskiego. Prof. Jaxa-Bykowskiego Tadeusz Marcinkowski miał okazję spotkać jeszcze w Gimnazjum Szamotulskim, gdy ten przeprowadzał tam badania psychologiczne. Później już w czasie studiów odkrył w swoich dokumentach adnotację prof. Jaxa-Bykowsko, który uznał go młodego Tadeusz Marcinkowskiego „wybitnie uzdolnionego”, co decyzją ministerstwa oświaty wystarczało, żeby być zwolnionym z egzaminu na wszelkie uczelnie wyższe.

Przed wybuchem powstania warszawskiego na TUZZ było czynnych 95 wykładowców, w tym 18 z Uniwersytetu Poznańskiego. Realizowano prawie niezmieniony przedwojenny program studiów. W wyniku nadspodziewanej frekwencji słuchaczy – nawet było to 500 osób,  wykładali oni nawet po 8 godzin dziennie. Wykłady odbywały się na tajnych kompletach w prywatnych mieszkaniach zaufanych osób. Ćwiczenia z prosektorium były płatne, odbywały się w różnych Szpitalach i trudno było na nich pomieścić wszystkich zainteresowanych, których liczba sięgała 500 osób.

Równolegle z TUZZ konspiracyjnego kształcenia podjął się również Tajny Uniwersytet Warszawski oraz funkcjonująca w jego ramach oficjalnie zalegalizowana przez władze okupacyjne „Prywatna Szkoła Zawodowa dla pomocniczego Personelu Sanitarnego Jana Zaorskiego”, która kształciła przyszłych lekarzy, oficjalnie istniejąc jako szkoła zawodowa, lecz z czasem potajemnie rozwinęła swój program nauczania starając się w toku 12-miesięcznego kursu, przekazać wiedzę zawierającą 2 lata studiów. Podczas jednego ze wspólnych zajęć z byłymi „zaorszczakami” Tadeusz Marcinkowski poznał Marię Aleksandrę z d. Rzewuską, z którą 10 kwietnia 1944 r. wziął ślub.

W Szpitalu Ujazdowskim Tadeusz Marcinkowski został w październiku 1942 r. także wcielony w szeregi Armii Krajowej, przybierając imię „Dobrosław”. Przysięgę wojskową odebrał od niego dr Cyprian Sadowski, przydzielając go do swojej komórki organizacyjnej o nazwie „Rola”. Od tej pory Tadeusz „Dobrosław” Marcinkowski miał stale w pogotowiu podręczna apteczkę z materiałami opatrunkowymi i lekami potrzebnymi do udzielenia pierwszej pomocy. Sam Cyprian Sadowski w swoim powojennym zeznaniu dla ZboWiD-u z roku 1981 dot. działalności Tadeusza Marcinkowskiego w AK przedstawił go jako lekarza do zadań specjalnych, wykazującego się odwagą i bezgranicznym poświęceniem, do którego obowiązków poza udzielaniem pomocy i opiekowaniem się rannymi żołnierzami AK (m.in. w tajnych lokalach na ul. Szustra i na Nowym Świecie) należało też dostarczanie do macierzystej Komórki poczty i pieniędzy z Komendy Głównej AK, a w czasie Powstania Warszawskiego Tadeusz Marcinkowski pracował na punkcie opatrunkowym w Śródmieściu.

Powstanie Warszawskie zastało go w Klinice Położniczej na ul. Karowej, gdzie od tej pory pełnił swój powstańczy „dyżur”. Pod koniec walk Tadeusz Marcinkowski wraz z żoną i pozostałym personelem został internowany przez Niemców i po wielu przystankach w różnych miejscach zbornych na przestrzeni kilku dni dostali się do obozu w Pruszkowie, gdzie Tadeuszowi Marcinkowskiemu zwyczajowo powierzono obowiązki jednego z lekarzy obozowych. W obozie pruszkowskim Tadeusz Marcinkowski zaczął uprawiać proceder polegający na tym, iż w przypadkach, gdzie było to konieczne, diagnozował u pewnych pacjentów określone choroby, pouczając ich przy tym jak mają symulować ich objawy przed lekarzem niemieckim, i w ten sposób, zadbawszy także o całą procedurę administracyjną, doprowadził do bardzo wielu skutecznych ucieczek, zwolnień z obozu osób, którym groziło prześladowanie za powstańczą przeszłość.

Po jakimś czasie dzięki pomocy szkolnego kolegi Tadeusz Marcinkowski wraz z żoną uzyskał przepustkę na odwiedzenie go w Nowym Sączu, gdzie doczekali wyzwolenia, po czym 6 lutego 1945 dopełnił obowiązku rejestracji wojskowej, a 8 marca urodziła się ich córka Ewa. 25 marca w Krakowie odwiedził tymczasowe miejsce pobytu ewakuowanego tam Szpitala Ujazdowskiego, a 31 marca 1945 dotarł do Poznania, gdzie zarejestrował siebie i żonę na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Poznańskiego. Natomiast 11 kwietnia 1945 r. otrzymał tymczasowe prawo praktyki lekarskiej, zarejestrował się w Izbie Lekarskiej oraz w Wydziale Zdrowia Zarządu Miejskiego, gdzie skierowano go do pracy w Ubezpieczalni. Po kilku dniach była już przy nim żona i parotygodniowa córka.

Na uniwersytecie urzędująca wówczas komisja, złożona z prof. Stefana Różyckiego i prof. Tadeusza Kurkiewicza, zobowiązała Tadeusza Marcinkowskiego do zdawania wielu przedmiotów, co też uczynił, zdając odpowiednio: położnictwo u prof. Kowalskiego, pediatrię u prof. Karola Jonschera, chirurgię u prof. Kazimierza Nowakowskiego oraz Medycynę Sądową u dr Stanisława Łaguny, który był krótkotrwale był pierwszym powojennym kierownikiem Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu, zanim objął to stanowisko prof. Sergiusz Schilling-Siengalewicz (w latach 1946-1951), a po nim kolega Tadeusza Marcinkowskiego z tajnych kompletów w Warszawie Edmund Chróścielewski (w latach 1951-1983) i wreszcie prof. Zygmunt Przybylski (w latach 1984 do chwili obecnej).

Po tych egzaminach końcowych w dniu 9 czerwca 1945 r. Tadeusz Marcinkowski otrzymał upragniony dyplom ukończenia studiów medycznych w postaci „zaświadczenia dyplomowego” (właściwy dyplom otrzymał dopiero kilka lat później).

Pod koniec wojny Tadeusz Marcinkowski został powołany do wojska polskiego w 37 batalionie saperów w II brygadzie sapersko-inżynieryjnej. Stacjonowała ona wówczas w Tarnowie, i zamieszkiwał on wtenczas w mieszkaniu prywatnym, gdzie otrzymał kwaterunek, i skąd codziennie udawał się do szpitala wojskowego. Po jakimś czasie znalazł się wraz ze swoim batalionem w miejscowości Brzostek za Pilznem. Do jego czynności należało m.in. transport wozem konnym rannych żołnierzy saperów do szpitala w Tarnowie – po uprzednim zaopatrzeniu ich na miejscu. Ponieważ zadania batalionu związane były z rozminowywaniem coraz rozleglejszego terenu, po jakimś czasie przeniósł się on do miejscowości Siedliska Bogusz. Po kilku z kolei miesiącach batalion ów przez Bochnię, Kraków, Mysłowice dotarł do Strzelina, na południe od Wrocławia. Tutaj również właściwych żołnierzy kwaterowano w mieszkaniu prywatnym. T. Marcinkowski poza badaniem żołnierzy i prowadzeniu dla nich pogadanek na temat zdrowia zajmował się tu też pobieraniem próbek wojskowej kuchni do ewentualnych analiz. Oczywiście najbardziej odpowiedzialnym i głównym jego zajęciem było nadal opatrywanie rannych, ich transport do szpitala we Wrocławiu, a także asystowanie przy operacji.

Z nastaniem zimy batalion przy pomocy transportu kolejowego, w towarowych wagonach, przedostał się daleką i okrężną drogą do Poznania.

W Poznaniu Tadeusz Marcinkowski szybko się zorientował, że – z uwagi na to, iż były tu kliniki i zakłady naukowe – w wojsku nie prędko zrealizuje w pełni swoje zawodowe plany, toteż rozpoczął właściwe starania o zwolnienie ze służby wojskowej, co wcale nie przychodziło łatwo, i wiązało się z częstymi wizytami w Głównej Komisji Lekarskiej w Warszawie, która zresztą chętniej zwalniała oficerów od stopnia pułkownika wzwyż. Po jakimś czasie jednak T. Marcinkowski awansowany ze stopnia podporucznika do porucznika został skierowany do sanatorium pod nazwą „Odrodzenie” w Zakopanem. Wkrótce w miejscowości tej na pewien czas zatrudnienie znalazła Jego żona Maria (również lekarz) – z którą zawarł ślub w Warszawie, na krótko przed Powstaniem Warszawskim – pozostawiając ich niedawno urodzoną córeczką Ewę (dziś emerytowanego lekarza pulmonologa) w Poznaniu, pod opieka jego matki.

Po kolejnej wizycie przed Główną Komisją Lekarską, doczekał się w końcu zwolnienia ze służby wojskowej. Następnie wraz z małżonką zatrudnili się najpierw w Szpitalu Powiatowym w Żninie, potem w prowadzonym przez siostry zakonne Szpitalu Powiatowym w Kościanie, a następnie w Pakości pod Inowrocławiem. W Pakości Tadeusz Marcinkowski chwalił sobie warunki do wielorakiej praktyki lekarskiej, przy czym często, we dnie i w nocy wzywano go do chorych. Najczęściej były to przypadki poporodowe wymagające ręcznego odklejenia łożyska, czy szycia krocza, niejednokrotnie w ciężkich warunkach, i zabiegi te nigdy nie skończyły się powikłaniem. Niekiedy trzeba było np. likwidować odmę płucną. Sprostać też musiał zabiegom stricte dentystycznym jak wyrywanie zębów i korzeni. Leczył tam też chorych na kiłę (syfilis). Jednocześnie był zatrudniony w tym samym czasie, aż w dwóch ubezpieczalniach społecznych: bydgoskiej i inowrocławskiej oraz opiekował się pracownikami Cukrowni w Janikowie. W tym okresie jego żona odbywała staż lekarski w Szpitalu im. Kopernika w Toruniu. Po jakimś czasie jednak Tadeusz Marcinkowski przeniósł się tym razem do Sanatorium w Andrychowie, otrzymując tam etat ordynatora w ramach współpracy z Ubezpieczalnią Społeczną w Bielsku-Białej. Tak więc drugie dziecko z małżeństwa Marcinkowskich – syn Jerzy Tadeusz (obecnie profesor Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu) urodził się w Wadowicach, a ponieważ stało się to akurat w dzień świąteczny (1 maja), to poród syna – tak jak i zresztą wcześniej również córki – odebrał w Szpitalu osobiście. Poza zwyczajnymi zajęciami T. Marcinkowski dozorował opiekę nad młodymi pensjonariuszami prewentorium dla dzieci w Kętach, gdzie przede wszystkim zwracał uwagę na ewentualne nosicielstwo płonicy (szkarlatyny) i zapobieganie tej chorobie. Po około trzech latach objął stanowisko ordynatora w sanatorium dla dzieci w Jaworzu koło Bielska Białej. W sanatorium tym dokonywał też na swych podopiecznych drobniejszych zabiegów. Z Jaworza dojeżdżał do Krakowa, gdzie w Zakładzie Farmakologii prof. Janusza Supniewskiego i pod jego kierunkiem opracował swoją pracę doktorską pod tytułem: „Własności farmakologiczne chlorowodorku ?-dwufenylo-?-N-piperydylo- butylonitrylu”. Prace tą opublikowano w 1948 r. w wydawnictwie Polskiej Akademii Umiejętności. Dodatkowo prowadził tu badanie nad preparatem zsyntetyzowanym przez prof. Supniewskiego: „Tiosemikarbazon para-dwu-metyloaminobenzylowy”. Pobyt w Krakowie zaowocował też ukończeniem w roku 1951 przez Tadeusza Marcinkowskiego pracy magisterskiej na tamtejszym wydziale Matematyczno-Przyrodniczym pod kierunkiem prof. Franciszka Górskiego w Zakładzie Fizjologii Roślin. Jej tytuł brzmi: „Przyczynek do badań nad działaniem moczu kobiet ciężarnych na kiełkujące rośliny” i autor własnym staraniem opublikował ją po 43 latach w 1994 r.

Po jakimś czasie doktor Tadeusz Marcinkowski został przeniesiony wraz z rodziną najpierw do Ambulatorium Kopalni „Silesia” w miejscowości Czechowice-Dziedzice, a następnie jako lekarz pediatra do Zielonej Góry, gdzie sprawował kolejno funkcje: lekarza w poradniach Dl i D2, kierownika Kolumn Szczepień BCG, kierownika Oddziału Chorób Płuc dla Dzieci Szpitala Wojewódzkiego. Zorganizował też Przychodnię Radiologiczną dla Dzieci i prowadził audycje radiową na temat zdrowia w tamtejszym radiowęźle.

Po tym jak minął okres nakazu pracy dr T. Marcinkowski zdecydował się zatrudnić w Zakładzie Medycyny Sądowej AM w Poznaniu. Pracę znalazła też jego małżonka jako pediatra otrzymując rozległy teren lekarski. W okresie tym dr Marcinkowski rozpoczął udział w pierwszych zjazdach naukowych, krajowych i zagranicznych, np. W Berlinie, Dreźnie, Lipsku, Rostocku. To właśnie w poznańskim Zakładzie Medycyny Sądowej dr Tadeusz Marcinkowski napisał swoją rozprawę habilitacyjną: „Cechy strzałów z pobliża – na powierzchni kości – z broni sportowej małokalibrowej”, uzyskując w roku 1964 tytuł docenta. Recenzentami tej pracy byli: prof. Bronisław Puchowski i prof. Jan Walczyński.

W okresie, kiedy docent Tadeusz Marcinkowski pracował w Poznaniu, ukazały się jego trzy podręczniki:

1. „Dowody rzeczowe w praktyce sądowo-lekarskiej: ślady krwi”.

  • „Medycyna Sądowa dla prawników” (ukazały się cztery wydania). Pozycja ta została skierowana do prawników, gdyż jej autor przez szereg lat miał zajęcia dydaktyczne (i egzaminy) dla studentów Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, dokąd dojeżdżał z Poznania a później ze Szczecina.
  • „Badania serologiczne w dochodzeniu ojcostwa” (ukazały się dwa wydania).

Ponadto opublikowano i inne Jego prace.

W okresie kiedy dr Tadeusz Marcinkowski wstąpił w szeregi pracowników Zakład zwyczajowo zajmował się nadal problematyką: tanatologii sądowo-lekarskiej, walki z umieralnością okołoporodową, zatruć grzybami, metodyki badań chemiczno-toksykologicznych, zwłaszcza wykrywania alkaloidów, serohematologii sądowo-lekarskiej. Szczególnym przedmiotem zainteresowania pracowników Zakładu i jego ówczesnego kierownika Edmunda Chróścielewskiego stały się zagadnienia wypadkowości drogowej. W okresie od 1952 r. 5 osób uzyskało w Zakładzie Medycyny Sądowej stopień doktora, a obok dra T. Marcinkowskiego (w roku 1964) habilitowały się jeszcze Halina Seyfriedowa, Stefan Raszeja uzyskując przy tym stopnie naukowe docenta.

W roku 1957 w Zakładzie zorganizowano Krajową Naradę Roboczą, poświęconą urazowości wśród dzieci, przy czym dominował tam aspekt profilaktyczny.

W Poznańskim Zakładzie w owym czasie zajmowano się też zagadnieniem patomorfogenezy niedodmy płuc u noworodków, co zaowocowało to m.in. napisanym przez E. Chróścielewskiego i H. Seyfriedową podręcznikiem sekcji zwłok płodu i noworodka, który ukazał się w dwu wydaniach w języku polskim (1954 i 1956), w którym podano własne spostrzeżenia nad zależnością między wyglądem błon szklistych a długością życia dziecka po urodzeniu. Stosunkowo liczne w owym czasie sekcje zwłok płodów i noworodków umożliwiły T. Marcinkowskiemu ukończenie w roku 1958 pracy na temat zmian morfologicznych w ośrodkowym układzie nerwowym płodów i noworodków w zespole niedodmowym. Wykazał on w niej m.in., że zmiany w warstwie ziarnistej móżdżku mogą pomóc w rozpoznawaniu śmierci wskutek niedotlenienia.

W Zakładzie Medycyny Sądowej w Poznaniu po raz pierwszy w Polsce wprowadzono do rutynowych badań na zawartość alkoholu etylowego w płynach ustrojowych metodę enzymatyczną (ADH), opracowaną w 1951 r. w Niemczech i w Szwecji, a zarazem dołożono starań do spopularyzowania tego sposobu analizy nie tylko w naszym kraju, ale i w Czechosłowacji (J. Pfeiffer, 1958, 1961). Posługując się tą metodą wykonano szereg prac eksperymentalnych, m.in. nad jej przydatnością w ocenie źródeł błędów w badaniach sądowo-lekarskich (J. Pfeiffer, 1963), przenikaniem płynów konserwujących przez ścianę pęcherza moczowego (T. Marcinkowski i J. Pfeiffer, 1962) oraz przemianą alkoholu etylowego.                            

