Moje góry pamiętają, choć nieme…

Opowieści mojej Mamy. Pierwsza żona mojego Dziadka.

Minęło 9 lat od tego blogowego wpisu, Mama nie żyje od 11. Urodziła się w kwietniu. Więc jest to dla mnie Jej miesiąc…..Wracam do tej opowieści, stale żywej, dopóki stoją nasze góry, które wszystko pamiętają, choć nieme ….

Babia Góra o świcie… zdjęcie własne

czwartek, 19 stycznia 2012 6:40

Stoję  na zboczu Skrzycznego. Widok jest przepastny i cudny. Przede mną otwiera się wielka Kotlina Żywiecka.

Daleki horyzont zamykają niezbyt wysokie pasma Beskidu Małego, na południu jak zwykle siedzi wysoka , kształtem podobna do Fuji Babia Góra. Dalej Pilsko, Romanka i inne szczyty Beskidu Żywieckiego i gdzieś w dali Tatry czasem widoczne z drogi na Siodło gdy powietrze kryształopodobne a szczyty lodem pokryte i słońce w nich zagra, za mną rozpościera się Beskid Śląski.

W dole wsie rozrzucone jakby na wielkiej makiecie. Niektóre linijnie ułożone wzdłuż linii kolejowej, która biegnie  wzdłuż pasma gór z Bielska Białej do Zwardonia i dalej za granice państwa. Domy jak paciorki nanizane na grzbietach wzniesień , sznureczkach dróg  i wzdłuż strumyków .

Właśnie zalśniło oko Jeziora Żywieckiego- to sztucznie spiętrzony zbiornik na Sole.

Najwyraźniej widzę dużą wieś, która opiera się o zbocze Skrzycznego.

To Godziszka.

W tej wsi urodziła się moja Mama.

W miejscu, gdzie stała chałupa mojego Dziadka- Michała Jakubca  wybudowano w latach 60 ubiegłego wieku duże jasne domy. Są to domy moich kuzynów, dzieci Szczepana jednego z dwóch żyjących dłużej braci mojej Mamy.

Mimo , że miałam wtedy może pięć lat, zapamiętałam ten stary dom rodzinny Mamy- jeszcze tam był .

Chałupa ta, posadowiona przy drodze  jeszcze długo żwirowej do Łodygowic,  za kościołem i małym cmentarzem była duża i przysadzista , zbudowana ze sczerniałych bali drewnianych chyba modrzewiowych . Miała  dwuspadowy dach o dużym (czy małym?- nie wiem jak się ocenia) kącie nachylenia gontowych połaci. W odróżnieniu od stromych tatrzańskich, tutaj budowano domy dwuspadowe oczywiście ale o  bardziej płaskich dachach. Przez niewielkie okienka wpływało maleńkie dzienne światło. Wejście do domu było  niskie, i należało  wielkim krokiem przejść przez bardzo wysoki próg…a dalej była  sień i pomieszczenia po obu stronach i nagle  już nic nie było widać, bo drzwi się zamykały ze skrzypieniem i  ciemność królowała…..ale już zdążyłam wejść do dużej izby po lewej stronie i zawsze stawałam w zachwycie bo pod niskim sufitem, dookolnie zawieszono obrazy święte, skosem, oparte o  sufit i ścianę….migotliwe barwy, dotyk tajemnicy …..trwale w oczach zapisane, choć było to  przed prawie 70 laty….

I teraz , gdy  rozmyślam , stojąc na zboczu Skrzycznego przychodzą  dawne historie ożywione kiedyś  opowieściami mojej Mamy .

      Może jest rok 1900. Właśnie w tej chacie mojego Dziadka rozgrywa się dramat. Jego żona rodzi piąte dziecko . Poród jest trudny  .

Słyszę krzyk rodzącej, potem już tylko słaby jęk i ciszę. Jacyś ludzie wybiegają z domu, Dziadek zaprzęga konie do bryczki i pędzi w dal tratując swoje pola, które kończą się daleko na horyzoncie. Po pewnym czasie przywozi  jakąś kobietę. Wbiegają do domu z nadzieją, przecież ona jest wprawiona w przyjmowaniu porodów. W izbie  pełno krwistych płócien. Na wielkim łożu rodząca, blada i nieprzytomna. Wiejska położna sobie tylko znanymi sposobami wydobywa dziecko. Słychać krzyk zdrowego noworodka. Ulga.

