A może leżą tutaj Szczęściarze ????

Przeglądam moje stare blogowe pisanie. W listopadzie 2013 r. , przejęta zwiedzaniem opisanego poniżej miejsca zamieściłam tak wpis….. może już nikt nie pamięta tamtego czasu…. Ocalić pamięć….

Cmentarz żydowski w Otwocku.

Największy na Mazowszu cmentarz żydowski znajduje się w  odległości ok. 25 km od centrum Warszawy, w Otwocku a właściwie w obecnych granicach administracyjnych Karczewia. Jest położony  w lesie sosnowym przeciętym ulicami Andriolliego (m. in. projektanta miejscowych domów i twórcę stylu nazwanego przez K.I. Gałczyńskiego- świdermajer) a ul . Czerwonej Drogi ( wyłożonej gruzem ze zburzonej Warszawy ) .

Kirkut  został założony w XIX wieku. Chowano tam przede wszystkim zmarłych w miejscowych szpitalach i sanatoriach p/gruźliczych.

Chorzy przybywali tu na leczenie nawet z dalekich zakątków Polski, wierząc w cudowną moc klimatu . Gdy umierali, zgodnie z tradycją żydowską , tego samego dnia musieli być złożeni w grobie. Jeżeli mieszkali daleko, nie można było transportować ciał i grzebano je na tutaj.

II wojnę światową cmentarz przetrwał w całkiem niezłym stanie.

Jednak w latach powojennych stał opuszczony, dewastowany , zabierano stamtąd macewy , które ponoć po zlikwidowaniu żydowskich napisów przerabiano na kamienie nagrobne cmentarzy katolickich. Wiele grobów rozkopano a wydobyte kości odsprzedawano studentom medycyny .

A może śpią tutaj szczęściarze …..

 Anno, Polu, Felicjo, Stefanjo urodziłaś się w takim dobrym ciepłym domu. Od chwili przyjścia na świat byłaś właściwie szczęściarą. Twój Bóg wybrał dla  ciebie wygodne  miejsce, bo chyba nie byłaś dzieckiem żydowskiej błotnistej biedoty, której nie byłoby stać  na leczenie daleko od domu. Wówczas pewnie nigdy by ciebie tutaj nie przywieźli ,  nie zobaczyłabyś tych pięknych podotwockich lasów. .

Rosnąc w dobrobycie, oglądałaś  spokojnie  jak płoną światła menory i dzieliłaś się sabatową chałką z rodzeństwem. Czasami Twojej mamie  śmiesznie przekrzywiała się peruka na głowie. Nie zastanawiałaś się nad tym, że ma ogoloną głowę. Przyjmowałaś swoje życie i głęboką tradycję jako rzecz zwykłą. Baraszkowałaś z rodzeństwem w letnim czasie, gdy zawozili cię na letnisko. Niewiele dzieci polskich miało takie wakacje a tym bardziej dzieci biedoty twojego narodu. Tak więc byłaś wyróżniona wśród rówieśników . Może kiedyś umierał w twoim domu jakiś młody człowiek,  ale odbywało się to dyskretnie, nie byłaś bezpośrednim świadkiem żadnej rodzinnej  tragedii. Ubierano ciebie w  ładne szatki, a  w domu stół  i kredens był pełen smakołyków . Jednym słowem niczego ci nie brakowało .

     I przyszedł taki poranek , kiedy się poczułaś jakoś inaczej niż zwykle. Wstałaś z łóżka lepka od potu i nawet pościel była mokra. Ale pomyślałaś, że przecież upalny wieczór był i noc gorąca. I tylko nie wiadomo  dlaczego mama z zaniepokojeniem oglądała  twoją poduszkę. Potem mierzyli ci temperaturę i kręcili głowami. Przecież ty się czułaś właściwie dobrze, byłaś podniecona, ożywiona a nawet przychodziły do ciebie takie dziwne sny,  nasączone tajemniczą seksualnością, jeszcze ci nieznaną w realu. Czasami kaszlałaś,  ale na wiosnę przecież zdarzały się przeziębienia. Kiedyś , gdy tak sobie kaszlałaś coś dziwnego wyplułaś i wówczas zauważyłaś krew na chustce, którą ocierałaś usta . Pewnie pomyślałaś, że to krwawienie z rany po wyrwanym zębie. Słodki smak w ustach przecież był ci już znany….

     Odwiedzał ciebie twój ukochany pan doktor , delikatnie badał, a potem zamykał się z rodzicami w drugim pokoju.