 

Jednym z problemów, któremu poświęcono nieco więcej uwagi, było zagadnienie ubocznego działania antybiotyków. Na ten temat napisano kilka doniesień w językach: polskim, francuskim, czeskim i niemieckim oraz dość obszerną monografię pt.: „Śmiertelne powikłania po zastosowaniu antybiotyków” (E. Chróścielewski i T. Marcinkowski), która ukazała się w dwu wydaniach w 1964 i 1966 r. Podkreślano w niej potrzebę i celowość zapobiegania tym groźnym powikłaniom. Wspólnie z K. Gniewkowską T. Marcinkowski wykazał, że dodatnia próba penicylinowa u dzieci wypada znacznie częściej w następstwie uprzedniej hydrolizy penicyliny (1964).

Oprócz tego docent T. Marcinkowski opracował praktyczną modyfikację próby Lattesa oraz wykazał, że zagęszczenie rozcieńczonych roztworów krwi za pomocą bibuły może okazać się bardzo przydatne, gdyż przy wykrywaniu obecności barwnika krwi metoda ta swą czułością dorównuje metodzie spektograficznej, a nawet ją przewyższa (1958-1959). Stwierdził on ponadto, że posłużenie się bibułą umożliwia uzyskanie przeźroczystych roztworów do próby perecypitacyjnej Uhlenhutha z roztworów mętnych, z których nie można tego zmętnienia usunąć przez wirowanie lub innymi sposobami (1960). Docent Tadeusz Marcinkowski opracował również m.in. sposób wykrywania antygenów grupowych w śladach krwi za pomocą połączonych i zmodyfikowanych metod absorpcji, elucji aglutynin i potrójnie wiążącej aglutynacji (1965), ułatwiający badanie dowodów rzeczowych.

W roku 1968 ukazała się jego obszerna monografia na temat badania śladów krwi na dowodach rzeczowych, oparta o najnowsze zdobycze serohematologii sądowo-lekarskiej, o których wiadomości rozproszone są w różnojęzycznym piśmiennictwie. Z pracowni serologicznej Zakładu wyszło też szereg prac dotyczących genetyki populacyjnej, częstości wykluczeń ojcostwa w różnych układach i innych. Niemałym usprawnieniem badania śladów nasienia jest wykrywanie kwaśnej fosfatazy po uprzednim dokonaniu elektroforezy w żelu skrobiowym. Temat ten był przedmiotem pracy doktorskiej Z. Przybylskiego (1967) pt. „Zastosowanie elektroforezy w żelu skrobiowym w wykrywania kwaśnej fosfatazy w sądowo-lekarskich badaniach śladów nasienia”.

Problem uszkodzeń postrzałowych był kolejnym tematem kilku prac T. Marcinkowskiego, a m.in. również i jego pracy habilitacyjnej, dotyczącej zmian spostrzeganych w kościach po wystrzałach broni sportowej małokalibrowej. Wykazał on, że dużą rolę odgrywa tu działanie termiczne. Dzięki temu możliwa jest w pewnym zakresie ocena odległości strzału, nawet wtedy, gdy dysponujemy tylko samym materiałem kostnym lub jego fragmentami. Z tym to działaniem termicznym związane jest w dużej mierze zjawisko zniekształcenia się pocisków, co wykazał Tadeusz Marcinkowski w roku 1964 oraz wspólnie z Zygmuntem Przybylskim w roku 1967.

Dokładne oznaczenie czasu śmierci jest jednym z czołowych zagadnień tanatologii sądowo-lekarskiej. W pierwszym okresie po zgonie możliwe to jest m.in. dzięki badaniu pobudliwości mięśniowej na bodźce elektryczne. Dr Tadeusz Marcinkowski jeszcze w roku 1960 skonstruował taki przyrząd, opierając się na znanych schematach, co umożliwiło wykorzystanie tych badań w praktyce i opublikowanie doniesienia na ten temat (1961).

Celem pogłębienia osiągnięć w zakresie profilaktyki choroby hemolitycznej noworodków, Zakład nawiązał współpracę z I Kliniką Położnictwa i chorób kobiecych AM w Poznaniu. Owocem tego była praca doktorów Zygmunta Słomki i Tadeusza Marcinkowskiego wskazująca na istotną rolę oznaczeń cech fenotypowych i genotypowych układu Rh dla oceny prawdopodobieństwa wystąpienia konfliktu serologicznego między matką a płodem.

Tekst referatu opracował wnuk, Maciej Jerzy Marcinkowski na prośbę prof. Zygmunta Przybylskiego, kierownika Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu w latach 1985-2007.

Uzupełnienie:

Tadeusz Marcinkowski od 1974- 1988 r. kierował Zakładem Medycyny Sądowej na Wydziale Lekarskim Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie, w 1979 r. otrzymał tytuł naukowy profesora zwyczajnego nauk medycznych.  

8. listopada 2011 r. ukończywszy 94 lata odszedł na Wieczną Służbę…pozostaje w pamięci Bliskich, dawnych współpracowników, w tekstach książek które napisał i wiedzy w nich zawartej która jest przekazywana następnym pokoleniom medyków sądowych.

Był przykładem Prawdziwego Lekarza który działał w różnych specjalizacjach i poznał wszystkie tajemnice życia.

Odwiedzamy Go na Cmentarzu Junikowskim w Poznaniu by przeżyć chwilę zadumy nad przemijaniem ale też uporządkować tłoczące się w umysłach myśli i wreszcie porozmawiać. Porady których nam udzielał w trudnych sytuacjach życiowych i udziela nadal gdy stoimy nad Jego grobem, są nie tylko trafne mądre,  bezcenne … były i są naszym Drogowskazem i Światłem…

Syn, prof. dr hab. n. med. Jerzy T. Marcinkowski

Opowieść o Nadludzkim Człowieku

Gdy redaktorzy naukowi – uznani specjaliści swoich dziedzin (m.in. prof. Elżbieta Krajewska – Kułak)-  planując  pozycję dotyczącej medycznego, społecznego, prawnego i kulturowego aspektu kontekstu Dextera zwrócili się do nas z propozycją napisania rozdziału od razu przyszedł na myśl niezwykły Człowiek, którego w różnym stopniu poznaliśmy  i stale żyje w naszej pamięci – śp. Remigiusz Drzewiecki (ps. LUCA, Laudanozyna). I m.in. zamieściliśmy tam opowieść o Nim, Człowieku Niebanalnym, Lekarzu- Policjancie, walczącym o prawdę i sprawiedliwość ale z otwartą przyłbicą, podpisując się zawsze imieniem i nazwiskiem a skutki tych działań podajemy w cytowanym poniżej fragmencie. Książka właśnie się ukazała w wersji papierowej i elektronicznej:  https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/konteksty-dextera-medyczny-spoleczny-prawny-i-kulturowy/.  


Niepokorna i bezkompromisowa osobowość Remigiusza Drzewieckiego
Remigiusz Drzewiecki walczył od dawna z nieprawościami w służbach. I to z odkrytą przyłbicą – nie pisząc anonimów, co bywa powszechne, nie ferując wyroków. Swoje uwagi zgłaszał przełożonym i kierował mnóstwo pism z opisami sytuacji, które podpisywał imieniem i nazwiskiem. Efekt był taki, że media postrzegały go jako bohatera. Pisano o nim: „Lekarza z policyjnego laboratorium w Szczecinie przełożeni wysłali na ulicę, bo pisał raporty na nieprawidłowości w komendzie. To po jego doniesieniu policja wszczęła postępowanie przeciw komendantowi wojewódzkiemu. Teraz Remigiusz Drzewiecki, lekarz w stopniu posterunkowego, rano jeździ karetką, a wieczorem w mundurze patroluje ulice. Na przykład we wtorek od godz. 15 do 23 chodzi w patrolu, w środę o godz. 7 bierze dyżur w pogotowiu, a już o godz. 18 wchodzi na kolejny patrol do drugiej w nocy. Drzewiecki osiem lat temu skończył studia lekarskie na Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. Pracował jako lekarz wojskowy, jeździł w pogotowiu. Przez ostatnie dwa lata w laboratorium Komendy Wojewódzkiej Policji (KWP) robił oględziny zwłok, badał zatrzymanych, zabezpieczał w karetce akcje oddziałów prewencji oraz ćwiczenia na strzelnicy. – Chciałbym być koronerem, mówił…”*.
Inny cytat: „Jest niepokorny i bezkompromisowy. […] Drzewiecki próbował też poprawić warunki pracy – wywalczył np. jednorazowe kombinezony do badania zwłok, ale już nie udało mu się wyprosić montażu zlewu w gabinecie, defibrylatora do policyjnej karetki oraz pieczątki, dzięki której mógłby dla potrzeb policji sporządzać karty zgonu – teraz robią to za dodatkowe pieniądze lekarze z zewnątrz. Wreszcie, kilka dni temu, założył Komitet Obrony Policjantów. W zamian przełożeni wysłali go na ulicę […]. Stara się. W ciągu dwóch miesięcy wypisał ok. 60 mandatów. Obstawiał też ostatni weekendowy mecz Pogoni […]. Rzecznik prasowy zachodniopomorskiej policji mówi: «Po prostu nie potrzebujemy lekarza w laboratorium kryminalistycznym». Przełożeni zaproponowali Drzewieckiemu pracę genetyka, ale odmówił: – Nie chcę być laborantem, jestem lekarzem – tłumaczy. – Ale odmówił też wyjazdów w karetce, bo nie było w niej defibrylatora, na który nas nie stać. – Jest arogancki i niezrównoważony psychicznie: napisał ok. 30 raportów i pół inspektoratu ma przy tym zajęcie! – mówi ów rzecznik. Inaczej uważa zwierzchnik Drzewieckiego w pogotowiu ratunkowym. – To dobry pracownik, nie mam zastrzeżeń ani do niego, ani do jego fachowości”.
Dalej autor przytacza przykłady innych pracowników, którzy ujawniali np. kontakty komendantów z miejscowym półświatkiem. Remigiusz Drzewiecki i tak miał szczęście, że trafił tylko na ulicę, bo innych niewygodnych oskarżano o pomówienia i osadzano w więzieniu. W tej sprawie zabrał głos prof. Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka – „To absurd. Obywatel nie może odpowiadać za to, co napisał w skardze do organów władzy”. Remigiusz Drzewiecki często zmieniał pracę. Uzyskał tytuł specjalisty z medycyny ratunkowej. Stale zabierał głos w mediach. Na przykład w 2016 r. na portalu miasta Płońsk  opublikowano: „List Remigiusza Drzewieckiego nadesłany do redakcji (publikacja bez ingerencji redakcji w treść, zgodnie z zastrzeżeniem autora listu)”.
Oto jego fragmenty: „Czytałem artykuł dotyczący agonii Szpitala Powiatowego w Płońsku… Płacze moje serce, byłem z Wami przez 4 lata swojego posługiwania w Płońsku i Raciążu, widziałem wszystko, agresywnych lekarzy, lekarzy niebadających pacjentów i odsyłających ich samopas na pewną śmierć, pracowałem z lekarzem bijącym po twarzy syna chorej na oddziale chirurgicznym, w zimie chodzącym w futrze z lisów i mającym czapkę jak ruski kniaź. Pracowałem ze zdemenciałym starcem 81-letnim chirurgiem, który w czasie dyżuru w pogotowiu ratunkowym w Płońsku dostał obrzęku płuc i umierający został zniesiony na krześle wprost na OIOM, po czym po 3 dniach wrócił i udaje, że dalej was leczy… Pracowałem w pomieszczeniach pozbawionych podłogi, w karetkach bez klamek z uszkodzonymi wahaczami przednimi kół, mając świadomość, że za każdym razem wsiadam do ambulansu jak pilot kamikaze, bez szans na powrót… Pracowałem z lekarzem, który w trzecią dobę po zawale serca chytry na pieniądze wrócił na cztery doby dyżuru do pogotowia w Płońsku, pracowałem z ordynatorem, który tracił kontakt ze świadomością, pracowałem z jego podwładną, która dyżurowała na SOR w Płońsku po cztery doby pod rząd, pracowałem z kardiologiem, który chwalił się, że dziś nie jest wyjątkowo pijany […] Nic nie trwa wiecznie. Wieczna jest tylko Prawda, która nas wszystkich wyzwoli i potępienie dla tych, którzy zniszczyli ludzi, ten cudowny Szpital i tych, co pozostali bezczynni. Dla nich nie znajdę wybaczenia. Dla nich tylko wygnanie. FIAT. Podpisał: Remigiusz Drzewiecki, lekarz, od marca 2016 specjalista medycyny ratunkowej, weteran Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej, osoba niekarana o nieposzlakowanej opinii, świadek wierny i prawdomówny… Szczecin, w dniu 03 sierpnia 2016 r.”.
Wyrok bez sądu na Remigiuszu Drzewieckim
W grudniu 2020 r. na portalach internetowych i w prasie regionalnej pojawiły się tytuły stopniujące napięcie wśród czytelników: „Wrocław. Kontrowersje wokół zmarłego lekarza. Kim był Remigiusz D.?; Makabryczne odkrycie. Martwy lekarz w hotelu, znaleziono materiały pedofilskie; Czy zmarły lekarz wykorzystywał pacjentów? Szpital w szoku; Wrocław. Lekarz zmarł z przedawkowania narkotyków; Lekarz wampir z Wrocławia. Kim był Remigiusz D.?17; Wrocław. Zmarły lekarz był pedofilem? Szpital wydał oświadczenie18 ; LEKARZ – WAMPIR z Wrocławia: W dzień słuchał Mozarta, w nocy smarował się krwią? Kim był Remigiusz D.?”.
Do wydarzenia, które miało miejsce 4 grudnia 2020 r., powrócono na opiniotwórczym portalu Medonet w maju 2021. Podano tam przebieg historii oparty jedynie na zeznaniach osób podających się za świadków i podobno dokonanej analizy materiałów zawartych w telefonie zmarłego. „Plotkowano, że pracuje tak dużo, bo potrzebuje pieniędzy na narkotyki. W ostatnim miesiącu miał 22 dyżury!
W pracy jednak nigdy nie pojawiał się pod ich wpływem – mówił jeden ze współpracowników denata”.
Jak donosiła „Gazeta Wyborcza”, był uważany za człowieka konfliktowego i czepialskiego. Słuchał muzyki klasycznej i marzył o karierze lekarza. Z kolei na portalu naszemiasto.pl można było przeczytać: „Lekarz pochodził z Wągrowca (woj. wielkopolskie). W jednym z wywiadów zdradził, że od dziecka marzył, by zostać lekarzem. Remigiusz D. ukończył studia na Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. «Ciągnęło mnie do tego, odkąd tylko skończyłem cztery latka. Ja nie badałem misiów w przedszkolu, ja robiłem im operacje. Na swoim rowerku goniłem pędzące do pacjentów karetki pogotowia»”.
Remigiusz Drzewiecki po sześciu latach edukacji został lekarzem z wojskowym stopniem oficera. „Po akademii medycznej, w 1998 roku, odbyłem staż podyplomowy w Elblągu. Po roku zostałem dowódcą Kompanii Medycznej oraz kierownikiem Ambulatorium, a także szefem Poligonowej Służby Zdrowia w 55. Pułku Obrony Przeciwlotniczej w Szczecinie. W międzyczasie zostałem mianowany porucznikiem Wojska Polskiego przez MON” . Właśnie w tym okresie na stałe związał się ze Szczecinem. Kupił tam mieszkanie i zaczął pracę jako kierownik zespołu „na karetkach”. Został także policjantem: „W 2003 roku zwróciłem się do Komendanta Wojewódzkiego Policji w Szczecinie o służbę w Laboratorium Kryminalistycznym przy Komendzie Wojewódzkiej Policji w Szczecinie. Dokonałem tam dokładnie 66 oględzin procesowych zabójstw w bardzo głośnych dla tego terenu sprawach kryminalnych. Do moich obowiązków należało także m.in. pobieranie DNA od osób wytypowanych jako sprawcy mordu. Przemiany w Policji owocowały likwidacją Pracowni Medycyny Kryminalnej, ja zostałem przeniesiony do Oddziału Prewencji Policji KWP Szczecin do patrolowania ulic. Rano jeździłem w karetce, a wieczorem byłem policjantem. Jestem jednak przede wszystkim lekarzem. Bycie ‘krawężnikiem’ to nie moja bajka. Odszedłem z Policji. Mogę się jednak pochwalić, że jako jedyny lekarz ukończyłem Szkołę Policji w Pile, profil dochodzeniowo-śledczy o specjalności operacyjno-rozpoznawczej”.
Drzewiecki pracował w kilkunastu szpitalach w Polsce, m.in. w Warszawie, Wałczu, Pile, Brzegu, Gorzowie Wielkopolskim, Poznaniu, Szczecinie czy Ełku. W 2017 r. pracował jako lekarz w zespole ratownictwa medycznego w miejscowym szpitalu rodzinnego Wągrowca. Ostatnim jego miejscem pracy był Szpital Wojskowy we Wrocławiu”. Według ustaleń „Gazety Wyborczej” w ostatnim miesiącu pracy miał podjąć 22 dyżury lekarskie! Ta sama gazeta oraz „Super Express” podały, że lekarz mógł usypiać swoich pacjentów, by wykorzystywać ich seksualnie. Prokuratura nie potwierdziła tych doniesień.