Ale dlaczego mój Dziadek wychodzi przed próg i  patrzy na swoje góry.

Po jego policzku, czerstwym, góralskim, zaprawionym w różnych trudnych sytuacjach, powoli spływa łza. A może on w ogóle nie płacze. Może tylko  zaciska zęby gdy rozpacz rozdziera mu serce i umysł. Nie wiem.

Dookolne góry patrzą na ten ludzki dramat niemo i nieruchomo i obojętnie.

Powroty, zaproszenia….

1

Pozdrowienia z Kotliny Żywieckiej.


 Babia Góra płonie o świcie. Zdjęcie własne.

Ten tekst znalazłam wśród  moich starych artykułów zamieszczonych w portalu MM Gorzów pod nickiem Łuka. Potem zamieszkał w tym blogu- 8 lat temu….to już 8 lat….dziś jest dla mnie dzień leniwy, refleksyjny , rozmarzony, dzień powrotów….

 Od urodzenia mieszkam w Gorzowie.

Są wczesne lata 50 ubiegłego stulecia. Nadchodzą wakacje.

I znowu czekam na wielkie spotkanie, coroczną cudną przygodę.

Oto wyjeżdżamy  w miejsce magiczne.

Tam urodziła się moja Mama…

Żegna nas gorzowski dworzec kolejowy. Nie boimy się przepełnionych pociągów, przesiadek na trasie,  wielkich bagaży. Miejsca nie zawsze wolne w przedziałach czekają. Często jest do dyspozycji miejsce stojące na korytarzu, w wielkim tłoku, zwykle w pobliżu WC. Śpię na jakimś tobole.  I budzę się o świcie, jak zwykle. Tato mówi, jesteśmy  przed Pszczyną. Zrywam się całkowicie wypoczęta i podniecona. Przecież z tego miejsca już widać góry. Moje góry. Tajemnicze, niezmienne od wieków, moje piękne…

Jeszcze jedna przesiadka w Bielsku. Pociąg do Żywca przekracza Bramę Wilkowską i zanurza się w Kotlinie Żywieckiej. Sunie sapiąc wyznaczając żelazne granice   pasma Magurki, które jest  długim łagodnym grzbietem Beskidu Małego.

Potem czeka wujek z parą pięknych koni i wsiadamy do najprawdziwszej  bryczki. Jedziemy  przez łagodne tereny, przez strumyki kamieniste. Wujek rozmawia z końmi. Wykonują jego słowne polecenia. Konie są jego wielką miłością.

 A panorama na całą Kotlinę leży otwarta jak wielka księga.

Jesteśmy u celu.

Jesteśmy we wsi pod Skrzycznem, gdzie rezyduje już inne pasmo górskie-  Beskid Śląski .

 Wracam w to miejsce często. Zawsze z tą samą radością ze spotkania.

Staję na progu chałupy położonej ok. 500 m n.p.m.

Nieomal u stóp rozciąga się wielka przestrzeń otoczona górami z lśniącą linią Jeziora Żywieckiego na linii horyzontu. Góry widziane z tej perspektywy wydają się niewielkie.

 Podziwiam jeszcze jedno, trzecie  ramię górskie obejmujące tę Kotlinę. Jest to Beskid Żywiecki z dostojną, niby prawdziwa baba w zapasce i tak samo chimeryczną Babią Górą. Właśnie we wschodzącym  słońcu  Babia bierze poranną kąpiel… I cała różowa w różowym peniuarze pozuje do zdjęcia…

 Rozmyślam o historii tego miejsca. Ileż ludów  wędrowało tędy z południa na północ.

Ok. 5000 lat temu z ziem nad Dunajem leżących przybyły grupy ludności neolitycznej. Zostały w tej ziemi liczne ich ślady. W III w. p. n. e dotarli tam Celtowie wnosząc umiejętności  obróbki żelaza. Potem kupcy rzymscy wędrowali nad Bałtyk tzw. szlakiem bursztynowym. I wreszcie w VII wieku pojawili się Słowianie. Powstały szlaki solne… Tereny te pamiętają Polskę Piastów, panowanie  niemieckie, własne Państwo Żywieckie, najazdy Szwedzkie, zabory. Pamiętają  licznych  królów polskich i cesarzy pamiętają… Dzieje były zawiłe, długie historie by opowiadać… pozostały liczne ślady dawnych czasów i wielkie tradycje walki o polskość.