Zostawałaś w łóżku z ciekawą książką, bo uwielbiałaś czytać a teraz trafiła ci się taka niepowtarzalna okazja, bo miałaś dużo czasu na lektury…

     A potem wieźli ciebie bladą z zapalającym się rumieńcem na policzkach na letnisko, jak mówili. Znałaś takie wyjazdy, tylko jeszcze nigdy nie byłaś w tej okolicy, w podwarszawskich lasach. Podróż była długa, bo twoi wybrali to odległe miejsce, twierdząc, że jest dla ciebie najlepsze.

Cieszyłaś się na zmianę w swoim życiu, przecież lubiłaś podróże. Nie mogłaś zrozumieć smuty rodziców , ich badawczych , pełnych niepokoju spojrzeń.

Może tak nie było, bo ty już wiedziałaś . Wiedziałaś, że jesteś bardzo chora. I wiedziałaś, że to  gruźlica.

Ale myślenie o złym końcu w twoim wieku było tak dalekie i tak nieprawdopodobne, że go w ogóle nie było.

Tylko te twoje nienaturalnie błyszczące oczy. Oczy , które  im, twoim rodzicom mówiły, że ich dziecko jest bardzo chore. Z tych oczu czytali chorobę i widzieli w nich czającą się śmierć. Ale odpędzali od siebie takie  myśli , bo mieli wiarę w to miejsce i lekarskie cuda. Ta wiara podstępnie ofiarowywała im różowe okulary nadziei.

Witałaś się z radością z tą krainę piasków i pięknych lasów sosnowych . Potem pobiegałaś do swojego domku, który czekał letniskowo obiecując nieznane ci jeszcze rozrywki. Wszystko ci się podobało , i pokój ozdobiony kwiatami  i łóżko nakryte barwną kapą. Bez żalu żegnałaś się z rodziną wydobywając swój najpiękniejszy uśmiech z oczu ciemnych a jednak już  lękliwych zmęczonych wiecznym kaszlem . Łapczywie wchłaniałaś tutejsze żywiczne suche i lekkie powietrze, jak dobrze się czułaś, gdy wpadało do twoich biednych chorych płuc  ….

Może nie zdążyli  ciebie więcej zobaczyć żywej. Odeszłaś jakiejś nocy pozornie cicho i niepostrzeżenie.

 A może oni , twoi rodzice czy bracia, byli przy tobie , trzymali za rękę i przeprowadzali przez ciemną rzekę na  jaśniejący na horyzoncie drugi brzeg tego nieznanego nam innego świata.

Pożegnali ciebie tak jak przystało na prawdziwą dziewczynę z żydowskim rodowodem. Musiałaś spocząć tutaj gdzie ostatecznie zamknęłaś oczy, w tej ziemi, gdyż pochówek  był konieczny w ciągu tej samej doby od odejścia. Nie wróciłaś do swojej rodzinnej miejscowości, ale wcale tym się nie przejmowałaś, bo zdążyłaś polubić te strony.

Zostałaś pod sosnami, które kochałaś , w towarzystwie  kamienia, na którym napisano, że byłaś – Anną,  Polą, Felicją czy Stefanją.

Zostałaś opłakana jak należy, pożegnana czule.

Może twoi bliscy czasami ciebie odwiedzali z nieodmiennym smutkiem . W domu wspominali ciebie miłą zwiewną teraz już nieobecną.

Oni jeszcze nie wiedzieli, że to właśnie ciebie wyróżnił  los . Pewnie, że byłaś za młoda na odejście, chorowałaś, ale zabrałaś tam, w zaświaty ich czułe pożegnanie….

       Bo po latach nadeszła fala brunatnego  oceanu, bezwzględna, zachłanna i zagarnęła cały twój , wasz świat  …. było getto, Treblinka, Oświęcim, brud wagonów towarowych wiozących ufnych jeszcze Żydów do jakiegoś miejsca na ziemi, gdzie ponoć miało się żyć lepiej … a potem  dusze twoich bliskich opuszczały ciała przez wysokie kominy , odpływały w niebo gdzie ponoć wolność i sprawiedliwość tylko. Nikt po nich nie płakał, nie żegnał  a  szczątki spopielone zmył z powierzchni ziemi ciepły wiosenny litościwy deszcz. Spoczęły w  ziemi bez  uroczystego  tradycyjnego pochówku ….

Ominęło ciebie to , dziewczyno, więc nie płacz, a się ciesz pod otwockim słońcem.

Niedawno znaleziono twój cmentarz, zarośnięty wielkimi krzewami, ukryty przed oczami ludzi, uporządkowano nieco i czasami ktoś przybywa w to miejsce pochylając się z zadumą nad twoim nagrobkiem – i czyta Anna, Pola, Felicja, Stefanja tu leży, kochana kiedyś opłakana i pożegnana.