Remigiusz Drzewiecki miał dwa marzenia. Jedno: by został powołany w Polsce urząd koronera i wówczas pełniłby tę funkcję. W 2019 r.: mówił: „Jeśli wszystko potoczy się po mojej myśli, na wiosnę będę miał egzamin i zostanę specjalistą medycyny paliatywnej. Stworzę w przyszłości własne Hospicjum dla chorych wykluczonych. To pewne”. Przez dwa lata pełnił posługę w hospicjum Palium w Poznaniu. To właśnie z tą medyczną specjalizacją wiązał zawodową przyszłość. W czerwcu 2020 r. zdał egzamin specjalizacyjny z medycyny paliatywnej.
Epilog?
Od wydania wyroku przez media (bez sądu!!!) zapanowała w nich cisza. Czyżby tak długo prowadzono dochodzenie w sprawie? Wobec opieszałości sądów wszystko jest możliwe.
Wieloletni przyjaciele Drzewieckiego, jego współpracownicy i osoby, z którymi utrzymywał sporadyczne kontakty, jak Jerzy T. Marcinkowski, twierdzą, że Luca zachwycał erudycją, pasją i stałym pragnieniem, by szukać prawdy, docierać do źródeł. Może aż za bardzo… Widząc nieprawidłowości, mógł milczeć, jak większość społeczeństwa, co najwyżej pisać anonimy, lub jak Dexter samemu wymierzać sprawiedliwość. Szedł zbyt prostą drogą… Wieloletnia przyjaciółka i przez długi czas współpracownica Remigiusza Drzewieckiego, już po jego tragicznej, przedwczesnej śmierci, w styczniu 2021 r. napisała  list.  Jest on swoistą rozmową ze zmarłym będącym już „poza granicą cienia”: „[…] Kontakt z naszym Guru – Śp. Profesorem Tadeuszem Marcinkowskim uświadamiał dążenie do realizacji ambitnych planów. Część z nich udało się zrealizować, a resztę przyćmiło oddalenie i Twoje odejście. Choć mówiłeś o rychłej śmierci, tłumaczyłam, że to niedorzeczne. Myliłam się, niestety. Postawiłeś na życie treściwe i szybkie, bo w biegu łapałeś uciekające chwile. Spełniałeś się inaczej, dawałeś się ponieść uniesieniom, egzaltacji i zwątpieniom […]”.Gdy po tragicznej śmierci Remigiusza Drzewieckiego przytaczano jego życiorys oraz domniemane okoliczności śmierci, jeden z internautów napisał następujący komentarz: „Po prostu za słaba psychika do takiego zawodu. Zbyt wiele zobaczył. Nie wytrzymał”**. Pozostajemy w niepewności, czy faktycznie słaba psychika, czy nadludzka siła ?

*Pozycje z których pochodzą wszystkie cytowania posiadają autorzy rozdziału.

**Marcinkowski JT, Konopielko Z, Rosińska P, Klimberg A,  Inni niż Dexter. Opowieść w kilku odsłonach, podrozdział 1. HISTORIA REMIGIUSZA DRZEWIECKIEGO, str. 193-211 w:  KONTEKSTY DEXTERA…Medyczny, społeczny, prawny i kulturowy (red. Krajewska-Kułak E, Guzowski A, Surendra A, Wiśniewska PM), Wydawnictwo Naukowe SILVA RERUM, Poznań – Białystok 2023

O fenomenie odbioru społecznego Dextera, postaci powieściowo – filmowej pisze we Wprowadzeniu jedna z Redaktorek – Paulina Wiśniewska :  

 ***„Dexter Morgan to bohater powieści, na podstawie której nakręcono serial telewizyjny produkcji Showtime. Pierwszy odcinek został wyemitowany w USA 1 października 2006 r., ostatni – 22 września 2013 r. (…) . Powstało łącznie 96 odcinków w ramach ośmiu sezonów. Dexter Morgan stał się bohaterem niemal kultowym, a sam serial cieszył się bardzo dużym zainteresowaniem widzów. Każdy kolejny sezon bił rekordy oglądalności.. (..). Fani długo czekali na powrót swego ulubionego seryjnego mordercy, co stało się po ośmiu latach. Pobito kolejny rekord oglądalności. 7 listopada 2021 r. wyemitowano pierwszy odcinek Dexter. New Blood. (…). W powieści bohater przedstawiony został jako psychopata o rozdwojonej osobowości, w serialu problem ten ujęto mniej dosadnie, z większą dozą subtelności, dystansu i humoru. Wizje Dextera, będące wytworem jego chorej wyobraźni, uszkodzonej psychiki, jawią się jako dość naturalne, niebędące skazą na wizerunku bohatera. Może właśnie dlatego serial zdobył serca widzów zdecydowanie bardziej, niż powieść przyciągnęła czytelników. Znakomicie też został dobrany do roli Dextera Michael C. Hall, co przysporzyło mu tyleż korzyści, ile problemów związanych z rozpoznawalnością. Aktor opowiadał w jednym z wywiadów telewizyjnych, jak to mała dziewczynka na targu w Indiach krzyknęła na jego widok: „Tonight is the night!” – powiedzenie Dextera z pierwszych sezonów serialu, kiedy to wybierał się unicestwić zbrodniarza, który umknął wymiarowi sprawiedliwości. Bo tym właśnie jest Dexter z pierwszych ośmiu sezonów filmu – mścicielem działającym w imieniu pokrzywdzonych, w imieniu ofiar zabójstw, kiedy to mordercom udało się uniknąć sprawiedliwości.
System nie zawsze bowiem działa tak, jak powinien, i dobrze wiedział o tym Dexter, adoptowany syn policjanta z Miami. Genialna prostota kanwy opowieści o Morganie opiera się na tym, że w ciągu dnia morderca innych zabójców pracuje w Miami Metro Police Department jako analityk śladów krwi, a nocami uprawia swój mroczny proceder, wybawiając społeczeństwo z przestępców, którzy uniknęli zasłużonej kary. Widzowie, a wcześniej czytelnicy, mogli podchodzić z wielką wyrozumiałością do postaci Morgana, znając jego tragiczną przeszłość(…) ”. 

List do Krzysia Linke .

*

Drogi Krzysztofie !

Razem raczkowaliśmy na poznańskiej Akademii Medycznej  w pamiętnym dla nas  1965 roku. Nie zdążyliśmy się poznać ale może dobrze się stało, że nie zatrzymałeś na mnie swojego zabójczego dla płci żeńskiej oka i nie złamałeś mi serca  🙂 . Chyba lubisz jak się do Ciebie uśmiecham. Smuta nie jest Twoim ulubionym stanem ducha – tak mawiają Koledzy, którzy spędzali z Tobą tak wiele chwil na wspólnych corocznych wyjazdach wycieczkowych. ….

W taki dzień jak dziś, tylko przed dwoma laty, opuściłeś ten padół łez. Pewnie  uznałeś, że ziemska wędrówka – misja  zakończona , może przyszło jakieś zniechęcenie życiem – załamanie –  tak łatwe u Ludzi wrażliwych , nieustannie  zaangażowanych, empatycznych i radosnych .

Sam nie zrezygnowałeś z pobytu na ziemi – to wiemy, więc  bardziej prawdopodobna jest inna  wersja. Z pewnością   Stwórca  zaczął odczuwać jakieś dolegliwości żołądkowe lub jelitowe  i Jego medycy byli bezradni – więc  pilnie poszukiwali najlepszego ziemskiego gastrologa . A może Niebiańscy Lekarze  pokłócili się o jakiś problem etyczny tego zawodu i uznali, że jedynie Ty rozstrzygniesz wątpliwości – wszak współtworzyłeś  Kodeks  Etyki  Lekarskiej .

A może chóry Aniołów tak fałszowały, że nauczyciel świeży i najlepszy był potrzebny i padło na Ciebie, chórzystę nad chórzystami od samego Stuligrosza.

Jednym słowem Osobą łączącą te wszystkie pożądane w Niebiesiech cechy – byłeś tylko Ty, Krzysztofie.

Zostałeś więc jednogłośnie wybrany i powołany do kolejnej, tym razem Pozaziemskiej Misji.  

Ale Ty zostałeś z nami, została ta najpiękniejsza Cząstka Ciebie którą nam ofiarowałeś. Jesteś stale wśród nas  , tylko na chwilę nieobecny . Jesteś  w naszych  rozmowach ,  wspomnieniach . Znamy Twoją drogę zawodową, zaszczyty i wielką dla ludzi czułość.

Ale jaki byłeś naprawdę , tak w środku, tego  nie wiemy. Czy miałeś jakieś lęki, a może kompleksy, które zwalczałeś swoją wielką aktywnością i żartami.

 Wierzymy, że  kiedyś nam o sobie opowiesz,  gdy przybędziemy do Twojej Krainy i pogadamy „ po duszam” jak mawiają Rosjanie .  Wszak Człowiek składa się z tego co słabe i z tego co silne. I tylko od niego zależy porządkowanie i ustawianie  w kolejności . Wiem, że mi wybaczysz to mędrkowanie, ale lubię tak. U siebie też szukam tych różnych cech, nazywanie ich i cieszenie się efektem podsumowania. Och, pogadamy sobie Krzysiu, kiedyś , na pewno – Wszyscy pogadamy  – o naszych  wspólnych –

„ zielonych „ studenckich  czasach i otworzymy swoje serca i bagaże doświadczeń….

Wtedy –  gdy już tak się stanie –  z pewnością zwyczajowo sporządzisz   dokument – prezentację multimedialną  z naszego spotkania –  jak wtedy, w tym pamiętnym 2015  roku w Baranowie k/ Poznania ….

20 grudnia 2016 roku tak pisano o Tobie we wszystkich poznańskich i krajowych mediach :

Profesor Linke to niekwestionowany autorytet moralny,  wychowawca kilku pokoleń lekarzy, znany nauczyciel akademicki, autor podręczników dla studentów i lekarzy. Pacjenci cenili go nie tylko za swoje podejście do chorego, ale także za działalność społeczną. Profesor oddany był idei integracji i rozwoju społeczności lekarskiej. Przez wiele lat kierował Katedrą i Kliniką Gastroenterologii, Żywienia Człowieka i Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Medycznego  im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu. Był także współtwórcą Kodeksu Etyki Lekarskiej.

Absolwent Akademii Medycznej w Poznaniu (1971 r. ).

W 1976 r. uzyskał stopień doktora nauk medycznych, 3 lata później – specjalizację II stopnia w dziedzinie chorób wewnętrznych, a w 1987 r. – został specjalistą  gastroenterologiem .

W 1993 r. uzyskał stopień doktora habilitowanego nauk medycznych na podstawie rozprawy pt. „Zanikowe zapalenie błony śluzowej żołądka. Możliwości i ograniczania metod rozpoznawczych z uwzględnieniem żołądkowego układu regulacji hormonalnej”.

W 2003 r. otrzymał nominację profesorską.

Był Przewodniczącym Okręgowego Sądu Lekarskiego Wielkopolskiej Izby Lekarskiej w latach 1997-2005, twórcą (2010 r.) i wieloletnim redaktorem naczelnym „Medycznej Wokandy”- pisma wydawanego przez Naczelną Izbę Lekarską i Wielkopolską Izbę Lekarską; a także Przewodniczącym Zarządu Oddziału Poznańskiego Polskiego Towarzystwa Gastroenterologii.

Krzysztof Linke był pasjonatem kreującym w środowisku wizerunek lekarza społecznika, zawsze oddanym  idei integracji i rozwoju społeczności lekarskiej.

Aktywnie wspierał w środowisku akademickim rolę i zadania wykonywane przez lekarski samorząd.

Ale przede wszystkim był prawym i oddanym chorym lekarzem .

Zmarł nagle w ubiegły piątek.

Uroczystości pogrzebowe odbędą się w piątek tj. 23 grudnia 2016 r. na cmentarzu przy ul. Nowina w Poznaniu:

– Msza Święta o godz. 11 00 w kościele parafialnym pw. Chrystusa Dobrego Pasterza przy ul. Nowina 1

– pogrzeb o godz. 11 45.

Poniżej link i kariera zawodowa

https://www.nil.org.pl/__data/assets/pdf_file/0005/112010/01-Sobczak.pdf

https://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/poznan/poznan-nie-zyje-profesor-krzysztof-linke/95kt152

https://www.mp.pl/gastrologia/wiadomosci/155565,zmarl-prof-krzysztof-linke

Ależ Cię wynudziłam Drogi Krzysztofie , cytując te wszystkie informacje  skopiowane z różnych podanych linkami  miejsc. Ale to  tylko  słowa określające, a dla nas jesteś stale żywy we wspomnieniach jakże jeszcze świeżych.

Pewnie jesteś ciekaw co o Tobie powiedzą nasi Koledzy.

Ale bądź cierpliwy , bo już jutro opowieść Mariolki – która zabawnie i jak zwykle krótko a treściwie zobrazuje Twoją lekkość i radość ale i stanowczość zachowań lekarskich a potem znowu będzie na poważnie – pojawi się  przejmująca szeroka  opowieść Leszka Milanowskiego o Tobie, Chórze Akademii Medycznej i straszliwych latach kiedy ludziom zawalał się świat …..

A potem, potem poczekamy na Twoją opowieść  o nas, Twoich kolegach z tych wczesnych lat młodzieńczych, kiedy to zda się medycyna stała dla nas otworem …..i byliśmy czystą białą niezapisaną jeszcze kartą …..

Do zobaczenia więc Krzysztofie …..

**

* Krzysztof Linke, zdjęcie z  wersji internetowej Gazety Wyborczej

** zdjęcie własne

 

Z pamiętnika Jerzego T. Marcinkowskiego ( 24 ). Sentymentalna podróż wokół P.S.K nr 2 w Poznaniu.

Dzisiaj był szary grudniowy dzień, przetykany słońcem usiłującym się wydobyć spoza ciężkich chmur. Ponieważ dość wyjątkowo nie miałem ważnych zajęć, postanowiłem wybrać się do miejsca pracy tj. na ulicę Rokietnicką pieszo a nie jak tradycyjnie – samochodem. Chyba był to jakiś wewnętrzny imperatyw, który ujawnił się dopiero później, gdy nagle stałem się młodym studentem Akademii Medycznej, którym byłem razem z Kolegami w naszych latach 1965-1971. I z wielkim sentymentem znalazłem się pod Państwowym Szpitalem Klinicznym Nr 2 im. Heliodora Święcickiego przy ul. Przybyszewskiego 49 (60-355 Poznań). Ileż tam przeżywaliśmy emocji, poznając prawdziwą medycynę – nasze pierwsze zetknięcie z chorymi – zachwyt nad Wielkością Profesorów, wiedzą asystentów, pracowitością pielęgniarek i poświęceniem całego personelu wielkiej idei ratowania zdrowia i życia. Tak, to była nasza Pierwsza Szkoła nie tylko Prawdziwej Medycyny ale też Pierwsza taka Szkoła Dorosłego już Życia …rozglądałem się więc, wspominając, gdy nagle zauważyłem wielkie toczące się dookoła zmiany. Budynki Klinik pozostały niezmienne, lecz w otoczeniu pojawiło się wiele nowych obiektów i wówczas pomyślałem jak Maria Dąbrowska w jednym ze swoich opowiadań też tak zatytułowanych „Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia” … a więc smartfon, fotografowanie, nasycanie oczu a teraz opisy… Zapraszam Was więc dziś, Drogie Koleżanki i Drodzy Koledzy, ale także Wszystkich, którzy zajrzą na „strony” mojego Pamiętnika na „Sentymentalną podróż wokół P.S.K. nr 2 w Poznaniu”

http://www.spsk2.pl/

Oto widok panoramiczny od ul. Grunwaldzkiej:

A to widok od strony ul. Przybyszewskiego:

A już za Szpitalem, przy ulicy Grunwaldzkiej, mieściły się – jak zapewne pamiętacie – baraki z okresu około II Wojny Światowej. Teraz te baraki rozebrano i na tym obszernym placu obecny JM Rektor prof. Andrzej Tykarski zabiega o pobudowanie bardzo wielkiego szpitala. Niestety, całego od razu się nie uda, więc w pierwszym etapie ma powstać duży SOR. Jak widzicie jest tutaj tylko plac pod budowę i tablica informacyjna, z której część „złomiarze” już ukradli.

Teraz przesuwamy się dalej od szpitala. Widzimy miejsca po barakach, gdzie m.in. mieściła się część Akademii Wychowania Fizycznego…

I zaraz potem ciekawostka:

A tak ta okolica wygląda po przejściu na drugą stronę ulicy Grunwaldzkiej:

I następny nowy kościół po drugiej stronie ulicy, którego za naszych studiów nie było:

I stary budynek , który chyba wszyscy pamiętają :

Dla przypomnienia proszę spojrzeć na tablicę:

I ogłoszenie na tej kaplicy:

A jak przejść na drugą stronę ulicy Przybyszewskiego to trafiamy do parku, który był za czasów naszych studiów, ale nie miał nazwy i pomnika.