 Patrzę na sąsiadujące dwie niewielkie  góry usadowione przed Skrzycznem. Jedna to Niesłychany Groń ( ależ nazwa !) a druga to Palenica. Palenica ma charakterystyczny stożkowaty kształt. Takich Palenic jest w górach sporo. Ponoć na większości z nich zapalano ognie w czasie przemarszu wojsk i w ten sposób przekazywano sobie informacje…

 Zawsze mnie wita i żegna niesamowity  ciekawski kot sąsiadów. Wygląda tak, jakby zakładał maskę wenecką. Czy widział ktoś podobnego kota?

Tutaj wszystko jest inne…

Zaproszenie….

O moich beskidzkich korzeniach było już dużo.

 Dzisiaj postanowiłam zmęczonym czytaniem tekstów oczętom dać wytchnienie.

 I napiszę niewiele , tylko kilka słów

 A właściwie  będą tylko zdjęcia i pozdrowienia ze skraju Kotliny Żywieckiej….

 

nasz domek, skrzyczne.JPG

2005 rok. 500 m.n.p.m. Na obrzeżach Kotliny Żywieckiej właśnie się urodziła nasza chałupka. Skrzyczne w tle, przed nim  od lewej Palenica i Niesłychany Groń…w tej wsi, tylko 100 poniżej  przyszła na świat moja Mama….

 

SAM_5300.JPG

Chałupka już wydoroślała….

SAM_5301.JPG

Widok z ogródka. Jezioro Żywieckie w dole…

 

SAM_5352.JPG

Nasza  ulica Południowa zmierzająca w kierunku Beskidu Małego i Jeziora Żywieckiego.. W dole centrum Godziszki

 

SAM_5361.JPG

Godziszka się zbliża….

 

SAM_5351.JPG

i już bliżej Godziszka, dalej  kościół w Kalnej , Beskid Mały, Jezioro Żywieckie, amputowana Góra Żar….a dalej ok 50 km Wadowice, gdzie JPII….

 

SAM_5346.JPG

Po drodze przybliżony zoomem widok na Beskid Żywiecki, Kościół w Pietrzykowicach, Żywiec i nowa autostrada na południe….

 

SAM_5261.JPG

Gdy wracam, z mgieł właśnie wyłania się Babia Góra i panorama na Beskid Żywiecki, czasem lśnią szczyty  Tatr, ale niestety nigdy nie udało mi się złapać obiektywem..

 

SAM_5362.JPG

Wieczorny powrót do chałupki. Beskid Śląski przede mną. Cudne są zachody słońca za Skalitem i niestrudzeni” wędrowcy” na zboczu.Po lewej niewidoczne Skrzyczne, a obniżenie to przełęcz Siodło wiodąca m.in. do Szczyrku

 

SAM_5268.JPG

I przychodzi taka noc….

 

Pożegnanie z beskidzkimi sarenkami.

PA110132.JPG 

 

 

I przyszła pora pożegnania gór, Kotliny Żywieckiej zatopionej we mgle porannej, oświetlanej wieczornie migoczącymi światełkami na zboczach gór i chałupkami na grzbietach wzniesień dna kotliny.

I pora pożegnania z sarenkami przyszła. Codziennie nas odwiedzały. Wypatrywałam ich o poranku stojąc na tarasie naszej chałupinki . Wybiegały wielkimi susami z pobliskich zarośli, krzewów i drzew ułożonych linijnie wzdłuż strumyczka, który jedynie po ulewnych deszczach napełnia się szumem. Potem stawały w pewnej odległości i patrzyły. Smukłe , delikatne zwiewne, dla mnie były uosobieniem niewinności i powabu. Przed kilkoma dniami  pożegnałam się z nimi. Nie wiem, czy odebrały to pożegnanie, pewnie nie, bo mają swój świat swoje życie…

I tak o sarnach dalej rozmyślam, poczytując w necie, notując ciekawostki.