Chciałoby się rzec że leży tutaj prawdziwa szczęściara  … .ale nie można, bo oczy wilgotne i niespokojny wiatr wielki w sosnach i serce przerażone powagą ogromu tego miejsca  …

Miasto naznaczone.


Opowieść to chaotyczna ale pisana sercem ….

Tę noc pamiętam jakby zdarzyła się wczoraj

Czuwanie przy łóżku męża w zielonym Aninie

Zaproszenie na kawę nocną, w maleńkiej przerwie całodobowej pracy naczyniówki.

Rozmowa w mroku. Nagle o tym, gdzie mieszka. Mówi, dotychczas przy Anielewicza,  nie mogę przebywać z duchami, nie pozwalają mi spać albo mam koszmarne sny,  wyprowadzam się.

Ja uszy nadstawiam, jest ktoś, kto tak samo czuje jak ja.

Dr K. który walczył dzielnie z naczyniami wieńcowymi nie tylko nam bliskimi.

Twardziel

Nieustraszony w pracy

Zdecydowany

Dr K. czuje duchy getta , dawnego, ale stale obecnego wśród nas

Żydów nie poznaliśmy, ale ich cierpienie jest wokół

Dawne, nieme

Domy Muranowa na wzniesieniach, jak mawiał śp. Nasz Wielki Przyjaciel, prof. Witold Ramotowski, który uczestniczył w odbudowie,  bo wtedy wszyscy tak, poza pracą lekarza, odgruzowywał to miasto zda się umarłe, widział, jak domy budowano ze zmielonych na miejscu starych cegłach i tu  odtwarzanych. Gruzów nie dało się usunąć, zasypano piwnice, w których zostały niepoliczalne może ciała obumarłe już, zasypano pamięć, wzniesienia – to ich groby na których zakwitło nowe życie. Nowi mieszkańcy nie wiedzą o tym, kochają się, rodzą i umierają a może wiedzą , ale nie czują nic , może…zawsze jest kolejne może….

Dr K. wie i czuje

Ja też

Tramwaj zgrzytając w tych latach niemiłosiernie, gna przez obecną ulicę JP II, wtedy Marchlewskiego. Opuszczam Żoliborz, gdzie wejście do kanałów , tamtędy na Starówkę Powstańcy Warszawscy, kwiat inteligencji,  który odszedł nie zostawiając następców.

Po lewej Pawiak, resztki jednego pawilonu i bramy, jeszcze wtedy zielone drzewo, patrzyłam jak umiera. Teraz metalowe z obciętymi kikutami gałęzi. Widzę tamto, zielone, które wszystko pamiętało. Po prawej głaz- tu był Pawiak kobiecy. I wesołe domy Muranowa po obu stronach, na niewielkich linijnych wzniesieniach…..

Wysiadam przy Siennej. Tu mój szpital już nieistniejący ze swoją pamięcią wszystkiego – dawnych lekarzy z Korczakiem, wykształconych co najmniej w Berlinie, reżim sanitarny i zwyczajowy – bo dzieci odbierane w Izbie Przyjęć rodzicom już ich nie mogą oglądać czasem przez długie tygodnie hospitalizacji. Wszędzie duchy tamtych, biednych dzieci żydowskich,  dla których bogaci Berson i Bauman zafundowali ten szpital, dzieci getta, którym dr  Alina Blady- Szwajgier  podaje morfinę, bo była zawsze wtedy , by zasnęły śniąc o kolorowym dzieciństwie ulicznym . Umierają przed dniem wyjazdu do Treblinki. Lekarka uratowana z getta przez litościwą duszę zza muru, wyjeżdża z pamięcią tego co zrobiła do Szczecina, gdzie długo leczy polskie dzieci. Pisze książkę I nic więcej nie pamiętam  zgodnie z sugestią przyjaciela- Marka Edelmana , by opowiedzieć a może się oczyścić…. Czytamy, a wokół tłoczą się przezroczyste , mgliste tragiczne duchy …

https://www.jhi.pl/blog/2016-07-13-adina-blady-szwajger-i-jej-nadludzka-medycyna

Kutno, ach Kutno ( 2 )

Oto kolejny list od Oli, bo na raty opisuje swoje wrażenia z podróży, ujmując je w zgrabne opowieści.  Ucieszyła się, że wrzuciłam tu jej poprzedni- oznajmiając z radością – niech ludziska poznają to miasto a mój mail niech żyje swoim życiem….