To jest okolica ronda Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Za naszych studiów tej nazwy nie mogło być, albowiem był to wówczas oczywisty wróg polityczny władców PRL-u. Tutaj fragment z Wikipedii, który wszystko wyjaśnia:

Jan Nowak-Jeziorański, właśc. Zdzisław Antoni Jeziorański pseud. „Janek”, „Jan Nowak”, „Jan Zych” (ur. 2 października 1914 w Berlinie, zm. 20 stycznia 2005 w Warszawie) – polski politykpolitolog, działacz społeczny, dziennikarz i podporucznik rezerwy WP, kurier i emisariusz Komendy AK i Rządu RP w Londynie, wieloletni dyrektor Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Kawaler Orderu Orła Białego.

Oto ten mały park po drugiej stronie ulicy Przybyszewskiego i mały pomnik:

Oto wspomniany pomnik z bliska:

W uzupełnieniu do napisu na tym pomniku informacja zaczerpnięta z Wikipedii:

Kazimierz Bonawentura Nowakowski (ur. 14 lipca 1879 w Inowrocławiu, zm. 26 kwietnia 1952 w Poznaniu) – polski lekarz chirurg, pułkownik lekarz Wojska Polskiego.

I za tymże pomnikiem doktora Kazimierza Nowakowskiego ciekawa rzeźba, chyba kobiety:

I jeszcze raz ta rzeźba:

Jak widzicie wszystko się szybko zmienia.

 

Kilkaset metrów od Państwowego Szpitala Klinicznego Nr 2 im. Heliodora Święcickiego przy ul. Przybyszewskiego 49 jest ulica Rokietnicka – obecnie centrum „wioski uniwersyteckiej” naszej Uczelni. I przy tejże ulicy Rokietnickiej 5C w latach 1996-2018 mieścił się Zakład Higieny, którym miałem zaszczyt kierować w latach 1994-2018, na początku jeszcze przy ul. Fredry 10, gdzie jest Collegium Maius, które dobrze pamiętacie z okresu studiów, bo tam jest siedziba rektora naszej Alma Mater.

I zobaczcie co robią z tym budynkiem obecnie:

A tak to miejsce ma wyglądać wkrótce, a może nie wkrótce – czas pokaże. Dokładnie w miejscu gdzie stał Zakład Higieny pojawi się ten trzeci, licząc od dołu, budynek Collegium Pharmaceuticum. A Zakład Higieny (obecnie Zakład Epidemiologii i Higieny) jest przenoszony do budynku po drugiej stronie ulicy Rokietnickiej – to pierwszy od strony prawej budynek. Ten szkic został wzięty z: http://www.ump.edu.pl/

Ale jest świetnie, bo mój nowy gabinet jest właśnie remontowany po drugiej stronie – ul. Rokietnicka 4. I już wygląda całkiem nieźle:

Będę miał ładne drzewa za oknem!

Praca wokół wre:

Mam nadzieję, że zainteresowałem tą krótką podrożą do miejsca w pobliżu naszego szpitala z okresu studiów.

No i zapraszam na obchody jubileuszowe, o których mowa poniżej:

Szczegóły na:

http://www.ump.edu.pl/100lat

Jedno krótkie życie Niezwykłego Lekarza – Piotra Janaszka . Wspomnienia kolegów ze studiów …

 

*

Dzisiaj nadszedł ten pamiętny dzień, kiedy to 20 lat temu zginął tragicznie nasz Kolega ze studiów ( 1965- 1971) na poznańskiej Akademii Medycznej .  Spełnił marzenie o św. Mikołaju swoim podopiecznym – dzieciom niepełnosprawnym uczestnicząc w mikołajkowej warszawskiej uroczystości…..w Domu czekały Córki ……

Na Ich prośbę  – Pani Zuzanny Janaszek – Maciaszek i Olgi Janaszek – Serafin spisaliśmy nasze wspomnienia . Dzisiaj ukazały się na stronie Fundacji, którą Obie prowadzą , kontynuując tradycję Taty – spełniają Jego dramatycznie przerwane Marzenia ….Na pewno się cieszy, obserwując Ich Piękny Aktywny Rozkwit z Nieznanej nam Dali  …… i pomaga  widząc jaki Plon wydało Jego Krótkie , ale tak bardzo nasycone Pracą i Miłością Życie…..

Dziś otrzymałam e- list od Pani Zuzanny :

Dzień dobry,

przepiękna opowieść powstała z tej korespondencji! Dziękuję bardzo. 

 Dziś dla nas smutna rocznica… Wspomnienia Koleżanek i Kolegów zamieściliśmy na stronie Fundacji. To dla nas niezwykle ważne wspomnienia, bo z tych czasów Taty nie znamy…

Zapraszam na: https://podajdalej.org.pl/aktualnosci/wspomnienia-kolezanek-i-kolegow-z-lat-studiow-lekarskich-o-sp-doktorze-piotrze-janaszku/

 Pod Państwa wspomnieniami można pobrać Taty felietony. Jako dziennikarz z zamiłowania pisał ich mnóstwo. Planujemy udostępniać kolejne artykuły.

 Zapraszam do lektury, pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz dziękuję za Pani ogromne zaangażowanie i tak piękne upamiętnienie Taty,

Zuzanna

 Zuzanna Janaszek – Maciaszek

Prezes Fundacji PODAJ DALEJ

Fundacja im. Doktora Piotra Janaszka PODAJ DALEJ

  1. Południowa 2A, 62-510 Konin

http://www.podajdalej.org.pl/

FB/FundacjaPodajDalej 

​IG/fundacjapodajdalej

TT/PodajDalej_Fund

YT/PodajDalejFundacja

Pomagać nam można cały rok    ING Bank Śląski: 78 1050 1735 1000 0024 2547 0123

  *

Zgodnie z planem – przedwczoraj zamieściłam w blogu krótką notę biograficzną Piotra , wczoraj naszą korespondencję z Córkami, która otworzyła Niezwykłe nasze kontakty a dziś tekst wspomnieniowy – dokładnie ten, który już można znaleźć na stronie Fundacji Podaj_Dalej…..

Wspomnienia Koleżanek i Kolegów z lat studiów lekarskich o śp. Doktorze Piotrze Janaszku 

Grudzień 6, 2018

Razem z Piotrem przebyliśmy długie 6 lat (1965-1971) studiów na Wydziale Lekarskim ówczesnej Akademii Medycznej w Poznaniu (obecnie Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu) uwieńczone dyplomem lekarza medycyny. Dużo się wtedy działo. Z nieopierzonych bardzo młodych ludzi powoli przekształcaliśmy się w poważnych doktorów. Studia były trudne i wymagające ciągłej koncentracji, co powodowało silny stres. I gdyby nie obecność takich Kolegów jak Piotr, którzy wnosili swój entuzjazm, wielką aktywność i radość życia, wielu z nas pogrążałoby się jedynie w nauce, nieustannym zdenerwowaniu czy damy radę a czasem w depresyjnych myślach. Piotr był jak świeży, wiosenny ożywczy wiatr… niesprawiedliwy i okrutny Los nam Go odebrał…

Teraz, wspominając Piotra, przeglądamy karty z naszego albumu absolutoryjnego. Byliśmy ujęci w 10 grup . W 1-szej poniżej pokazanej – patrzy na nas, zza swoich okularów, tak jak kiedyś – spokojnie i elegancko z tlącym się uśmiechem – Piotr Janaszek. Nasz Piotr…

**

W 1971 roku zostaliśmy już absolwentami Wydziału Lekarskiego – nasz rok wydał „na świat” 223 młodych lekarzy medycyny… i każdy poszedł w swoją stronę. Niektórzy tylko spotykali się w szpitalach, przychodniach, czy utrzymywali kontakty towarzyskie…

Do pierwszego wspólnego spotkania doszło z inicjatywy naszego już śp. Marka Tuszewskiego dopiero po 20 latach od absolutorium. Właśnie to spotkanie – w 1991 roku – zostało uwiecznione na poniżej podanym zdjęciu. Jesteśmy na nim wespół z ówczesnym dziekanem Wydziału Lekarskiego śp. Prof. Kazimierzem Rzymskim i ówczesnym kierownikiem Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej śp. Prof. Edmundem Chróścielewskim.

**

Po przedwczesnym odejściu śp. Marka Tuszewskiego „pałeczkę” organizatora spotkań naszego roku przejął Piotr Janaszek. W roku 1997 oraz 1998 zorganizował je w Ślesinie k/Konina – i zapewne organizowałby następne, gdyby nie Jego tragiczna śmierć w 1998 roku. Gdybyśmy wtedy wiedzieli, że widzimy Piotra po raz ostatni… możemy teraz rozmyślać. Na pewno to spotkanie wyglądałoby inaczej – nie jak zwykle w małych grupkach rozmowy, czy tańce, tylko koncentracja na Piotrze i innych kolegach… poznawanie Ich Człowieczeństwa a może problemów o których przy takich okazjach mówi się rzadko… możemy tylko żałować, że tak mało znaliśmy Piotra.

Kolejne nasze doroczne spotkania, od tego czasu systematyczne – były już, niestety, bez obecności Piotra.

Wspomnienie Zofii Konopielko z d. Łukaszewicz – grupa VIII

Kiedy niedawno usłyszałam od Kolegów z poznańskiej Akademii Medycznej, z którymi nawiązałam kontakt po ponad 50 latach – gdy powiedzieli, że nasz Kolega Piotr Janaszek zginął tragicznie w młodym wieku, w pełni sił i aktywności zawodowej – początkowo nie mogłam sobie przypomnieć tego Chłopaka. W czasie pierwszych trzech lat studiów wspólnie spędzonych (potem przeniosłam się za mężem do Akademii Medycznej w Warszawie) przyjaźniłam się z kolegami ze „wspólnego stołu” w Collegium Anatomicum i tych mam stale w pamięci. Piotr był w jakiejś odległej anatomicznej grupie. Wszak minęło już ponad pół wieku od naszych studiów. Nałożyły się też w pamięci wspomnienia czasu warszawskiego… ale stale nękała mnie myśl, że jakoś dziwnie to Imię i Nazwisko – Piotr Janaszek – było mi bliskie i jakby dobrze znajome. I rozmyślając nad tym, i oglądając zdjęcia kolegów z absolutorium nagle zobaczyłam Piotra Janaszka i wtedy przyszło jasne i wyraźne przypomnienie:

Właśnie nadszedł początek października 1965 roku, kiedy staliśmy wielką grupą – my, świeżo „upieczeni” studenci Akademii Medycznej na dziedzińcu Collegium Anatomicum w Poznaniu. Ten dzień mam w oczach. Na twarzach wszystkich rysowało się przejęcie, ale też i duma, że osiągnęliśmy swój cel. O tym co nas czeka większość z nas nie miała nawet wyobrażenia…

Egzaminy były trudne – zdawaliśmy pisemnie biologię wybierając jeden z trzech proponowanych tematów, następnie fizykę, chemię i język obcy. Potem była rozmowa z Komisją Egzaminacyjną nazywana potocznie testem na inteligencję. Wakacyjny czas oczekiwania na wyniki trochę się dłużył, choć młodość miała swoje prawa i długo nie mogła się frasować. I wreszcie dotarła do mnie informacja (do mojego gorzowskiego domu zadzwonił poznański kuzyn), że już są wyniki. Pognałam więc pierwszym pociągiem do Poznania. Na parterze Collegium Maius przy ul. Fredry 10 w Poznaniu tłoczyła się już gromadka młodych. Po prawej stronie wisiały upragnione tablice z listami przyjętych i nieprzyjętych na studia. Stanęłam za plecami innych wyciągając szyję i gorączkowo przesuwałam wzrok szukając swojego nazwiska. Może kuzyn źle przeczytał oznajmiając, że zostałam studentką – jak zawsze nie byłam pewna, dopóki sama nie zobaczę i nie „dotknę”. Wielu odchodziło smętnie unosząc porażkę lub wyraźnie radowało, ba, nawet rzucało się na szyję nieznanemu koledze. W ten sposób Leszek Milanowski (który napisał krótkie wspomnienie o Piotrze – zamieszczone dalej) poznał Tereskę Gawrońską – piękną, eteryczną blondynkę, przedwcześnie zmarłą tuż po studiach, w dodatku z dzieciątkiem w łonie…

Traf chciał, że obok mnie stał wysoki, szczupły, przystojny blondyn w dość dużych okularach o grubych szkłach. Powiedział do mnie – jesteśmy kolegami. Nazywam się Piotr Janaszek. Nieśmiało się też przedstawiłam, bo w tej 18-tej wiośnie życia taka byłam. Poza tym przybyłam z prowincjonalnego Gorzowa Wielkopolskiego, nikogo nie znałam i byłam sama w tym tłumie.  Piotr powiedział – teraz będę mógł realizować swoje marzenie i odszedł…

Wszyscy chcieliśmy zostać lekarzami, nieść pomoc ludziom, choć nie wszyscy (myślę sobie) mieli konkretny pomysł w jaki sposób to będą robili – jaką specjalizację wybiorą. Piotr wydał mi się jakby bardziej od nas dojrzały – a może tak to teraz oceniam, z perspektywy minionych 53 lat i posiadając wiedzę o Jego ścieżce zawodowej.

Z Piotrem znaleźliśmy się w innych grupach anatomicznych, więc widywałam Go z daleka. Zawsze był otoczony kilkoma dość niewysokimi koleżankami, jakoś radosny – chyba dość rozmowny, one „szczebiotliwe” – może tylko im tłumaczył zawiłości medyczne, może dowcipem rozładowywał bardzo napiętą atmosferę przed zajęciami prosektoryjnymi. Nie wiem o czym rozmawiali, ale widziałam jak ludzie do Niego lgnęli, a On ich wyraźnie integrował. Czasem wymienialiśmy się w biegu uśmiechami, ale na bliższe kontakty nie było czasu. Wszyscy byli zajęci nauką i raczej zaprzyjaźnieni z kolegami z grupy, co owocuje naszymi teraz odnowionymi serdecznymi kontaktami. Dzięki Facebookowi odnalazłam przed 2 laty Leszka Milanowskiego, Jurka Marcinkowskiego a ostatnio Hirka Głowackiego – gdyż przyszła pora na powroty do tamtych czasów. Do czasów naszej wczesnej młodości, kiedy wszystko było Pierwsze…

I tylko żal, że nie poznałam Wszystkich Najciekawszych Kolegów do których niewątpliwie należał Piotr Janaszek…

No cóż, takie jest życie, a żal daremny…

Piotr żyje w naszych ciepłych myślach, wspomnieniach… Jest z nami w czasie smuty i radości.

Dowiedziałam się teraz, że był kontynuatorem pomysłu corocznych zjazdów wycieczkowych naszego roku – i po tylu latach, kiedy od nas tragicznie odszedł – nadal corocznie koledzy się spotykają. I pomimo tego, że PESEL niektórych nie oszczędza, przybywają z wielką chęcią i radością, bo oddaje im to młodość… młodość Piękną i Szumną…

Już teraz wiem, czytając biografię Piotra – o czym marzył mówiąc mi o tym dość enigmatycznie przed tablicą przyjętych na studia – „teraz mogę zrealizować swoje marzenia”. Marzył już wtedy, ten młodziutki 18-latek, by pomagać ludziom w najtrudniejszej sytuacji życiowej – bo zwykle długotrwającej i zwykle wymagającej pomocy osoby drugiej przez cały czas. Pomagać niepełnosprawnym to Wielka Idea. Dawać Im Światło, swoją Radość życia, którą niewątpliwie miał, objaśniać jak żyć by była Pełnia… a może Dobry Bóg uznał, że Piotr dał swoim ziemskim podopiecznym wszystko i nadeszła pora na zajmowanie się tymi, którzy już w Niebie…

Wspomnienie Hieronima (Hirka) Głowackiego – grupa V:

„Kilka dni temu Jurek Marcinkowski zapytał się mnie, czy pamiętam Piotra Janaszka i czy mógłbym coś o Nim napisać.

Pomimo że to już prawie 50 lat czasu przeszło i obrazy się zacierają, to widzę Piotra zawsze w grupie kolegów, zawsze ‘w środku’. Piotr nigdy się nie pchał ‘do przodu’, ale też nie zostawał ‘w tyle’.

On był po prostu pomiędzy nami. Uprzejmy, koleżeński, towarzyski, uczynny.

Piotr – wysoki, szczupły, przystojny chłopak – cechował się zawsze uśmiechniętą twarzą. Można by powiedzieć, że miał uśmiech od ucha do ucha. Na twarzy miał dosyć silne okulary, które jakoś do niego pasowały. Często przychodził w poważnym garniturze z teczką pod pachą, co niezbyt pasowało do jego chłopięcego uśmiechu.

W 1996 roku przez przypadek dowiedziałem się o spotkaniu w Koninie. Telefon do Piotra, radość wielka. I on zorganizował mój przejazd z dworca do jego Ośrodka. Tylko dla mnie! Już w tym czasie był znany jego organizatorski talent. Od tego czasu były dla mnie nasze regularne spotkania ‘Janaszka Spotkaniami’. Jego tragiczny wypadek ogarnął nas wszystkich ogromnym smutkiem. Za to, że był inicjatorem i organizatorem naszych spotkań, za to, że nas po 25 lat po studiach znowu połączył, proponuję nasze koleżeńskie coroczne spotkania ‘Janaszka Spotkaniami’ nazwać”.