Sarny ponoć nie mają dobrego wzroku, ale odbiera on ruch otoczenia . Innymi zmysłami  wyczuwają bliskość  człowieka i wtedy pędzą dalej. To jedyna ich obrona przed zagrożeniem. Są narażone ma ataki drapieżników, jak wilki, rysie, niedźwiedzie ale także wałęsające się psy. Oj, widujemy ludzi, którzy nieopodal pól , zarośli i lasów wypuszczają ze smyczy psy. Rozumiem, że one muszą się wybiegać, ale co czują biedne dzikie zwierzątka. Jak bardzo biją ich małe przerażone serca. Szczególnie narażone na ataki są młode, jeszcze niezdolne do szybkiej ucieczki. Jednak łaskawa natura nie dała im jeszcze zapachu i ukryte w zaroślach mają szansę uniknąć zagrożenia. Zrozumieć można , że zwierzęta drapieżne polują. To ich walka o byt, stanowią łańcuch pokarmowy ustanowiony przez przyrodę. Ale  człowiek? Okrutny człowiek  poluje na sarny dla zysku. Dla delikatnego mięsa zwanego sarniną oraz miękkiej skóry służącej do wyrobu zamszu. Nigdy nie jadłam sarniny i jeść nie będę. Chyba w ogóle czas zostać wegetarianinem.  Postanawiam też ,  że żadnych butów ze skóry naturalnej ani zamszowych nigdy nie założę na nogi. Żadnych ciuchów ze skór i zamszu. Nigdy!!!

A moje sarenki nie otrzymały od matki natury żadnej możliwości obrony, tylko uciekać mogą.  Jedynie ucieczka. ….Może dlatego są takie miłe sercu…

Właśnie niedawno, bo w lipcu przeżyły swoje gody. Owoce tej letniej miłości urodzą się w maju lub czerwcu, po 10 miesięcznej ciąży.

 Ciekawostką jest to, że gdy do sarniego zbliżenia dojdzie w listopadzie czy grudniu, ciąża trwa tylko 4,5 miesiąca. A dzieciątko poczęte w lipcu przez ok. 150 dni pozostaje w zahamowanym rozwoju na etapie blastuli. Jest to zjawisko ciąży utajonej, obserwowanej także u dzika, rysia, wilka, borsuka, kuny, jelenia i daniela. Tak długo żyję, a jeszcze tego nie wiedziałam. Więc żyć warto, powtarzam jak zwykle w takich sytuacjach, przy okazji podobnych odkryć…

Ciężarna sarna, czując zbliżanie się porodu, ukrywa się w najbardziej odosobnionych miejscach , gdzie rodzi swoje dzieci.. Nie wiem, gdzie znajduje takie miejsca, zwłaszcza gdy mieszka w pobliżu ludzkich osiedli. Nikt jej nie ochrania, żaden troskliwy tatuś czy może mniej troskliwa, ale ludziom dostępna służba zdrowia. Jest sama ze swoim bólem i lękiem. Jednak nagrodą i radością są jej maleństwa. Bywa, że rodzi się jedno sarnie dzieciątko, ale bywa że dwa lub trzy. Siedzą sobie w ukryciu, a mama podchodzi do nich tylko w porze karmienia, by swoim zapachem nie zwabić drapieżników. Po 2 tygodniach małe już same pojadają zieleninę i wkrótce dołączają do stada . Jednak co najmniej przez rok trzymają się matki. Wtedy jeszcze mają wzdłuż grzbietu i boków ciała kilka rzędów żółtawych lub białawych plam, co pewnie ułatwia mamie ich rozpoznawanie. Po 2- 3 miesiącach zrzucają swoje niemowlęce ciuchy i otrzymują nowe szatki, teraz ich  suknia ma barwę dojrzałej letniej sukni mamy. Potem już dwa razy do roku , wiosną i jesienią podobnie jak rodzice zmieniają garderobę, przedtem gwałtownie liniejąc. I wreszcie jak to w życiu bywa, przychodzi czas ich dojrzałości. Sarnie dwulatki są już zdolne do podejmowania zalotów i rodzenia dzieci.

I tak świat się kręci…

 

Żegnajcie więc dziś moje beskidzkie sarenki, do zobaczenia za rok, jeśli los będzie łaskaw i wyrazi zgodę na przyjazd w te strony ….

