„Zaślubiny” z koleją
Kochani, wyciągnijmy nogi z tego błota które nas oblepia, mlaska z zachwytem, że zalało serca, zamuliło umysły i wciąga w swoją brudną głębię coraz bardziej ukontentowane.
Brzydkie bolesne słowa śmigają w przestrzeni, zachowania lekceważące, odwracanie się plecami gdzieś na półpiętrze naszej świątyni praw wszelakich, zło wyhodowane na jakże bujnej i szlachetnej piersi zielonego mojego Żoliborza.
Gdzie dobro Kuronia zatopione, skąd Powstańcy Warszawscy, kanały oglądane dziś, Hłasko choć chłopak z dobrego domu, ale zaglądający nad Wisłę, gdzie chałupki Marymontu byle jakie i ludzie niekoniecznie szlachetni, ale ze swoimi prawami pięści,
Hłasko oglądający znad Wisły migocące w słońcu szklane domy pierwszej Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej.
W tych oto domach Rodzice naszego kolegi Jurka Marcinkowskiego o czym pisał w tym blogu, cieszyli się sobą świeżo po ślubie i zaręczynach polegających na wymianie podręczników do medycyny.
Wreszcie tu Popiełuszko i Jego siła i prawość udzielana innym.
Szatan widać tam gdzie Dobro, atakuje najbardziej, wylęga się ze złego jaja, a może z własnego nieszczęścia i demoluje rzeczywistość pokoleń….
Ale dość rozważań, niech nasza Romantyczność przypnie skrzydła, nie dajmy się, bądźmy Niezależni, Wolni a NIC NAS NIE DOTKNIE, pofruniemy tam gdzie zechcemy zostawiając zły świat.
Oto jedna z opowieści dla mnie „wyzwalających”. Bo o kolei, podróżach i pięknie nieograniczonej wolności. Zabieram Was ze sobą moi Drodzy….
Mój Tato, urodzony w 1908 r., w bardzo wczesnym dzieciństwie zakochał się w pociągach, torach kolejowych, mostach i wiaduktach.
Tej miłości był wierny do końca swoich lat.
W Jego rodzinnym miasteczku – Rakowie (obecnie Białoruskim), nie było kolei – należało dojechać furmanką chyba ponad 20 km, by znaleźć się na dworcu.
I oto któregoś dnia moi Dziadkowie – Stanisława z d. Rodziewicz i Tomasz Łukaszewiczowie postanowili wybrać się do Wilna by odwiedzić ciotkę Dzierżyńską której mąż był kolejarzem. Zabrali ze sobą małego chłopczyka, dlaczego właśnie Jego, nie wiem. Może starsze siostry i bracia nie byli zainteresowani, może mieli już swoje życie. A może to LOS podpowiedział, że TEN CHŁOPIEC CZEKA NAJBARDZIEJ, że warto właśnie jego, bo LOS zaplanował mu życie z koleją. Nie wiem.
Ale ta podróż stała się wydarzeniem które przyniosło Tacie tę Pierwszą i Jedyną taką Miłość.
Tę wyprawę zapamiętał na całe życie i często wracał wspomnieniami, których wysłuchiwałam przesiadując na podłodze u Jego stóp i czułam jak fala tej Miłości mnie unosi i zalewa rozkoszą serce.
Od tej pory mieliśmy tę Miłość wspólną i obdarowuję nią moje Dzieci a może i Wnuki a także chciałabym Prawnuczkę, choć jeszcze mała jest.
Jeśli mam marzenia, to nie jakieś dalekie podróże, a tylko „ wsiąść do pociągu byle jakiego” i ujrzeć jak pejzaż za oknem ucieka odsłaniając stale nowe widoki w rytm kół….
Gdy udaje mi się wyruszać w podróż koleją, choć już coraz rzadziej, a jeszcze te rygory pandemii COVID-19 zamykają mi świat, unoszę ze sobą opowieść Taty.
I mam w oczach obraz małego chłopca o bladoniebieskozielonych oczach pełnych zachwytu, który wygląda przez otwarte okno aż nagle podmuch powietrza porywa mu czapeczkę z głowy z której był tak dumny…..to jakby Jego zaślubiny z koleją – dla mnie symboliczne.
Tata opowiadał też barwnie i obrazowo jakie wrażenie na nim sprawił widok wielkiego spoconego czarnego cielska parowozu. Była to tłusta, spocona, zasapana Bestia z kołami wyższymi od małego chłopca, które poruszały się przy udziale poprzecznych żelaznych „łap”. Zwykle przez okienko wyglądał bardzo usmolony pan, a drugi od czasu do czasu otwierał drzwiczki wielkiego pieca, skąd buchał ogień piekielny i ten drugi czarny pan wrzucał w jego paszczę całe wielkie szufle węgla. Najedzona bestia wydmuchiwała kłęby pary z wielkiego komina a potem gwiżdżąc i sapiąc ruszała z miejsca. Miała wielką siłę bo ciągnęła tyle wagonów. A w każdym siedzieli ludzie na milutkich gładkich i lakierowanych ławkach.
Tato najpierw siedział grzecznie onieśmielony nową dla niego sytuacją, ale po chwili stanął na ławce i wyjrzał przez otwarte okno. I jak już napisałam, w tym właśnie momencie wiatr porwał mu jego nowiutką a już ukochaną czapkę. Mógł tylko oglądać jak frunie w dal, gdzieś, gdzie wzrok już nie sięga…
Gdy o tym myślę o bardzo wielu latach, przyszła mi myśl, że może to był symboliczny akt „zaślubin” Taty z zawodem. Może trochę przesadzam, ale Ojciec kochał kolej Miłością Pierwszą – taką z Trwającym ZACHWYTEM do ostatnich swoich dni.
Pewnie ta Miłość była tak silna, że wbudowała się w nasz rodzinny genotyp i jest przekazywana następnym pokoleniom jako nieustanna FASCYNACJA ….
Czuję ten Gen w sobie, czuję jak się niespokojnie wierci i namawia – ruszaj w Podróż, ruszaj w Nieznane, w siną dal, oglądaj jak uciekają tory i perony przebiegają za oknem, siadaj na dworcowych ławkach, oglądaj ludzi, wdychaj ich zapachy, bo to Życie, jego pełnia….
A przecież lat mam niemało a i pociągi wyglądają teraz już inaczej. Ale zawsze są te tory, zawsze zadziwiającą równoległe, perony na których ktoś czeka lub nie i dworce JAK PRZYSTANKI W ŻYCIU – nie zawsze odnowione, czasem obskurne z pamięcią dawnego czasu, lecz zawsze związane z OCZEKIWANIEM czegoś co nadejdzie i z NADZIEJĄ, że będzie piękne…
Zdjęcie mojego Taty, które zamieściłam na Fb jako Klara Klon ( mój nick)