Wspomnienie Leszka Milanowskiego – grupa II:

„Piotra Janaszka obserwowałem z daleka. Jego Matka – Zuzanna prowadziła prywatną pracownię ortopedyczną [w Poznaniu przy ul. Dolna Wilda – przyp. JTM] niedaleko Kliniki Ortopedii i Rehabilitacji [obecnie: Ortopedyczno-Rehabilitacyjny Szpital Kliniczny im. Wiktora Degi Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu przy ul. 28 Czerwca 1956 r. 135/147 – przyp. JTM].

W okresie niedoboru sprzętu do rehabilitacji była to nadzieja dla niepełnosprawnych.

Myślę, że Piotr w pewien profesjonalny sposób kontynuował tradycje rodzinne.

Dumny byłem, gdy w telewizji wraz z red. Komorowskim propagował opiekę na niepełnosprawnymi dziećmi. Wiem, że byli ogromnymi przyjaciółmi, bo mam do dziś kontakt.

Żałuję, że za Jego życia nigdy nie odwiedziłem Jego obecnej Fundacji.

Zginął na trasie Kutno-Konin tej samej nocy, gdy w czasie potężnej śnieżnej zamieci sam wracałem z Kutna do Lipna.

On na pewno ‘nie wszytek umarł’ jak pisał Jan Kochanowski….”

Wspomnienia „dziewczyn z Naszego Roku”:

„Widziałyśmy jak Piotr wchodził na ponure zajęcia z anatomii. Wypatrywałyśmy, bo z nim ‘wchodziło słońce’. Wysoko nad nami ‘świecił’, bo był słusznego wzrostu, ale wspinając się na palce zaglądałyśmy w Jego oczy – dobre i pogodne. Zza szkieł okularów migotały do nas te chochliki i dawały nam siłę. Burza jasnych włosów momentami wydawała się złota. Był z nami, wesoły i uśmiechnięty… był… jak bardzo ciężko mówić był… ale dopóki żyjemy, jest nadal wśród nas – nasz Kolega Piotr, stale żywy i rozdający radość…”

Wspomnienia Jerzego T. Marcinkowskiego – grupa VIII:

Śp. Piotr Janaszek nie miał nigdy jakichkolwiek problemów z nauką podczas studiów; był poważny, kiedy należało zachowywać powagę, ale w spotkaniach z Koleżankami i Kolegami z Roku był żartobliwy, wesoły, wzbudzający zainteresowanie naszych dziewczyn.

W latach 1970-1981 brałem udział w organizowaniu i prowadzeniu obozów naukowo-społecznych dla studentów AM w Poznaniu w miejscowościach: Pustary, Łagów Lubuski, Osowa Sień, Leszno, Zbąszyń, Żary, Konin. Wyniki badań wówczas przeprowadzonych w Koninie opisał dr socjologii Zbigniew Woźniak (późniejszy profesor).[1] I wtedy w Koninie spotykałem się z Piotrem Janaszkiem i mogłem obserwować jaki wielkim autorytetem cieszył się w środowisku konińskim.

I jeszcze jedna ważna pasja Piotra. Dokumentacja. Nie tylko zwykła integracja którą uwielbiał i umiał wypełniać, ale utrwalanie ludzi i zdarzeń. Śp. Piotr Janaszek, który roku 1997 oraz 1998 zorganizował spotkania Naszego Roku w Ślesinie k/Konina, zredagował bardzo zgrabnie książeczkę, w której każdy z naszego rocznika miał możliwość przedstawienia siebie: dwa zdjęcia (z okresu absolutorium oraz aktualnego) + opis swojej działalności zawodowej + (nieobligatoryjnie) opis swojej sytuacji rodzinnej. Piotr wyczuwał konieczność pisania pamiętników lekarskich naszego rocznika – dla potomności. Po latach realizujemy tenże zamysł – z nadzieją, że Piotr patrzy z góry i może pochwala – oczywiście żal, że w tym nie uczestniczy, bo na pewno miałby więcej ciekawych pomysłów , uwag krytycznych… niejako kontynuując myśl Piotra na stronie internetowej Koleżanki z Naszego Roku Zofii Konopielko z d. Łukaszewicz: http://zofiakonopielko.pl/ zamieszczamy nasze wspomnienia, ale też wpisy o naszych zmarłych Koleżankach i Kolegach: o Teresie Gawrońskiej, Krzysiu Urbańskim, Tadeuszu Kaczmarku, Ludwiku Krzysztofie Szereszewskim, Kajetanie Petrykowskim. Teraz myślimy o zamieszczeniu tam wspomnień o śp. Piotrze Janaszku.

Na pewno znajdą się tam następujące oficjalne dane:

Śp. Piotr Janaszek w swej działalności zawodowej i społecznej wyraźnie wzorował się na tym, co stworzył profesor Wiktor Dega (1896-1995) – współzałożyciel Polskiego Towarzystwa Ortopedycznego i Traumatologicznego, jeden ze światowych pionierów rehabilitacji, któremu udało się w 1960 utworzyć w Poznaniu pierwszą na świecie Katedrę Medycyny Rehabilitacyjnej. Doktor Piotr Janaszek otrzymał wiele wyróżnień za zaangażowanie w swoją pracę zawodową i społeczną, w tym Medal Karola Marcinkowskiego, który był ustanowiony przez Akademię Medyczną w Poznaniu w 1983 roku „Za wybijającą się postawę moralną i społeczną w działalności lekarskiej i opiekuńczej wobec ludzi chorych i niepełnosprawnych”. Należy podkreślić, że Piotr Janaszek otrzymał ten medal z numerem 2. Numer 1 otrzymała dr Wanda Błeńska, która stworzyła i prowadziła przez 43 lata ośrodek dla trędowatych w Ugandzie.

*

Uroczystość wręczenia medalu Karola Marcinkowskiego

I pozwalam sobie zacytować słowa Leszka Milanowskiego który za Kochanowskim napisał: ‘nie wszytek umarł’… dopóki żyjemy, Rodzina, znajomi, my i pacjenci – żyje pamięć… a dzieło śp. Piotra Janaszka które rozpoczął – Fundacja Jego Imienia – prowadzona przez Nieodrodną Córkę Zuzannę, jest świadkiem Wielkości pomysłodawcy… jesteśmy dumni z Pani, Pani Zuzanno, bo trochę jest Pani naszym dzieckiem – choć dzieckiem kolegi z niezapomnianych lat studiów…

**

*zdjęcia otrzymane od Córek Piotra Janaszka – Zuzanny i Olgi

** zdjęcia otrzymałam od Jerzego T. Marcinkowskiego

Jedno Krótkie Życie Niezwykłego Lekarza – Piotra Janaszka . Korespondencja z Córkami i zadziwienie jaki świat jest mały ……

Piotr Janaszek  i Jego podopieczni , Giewartów, 1980 .*

Piotr Janaszek i Harcerki ( dwie Córki Piotra – Zuzanna po lewej i jasnowłosa – Olga , Mielnica, 1984*

Piotr Janaszek i Dzieci Niepełnosprawne, Mielnica, 1983*

Piotr Janaszek wśród Dzieci Niepełnosprawnych, Mielnica, 1983*

*Zdjęcia otrzymane od Córki Piotra – Zuzanny  Janaszek – Maciaszek .

Kochani !  Uznałam, że warto przytoczyć tu treści maili wymienionych z Panią Zuzanną i Olgą – Wspaniałymi Córkami naszego tragicznie zmarłego Kolegi ze studiów na Akademii Medycznej w Poznaniu z lat 1965 – 1971 – Piotra Janaszka. Oczywiście nie ma tam żadnych tajemnic, a listy są tak miłe, że powinny się znaleźć w blogu.  Jeśli Ktoś zechce poczytać  –  zapraszam  :

                                    Oto mail, drugi już –  profesora Jerzego T. Marcinkowskiego                                                                                         do  Kolegów z ww studiów:

 

Drogie i Szanowne Koleżanki!

Drodzy i Szanowni Koledzy!

Jak już pisałem, przed paroma dniami, otrzymałem list od córki Naszego Kolegi z Roku śp. Piotra Janaszka, która prosiła ” o garść wspomnień związanych z moim Tatą” z okazji 20-tej rocznicy śmierci Jej Ojca, która mija 06 grudnia 2018 r. 

W odpowiedzi wespół z Zosią Konopielko z d. Łukaszewicz, Hirkiem Głowackim i Leszkiem Milanowskim posłaliśmy już córce Piotra Janaszka nasze wspomnienia, które załączam, ale proszę o to abyście nadsyłali dalsze, które bardzo chętnie zamieścimy. 

 Wkrótce po wysłaniu naszych wspomnień  Córce Piotra – Pani Zuzannie Janaszek – Maciaszek otrzymaliśmy od Niej odpowiedź  :

Szanowni Państwo,

z całego serca dziękuję za tak szybką i przepiękną odpowiedź. 

Wzruszyłam się bardzo czytając zebrane przez Państwa wspomnienia. I te słowa wypowiedziane przy listach przyjętych na studia:

„Teraz będę mógł realizować swoje marzenie…” ( to są słowa wyjęte z  mojego wspomnienia , które wraz  z innymi znajdzie się tu jutro – przyp. Z.K. )

Pięknie dziękuję i zapraszam serdecznie do Konina. Bardzo chętnie pokażę, jak realizujemy Taty marzenia!

Z poważaniem i wielkim podziękowaniem, 

Zuzanna Janaszek – Maciaszek

Po namyśle odpisałam :

Szanowna Pani Zuzanno !

Wczoraj prof. Marcinkowski wysłał Pani nasze wspomnienia o śp. Piotrze, których jestem współautorką.

  1. pytanie –
    – czy mogę zamieścić w blogu nasze wspomnienie które Pani przekazaliśmy

– czy dopiero wtedy, gdy  Pani zakwalifikuje  całość lub wybrane fragmenty z  naszych wspomnień – oczywiście zaznaczając że tekst już się ukazał na Państwa stronie

  1. i pytanie drugie

Czy mogłaby Pani, jako Córka   opowiedzieć nam coś o Ojcu – dzieciństwo etc. – jakieś klimaty – ew. w odcinkach – zamieściłabym w blogu-  gdzie piszemy ” po duszam” ale serdecznie i pozytywnie

Najserdeczniej pozdrawiam

życzę nieustanych sukcesów

życiowych, zawodowych

jesteśmy z Pani dumni ….

z poważaniem
dr n. med. Zofia Konopielko
 em. adiunkt Kliniki Nefrologii i Nadciśnienia Tętniczego u Dzieci I-P CZD oraz wieloletni kierownik poradni przyklinicznej 

a oto odpowiedź Pani Zuzanny :

Szanowna Pani Doktor,

dziękuję z całego serca za piękne wspomnienia! Proszę oczywiście publikować, bo to cały Tato!! ( … )

Jeżeli byłaby taka możliwość to proszę tylko o wprowadzenie małej zmiany – we wspomnieniu napisanym przez Pana Leszka Milanowskiego jest zdanie: „Piotra Janaszka obserwowałem z daleka. Jego Ojciec prowadził prywatną pracownię ortopedyczną (…)” powinno być „Jego Matka”. To nasza ukochana Babcia Zuzanna prowadziła warsztat właściwie do końca swojego życia, zawsze z pełnym zaangażowaniem i wielkim sercem dla wszystkich pacjentów. 

    Jeżeli chodzi o Pani prośbę o moje wspomnienia to za kilka dni powinnam mieć reportaż, który pisze właśnie nasza zaprzyjaźniona dziennikarka – będą tu wspomnienia moje i mojej siostry oraz naszych rówieśników, którzy jako dzieci jeździli do Mielnicy. Z przyjemnością udostępnię Pani ten reportaż do publikacji. 

Z poważaniem i podziękowaniem, 

Zuzanna Janaszek – Maciaszek

Podziękowałam …..

Po trzech może dniach otrzymałam mail, który wprowadził mnie w osłupienie – tak, tak dokładnie  w osłupienie :

Szanowna Pani Doktor, 

tym razem odzywa się do Pani siostra Zuzanny – Olga. Czytałam wczoraj wspomnienia koleżanek i kolegów Taty z roku. To dla nas przepiękna, wzruszająca pamiątka i ogromnie za nią dziękujemy.

Przy okazji ponownie przekonałam się, jaki świat jest mały…. Proszę sobie wyobrazić, że gościłam Panią wraz z Mężem ponad 10 lat temu w naszym mieszkaniu w Warszawie! Mój mąż Dariusz Serafin pracował wtedy w firmie Cemex i współpracował z Pani Mężem. Bardzo miło wspominamy to spotkanie. Cały czas trudno mi uwierzyć, że nasze drogi już wcześniej się splotły! 

Pozdrawiam Panią i Męża bardzo serdecznie! Życzę dużo dobrego i jeszcze raz dziękuję za piękne wspomnienia,

Olga Janaszek – Serafin 

Fundacja im. Doktora Piotra Janaszka PODAJ DALEJ

KRS 0000 197 058

Południowa 2A

62-510 Konin

tel. (63) 211 22 19

http://www.podajdalej.org.pl/

FB/FundacjaPodajDalej

Gdy trochę ochłonęłam odpisałam, :

Nieprawdopodobne –  zaniemówiłam …

Zaraz opowiem mężowi, bo całkiem niedawno wspominaliśmy Państwa gościnność, dom, Synka…zastanawialiśmy się jakie aktualne dzieje …

Na razie tyle 

Bo jestem w szoku !!!

Ogromnie zadziwiona

I Radośnie  – pomimo okoliczności dzisiejszego kontaktu tj.zbliżającej się  rocznicy tragicznej śmierci Pani Taty a naszego Kolegi ze studiów – Piotra …..

Zosia

 I zaraz  Olga :

Szanowna Pani, 

ja wczoraj z Darkiem  ( mąż Olgi, a nasz znajomy , o czym przed chwilą napisała Olga – przyp. Z.K. ) cały wieczór mieliśmy taki „zaniemówiony”, bo naprawdę scenariusz jak z filmu;-)

Ten nasz mały Antek dzisiaj ma 13 lat, 186 cm wzrostu i jest w VIII klasie. Bardzo wysportowany i aktywny… Mamy też 9-letniego Ignasia – perkusistę i radosnego artystę, który interesuje się całym światem! Młodszy bardzo podobny do dziadka Piotrusia:-) Załączam zdjęcie.

Pozdrawiam bardzo serdecznie,

Olga

Wobec takiej sytuacji poczułam przypływ macierzyńskich uczuć i napisałam to, co dyktowało mi serce :

Olu Kochana

Pozwalam sobie tak mówić bo jesteś jak moja Córka  🙂 ( mamy 4 dzieci, 8 wnucząt i prawnuczkę ) a ponadto jesteście razem z Zuzanną Fantastycznymi   Latoroślami mojego Kolegi …….

Serce się raduje ….

nadal jesteśmy w szoku, jak maleńki jest Świat i jak bardzo nieprzewidywalne   Ludzkie Drogi !!!!

Oglądam Zdjęcia Dziadka i Ignacego – Niesamowite !

Tak pięknie piszesz o Synach – oby zawsze towarzyszyło Im  Szczęście ….

Nasze  wspomnienia o Piotrze niebawem zamieszczę w blogu – ustaliłam to już z Zuzanną – że możemy dać równolegle – Wy na stronie Fundacji a ja u siebie.

Blog ma niewielu czytelników, ale za to przednich 🙂

założyłam go przed 7 laty, na prośbę dzieci, bym w ten sposób utrwalała  –  opowieści rodzinne ( szczególnie że rodzina po świecie rozproszona ), potem pisałam to, co mi dyktował jakiś wewnętrzny imperatyw. Muszę się przyznać, że uwielbiam pisanie , które przez tak wiele lat pracy zawodowej sprowadzało się do pisania historii chorób oraz dość licznych prac naukowych. Po przejściu na emeryturę , choć czasem piszą i dzwonią do mnie moi dawni pacjenci –  najczęściej by ” sprawdzić czy ich dziecko jest dobrze leczone”, odezwały się moje mizerne wprawdzie ale jakieś korzenie – bo kuzynką Babci była Maria Rodziewiczówna a mój nieżyjący już brat – dziennikarzem, literatem i krytykiem…..

Na to Olga :

Szanowna Pani Doktor, 

bardzo dziękuję za kolejną porcję wiadomości. Zaglądałam na blog, który Pani prowadzi – to naprawdę ogromna praca, świetne pióro i wspaniała pamiątka!

No i też spora odpowiedzialność, aby publikować i nie zawieść czytelników. ( … )

Jeżeli chodzi o nas to mieszkamy w Warszawie ( … )  i bardzo serdecznie Państwa zapraszamy. Byłoby niezwykle miło móc spotkać się ponownie. 

Darek pracuje w ( …. ) , a ja wspólnie z Zuzanną działamy w Fundacji PODAJ DALEJ. Ja pracuję zdalnie – dobrze, że w dzisiejszych czasach tak można.

Psychologia interesowała mnie od zawsze, ale kończyłam poznańską Akademię Wychowania Fizycznego na Wydz. Turystyki i Rekreacji (pisałam pierwszą na uczelni pracę o turystyce osób niepełnosprawnych). 