 

 

PA120153.JPG

 

 

PA040335.JPG

 

 

sarenki w centrum godziszkai.JPG

.

Beskidzkie widoki.

Kościół w Pietrzykowicach, zoom, widok spod Skrzycznego. …..

Po przybyciu do Godziszki, beskidzkiej wsi gdzie urodziła się Mama wybiegałam  przed dom wuja Szczepana postawiony na miejscu, gdzie była stara rodzinna chałupa i oglądałam , oglądałam, oglądałam. A to mgły wdrapujące się na góry co zwiastowało opady deszczu lub schodzące z gór- na pogodę przyszłą. A to takich jak dziś spadochroniarzy wyskakujących wtedy nie z helikoptera ale z dwupłatowca na dość odległe pola dworskie . A to wieczorne mrugające na zboczu Beskidu Małego pasma światełek znaczących ludzkie siedziby. I pamiętam radość z tego , że upilnowałam momentu,  gdy się zapalały. ….

I wreszcie, to o czym miałam napisać pierwotnie, ale inne opisane powyżej wspomnienia przyszły falą.

O zjawiskowym kościółku w Pietrzykowicach, zda się zawieszonym pod wielkim niebem , lekko osadzonym na  fałdzie wznoszącym się w poprzek Kotliny Żywieckiej. Tam się rozsiadła ta podżywiecka wieś . Niejedna wieś upodobała sobie grzbiety podobnych  sfałdowań. Np. pobliska Lipowa rozciąga się podobnie malując mój podgórski horyzont maleńkimi domkami nanizanymi jak paciorki na grzbiecik wzniesienia. Ale nigdzie i nigdy potem nie widziałam tak położonego kościoła jak ten w Pietrzykowicach, Oglądany z kilkukilometrowej perspektywy wyglądał jak dziecięca kolorowa zabawka. Stale inny. A to tajemnie wypływający z mgły, żeglujący prosto do nieba, a to słońcem ukraszony, wesolutki a czasem poważny i dostojny gdy już słońce szło spać. Codziennie wypatrywałam  jak wygląda, a czasem z godziny na godzinę się zmienia, podobnie jak okoliczne góry…..

 I zostało mi dane oglądać go teraz. I fotografować. Jest, stoi jak dawniej, tak samo urodziwy , zachwycający,  tylko pasemko położonej na estakadach pobliskiej autostrady znaczy krajobraz i przypomina, że do już wiek XXI i nie moje dzieciństwo i nie te czasy, które nie wrócą . I dobrze tak jak jest, dobrze, że były……

Widok ze zbocza Skalitego na Kotlinę Żywiecką . w tle Beskid Mały, Jezioro Żywieckie, u stóp Godziszka …wieś, gdzie urodziła się moja Mama- Stefania Łukaszewicz, z d. Jakubiec…

 

Moje Beskidy…

P8140245.JPG

 

 

 

Jeszcze przesiadka w Bielsku Białej i niebawem już sapał pociąg do Żywca. Ożywiona wielce wypatrywałam Łodygowic. To tutaj wysiadaliśmy, a na dworcu czekał wujek Szczepan i zabierał nas bryczką zaprzężoną w parę pięknych, bardzo zadbanych koni z ozdobami przy uszach. Pędziliśmy dnem Kotliny Żywieckiej, wiatr świszczał, a dookoła wznosiły się góry oddalone, bo Kotlina szeroka, ale majestatycznie zamykające krajobraz. Niezapomniane były małe kamieniste strumyki, które dzielnie pokonywały konie w bród bryczka czasem się niebezpiecznie przechylała, ale to właśnie uwielbiałam…Było, minęło, ale to piękno mam w sobie do dziś i opowiadam, opowiadam, może się powtarzam, ale co tam. Kto chce niech czyta, tak jak ja słuchałam opowieści Mamy, które nawet powtarzane były dla mnie niezwykłe. I tak kręci się świat….Więc wracam do tych lat 50 ubiegłego wieku, moich warkoczyków płowych, zielonych wiecznie zaciekawionych i śmiejących oczu i ciałka spragnionego wiecznego ruchu…

Gdy już byliśmy  zakwaterowani w domu wujostwa biegałam do krów, które patrzyły na mnie swoimi krowimi oczami z rzadka mrugającymi długimi wywiniętymi rzęsami , do długaśnych tłustych świń z zabawnymi maleńkimi przyssanymi do brzucha macior i do dorodnych koni, które na mój widok niespokojnie rżały. A wszystko tonęło w zapachach, które gdy czasem poczuję wędrując Godziszką wciągam z lubością bo to moje dzieciństwo.