Oto przecudny Hotel- Dworek, nieomal w centrum Kutna, przeniesiony przed dwoma wiekami z miejscowości pod miastem.

Zdjęcie trochę źle ustawione, bo Dworek nieco przechylony, ale należy go oglądać pochylając głowę w prawo 🙂

Kochana Zośku!

Kontynuuję moją opowieść o pobycie w Kutnie. O okolicznościach i przyczynach dlaczego tam się znaleźliśmy, pisałam w poprzednim e-liście.

Tak więc gdy po wymoczeniu gnatów w Inowrocławskiej solance-  Jacek postanowił tam zawitać, zgodziłam się od razu- nie dlatego, że jestem spolegliwa- zresztą mnie znasz, ale coś nagle we mnie drgnęło- może to już niewidzialne kutnowskie prądy zadziałały tak silnie ?

Głupotki piszę, wybacz.

Od razu więc  zabrałam się za poszukiwanie miejsca na nocleg.

Nocleg zabrzmiało byle jak- bo nocleg okazał się wydarzeniem epokowym, bo nie był zwykły nocleg hotelowy, ale przebywanie w zaczarowanym XIX wiecznym świecie . Jak wiesz, bardzo lubię wybierać Hotele, nawet gdy w końcu do nich nie dotrę, kocham planowanie i wybieranie . Spośród różnych proponowanych przez booking.- tak tak Zośku- potrafię się posługiwać tą aplikacją ( czy jak to nazwać) …wybrałam Hotel, który  nazywa się Dworek- po prostu Dworek. Cudnie to zabrzmiało- zwyczajnie, nie pompatycznie czy obco- zapachniało starą Polską !

Jacek od razu „ kupił” mój pomysł. Zresztą przez tyle lat wspólnych już wie, że jak coś wybiorę to jest najciekawsze ,  najlepsze, bo mam do tego nosa . Zabukowałam więc tam pobyt i ruszyliśmy w dalszą drogę .

Więc mijając wspomniany  już Park Traugutta, nasz pojazd z gracją niebywale lekką jak na wiekowy samochód wspiął się dzielnie jeszcze wyżej, mijając osiedle Staszica z czteropiętrowymi pudełkami ( jak dobrze, że nie bardzo wysokimi blokowiskami jakich w innych miastach wiele ) i tuż za zielenią i ogrodzeniem  Jacek  wypatrzył nasz Dworek. Och dlaczego nie ja, a uważam siebie z osobę nadzwyczaj bystrą- jak widać niesłusznie J , no niestety to  Jacek  zauważył i zawołał ooo Dworek ( czym dostałam po nosie)  prostując się nad kierownicą- wiesz jak on jeździ- z powodu swojego krótkiego widzenia albo długości ciała, składa się jak scyzoryk , kolana ma na wysokości uszu a głowę tuż nad kierownicą- wi w tej oto pozycji  wypatrzył prawdziwy, najprawdziwszy Dworek. Otwarta brama na oścież zapraszała , klomb okrągły z podjazdem kolistym witał a  Dworek nieco senny drzemał w tle – wszystko to sprawiło, że poczułam się jakbym wjeżdżała nie naszą wysłużoną Skodą, z Jackiem złożonym jak scyzoryk  a karetą zaprzęgniętą w dwa kare konie ze stangretem w liberii na koźle ….cdn.

Jak zwykle pozdrawiamy Was i planujemy nową wycieczkę po Polsce- może wybierzemy się razem ?

Ola i Jacek

 

 

 

Jest taka droga w podwarszawskim lesie – Czerwona Droga .

Któregoś dnia moja śródborowska rodzinka zaproponowała kolejną wycieczkę. Naturalnie się zgodziłam, bo dużo wiedzą i zawsze coś ciekawego pokażą. Tym razem było podobnie. Mazowiecki Park Krajobrazowy nie tylko jest piękny i urozmaicony, bujny, z wiekowymi sosnami o przedziwnych kształtach ,  wydmami , bagnami, oczkami wodnymi i meandrującymi strumykami, ale też ukrywa wiele tajemnic. To wymarzony teren do spacerów i poznawania świata.

Tym razem powędrowaliśmy ze stacji kolejowej Śródborów przez sosnowe bory prześwietlane słońcem i dalej brzegiem rezerwatu „ Pogorzelski Mszar” , przekroczyliśmy  meandrującą Pogorzelską Strugę docierając na Czerwoną Drogę , obejrzawszy po drodze schrony i wylądowaliśmy w ośrodku edukacyjno- muzealnym „Baza Torfy”

 

I po tej wycieczce  przed laty,  jako Łuka napisałam w nieistniejącym portalu MM Gorzów (o którym już ode mnie słyszeliście) o Czerwonej Drodze ….miejscu dla mnie najbardziej magicznym

 

 

 czerw droga 4.JPG

 

 

z ruin warszawy.JPG

Na poboczu Czerwonej Drogi znalazłam  fragment muru , innych nie było. Czy faktycznie z Warszawy? Jeśli tak, to czy z 1940 roku czy z 1944?