( … ) Państwa syn przyjmował kiedyś moją teściową, która walczyła z zapaleniem nerwu twarzowego. 

Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie i dziękuję za wszystkie wiadomości. Mam nadzieję, że przyjmą Państwo zaproszenie!

Wszystkiego dobrego,

Olga

 

Olga napisała – kopiuję z tego, co już jest powyżej : Mamy też 9-letniego Ignasia – perkusistę i radosnego artystę, który interesuje się całym światem!  Jest bardzo podobny do dziadka Piotrusia 🙂 Załączam zdjęcie.

Pod zdjęciami  otrzymanymi od Olgi Janaszek – Serafin jest podpis – Dziadek Piotr i Ignacy …………………………………………

 

Nieomal po chwili od wrzucenia tych tekstów  dostałam e- list od Olgi :

Zosiu ! Ślicznie to opracowałaś, naprawdę. Nawet nie wiedziałam, że z tej naszej korespondencji wypływają takie historie 🙂

Na jednym ze zdjęć jest Tato, Zuzanna ( z lewej  strony ) i ja – blond :). Zdjęcie z Mielnicy z 1984 roku przed namiotem w harcerskich mundurach.

Ściskam serdecznie i jeszcze raz dziękuję

Olga

Już dopisałam , Olgo – piękne było Wasze dzieciństwo – z Takim Ojcem, który nie robił kariery naukowej, a robił to co w życiu najważniejsze – pomagał nieszczęśliwym bo niepełnosprawnym ludziom ….

 

 

Jedno krótkie życie Niezwykłego Lekarza – Piotra Janaszka . Biografia.

Właśnie zbliża się 6 grudnia.

Tego   dnia, lecz 1998 roku –  51 letni doktor Piotr Janaszek  –  pełen wrażeń i pomysłów  wraca  z  warszawskiego Mikołajkowego spotkania z dziećmi niepełnosprawnymi . Jest wielka burza śnieżna ( przypomina  nasz kolega Leszek , który dokładnie tego dnia jechał z Lipna do Kutna ),  w miejscowości Krośniewice ( jak podaje Jurek Marcinkowski )   zdarza się tragiczny wypadek samochodowy  – i wtedy Piotr przekracza smugę cienia ….

                 Piotr Janaszek – nasz kolega ze studiów na poznańskiej Akademii Medycznej z okresu 1965- 1971…. .

Nie będę pisała śp. Piotr Janaszek, bo On żyje w swojej Wielkiej Biografii  mogącej obdarować niejednego ze śmiertelników , żyje w swoich spełnionych Marzeniach , pamięci ludzi którym pomógł, w Działaniach Nieodrodnych Córek –  Zuzanny i Olgi , które kontynuują  Jego Piękną Ideę  ,  żyje też w naszej –  kolegów ze studiów – skromnej pamięci…

 

Piotr Janaszek urodził się w Poznaniu 21 kwietnia 1947 roku . Już w czasie studiów medycznych ( 1965- 1971 )  interesował się problemami osób niepełnosprawnych, działając w Klinice Ortopedii w Poznaniu pod kierunkiem Profesora Wiktora Degi – światowej sławy  lekarza i  wielkiego humanisty . Piotr staje się  Jego Niezwykłym uczniem –

Będąc jeszcze studentem   współzałożył i był  przybocznym Drużyny „ Nieprzetarty szlak” przy tej Klinice –  realizując formę rehabilitacji poprzez obozy harcerskie.

Po uzyskaniu dyplomu lekarza w 1971 roku Piotr przeprowadził się do Konina i podjął pracę w Szpitalu Powiatowym ( później Wojewódzkim) gdzie stworzył Oddział Rehabilitacji Dziecięcej ( pierwszy w Polsce w szpitalu wojewódzkim) , Poradnię Zaopatrzenia Ortopedycznego, Oddział Wojewódzki Polskiego Towarzystwa Walki z Kalectwem i jeden z pierwszych w Polsce Warsztat Terapii Zajęciowej dla osób z ciężkim kalectwem.

Pełnił również funkcję Sekretarza Narodowego w Rehabilitation International – najstarszej międzynarodowej organizacji zajmującej się problemami ludzi niepełnosprawnych – afiliowanej przy ONZ.

Był członkiem Rady Nadzorczej Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych oraz doradcą Pełnomocnika Rządu d.s. Osób Niepełnosprawnych.

Od 1981 roku organizował w Koninie Ogólnopolskie Przeglądy Filmów „ Żyją Wśród Nas” ( to jedna z 4 tego typu imprez w świecie ).

Piotr Janaszek był przede wszystkim twórcą nowatorskiego Ośrodka Rehabilitacji Dzieci i Młodzieży w Mielnicy nad Gopłem,  który rozpoczął działalność  na początku lat 80 ubiegłego wieku  a jego głównym celem  była integracja osób niepełnosprawnych ze społeczeństwem. Ośrodek powstał nakładem wielkich sił i środków . Każdego roku przebywało tu 250 osób z najcięższym kalectwem z całego kraju i z zagranicy.
Ludzie z całej Polski pisali do Niego listy z prośbą o przyjęcie na turnus rehabilitacyjny – niektóre  były tylko adresowane „ Doktor Mielnica” i docierały do rąk adresata.

W 1989 roku  Piotr   w Koninie Fundację Mielnica z filią w Nowym Jorku.  Powstały wówczas dwa Warsztaty Terapii Zajęciowej – najpierw w Koninie, który był jednym z pierwszych w Polsce, drugi – powstał po kilku latach w  Mielnicy ; Zakład Pracy Chronionej ; Przychodnia Rehabilitacyjna; Klub Sportowy Osób Niepełnosprawnych „Spartakus”. Istnieje nadal Ośrodek Kształcenia Instruktorów Terapii Zajęciowej a ponadto mieszczą się tu  Redakcje Kwartalnika „Warsztat Terapii Zajęciowej” i ” Wiadomości Mielnickich”.

Założono tu także  Hostel dla Matki z Dzieckiem Niepełnosprawnym.

W Koninie organizował  pierwsze Ogólnopolskie Olimpiady Umiejętności Osób Niepełnosprawnych „Abilimpiada”. Jedynej tego typu imprezie w Polsce nadano imię Doktora Piotra Janaszka.

Piotr  rozpoczął także tworzenie Środowiskowego Domu Samopomocy dla Osób z Upośledzeniem Umysłowym, w którym znalazło opiekę i zajęcie 35 osób upośledzonych umysłowo z okolic Konina.

„Doktor Piotr Janaszek, jako jeden z niewielu w Polsce –  pokazał, że turystyka zagraniczna osób niepełnosprawnych jest możliwa . Miał wielu przyjaciół na całym świecie. Dzięki  kontaktom zagranicznym udało Mu się organizować pobyty osób niepełnosprawnych w Szwecji, Holandii, Czechach, Francji, Niemczech, Węgier, Włoch i Francji.  Gdy przebywał w Stanach Zjednoczonych  od razu zorganizował dzięki współpracy i wsparciu wielu przyjaciół Amerykańskich –  w 1990 roku  a potem w 1991 i 1992 roku  przyjazdy grup niepełnosprawnej młodzieży do Nowego Jorku .

Piotr z wielkim zaangażowaniem pomagał młodzieży niepełnosprawnej w podjęciu studiów i pracy.

Sprowadzał z zagranicy transporty darów dla organizacji charytatywnych…… „

Był przy tym Człowiekiem bardzo skromnym. Zawsze podkreślał, że to zasługa całego zespołu  i oddawał  hołd swoim poprzednikom. „ Nigdy nie chwalił się odznaczeniami i wyróżnieniami, które otrzymywał, chował je głęboko na dno szuflady… Otrzymał ich wiele. Wiadomo jednak, że najważniejszym dla Niego odznaczeniem był Medal im. Karola Marcinkowskiego przyznany w 1984 roku przez Akademię Medyczną w Poznaniu, której był absolwentem, nagroda im. Hanny Dworakowskiej Serce na Dłoni (1988r.). Dzieci odznaczyły Go Orderem Uśmiechu – był dla nich „Doktorem Mielnicą”, człowiekiem który „leczył je uśmiechem” i zarażał radością życia. „

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej nadał pośmiertnie Doktorowi Piotrowi Janaszkowi Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Pośmiertnie zostały także przyznane: Medal ”Twórcy Polskiej Rehabilitacji” z numerem 50. – ostatnim z wybitych z Jego inicjatywy, tytuł ”Wielkopolanina Roku 1998” przyznany przez słuchaczy Radia Merkury, tytuł ”Człowieka Wielkiego Serca” przyznany przez widzów poznańskiego programu Wyzwanie…..

 

tekst opracowałam na podstawie:  http://www.mielnica.org.pl/test1-3 

 https://podajdalej.org.pl/o-nas/patron-fundacji/

zdjęcia  Piotra Janaszka z dziećmi i w rozmowie z dziennikarką pochodzą  ze strony http://www.mielnica.org.pl/test1-3

 

Ludwik Krzysztof Szereszewski we wspomnieniach i zaskakujące Piękno Jego Duszy w opowieści Krysi Anioł.

Nadany przeze mnie tytuł jest dość  niezręczny , ale długo się nad nim zastanawiałam  – może potem jeszcze zmienię – mam nadzieję na jakieś propozycje Kolegów – oj niełatwo ująć  skrótowo wszystko o Krzysztofie i wspomnieniach. … w opowieści Krysi ten zwykły ponury chłopak okazał się tak Piękny, że nie mogę przestać o Nim myśleć …

Jakże był samotny ze  swoją Wielką Bujną Duszą tęskniącą  do ludzi, przyjaźni, zainteresowania, może podziwu – a też miłości z myślami poetyckimi kłębiącymi się w głowie i mnogością pięknych kadrów do złapania w obiektyw… Duszą, która nie mieściła się w tym skromnym ciele  – była za duża, nieujarzmiona i chyba dlatego wybrał inny świat …..ale uprzedzam Wasze opowieści, przepraszam ….

Gdy w roku 1965 rozpoczynaliśmy studia na Akademii Medycznej w Poznaniu jeszcze nie wiedzieliśmy, ba, nawet nie myśleliśmy o tym co nas czeka…. Od tamtego października, gdy staliśmy dumni, radośni ale też przejęci na dziedzińcu Anatomicum minęło już bardzo wiele  lat – czegoś się nauczyliśmy, dostawaliśmy nieraz „ po głowie”,  nauczyliśmy się żyć z porażką ale też zwyciężaliśmy –  żyjemy i dostaliśmy od losu okazję by się tu spotykać.

Jednak wielu z nas przedwcześnie odeszło do drugiego ponoć lepszego świata.  Jeśli chorowali i na ich choroby nie było już leku – pochylaliśmy się bezradnie nad tym faktem, ale niektórzy sami sobie odebrali życie. Dlaczego ? stale wraca to pytanie.

Pamiętamy Ich wszystkich,  wspominamy  a dopóki żyjemy – Oni żyją w nas ….

Podjęliśmy  temat opowieści o naszych zmarłych Kolegach jesienią , trochę  nieświadomie, że  zbliżymy się do  listopadowego Święta Pamięci …

Zauważyła to nasza koleżanka z rokuKrysia Anioł tak zaczynając list wysłany do wszystkich  kolegów korzystających z internetu – który zamieszczam tu za Jej zgodą –  jednocześnie  dziękując za odkryte przed nami piękno umysłu Krzysia.

” Witam Was i skoro już przypominamy sobie pewne szczegóły z życia Tych, co odeszli i to tuż przed Ich świętami  

i kontynuowała : dodam może mało znane fakty lub pominięte, bo nie byliśmy jeszcze lekarzami i nie przywiązywaliśmy do nich adekwatnej wagi ( … )

…bardzo podobnie myśli Leszek którego opowieść skopiuję później ….

….rozmyślam więc –  ciekawe czy teraz , z naszą dojrzałością, wiedzą o życiu i doświadczeniem interesowalibyśmy się którymś z kolegów tak, by mu pomóc ? nie wiem ……może tak, może nie ….

Jakiś czas temu rozmawiając   z Jurkiem o kolegach, którzy tragicznie odeszli  dowiedziałam, że m. in.  w młodym wieku popełnił samobójstwo Krzysztof Szereszewski .  Postać Krzysia Szereszewskiego  zapamiętałam dość dobrze. Napisałam Postać – bo w ogóle Go nie znałam,  tylko pamiętam Jego sylwetkę faktycznie może trochę przypominającą szerszenia w skali makro  – bo tak  Go nazywali chłopcy, wywodząc to określenie od Jego nazwiska  –  był niewysokim chłopakiem –   chodził nieco wychylony do przodu –  pewnie z powodu silnej wady wzroku bo nosił duże  okulary z grubymi szkłami  i … jakby  przemykał obok…  chyba był w sąsiedniej grupie na zajęciach z anatomii….

Wkrótce dostałam od Jurka mail ze wspomnieniem o tym Koledze.  :

Z nami – podczas studiów lekarskich w Akademii Medycznej w Poznaniu w latach 1965-1971 – był m.in. Kolega Ludwik Krzysztof Szereszewski.

Postać, która wbijała się innym w pamięć z uwagi chyba głównie na to, że nosił ze sobą zeszyt do którego wpisywał dowcipy, jakie usłyszał, bądź sam ułożył. ( ooo dopiero teraz, po opowieści Krysi Anioł – zauważyłam tę ciekawą informację, którą przedtem pominęłam  –„ dowcipy, które sam ułożył” !!! ) Ten zbiór posiadanych przez Niego dowcipów był przeogromny.

Ludwik Krzysztof Szereszewski był starszy od nas o parę lat, bo wcześniej studiował mikrobiologię, ale gdzie –  niestety nie pomnę. I po studiach zamierzał w tym kierunku się specjalizować.

Wszystko jednak przedwcześnie się zakończyło przez Jego próby samobójcze. Nie mam pojęcia z jakiego powodu.

Ponoć miał powiedzieć do śp. Krzysia Urbańskiego, że nie da swego zdjęcia do albumu dyplomatoryjnego, bo już wtedy go nie będzie. I rzeczywiście nie było. Popełnił kolejne samobójstwo (leki) po którym Go nie odratowano. Nie mieliśmy pojęcia dlaczego!

 Po pewnym czasie, niezależnie od naszych z Jurkiem  mailowych wymian informacji  – zupełnie  niespodziewanie, jakbyśmy płynęli w jednym nurcie ” rzeki ” naszego życia  –  odezwał się Leszek  ( cytuję  Jego list w całości  – bo ma ciekawy osobisty podtekst  ):

 A czy pamiętacie Szereszewskiego ? To dla mnie zagadkowa postać. Zaraz po odebraniu dyplomu odebrał sobie życie.

Z początku kładłem to na karb bardzo prawdopodobnych zaburzeń  psychicznych. Dla mnie to było niewytłumaczalne.  No, odebrał, to odebrał. 

Z racji Jego samotności i pewnego jakby „wywyższania się” co kilka (mało) razy odczułem dziś uważam, że Jego targnięcie się na życie było jakąś moją współwiną. Każdy myślał  o sobie, nie patrzyliśmy na kolegów wokół, nie staraliśmy się zrozumieć i akceptować.

Dziś jesteśmy bardziej ze sobą związani niż na studiach. To na pewno stygmat naszych przeżytych lat (broń Boże podobno jakiegoś „wieku emerytalnego”),  doświadczeń życiowych i lekarskich .

Szereszewski na pewno nie miał wśród nas przyjaciół. On sobą odstręczał. Ale czy to usprawiedliwia nasz brak zainteresowania? Na pewno miał jakieś psychiczne zaburzenia, ale czy to może usprawiedliwić  naszą obojętność ?

Nie była to postać  ciekawa. ale w końcu był naszym kolegą. „Solidarność „nieco zmieniła moja ocenę otoczenia. Choć kłamstwa, oszustwa, obrażania są nadal ale czy to może nas zdenerwować? Wiemy swoje.

Na pewno kolega Szereszewski nie jest postacią, którą warto wspominać,  ale rzuca światło na nasze charaktery.

 Te ostatnie filozoficzne rozważania są pewno dalszym ciągiem zarzuconych studiów z psychologii, ale widzę, jak do rzeczywistości podchodzi moja Córka, psycholog na Kajmanach.

 Dobrze, że mamy ze sobą kontakt.

Wasz,

Leszek

 Ponieważ Leszek  swoje wspomnienie o Ludwiku wysłał drogą mailową do kolegów z roku, pobudził kolejnych.

Wojtek Kasprzak tak napisał – podaję cały list :

Jak  myślę  o genialnych  schizofrenikach  przypomina  mi  się  kolega  Szereszewski.  Potrafił  dokładnie  zacytować co  było  napisane drobnym drukiem, 10 linia od góry,  na  98  stronie  „Bochenka”. ( tak nazywaliśmy skrótowo   znany wszystkim medykom słynny 7 tomowy podręcznik z Anatomii pod redakcją Bochenka , który musieliśmy „ pokonać” w czasie tylko dwóch semestrów – bo byliśmy pierwszym rokiem, kiedy nauczanie anatomii prawidłowej skrócono o jeden rok  – przyp. Z. K. ).  

Pod koniec  studiów rozpoznali u niego schizofrenię. Marzył  żeby  być  lekarzem  wiejskim.