 Już kiedyś pisałam, że gdy  Mirek mówi- ale tu śmierdzi patrzę na niego ze zdumieniem- jak to? To przecież najpiękniejszy z zapachów- oborowy, zwierzęcy, jednym słowem cudny. …poza tym zostały we mnie tamte zapachy siana , które dla kogoś, kto nie miał takiego dzieciństwa są miłe, ale obce….

Moje na zawsze Beskidy.

 

Godziszka, wieś, w której urodziła się moja Mama- Stefania Łukaszewicz z d. Jakubiec….ul. Południowa od naszej chałupki……zdj. własne

Jak zwykle stoję na obrzeżach Kotliny Żywieckiej i podziwiam, podziwiam, podziwiam  , wdychając zapachy górskie i klimatów deszczowych, które nastały po niebywałej w tym roku suszy,  oczy nasycam widokami, które nie tylko piękne bardzo, ale też bliskie…to tutaj urodziła się moja Mama…

…i wracam do mojego dzieciństwa dziwiąc się jakie to proste. I nie przeszkadza mi lustro do którego nie zaglądam przewidując co pokaże oraz nogi coraz częściej obolałe i jestem małą dziewczynką z warkoczykami. Może to infantylne co piszę- ale w moim wieku wszystko jest dopuszczalne.

I są lata 50 ubiegłego wieku, właśnie dotarłam z rodzicami z naszego Gorzowa do Łodygowic. Uwielbiałam jazdę pociągami, pomimo tego , że było tłoczno i podróż trwała wiele godzin   z przesiadkami w Krzyżu a potem Bielsku. Zasypiałam od razu gdy ruszał pociąg a to na ławie wagonowej a to na tobołach ulokowanych na korytarzu, gdy miejsc w przedziale nie było. I prosiłam tylko, by mnie obudzono gdy będzie widać góry.

Tak się działo, Tato pilnował i gdy przez sen usłyszałam” już góry”- zrywałam się rześka i szczęśliwa na równe nogi, dopadałam okna i wgapiałam w zachwycie w przesuwający się leniwie widok.

 A tam właśnie z mgły wyłaniały się najprawdziwsze wyniosłe lesiste garbusy , moje Beskidy….

 

Jezioro Żywieckie

Właśnie oglądamy spod naszego domku panoramę Kotliny Żywieckiej. Opasaną Beskidem Żywieckim, Małym i Śląskim. Jezioro Żywieckie  wygląda z góry jak sierpowaty nieomal stale lśniący skrawek wśród gór. Wiktor pyta czy Soła wpływa do tego jeziora, czy jezioro do Soły. On ma niespełna 7 lat i interesują go  różne zjawiska przyrodnicze. Wiry, wulkany trzęsienia ziemi ale także to, skąd kamienie się biorą w tutejszej ziemi i dokąd płynie potok, w którym moczą nogi. Warto było zabrać tu wnuczęta. Wieczorami , tuż przed snem wybiegają na taras by obejrzeć światełka w górach. Może zapamiętają babcię, która im to pokazała. To, co bardzo bardzo kocha

I dla Wiktorka piszę o jeziorze Żywieckim.

Kiedyś Soła była rwącą, niebezpieczną rzeką. Jej wody pobudzone przez ulewne górskie deszcze , mętne i rude porywały mosty, domy i ludzi. Mama opowiadała, że jej kuzynka w takim czasie chciała przejechać bryczką przez tę rzekę. Do ukochanego pędziła co koń wyskoczy. Czekał gdzieś za rzeką, już ślub szykowano. A ona z sercem i głową zajętą tą miłością, nie słuchając starszych, pewna ciężaru bryczki i siły konia wjechała na bezpieczny do tej pory  bród. I nagle porwał ją potężny prąd wody. Walczyła, widzieli to ludzie na brzegu. Nie miała szans z żywiołem . Potem nieżywe konie, bryczkę i tę piękną martwą młodą góralkę znaleziono gdzieś daleko, poniżej….

