Z ekspozycji u Ewy
Moja wystawa w pokoiku hotelowym w Nagoi
Dzisiaj świt zajął mnie myśleniem o czym innym. Korzystając z pięknej pogody, łapiemy chwilę nad Bugiem. Połaziłam po lesie, który jeszcze śpi, krokusiki pozdrowiłam i przylaszczki i fiołki i znowu wróciłam do Japonii….Jednak przyciąganie komputera i wspomnień jest silniejsze od człeka. Więc zasiadłam w lodowatym pokoiku i oto jestem…..
Na zakończenie opowieści z Japonii nie można wspomnieć o prezentach.
Gdziekolwiek byłyśmy, zawsze przywoziłyśmy drobiazgi dla najbliższych , raczej symboliczne, ale sprawiało nam wielką przyjemność wybieranie i kupowanie . Od pierwszego dnia , gdy coś nam się spodobało i miało godziwą cenę lądowało w naszych torbach, które targałyśmy na zajęcia i wycieczki by wieczorem delektować się każdym nowym nabytkiem.
Tym bardziej cieszyły japońskie pamiątki . W Kraju Kwitnącej Wiśni jest przesympatyczny chociaż czasem wydawało się nawet, że przesadzony, zwyczaj bardzo starannego pakowania najdrobniejszego nawet zakupu. Zwykle przed wyjściem ze sklepu znajdowała się oddzielna lada, za którą stała zawsze uśmiechnięta pani . Uśmiech w sklepie jest tu obowiązkowy. Gdzie te nasze naburmuszone zwykle ekspedientki, które nie zawsze słyszą o co prosimy. Już i tak wiele się i u nas zmieniło w tym względzie, ale do Japonii jeszcze długa droga.
Tak więc owa uśmiechnięta Japonka odbierała od nas zakupione drobiazgi, pakując każdy oddzielnie w piękny kolorowy papier i starannie zawiązując kokardkę dobranej kolorystycznie wstążeczki nie zapominając o naklejeniu nalepeczki okolicznościowej. W naszym przypadku na nalepeczce figurowała gałązka kwitnącej wiśni, bo właśnie była ta pora. Ze zdumieniem zauważyłyśmy, że tak samo pakowano nie tylko kartki pocztowe, które nabyłyśmy ale też osobno znaczki pocztowe….
Szkoda, że nie zrobiłyśmy zdjęć tych pakuneczków. Ale cóż, nie ma co płakać, mleko się rozlało.
Kupowane drobiazgi nosiłyśmy z torbach przez cały dzień , by po wieczornym powrocie do hotelu, nawet gdy nogi nam wrastały w przysłowiowe cztery litery ostatkiem sił zająć się oglądaniem tego, co kupiłyśmy. To już był taki nasz rytuał. Miałyśmy już taki zwyczaj, by tworzyć niewielkie wystawy z prezentów które kupowałyśmy . Codziennie przybywało szczegółów które cieszyły oczy. W ten sposób oswajałyśmy skromny pusty schludny i obcy pokój hotelowy. W efekcie tworzył się intymny nasz tylko nasz taki prawie domowy nastrój…
Oczywiście Japonia obfitowała w różne ciekawostki którymi chciałyśmy się dzielić z naszymi najbliższymi. I w ten sposób na mojej wystawie znalazły się drewniane japonki na koturnie ( ocalały u Ewy ), puste tabliczki na modlitwy tu wieszane przed świątynią shinto a w domu zupełnie nieprzydatne, już dawno zagubione przez wnuczki ; breloczki, które sobie wiszą w mojej kuchni i codziennie mogę sobie oglądać . Są śliczne te ciupkie Japoneczki. Także przetrwały u mnie jeszcze nie rozpakowane pałeczki z pięknym malunkiem , ozdobne dwie torebeczki dla pary zakochanych czy świeżo poślubionych. Do nich należało włożyć karteczkę z prośbą do bóstwa i zawiesić przed świątynią. Przywiozłam je do mojego domku. Użytku z nich już nie zrobię, ale są … Przypomniałam sobie teraz o palczastych skarpetkach. Takie widziałam po raz pierwszy właśnie w Japonii. Myślałam wtedy, że to taka moda, ale teraz, gdy paluchy wiek koślawi doceniłam tamte skarpetki. Przecież pakowanie każdego palca stopy oddzielnie to nie tylko izolacja zapobiegająca jakimś schorzeniom grzybiczym możliwym przy poceniu stóp, ale też bolesnemu ocieraniu palca o palec. Tamte skarpetki gdzieś poszły w siną dal, zresztą były kupione dla córek. A teraz ja paraduję w podobnych, bo na moją prośbę zięć zakupił takowe w Internecie….i jest fajnie.
W Japonii zobaczyłam po raz pierwszy nie tylko palczaste skarpetki, ale ze zdumieniem obserwowałam obuwie Japonek. Zupełnie suchymi bezdeszczowymi ulicami często widywałyśmy Japonki w krótkich kaloszach z wyodrębnionym dużym palcem stopy. Wydawało się to wtedy nawet zabawne, ale przydałyby się teraz takie, przydały. Jednak do nas ta praktyczna moda nie dotarła i ciekawe, czy kiedyś dotrze….ponoć mają też buty do biegania pięciopalczaste, które zobaczyłam teraz w necie.
Aż nadszedł dzień wyjazdu. Przedtem należało wykonać dokumentację zdjęciową i ostatecznie zwinąć naszą wystawę, prezenty upchnąć w walizkach pożegnać nasz przyjazny hotelik i powędrować do metra….
potem było lotnisko, tym razem lot nad Koreą Mongolią( przedtem nad Syberią, co już opisałam ) , by pokonać krzywiznę ziemi i skrócić tor lotu. I niebawem witał Frankfurt nad Menem a potem Warszawa, która czekała z utęsknieniem a raczej czekały nasze dzieciaki no i mężowie
A nam pozostał ten japoński sen….