Nie chcieli  mu  dać  prawa  wykonywania  zawodu. Byłby perłą każdego  zakładu teoretycznego.

Chciał  być  jednak  lekarzem wiejskim i wobec odmowy uzyskania prawa wykonywania zawodu lekarza – się  powiesił.

Serdecznie  ściskam wszystkich  co  mnie  jeszcze pamiętają, tych co nie pamiętają też

Wasz  Wojtek  Kasprzak

I tu nastąpiło coś niespodziewanego – odezwała się Krysia Anioł – odsłaniając przed nami tyle nowych  informacji o „ Szerszeniu „ , że nasze o Nim wyobrażenia dotychczas dość ponurawe przybrały piękną barwę – jednym słowem postać Ludwika Krzysztofa Szereszewskiego  zajaśniała przed nami pięknym światłem.

Za Jej zgodą zamieszczam tu cały Jej list oraz erratę , bo przy okazji z wielką swadą wplata niezwykle interesującą opowieść o sobie . …

  1. Krzysztof vel LUX, bo tak podpisywał w „ITD” swoje przednie felietony. Byłam z Nim na krótkim obozie „naukowym” w Powierciu (może mylę miejscowość), ale  koło Słupska, również z Zakładu Higieny. Chodziliśmy badać wodę w studniach…

Krzysztof zawsze miał aparat fotograficzny, robił przepiękne ujęcia, artystyczne, biało-czarne, z cieniem, z negatywem, z filtrem itp. Potem je sam wywoływał, cieniował, poprawiał… Miałam swego czasu sporą kolekcję własnych fotografii z Jego ręki…   Należał do typu astenicznego „cherlaka” i być może zaciekawiła Go moja atletyczna siła (wtedy jeszcze uprawiałam lekką atletykę w II-ligowym GKS „Olimpia” Poznań i jednocześnie siatkówkę w KS.”Energetyk” Poznań, również II-liga…o czym wiedzieli tylko nauczyciele Studium WF AM i …J.M. Rektor Roman Góral, bo przenosili moje tzw. ” sztywne karty” do AZS przed MTU :Mistrzostwa Typu Uczelni – w piłce siatkowej, lekkiej atletyce, narciarstwie i nawet raz w piłce koszykowej…)

 Ad rem: ta siła którą musiałam jakoś uwolnić, bo to nie był obóz sportowy, a taki nijaki… spowodowała, że podczas jakiegoś dłuższego marszu, przechodząc obok rzeczki Parsęty – rozebrałam się odpowiednio do pływania i popłynęłam sobie środkiem rzeczki, a Krzysztof biegł po nabrzeżu, robiąc zdjęcia i układając zapewne kolejne strofy wierszy…

a pisał rzeczywiście wspaniale. Rytm i rym wiersza dosłownie spływał mu z pióra. Może pamiętacie sytuacyjny wiersz, który wywiesił przed aulą na Przybyszewskiego na Dzień Kobiet, pamiętam jego fragmenty do dzisiaj.

Tłumaczył też poezję rosyjską – przysłał mi wiersz „swój” Siergiusza Jesienina pt. „Pieśń o psie”, przy którym serdecznie się spłakałam.

Po powrocie z tej eskapady, a przed zgrupowaniem sportowym w Sierakowie pojechałam jako p.o. lekarz na rozbrykaną, męską kolonię do Chodzieży, gdzie za każde przekleństwo aplikowałam 50 lub 100 przysiadów, a mogłam to robić, bo sekundował mi kierownik kolonii, który był moim nauczycielem WF z Liceum.  Tamże otrzymałam od Krzyśka TEN WIERSZ pt. „Jak się Anioł utopił w Parsęcie…” mam go do tej pory. Do wglądu, jak zaznaczył, bez prawa kopiowania, przesłał mi ogromny zbiór swoich wierszy…trochę je jeszcze pamiętam.

Gdyby taki dorobek zaginął w rodzinie byłaby ogromna szkoda. A być może tak się stało…..

Krzyś miał ojczyma i przyrodniego brata, który zawsze był w tej rodzinie na miejscu pierwszym…Krzyś na ostatnim…ale  miał wiernego psa.

Po obozie, nie pamiętam w jaki sposób dotarliśmy do domu Krzysia w Koszalinie ul. Zgoda 15 (przypomniałam sobie jak zakończyłam to pisanie…), chyba była z nami Teresa Tułecka, Olga Czekała, nie wiem kto jeszcze… zaprowadził nas do swojego królestwa: poziom dolny domu to było ogromne laboratorium fotograficzne. Pies był też ogromny i wspaniały.

…przewijam taśmę myślową …kochał się STALE w Monice…to było wiadome i dla niej chyba tworzył wiersze najpiękniejsze… chociaż nie odpowiadała na jego adorowanie… załamał się na piątym roku…trochę zagubił się, chyba był leczony, przerwał studia (?) nie wiem, ale nie dotarł z nami na szósty rok.

I teraz :

PODOBNO: otrzymał dyplom rok po nas, nie wiem jak było z prawem wykonywania zawodu, ale wiem , że pracował w szpitalu w Koszalinie (?), otrzymał salę z pacjentami, jeden z pacjentów mu „odszedł na wieczne łowiska”, Krzyś uważał, że to jego wina…………….przyszedł do domu i w ukochanym laboratorium powiesił się…… Nie wiem ile w tych podaniach z ust do ust jest zawarte prawdy. Może więcej będzie wiedziała Ulka Mikołajczak-Mejer z Koszalina.

    A w ogóle to po tylu latach pewne fakty, słabo odkurzane, zacierają się i to dodatkowo mnie, która nabyła tego „nosa” i „rozumu” lekarza jakieś kilka lat po studiach…bo studia dla mnie to była CHWILA  największych sukcesów i najcięższych kontuzji, jakich doznałam w sporcie. A nagrodę rektorską za dobre wyniki w nauce dostałam raz (po czwartym roku), gdy prawie pół roku byłam do pasa w gipsie po kolejnym urazie narciarskim ….. Tak, nawet mój Ojciec (dożył 98 lat +2017) żartował, że studia przeszkadzały mi w uprawianiu sportu…ale miałam ten komfort, że mogłam uczyć się nocami… gdy była cisza …nigdy nie mogłam uczyć się z kimkolwiek, choć próbowałam, bo przecież nie mieliśmy wszystkich podręczników, skryptów, to była bieda…nawet śmierdzące denaturatem arkusze z kserokopiarki wietrzyłam na balkonie by w nocy nie lać na nie łez. Podziwiałam tych wszystkich, którzy potrafili uczyć się w akademiku… i do tej pory podziwiam np. Ulkę Mikołajczak, z którą spotykamy się w gronie lekarzy sportowych.

KONIEC, więcej ode mnie nie dowiecie się, chyba, że napadnie mnie ponownie, o północy PAMIĘĆ.

Przyznam, że ULŻYŁO MI, GDY WYGADAŁAM SIĘ DO WAS. BO JUŻ OD DAWNA MIAŁAM ZAMIAR PRZEKAZAĆ TE INFORMACJE, O KRZYSZTOFIE LUDWIKU SZERESZEWSKIM, SZERSZEMU, ALE PRZYJAZNEMU GRONU I BYĆ MOŻE SPOWODOWAĆ, ŻE TE JEGO WIERSZE BĘDĄ MOGŁY BYĆ KIEDYŚ WYDRUKOWANE ….DLA POTOMNYCH.

Serdecznie Was pozdrawiam – Krystyna Anioł-Strzyżewska

Po pewnym czasie Krysia przysłała  erratę do swojego wspomnienia :

            Witam i uzupełniam z pamięci nieprawdziwe dane podane w pierwszym pisaniu o L.K. Szereszewskim. Otóż nie Powiercie k. Koła, a wieś PUSTARY  w gminie Dybowo k. Kołobrzegu, bo tam płynie Parsęta…

Wspaniały pies Krzysztofa to był Ralph….

 

 

Z pamiętnika Jerzego T. Marcinkowskiego ( 23 ). Wspomnienia Ojca .

 

Wrzuciwszy kilka słów o „Klątwie” , odbiegłam nieco od głównego tematu – ale on stale jest we mnie –bo dzięki słowu pisanemu, które pozostawili – żyją – stają się Nieśmiertelni  Główni Bohaterowie poprzednich blogowych opowieści.

Na „ scenie „ tego swoistego blogowego teatrum  –  już są : dr Stanisław Michałek – Grodzki i dr Zofia Szamowska – Borowska . Właśnie „spotkali się” w Szpitalu Ujazdowskim gdy nastał tragiczny czas wojenny. Ona, młodziutka sanitariuszka, on ordynator chirurgii plastycznej – może jej nie widzi – a może widzi, bo pewnie wszystko wie i bacznie obserwuje, nawet sanitariuszki jak pracują  – nie wiem . Niebawem dotrze to tego Szpitala prof. Tadeusz Marcinkowski ….

Tymczasem odwracam głowę w stronę drzwi, bo skrzypnęły –  bo właśnie wszedł na scenę blogowego teatrum  bardzo skromny, nieco utykający Człowiek – już czuję Jego siłę spokoju – tak jak kiedyś w poznańskim tramwaju i patrzę w jego duże wyraziste przenikliwie patrzące dobre oczy – prawdziwe oczy Ojca . Milczymy,  a nasze Milczenie ma treść – między nami jest Dobroć i Łagodność Ojca Jurka, ciepło Ojcowskie które czuję do tej pory. To jak „ Pieśń bez słów „, którą oddać może tylko muzyka …..

…. To Pan prof. Tadeusz Marcinkowski. Wręcza mi – oczywiście w wyobraźni – niewielką w poręcznym formacie książkę liczącą 193 strony, w miękkiej bladoszarej aczkolwiek świetlistej okładce . Jak dobrze Jurek, że mi ją wypożyczyłeś – mówię do Jego Syna . Otwieram książkę – strony zapisane na papierze beżowo szarym –  szacunek – jak do starodruków czuję. Wracam do okładki – Kopernik – zdjęcie – nie Autor – dlaczego – potem wyjaśnienie – czytam  :  Tadeusz Marcinkowski „ W stronę medycyny – moja droga dość wyboista „ Oficyna Wydawnicza „ BIOS”, Goleniów, 1992 .

Czytam całość łapczywie, potem wracam do szczegółów, na mapie wyszukuję wspomniane miasteczka i wsie, postanawiam je odwiedzić – pewnie skończy się na wędrówce wirtualnej – choć Bzura pociąga mnie jak magnes. Bo tam się tyle działo  …… tyle stron pamiętnika zajęło. Bitwa nad Bzurą.

Ale spokojnie mówię do siebie – przepisuj co się da, bo na razie skanu nikt nie zrobił – więc tylko Twoje przepisywanie w internecie będzie . I pomimo tego, że oczy odmawiają posłuszeństwa no i kręgosłup nie lubi siedzenia –  przepisuję , ale niewielkie fragmenty …. Profesor, który w 1936 roku rozpoczął studia medyczne tak opowiada o czasie przed i po wybuchu drugiej wojny światowej :

( … ) OBÓZ LEGII AKADEMICKIEJ

Zajęcia wojskowe dla studentów odbywały  się wtedy w ramach Legii Akademickiej. Otrzymaliśmy nowe sukienne mundury i płaszcze z biało – czerwonymi obszywkami na naramiennikach ( „strzelec z cenzusem „) ( … ) . Przed wielkimi wakacjami zachęcano nas do wyjazdu na obozy wojskowe, ale nie było to obowiązkowe. ( … )

 ( … ) w ciągu wakacji letnich 1939 roku  miałem mniej roboty w Poznaniu , chętnie przyjąłem ofertę wyjazdu na taki obóz , zwłaszcza że było to moim zdaniem celowe z uwagi na sytuację polityczną na świecie.  ( … )

( … ) Korzystając z rozkazu wyjazdu postanowiłem pojechać do Lwowa drogą okrężną , aby jak najwięcej zwiedzić po drodze muzeów i zabytków ( … )

WRZESIEŃ 1939 ROKU

Spadły już pierwsze bomby. Pierwszą śmiertelną ich ofiarę zobaczyłem na ulicy Strumykowej, w pobliżu przejścia pod mostem kolejowym – w kierunku Łazarza. Był to kolejarz. Przyklęknąłem przy nim, by zobaczyć, czy jeszcze żyje. Był martwy.

      Kręciłem się po mieście, starając się być użyteczny. Z ramienia Legii Akademickiej odbieraliśmy z domów mundury wojskowe naszych kolegów i zanosiliśmy na ulicę Bukowską do koszar, gdzie kwitowano odbiór , pakowano je prowizorycznie, zrzucano z okien i w pośpiechu pakowano na wozy.

      Zgłosiłem się do ładowania wagonów – towarów z magazynów wojskowych . Ileż się nachodziłem z pakami gwoździ, śrub i różnego rodzaju żelastwa –  ( … )

( … ) byłem bez obiadu, wygłodniały i spragniony, lecz starałem się o tym nie myśleć. Aby tylko Niemcy nie zagarnęli tego żelastwa ( … )

( …. ) Innego dnia kopałem rowy przeciwpancerne na Ławicy. W czasie tej pracy byłem świadkiem zestrzeliwania niemieckiego bombowca : triumfował nasz myśliwiec. Działo się to niemal nad naszymi głowami. Ludzie bili brawa.

       W tym miejscu należy  dodać, że tuż przed wojną werbowano ochotników do obsługi

( jednoosobowej ) torped śmierci. Torpeda taka po trafieniu w okręt nieprzyjacielski wybuchała, a obsługujący ją ochotnik ginął. Otóż ja również byłem kandydatem do takiej obsługi … ( …. )

( … ) Wreszcie 4 września pojawiło się na murach dworca kolejowego obwieszczenie, że mężczyźni zdolni do służby wojskowej winni na własną rękę podążać do Warszawy . Pobiegłem szybko do domu, aby się pożegnać  i właściwie tak jak stałem, czym prędzej pognałem z powrotem na dworzec . ( ….)

( … ) Różnymi pociągami i pieszo podążałem w stronę Warszawy . Miałem ze sobą pistolet FN i prawie 50 naboi, gdyż postanowiłem, że nie dam się Niemcom wziąć do niewoli żywy. ( … )

W międzyczasie następują wstrząsające opisy tego co się działo po drodze – bombardowanie Gniezna i innych miast, tragedie ludzkie i trupy, trupy, trupy ….

( … ) Wiele razy znajdowałem się pod obstrzałem sztukasów . Szedłem nocą i dniem, rzadko tylko trochę odpoczywając. Doszedłem do  Iłowa. W miasteczku tym udało mi się kupić trochę chleba i sweterek . Ten ostatni sprzedała mi sympatyczna Żydówka za 2 złote, mówiąc, że sprzedaje mi sweter tak tanio, bo idę do wojska walczyć .

          Po kilkudniowej wędrówce dostałem się do Giżyc  i zgłosiłem w jednostce wojskowej , mając nadzieję, że zaraz otrzymam karabin i pójdę na front. Okazało się, że nie jest to takie proste. Kiedy jeszcze powiedziałem oficerowi, że jestem studentem i skończyłem trzy lata medycyny, z miejsca skierował mnie do majora Bielińskiego, lekarza szpitala polowego .  Ten przyjął mnie do pracy w charakterze sanitariusza. Moim pierwszym obowiązkiem było prowadzenie listy rannych , umieszczonych w dwóch stodołach i opiekowanie się nimi . Zabrałem się ochoczo do wypełnienia tego polecenia, widząc, że w końcu mogę się do czegoś przydać . Jedna ze stodół stała w końcu podwórza , równolegle do szosy, prowadzącej z Sannik do Sochaczewa – druga – po prawej stronie od wejścia na podwórze – prostopadle do tejże drogi. Ta ostatnia miała jakiś oryginalny dach ( z drewnianych gontów ) w kształcie stożka. W niej było moje właściwe miejsce pracy; leżało tam między innymi paru ciężko rannych.

      Giżyce to miejscowość położona mniej więcej w połowie drogi z Sochaczewa  do Sannik. W toku ciężki walk wieś ta znalazła się prawie w centrum rejonu objętego bitwą nad Bzurą – największą bitwą września 1939 roku. ( … )

( …. ) Sala operacyjna znajdowała się w pałacyku – po lewej stronie drogi – patrząc w kierunku Sannik . Po przeciwnej stronie od tej drogi znajdowały się – na dość dużym terenie stodoły , w których leżeli ranni. ( …. )

( …. ) Stosy trupów ułożonych jeden na drugim , a między nimi  – odcięte ręce i nogi. Były tam i zwłoki osób cywilnych. Jakaś ciężko ranna staruszka, bodaj że z przestrzeloną krtanią, jeszcze nie skonała ; słychać było charczenie . Robiło to wstrząsające wrażenie.

      Prawdziwe piekło powstało dopiero w czasie nalotu i po nim ( ….. )

Okropny był nalot bodajże 17 września , w niedzielę  ( … )

( … ) Wiele koszul i kalesonów z rozbitych wozów podarłem na bandaże. ( … )

( …. ) Wiedzieliśmy, że zbliża się najgorsze . Pomagałem przy zakopywaniu karabinów . Wiele broni i amunicji powrzucaliśmy wprost do stawu. Już zaczęło świtać, gdy poczułem ogromne zmęczenie . Z pobliskiego pola walki dochodziły głuche okrzyki : „ Hurra! … „  Przypuszczalnie była to walka na bagnety. Zobojętniały na wszystko i zmęczony zakopałem się w stertę plew i zasnąłem nad ranem na jakąś krótką chwilę .