 I po ponad 50 latach, bo w 1966 roku zrealizowano pomysł, by rzekę ujarzmić. Powstał zbiornik retencyjny koło Żywca, zwany Żywieckim Zbiornikiem Retencyjnym lub Zbiornikiem Wodnym Tresna.  Co przeżywali mieszkańcy zalanych wsi trudno sobie wyobrazić. Były stare wioski Tresna, Zadziel i Stary Żywiec , które znalazły się  na dnie tego sztucznego jeziora. Na zboczach okolicznych gór wybudowano dla nich nowe siedziby, ale tamte, zamieszkiwałe przez ich rodziny z dziada pradziada śpią i swoje sny śnią a nad nimi wielka woda czasem nagle prześwietlona wschodzącym słońcem…

 

O czym szczyrka Żylica.

SAM_7160.JPG

Zdjęcie z  fotografii zawieszonej wśród innych , pięknych, na ścianie kawiarni w Szczyrku ( nazwy nie pomnę , znajduje się przy głównej ulicy nieopodal odbicia do Biłej). Tutaj Żylica jeszcze ma nie uregulowane brzegi…

 

 

 

Gdy już równina mazowiecka przede mną i dudni Warszawa w dali ja jeszcze słyszę jak szczyrka moja Żylica.

Zostało we mnie to pierwsze, jeszcze dziecinne  zakochanie w tej górskiej rzece i trwa, czasem przytłumiane codziennością.

   Ponoć została nazwana Żylicą bo przypominała góralom wielką żyłę  która zbiera wody  źródeł i strumyków wypływających  z Malinowskiej góry i przełęczy Salmopolskiej  na wysokości ponad 900 m.n.p.m. . Jest szeroka jak na swój dość krótki bieg, bo po pokonaniu 23 km  wlewa się do  położonego na poziomie 341 m. n.m. sztucznego zbiornika retencyjnego na Sole zwanego Jeziorem Żywieckim.

Rzeka ta płytka i przejrzysta gdy bezdeszczowo , po nawet niewielkich opadach  natychmiast przybierająca groźny , mętny i rwący wygląd . Potrafi być groźna i kapryśna. Pewnie pamięta gdy wiele szkód wyczyniała w czasie powodzi. W czasach współczesnych , wielokrotnie niszczyła dolny Szczyrk a w czasie największej współczesnej powodzi w tym rejonie, w 1958 roku jej poziom w Rybarzowicach osiągał aż 310 cm, w 1970 roku zniszczyła większość mostów w swej dolinie, uszkodziła most kolejowy w Łodygowicach , rozmyła na szerokość kilkudziesięciu metrów przyczółek betonowego mostu drogowego w Zarzeczu.

Za karę  jej koryto w znacznej części ludziska  uregulowali. W Szczyrku, który od jej szczyrkania został nazwany,  oglądałam betonowe dziurkowane kraciasto kajdany założone na brzegi tej rzeki A ona pomimo zniewolenia nadal   szczyrka sobie wśród gór, bawi się z kamykami które sobie przyniosła,  wytoczyła, wygładziła , oszlifowała i nadała im piękne kształty….

    A na marginesie. O szczyrkaniu dowiedziałam się niedawno. Niezwykłe jest to, że pomimo słusznego już wieku, jeszcze coś potrafi mnie zadziwić. Tak więc żyć warto…..Otóż ostatnio przeczytałam w przewodniku, który od dawna leży na półeczce naszej beskidzkiej chatynki, że górale szczyrkaniem nazywali nieustanną muzykę którą tworzy bystra górska woda wespół z  kamieniami  jej   brzegów i  dna. 

Ale także szczyrkają przygłuszone dudniącogrzechoczące dzwonki zawieszone na szyjach pasących się na halach owiec. …

Owiec już teraz niewiele, może za kilka lat coś się zmieni. Pozostały więc dzwonki sprzedawane w sklepach z pamiątkami i szczyrkanie Żylicy, które mam w pamięci.

