Opowieści mojej Mamy. Pierwsza żona mojego Dziadka.
Minęło 9 lat od tego blogowego wpisu, Mama nie żyje od 11. Urodziła się w kwietniu. Więc jest to dla mnie Jej miesiąc…..Wracam do tej opowieści, stale żywej, dopóki stoją nasze góry, które wszystko pamiętają, choć nieme ….
Babia Góra o świcie… zdjęcie własne
czwartek, 19 stycznia 2012 6:40
Stoję na zboczu Skrzycznego. Widok jest przepastny i cudny. Przede mną otwiera się wielka Kotlina Żywiecka.
Daleki horyzont zamykają niezbyt wysokie pasma Beskidu Małego, na południu jak zwykle siedzi wysoka , kształtem podobna do Fuji Babia Góra. Dalej Pilsko, Romanka i inne szczyty Beskidu Żywieckiego i gdzieś w dali Tatry czasem widoczne z drogi na Siodło gdy powietrze kryształopodobne a szczyty lodem pokryte i słońce w nich zagra, za mną rozpościera się Beskid Śląski.
W dole wsie rozrzucone jakby na wielkiej makiecie. Niektóre linijnie ułożone wzdłuż linii kolejowej, która biegnie wzdłuż pasma gór z Bielska Białej do Zwardonia i dalej za granice państwa. Domy jak paciorki nanizane na grzbietach wzniesień , sznureczkach dróg i wzdłuż strumyków .
Właśnie zalśniło oko Jeziora Żywieckiego- to sztucznie spiętrzony zbiornik na Sole.
Najwyraźniej widzę dużą wieś, która opiera się o zbocze Skrzycznego.
To Godziszka.
W tej wsi urodziła się moja Mama.
W miejscu, gdzie stała chałupa mojego Dziadka- Michała Jakubca wybudowano w latach 60 ubiegłego wieku duże jasne domy. Są to domy moich kuzynów, dzieci Szczepana jednego z dwóch żyjących dłużej braci mojej Mamy.
Mimo , że miałam wtedy może pięć lat, zapamiętałam ten stary dom rodzinny Mamy- jeszcze tam był .
Chałupa ta, posadowiona przy drodze jeszcze długo żwirowej do Łodygowic, za kościołem i małym cmentarzem była duża i przysadzista , zbudowana ze sczerniałych bali drewnianych chyba modrzewiowych . Miała dwuspadowy dach o dużym (czy małym?- nie wiem jak się ocenia) kącie nachylenia gontowych połaci. W odróżnieniu od stromych tatrzańskich, tutaj budowano domy dwuspadowe oczywiście ale o bardziej płaskich dachach. Przez niewielkie okienka wpływało maleńkie dzienne światło. Wejście do domu było niskie, i należało wielkim krokiem przejść przez bardzo wysoki próg…a dalej była sień i pomieszczenia po obu stronach i nagle już nic nie było widać, bo drzwi się zamykały ze skrzypieniem i ciemność królowała…..ale już zdążyłam wejść do dużej izby po lewej stronie i zawsze stawałam w zachwycie bo pod niskim sufitem, dookolnie zawieszono obrazy święte, skosem, oparte o sufit i ścianę….migotliwe barwy, dotyk tajemnicy …..trwale w oczach zapisane, choć było to przed prawie 70 laty….
I teraz , gdy rozmyślam , stojąc na zboczu Skrzycznego przychodzą dawne historie ożywione kiedyś opowieściami mojej Mamy .
Może jest rok 1900. Właśnie w tej chacie mojego Dziadka rozgrywa się dramat. Jego żona rodzi piąte dziecko . Poród jest trudny .
Słyszę krzyk rodzącej, potem już tylko słaby jęk i ciszę. Jacyś ludzie wybiegają z domu, Dziadek zaprzęga konie do bryczki i pędzi w dal tratując swoje pola, które kończą się daleko na horyzoncie. Po pewnym czasie przywozi jakąś kobietę. Wbiegają do domu z nadzieją, przecież ona jest wprawiona w przyjmowaniu porodów. W izbie pełno krwistych płócien. Na wielkim łożu rodząca, blada i nieprzytomna. Wiejska położna sobie tylko znanymi sposobami wydobywa dziecko. Słychać krzyk zdrowego noworodka. Ulga.
Ale dlaczego mój Dziadek wychodzi przed próg i patrzy na swoje góry.
Po jego policzku, czerstwym, góralskim, zaprawionym w różnych trudnych sytuacjach, powoli spływa łza. A może on w ogóle nie płacze. Może tylko zaciska zęby gdy rozpacz rozdziera mu serce i umysł. Nie wiem.
Dookolne góry patrzą na ten ludzki dramat niemo i nieruchomo i obojętnie.