 

 

 

Jest taka droga w podwarszawskim lesie – Czerwona Droga .

 

Ukryta w lasach otwockich . Piękna groźna i tragiczna. Czerwona od cegły domów zniszczonej  Warszawy i od krwi mordowanego świata .

 

 

Pociąg  wolno opuszcza  Warszawę. Zostawiam to miasto , którego miało nie być .  Wzniesione na ruinach. Żywe, tętniące , oszpecone złą i przypadkową architekturą. Ale jest piękne , trochę moje .

Jadę na wschód .Jeszcze Wisła niesforna leniwa i wielka. Potem kolejne stare stacje kolejowe. I sosny ogromne , brzozy wiekowe.

Wypatruję  ocalałych nielicznych już  drewnianych domów . Wszystkie są w niepowtarzalnym bo pomieszanym stylu nazwanym przez  Gałczyńskiego świdermajer. To Andriolli takie zaplanował, biorąc najciekawsze wg niego elementy architektury  szwajcarskiej, schronisk alpejskich i  podmoskiewskich dacz.

 

Za Otwockiem Śródborów.

Tutaj wysiadam. Idę w głąb Mazowieckiego Parku Narodowego. Jestem sama z moimi myślami. Wiem, że niedługo pokaże się niezwykła Czerwona Droga. Już jest. Bardziej czerwona niż na zdjęciach. Siadam na brzegu tej drogi.

Wyjmuję przewodnik i czytam.

 

 

Droga prowadzi do części tzw. Przedmościa Warszawskiego ( Bruckenkopf Warschau). Jeszcze można obejrzeć pozostałości fortyfikacji . Tak, tak widziałam….

Ich historia sięga wczesnych lat wieku XIX. Myśl utworzenia linii obronnej Warszawy powstała w głowach Rosjan.

W roku 1823 rozpoczęli i do 1915 roku prowadzili  budowę  Warszawskiego Obszaru Warownego.  Początkowo w widłach Wisły i Narwi wzniesiono  twierdze Modlin, Warszawa, Zegrze a następnie, ok. 1890 r. zdecydowano tworzyć linię fortów i umocnień polowych na wschód od Warszawy .

W sierpniu 1915 roku Niemcy zajęli ten rejon i nadal fortyfikowali do 1918 roku , przygotowując się do obrony Warszawy ze wschodu. Niemieckie dowództwo wróciło do rosyjskiej  koncepcji ufortyfikowania wschodniego przedpola stolicy w oparciu o naturalne przeszkody terenowe, lokalne wzniesienia i dolinki zabagnionych . Zamiast ciężkich  fortów zdecydowano  wznieść liczne niewielkie schrony oraz silnie rozbudowane pozycje polowe. Wybudowaną nowoczesną linię obronną nazwano Bruckenkopf Warschau ( Przedmoście Warszawskie .)

Potem nastała Polska, nasza, cudem odrodzona. W 1919 polskie dowództwo zezwalało o na rozbiórkę umocnień niemieckich.

Jednak w 1920 r. wobec zbliżającej się armii bolszewickiej przystąpiono do prowizorycznej odbudowy.

W dniach 13-17. VIII 1920 roku  ufortyfikowanego odcinka „Wiązowna” bronili przed bolszewikami żołnierze 15 DP gen. Władysława Junga.  Dawne linie umocnień niemieckich pokrywały się z 2 linią obrony Warszawy wyznaczoną 5.08.1920 roku przez gen Franciszka Latinika. Odegrały  znaczną rolę w czasie Bitwy Warszawskiej . Umocnienia te powstrzymały napór Armii Czerwonej, chociaż w rejonie Radzymina zostały przełamane. Obroniony został fort w Beniaminowie a z linii schronów pod Wiązowną atakowała w kierunku wschodnim polska 15 DP.

W 1921 roku , w Rydze podpisano traktat pokojowy z Rosją i przystąpiono do ostatecznej rozbiórki umocnień.

 

W czasie II wojny światowej, w latach 1940-41 niemieckie wojska ponownie przystąpiły do odbudowy Przedmościa Warszawskiego na gruzach umocnień z I wojny światowej.