Tak więc wśród dalekiego gwaru miejskiego i mazowieckiej melancholijnej równiny wsłuchuję się w dal i słyszę muzykę gór…..

 

 

 

korzystałam z pozycji : Mirosław Barański „Beskid Śląski przewodnik „ Oficyna Wydawnicza „Rewasz”Pruszków, 2007

 

 

P5071780.JPG

 

 

P5071776.JPG

 

 

P5071777.JPG

 

Żylica w pobliskich Szczyrku i mojej Godziszki – Buczkowicach…dawno dawno temu  spławiano drewno z gór tę rzeką do tej miejscowości. zdj własne

 

 

” Tych lat nie odda nikt…”

PA100720.JPG

Ulica Południowa w Godziszce prowadząca w góry, na Siodło, Skrzyczne, Skalite….

 

 

 

Dzisiaj Irena Santor śpiewa w mojej głowie: „Tych lat nie odda nikt”….

     A ja wcale nie chcę, by ktoś oddał mi tamte lata. Lata dzieciństwa.

Bo one były, piękne, wonne, pełne utrwalonych w pamięci obrazów i smaków. Były tak piękne, że powtórka nie jest potrzebna.

Zresztą one są. Utrwalone w mojej pamięci, pisaniu, zdjęciach widzianych kiedyś oczami dziecka pejzaży. Pejzaży  stworzonych z gór, mgieł , chmur , wioseczek z maleńkimi domkami nanizanymi na grzbiety sfałdowań dna Kotliny Żywickiej, zawieszonych gdzieś na zboczach z łyskającymi nocnymi światełkami, gdzie ludzie podobnie jak przed wielu laty toczą swoją ziemską dolę.

Zdjęcia tych widoków takich samych jak kiedyś,  wykonuję teraz. Mam takie szczęście, że dożyłam czasów kiedy technika popędziła do przodu i w kieszeni czeka czujnie aparat cyfrowy z niewielkim wprawdzie zoomem  i możliwością oglądania fotografii na gorąco . Aparat fotograficzny  z mojego dzieciństwa i młodości to zawieszona na szyi mojego Taty Zorka a potem Verra . Sprzęt ten z czułością i nabożeństwem nieomal, pielęgnowany przez właściciela, z wkładanymi filmami i całą czarodziejską procedurą wywoływania którą obserwowałam w naszej zaciemnionej specjalnie gorzowskiej łazience mieszkania  przy dawnej ulicy Nowotki a teraz Orląt Lwowskich. Mój Czarodziej- tata pracował a ja z zapartym tchem obserwowałam moment kiedy na papierze zanurzonym w płynie płaskiej kuwety stopniowo pojawia się obraz. To były cudowne magiczne chwile….

 ….może kiedyś moje dzieci, wnuki czy nawet prawnuki zapamiętają to co im pokazałam, o czym opowiadałam,  poczytają to co piszę, obejrzą zdjęcia.

A jeśli to nie przetrwa, to po prostu tutaj wrócą i znajdą ślady Beskidzkich prapradziadków, Stefki Łukaszewicz z domu  Jakubiec ( tych od Kruczków, jak tutaj się mówi) urodzonej w Godziszce.

I tak jak my teraz staną na wznoszącym się tu zboczu góry  i będą patrzyli na całą  Kotlinę Żywiecką, prawie taką jak kiedyś, i góry i mgły i wioseczki na horyzoncie i światełka zapalające się na górach…i wtedy wrócimy….

 

 

P5021549.JPG

 

w dali Beskid Żywiecki- Pilsko, Romanka i po lewej zarys zbocza Babiej Góry…domki Lipowej nanizane na sfałdowanie Kotliny Żywieckiej…

 

 

Babia.JPG

Babia Góra…widok ze zbocza Skalitego…

 

P5071731.JPG

Widok ze zbocza Skalitego…wioski u stóp – Godziszka, Słotwina, Lipowa…

 

P5071730.JPG

Zdjęcie jeszcze wiosenne- Widok ze zbocza Skalitego- Jezioro Żywieckie w dali, Godziszka u stóp….

 

PA040343.JPG

Zdjęcie jw. z większym zoomem…

 

 

 

SAM_7046.JPG

Kościół w Pietrzykowicach( pod Żywcem)…autostrada w budowie…znak czasów…