    Rano 18 września zaczęło się ostrzeliwanie przez artylerię niemiecką ( … )

( …. ) Właśnie  klęczałem przy rannym i poprawiałem mu opatrunek na głowie. Nagle – okropny trzask i …. Pełno kurzu, to plewy uniosły się w powietrze. Dachu już nie było. Jęki. Poruszam się i dotykam pleców, bo coś mnie uderzyło, ale nic, tylko noga trochę jakby odrętwiała. Ktoś został zabity, kilku powtórnie rannych . Prowizorycznie  ich opatruję . Widzę, że z nogi cieknie mi krew.( … )  cdn.

 

Dalej jest przejmująca opowieść , z której też postaram się przepisać fragmenty – o wielokrotnych operacjach stopy w czasie których bezskutecznie próbowano usunąć odłamki , o zakażeniu rany,  braku zgody na amputację nogi i cudowne wyleczenie jodyną . Jak opowiadał Jurek – ponoć Jego Tata do końca swoich dni uwielbiał stosować jodynę  ,

Też jest opowieść o Szpitalu Ujazdowskim , ale to w kolejnych   odcinkach Pamiętnika ….. bo na dziś dość wrażeń…..

PS.

* pogrubioną czcionką zaznaczam oryginalne fragmenty  tekstów Tadeusza Marcinkowskiego

*przyroda – zdjęcia jak wszystkie w blogu – własne

Z pamiętnika Jerzego T. Marcinkowskiego ( 22 ). Idąc śladami Stanisława Michałka – Grodzkiego – ojca polskiej chirurgii plastycznej.

Zdjęcie Jerzego T. Marcinkowskiego – już tu pokazywane – ale fajnie oddaje czasami refleksyjną  a bywa , że wielce niespodziewanie i jakby na złość powadze omawianych tematów ” wrzucaną ” żartobliwą naturę naszego Profa … toczone przez nas poważne czasem rozmowy w Grupie na messengerze nagle przerywa obrazkiem czy filmikem z netu – zupełnie nie przystającym do tematu – pewnie płynie za swoimi myślami nie czytając tego co piszemy albo celowo dodaje  „pieprzu”  rozmowie  …..

Wybaczcie Kochani ten długi opis pod zdjęciem – ale dziś dzień szary, po – weekendowy choć także przed – weekendowy ( patrząc optymistycznie ) , wszyscy zajęci, pewnie niewiele osób poczyta to, co piszę – więc mogę sobie sama ze sobą pogadać 🙂 – bo to od lat mój ” domek ” – ten blog ….

Wspomnienie lata – Z. K. ze świerszczem , który sam przyleciał czy wskoczył na jej dłoń 🙂

Nie wiem, czy Jurek zechce mnie gościć na” kartkach „ swojego pamiętnika 🙂 , bo opowieść ma jest  iście detektywistyczna,  przydługa i tylko niewiele wyjaśniająca.

Jest jak wędrowanie polami bezkresnymi , oglądanie horyzontu, który stale się przesuwa i przynosi nowe.

Ale dość Klarka czyli Zosia – jeśli  Jurek zaprotestuje –  wtedy wrzucisz to, co teraz napisałaś  do swojego   pamiętnikowego rozdziału , sporządzonego przed 6 laty zatytułowanego :  Na medycznej ścieżce.

Więc – czytaj Jurek – i decyduj czy mogę pozostać u Ciebie  z tym tekstem ????  🙂

Jednak to Twój komentarz mnie sprowokował do spisywania tego wszystkiego czym się zajmuję , co drążę i może nie wyłysieję jak ten krasnoludkowy kronikarz – Koszałek Opałek z ilustracji Szancera – czego nie życzyła mi na messengerze Ewa. Ale żarty na bok – choć jak twierdzisz, nawet mało dowcipne – a tylko śmieszne są solą ( lub cukrem – co kto woli ), czy jak się kiedyś mawiało pieprzem  tej potrawy jaką jest pełne powagi życie ….

Ale ad rem  i na poważnie . Kopiuję komentarz Jurka , który zamieścił pod wspomnieniem o naszym zmarłym Koledze – już wtedy – gdy Mu opowiedziałam to, co będzie dalej , tj. o informacji z  pamiętnika dr Zofii Szamowskiej – Borowskiej  :

Ponieważ Ojciec Wojtka Michałka-Grodzkiego pracował w Szpitalu Ujazdowskim w Warszawie to z wysokim prawdopodobieństwem spotykał się tam z moim Ojcem który tamże przebywał jako ranny 17 września 1939 żołnierz a potem kontynuował studia medyczne jeszcze w czasie wojny na TUZZ (Tajnym Uniwersytecie Ziem Zachodnich – przyp. Z.K.).

 Wielka szkoda że z Wojtkiem nigdy o tym nie porozmawiałem.

Stąd wniosek,  że konieczne są rozmowy o rodzinach i ich historii, czego młodzi ludzie chyba nie doceniają. 

Ale za to teraz w blogu Zosieńko jest okazja opisać te ciekawe historie aby ocalić je od zapomnienia.

Więc zgodnie z zaleceniem Czcigodnego Kolegi Profesora Jerzego rozpoczynam opowieść dziś skonstruowaną , zatrzymując się na czasie początków okupacji niemieckiej i na warszawskim Szpitalu Ujazdowskim . By nie przepełnić  tego wpisu – dopiero w następnym będą fragmenty Pamiętnika Taty Jerzego – Tadeusza też dotyczące tego okresu.

Ale najpierw muszę streścić poprzednie nasze wspominki – bo niektórzy zaglądają tu po raz pierwszy  :

Od kilku dni wszystko się dzieje  z powodu Wojciecha Michałka – Grodzkiego i naszego zapamiętanie tego tajemniczego kolegi ze studiów na AM w Poznaniu .  Właściwie nikt inny tak głęboko i niepokojąco nie utkwił w naszej pamięci – może dlatego, że wszyscy mieliśmy jakiś kontakt słowny,  wspólne wypady na koncerty – czy do Palmiarni – jak z Leszkiem , czy marszobiegi raczej małosłowne z Jurkiem . Nici pomiędzy nami były żywe i przetrwały do tej pory.

Wojtek był jak monument – chodząca tajemnica – dopiero teraz odkrywana  …..

Nie wiem dlaczego zamieszczam tu zdjęcie mojego Taty – Wacława Łukaszewicza z lat 60 ubiegłego wieku – może dlatego, że szeroka myśl o Ojcach przyszła ….

Kontynuując myśl o poszukiwaniu wieści o Tacie Wojtka Michałka Grodzkiego  – Stanisławie –  Ojcu polskiej powojennej chirurgii plastycznej – muszę przekazać informację, że znalazłam Go w wykazie googlowym  pod adresem  – dl.cm-uj.krakow.pl ( tj. Uniwersytet Jagielloński  Collegium Medicum) . Podano tam, że pod nr 136   figuruje Stanisław Michałek – Grodzki ur. 1889 -1951. Całość jest ponoć w formie PDF, ale znaleziony adres niestety u mnie  się nie otwiera  więc nie wiem a tylko się domyślam , że jest to wykaz absolwentów.

Zgadza się imię i to charakterystyczne dwuczłonowe nazwisko  oraz data śmierci.

Data urodzenia wydaje się dość odległa jak na wspomnienie Taty Leszka Milanowskiego , potwierdzone przez Wojtka – że obaj Ojcowie  kończyli studia medyczne w 1939 roku . Może informacje nie są precyzyjne  – może  Panowie się tylko znali – np.  gdzieś spotkali na polu zawodowym np., może Wojtek nie znał szczegółów z życia Ojca – wszak tak wcześnie został półsierotą – a opowieści rodzinnych nie słuchał  – jak to mają często ludzie młodzi – których zajmuje :  tu i teraz ?

Ciągnąc więc tę historię, piszę dalej podążając za swoimi myślami :

Jeśli dr Stanisław Michałek – Grodzki  urodził się jeszcze w końcu XIX wieku – to jako dojrzały już człowiek i prawdopodobnie z dyplomem – co robił przed II wojną światową   ? Odpowiedź znajduję pod  linkiem  https://www.fakt.pl/hobby/historia/operacje-plastyczne-nosy-robili-sobie-juz-przed-wojna/9rgvty3  – kopiuję interesujący nas fragment  :

( … ) Medycyna estetyczna rozwijała się także prężnie nad Wisłą. W 1886 roku Antoni Gabryszewski wydał podręcznik do nauki tej dziedziny („O operacjach upiększających”). W okresie międzywojennym operacje plastyczne stawały się coraz bardziej popularniejsze, także w prasie niejednokrotnie pojawiały się reklamy lekarzy oferujących tego typu usługi. W prasie reklamował się m.in. dr Stanisław Michałek-Grodzki, uważany za prekursora chirurgii plastycznej w Polsce. ( … )

Czyli z tego wynika, jeśli wierzyć autorom tych publikacji – a nie mam dostępu do materiałów źródłowych – dr Stanisław Michałek – Grodzki już przed 1939 rokiem był samodzielnym, aktywnym chirurgiem plastykiem !

Kolejny trop  w poszukiwaniu dr Stanisława Michałka – Grodzkiego –  to odnalezione przeze mnie  w internecie  pamiętniki dr Zofii Szamowskiej – Borowskiej – z której synem – Andrzejem , przez bardzo wiele lat ( ponad 20) pracowałam w CZD. Jaka wielka szkoda – i tu kolejne bicie się w piersi – że nawet będąc już w dojrzałym wieku nie śledziłam opowieści mojej Pani Profesor, która dobrze znała dr Zosię  i nie zapytałam Andrzeja o Mamę .

Może człek był zbyt mocno zajęty codziennością która przygniatała, może nie rozbudziły się w nim , tzn. we mnie potrzeby „ dłubania” w historii – tak łatwo dostępnej wtedy – gdy żyli naoczni świadkowie, a może po prostu nie było jeszcze internetu w takim wymiarze jak dziś – tak bardzo  powszechnego. Daremne żale – już za późno – Andrzej zadzwonił – oznajmił, że Mama nie żyje od 13 lat – a On niczego więcej nie wie – pogadaliśmy i to było na tyle. Ot, odnowiona znajomość.

Ale dla nas , kronikarzy tu piszących – pozostaje zapisana w internecie  opowieść Jego Mamy .  Dotyczy pierwszych lat II wojny światowej widzianej i przeżywanej przez młodą dziewczynę.  Przytaczam  duży fragment , bo ten tekst żyje i  żyje w nim tamten czas i dr Zosia żyje   …..

Skopiowałam to, co dotyczy naszych dociekań , choć nie oparłam się by zacytować  szerszy kontekst.   :

http://www.tlw.waw.pl/index.php?id=30&newsy_id=360

Powstanie Warszawskie i Medycyna tom I

OKUPACJA, POWSTANIE WARSZAWSKIE I PO WOJNIE cz.1

Zofia SZAMOWSKA–BOROWSKA

OKUPACJA, POWSTANIE WARSZAWSKIE I PO WOJNIE

Lato 1939 r. było wyjątkowo upalne. Spędzaliśmy je w sześcioro (rodzeństwo cioteczne) w majątku mojej babci i było nam bardzo wesoło. Bawiliśmy się, jeździliśmy konno, pływaliśmy. Byłam wtedy wesołą, lubiącą tańczyć i bawić się, szczęśliwą dziewczyną. Moja babcia, wspaniała polska dama, powiedziała: „Ale wy macie życie. Za mojego dzieciństwa dziewczęta i młode kobiety zajmowały się jedynie darciem szarpi dla powstańców 1863 roku, gdyż wszyscy wasi dziadkowie byli w powstaniu. Nie bawiły się tak jak wy.”

Uśmiechnęłam się i powiedziałam: „Babciu, nie wiadomo, co nas jeszcze spotka.” Moja babcia machnęła tylko ręką. I stało się. We wrześniu wybuchła wojna i mój świat przestał istnieć.

Mieszkałam przy ul. Wspólnej 11. Na parterze mieszkał lekarz, do którego zgłosiłam się i pracowałam z nim razem w Szpitalu św. Łazarza przez całe dnie września 1939 r. Zetknęłam się wtedy pierwszy raz z chorobą, rannymi i śmiercią. Z września 1939 r. zapamiętałam dokładnie ochrypły głos prezydenta Warszawy, Stefana Starzyńskiego, który dodawał nam otuchy. Był moim dalekim krewnym, z czego jestem bardzo dumna.

Pamiętam chwilę, gdy Niemcy weszli do Warszawy i wjeżdżali na Uniwersytet, a ja stałam przed bramą na Krakowskim Przedmieściu. Byłam taka wściekła i zrozpaczona, że gotowa byłam rzucić się na nich z gołymi pięściami. Byłam wtedy studentką I roku fizyki.

W czasie okupacji, aby mieć ausweiss i nie być wywiezioną na roboty do Niemiec, pracowałam w polskiej fabryce, Instytucie Fermentacyjnym przy Krakowskim Przedmieściu.

Po zakończeniu pracy w Szpitalu św. Łazarza, byłam, z ramienia PCK, opiekunką rannych żołnierzy w szpitalu Ujazdowskim. Początkowo w oddziale IV b chirurgii plastycznej. Ordynatorem był doc. Michałek-Grodzki.  ( … ) . Leżeli tam oficerowie i żołnierze z różnych stron Polski, którzy przechodzili operacje plastyczne: ( … )

Przerywam kopiowanie, choć ta opowieść dalej jest żywa, pięknie napisana i pełna mocnych treści – dokument czasów i Pani Dr Zofii Szamowskiej –Borowskiej .  Jej postać pozostaje żywa, bo utrwalona w pięknym obrazowym, filmowym nieomal sposobie narracji.

Moje kwiatki dla Pani Dr Zofii Szamowskiej – Borowskiej , która spisała powyższe wspomnienia –  już od lat nie żyje – tak  dobrze Ją pamiętam, choć nigdy nie porozmawiałam – żal …

                Przerywam kopiowanie  – bo dotarłam do sedna sprawy która nas interesuje….

Pewnie zwróciliście uwagę na ostatnie zdanie tej opowieści  – pogrubiłam czcionkę – wymieniony jest tu Szpital Ujazdowski , ordynator doc . ? Michałek – Grodzki , który przeprowadzał operacje plastyczne rannym w czasie wojny oficerom i żołnierzom !!!!

A jakby kontynuację dziejów chirurgii plastycznej w Polsce i znakomitego  Ojca naszego Kolegi czytamy to, co otwiera się poniższym linkiem ( oto skopiowany fragment ) :

 http://www.plastycznachirurgia.eu/historia/

Chirurgia plastyczna w Polsce

W 1951 dr Stanisław Michałek-Grodzki (prekursor chirurgii plastycznej w Polsce) otworzył w Polanicy-Zdroju, w szpitalu św. Antoniego, pierwszy w Polsce oddział tej specjalności, przeznaczony głównie dla chorych z wrodzonymi i nabytymi zniekształceniami, m.in. z okresu wojny. Po śmierci dr Michałka-Grodzkiego, 7 października 1951 ordynatorem oddziału, a od 1953 dyrektorem szpitala (od 1958 – Wojewódzkiego Szpitala Chirurgii Plastycznej) w Polanicy został jego asystent dr Michał Krauss. ( … )

 

 Nie wiem, czy odnajdziemy jeszcze jakieś ślady sławnego Stanisława Michałka – Grodzkiego – Taty naszego zmarłego przedwcześnie Kolegi – chirurga jak ojciec – Wojciecha.

Ale spisując te odnalezione tropy wydaje mi się , że powstała swoista kronika zebranych z internetu i opowieści innych danych – niewielka wprawdzie, ale  kronika  z życia  zawodowego ” ojca polskiej chirurgii plastycznej ” ….

Nie wiem czy odnajdziemy jeszcze jakieś ślady dr dr Stanisława   Michałka – Grodzkiego – i Jego syna, a naszego zmarłego przedwcześnie Kolegi – Wojciecha  , ale poszukiwania , nadzieja na odkrycie czegoś nowego i radość gdy tak się staje –  jak w przypadku cytowanych opowieści jest unoszącym motywem życia …

Już teraz rozumiem ludzi którzy szperają po zakurzonych księgach i powoli zamieniają się w krasnoludkowego kronikarza – Koszałka Opałka z ilustracji Szancera w bajce Marii Konopnickiej  „ O krasnoludkach i sierotce Marysi” , która towarzyszyła naszej bardzo bardzo wczesnej młodości  🙂 (  wybaczcie mi  to półżartobliwe zakończenie )….

II wydanie ” O krasnoludkach i sierotce Marysi” Marii Konopnickiej, 1907 rok. Obrazek z Wikipedii.

Zdjęcia z wizerunkiem Jerzego T. Marcinkowskiego są Jego własnością.

Pozostałe – własne i  jak podałam – z netu .

Niestety nie posiadamy żadnych zdjęć Wojciecha i Stanisława Michałka – Grodzkiego.