Jesienią 1940 roku przygotowywano drogi dojazdowe , budowano rowy strzeleckie , zapory przeciwczołgowe i p/piechocie oraz wzmacniano schrony żelbetowe. Do pracy zmuszano okoliczną ludność, a szczególnie Żydów.

W maju 1941 roku wstrzymano budowę, koncentrując się na przygotowaniu ataku na ZSRR.

Dopiero w VI i VII 1944 saperzy , jednostki wartownicze i spędzeni cywile pospiesznie przygotowywali Przedmoście do obrony. Szczególnie uwzględniano  obronę linii kolejowej Warszawa- Lublin, po której jako ruchoma bateria kursował pociąg pancerny.

Cegłą z gruzów Warszawy utwardzano stare trakty Gliniane- Karczew, Okoły- Otwock Wielki. Do dziś pozostałości tych dróg w Lasach Otwockich nazywane są „ ceglankami” lub Czerwonymi Drogami.

Do czasu nadejścia Rosjan Niemcy nie zdążyli przygotować  całej linii do obrony.

 W końcu lipca 1944 roku  wojska wchodzące w skład 1 Frontu Białoruskiego właśnie tutaj przełamały linię frontu .

Podczas walk o południową  część Przedmościa Warszawskiego dostał się   do niewoli gen Frank. Załamało się prawe skrzydło 9 Armii Niemieckiej. Stracili pociąg pancerny…

 

Obecnie pozostały, najlepiej zachowane fragmenty umocnień w rejonie Dąbrowickiej Góry, na szczycie której znajduje się ciężki schron  obserwacyjny typu 120a( Regelbau 120 a). Ma wymiary 14×11,5 m.. Jest jednym z najcięższych obiektów wybudowanych przez Niemców na Przedmościu Warszawskim. Grubość jego ścian stropów wzmocnionych belkami stalowymi wynosi 2 m. …

 

 

 

Zamykam książkę. Dużo tej historii. No cóż mamy to nieszczęście mieszkać na szlakach które odwiecznie przemierzały różne wojska. Czy tego chcieliśmy czy raczej nie, byliśmy deptani…

 

czer dr.JPG

Czerwona Droga jak krzyż…..

 

 

Jest cisza. Nadal siedzę przy Czerwonej Drodze.

I słychać szum. Nie wybudzam się z zadumy.

Bo widzę ludzi w mundurach, słowa rosyjskie, niemieckie i polskie. Mnożą się obrazy , daty, historia przepływa obok.

A przede mną Czerwona Droga .

Z wilgotnej dusznej mgły wyłaniają się  furmanki.

Całe rzeki wolno płynących furmanek.

Czarne poskręcane włosy , ostre długie nosy i  oczy furmanów z zapamiętanym obrazem płonącej Warszawy. I ludzi podobnych z łopatami na wozach też widzę.

Jadą wolno.

Na wozach mają swoje serca złamane klęską, poniżeniem i cegły czerwone . Cegły starej nieistniejącej Warszawy i ludzkie wśród nich szczątki.

Ich świat się kończy.

 

 

 

Brody Żarskie jak ze snu

 

 

Zdjęcie0194.jpg

Pałac w Brodach Żarskich w 2015 roku. W 1955 oglądaliśmy ruiny, które teraz uzupełniono cegłami. Można sobie wyobrazić jak wyglądały, tylko ” odrzucić” cegły….

P5310578.JPG

Nasz dawny dom kolonijny, teraz hotel.

BrodyNet.jpg

Wytworne wnętrze obecnego hotelu. Chodziłyśmy po taaaaakich  schodach , no trochę bardziej sfatygowanych. Było cudnie i wytwornie…zdj. z Wikipedii.

 

Był Gorzów,  poniemieckie miasto , które stało się  naszym miejscem urodzenia i zajęło na stałe najcieplejsze miejsce w sercu i był rok 1955. Byłyśmy uczennicami pierwszej klasy szkoły przy ul. Estkowskiego . Niewątpliwa uroda tej szkoły miała wpływ na rozwój odczuć estetycznych uczniów. Oczywiście sądzę po sobie , gdy wspominam jej kształtną bryłę, klinkierowe, gładkie, nieco lśniące mury, duży ale nieomal wtapiający się w ścianę zegar w górnym narożniku budynku, duże okna, szerokie wejścia, świetliste korytarze, dwie sale gimnastyczne przestronne i jasne oraz posadzki z lastriko, w którym zamiast kamyków wtopiono muszelki. Uff, ależ się rozpisałam, jak zwykle dygresja wykwitła jak niechciany dziki kwiat, a ja pozwoliłam mu na bujanie….Wracam więc do głównego  tematu tego wspomnienia…

    Tak więc 60 lat temu dumna i być może blada poszłam na pierwszą zbiórkę zuchów. Zabawy było co niemiara, czułam się szczęśliwa wśród dzieci, za którymi zawsze tęskniłam. Brat był starszy o 13 lat, młodszy umarł zanim się urodziłam, więc byłam właściwie jedynaczką. Kolejne zbiórki to właściwie tylko zabawa była.

Ale najważniejsza była obietnica kolonii zuchowych. Gdy pojawił się temat wakacji i  tych  kolonii, natychmiast zajarzyłam. Od razu bardzo bardzo chciałam pojechać. Mama nie była pewna, czy wysyłać swoją trochę wychuchaną siedmiolatkę. Ale ja się zapierałam z uporem młodej kozy.  Wtedy Mama użyła ostatecznego argumentu, oznajmiając , że do mnie nie przyjadą, nie odwiedzą , nawet gdybym płakała . Skwapliwie na to przystałam . I rodzice byli konsekwentni jak zawsze zresztą . Której niedzieli pojawiło się wielu rodziców, oczywiście moich nie było. Dzieci miały rozwalony dzień a potem się mazały. Ja ani razu nie płakałam, chyba nawet nie zdążyłam zatęsknić za rodzicami, bo tam tyle się działo.

Zawieźli nas tam chyba autobusem, może pociągiem, szkoda, ale nie pomnę. Jak widać podróż zakryło wspomnienie tamtego miejsca i następujących po sobie wydarzeń. Pomimo upływu tylu lat tamten pobyt stale jest wyraźny, jakby zaledwie wczoraj, ma kolory, ba, nawet zapachy.

Miejscowość Brody Żarskie , poza śmieszną wtedy dla nas nazwą, kojarzącą się z wielką siwą lub czarną jak smoła brodą, leżało jakby na końcu świata. Ukryte w lasach, nad rzekami tuż przy zachodniej granicy wydawało się ostoją tego co piękne. Tam kryła się wolność i czaiły niespodzianki. Czułam to przez skórę…

Po krótkim marszu przez małe miasteczko stanęliśmy naprzeciwko innego świata. Tak niezwykłego, że widok zapierał dech. Było po prostu bajkowo. 

Mur, który nam się wydawał niebotycznie wysoki  okalał to miejsce i wstępnie zasłaniał, to co za nim. Gdy otwarto wielką żelazną, ażurową bardzo ozdobną bramę otworzył się przed nami inny świat, świat jakby z bajki.

 Za murem rozciągała się  wielka przestrzeń, częściowo porośniętą trawą, a jej obrzeżami biegły aleje obsadzone chyba niewysokimi drzewami, zbiegające się tuż pod ogromniastymi ruinami. Bo tam, daleko w tle wyrastały zębate szczątki wielkiego pałacu. Wpatrywałyśmy się przerażone, chociaż też zauroczone a na pewno onieśmielone.  Nigdy przedtem nie widziałyśmy takich ruin. Owszem, a naszym Gorzowie były ruiny domów wypalonych  w 1945 r.  przez Sowietów 2 tygodnie po tzw. wyzwoleniu, ale nie sterczały tak wysoko , raczej to były duże gruzowiska cegieł, niewiele przypominające dawne siedziby ludzkie. Do takich widoków  byłyśmy przyzwyczajone. A tutaj po raz pierwszy  w życiu widziałyśmy taaaakie ruiny. Gapiłybyśmy się dłużej, ale nas ponaglano, gdyż należało się zakwaterować.  Dopiero teraz zauważyłyśmy , że po  obu stronach są dobrze zachowane , ułożone łukowato niewysokie domy. Potem odkryliśmy , że po prawej stronie od bramy mieści się kaplica.

Tymczasem  poprowadzono nas do pięknego budynku znajdującego się po stronie lewej w bezpośredniej bliskości pałacu. Pałac budził w nas grozę, która narastała w miarę zbliżania się.  Nie ma co ukrywać, był straszny.  Patrzył na nas czarnymi pustymi oczodołami ocalałych łukowatych wysokich okien. Przez wyrwy w murze widać było jakieś ogromne malowidła  , a na schodach mieszkała tylko trawa.  Puste to było i smutne. Starałyśmy się nie patrzeć w tym kierunku , po prostu się bałyśmy. Jednak już po pewnym czasie przywykłyśmy do tego widoku i myślałyśmy, że to jest nasz pałac. I tak zostało do dziś. Jeśli Brody wspomnę, to m.in. właśnie te ruiny.

Obiekt w którym zamieszkałyśmy był jak już napisałam bardzo ładny. Chyba w  dawnych czasach mieszkali w nim znamienici goście gospodarzy pałacu. Dziwnym trafem budynki przedpałacowe nie uległy dewastacji wojennej jak i powojennej . Tym bardziej dziwny się wydawał  upadek tego wspaniałego pałacu.

Wejście do naszego budynku kolonijnego było dość szerokie , zakończone u góry łagodnym łukiem a na piętro, gdzie były nasze sale wchodziło się po zaokrąglonych bardzo wygodnych urodziwych  schodach. Sale były wielkie. W nich poustawiano mnóstwo łóżek , moje było gdzieś po prawej w głębi. Były z nami dzieci z domu dziecka, nawet już dość wyrośnięte dziewczyny z którymi wkrótce się zaprzyjaźniłyśmy. Dla nas hasło: dom dziecka nic nie znaczył,  nie miałyśmy żadnych myśli na ten temat,  w naszym wieku wszystko było naturalne, zwykłe, jeszcze nie urodziła się w nas podejrzliwość czy uczucia rozróżniania „ innego”.

Kilkoro dzieci moczyło się w nocy. Tak więc poranne zapachy biły w nos, jednak my, prawie maluchy, uważałyśmy, że to może być normalne. Bywało, że schody były zarzygane, bo widać nie wszystkim odpowiadało jedzenie stołówkowe a wucety chyba były na dole ( dokładnie nie pomnę). Nie był to miły widok, ale dawało się wytrzymać. Podobnie nie zapamiętałam stołówki, nawet usiłując teraz dotrzeć do zakamarków pamięci.  

   Bo najważniejsze były nasze zajęcia. Cudowne. Opiekunowie organizowali podchody w parku i pobliskim lesie, których urok pozostał we mnie  do dziś i umawiamy się w wnukami na podobne w nadbużańskich lasach. Niech tylko nadejdą wakacje…

   Ale przede wszystkim każda grupa otrzymała zadanie wybrania sobie miejsca na swój „gród”i urządzenia się tam. Wszystko miało się odbywać  w wielkiej tajemnicy. Nikt nie mógł zdradzić, gdzie zbiera się jego grupa . Ta tajemnica nas łączyła, uczyłyśmy się , że raz danego słowa nie można złamać- a przecież dałyśmy. Tak więc po codziennych zwykłych wspólnych zajęciach biegliśmy chyłkiem, by nikt nas nie wypatrzył, na wszelki wypadek klucząc w celu zmylenia śladów  I w swoim grodzie kokosiliśmy się z rozkoszą.

Pod koniec pobytu nasi wychowawcy, a może tylko pan Petri, znakomity organizator, szef kolonii zawiadomili nas, że odbędą się podchody w grupach z latarkami. Dlaczego z latarkami, pytałyśmy. A odpowiedź była jedna, mrożąca krew w żyłach. Podchody odbędą się czarną nocą. Tego nigdy nie przeżywałyśmy, przecież noc służyła do spania. Celem tej nocnej wyprawy miało być odszukanie innego  grodu ,  a w przypadku znalezienia, zdobycie go ( ostatecznie nie wiem na czym to polegało- chyba tylko na wielkim wrzasku), drużyna, która pierwsza zdobędzie wraży gród, będzie jakoś nagrodzona.  Nie wiem jak się porozumiewali ze sobą wychowawcy, przecież wtedy  telefonów komórkowych nie było. Pewnie używali jedynie gwizdka. A w cichej nocnej ciemności głos roznosił się daleko, zwielokrotniony przez liczne tu przestrzenie wodne ( stawy, jeziorka czy wreszcie dość daleką rzekę).

 Na tę noc czekałyśmy drżąc z emocji. Dzień jakoś minął, i powoli nadchodził zmierzch. A my byliśmy już zwarci i gotowi do akcji. I wreszcie rozległ się sygnał- wyruszamy. Brnęliśmy w tę smolistą noc, dygocąc z zimna i emocji. Straszyły nas konary drzew wyglądające jak żywi ludzie, z lękiem przemknęliśmy się obok śpiącego czarnego martwego pałacu  Cały teren wydawał się nam ogromniasty, wszystko miało inny wymiar.  Szliśmy w tę noc cichutko jak myszki i odnaleźliśmy gród kolegów na chyba wyspie lub półwyspie niedalekiego jeziora. Nasz był na jakimś wzgórzu, wśród wielkich drzew. Miałyśmy tam siedziska z gałęzi, a nawet stoliczek ze znalezionego pniaka. Ozdobiony był wstążeczkami koralikami i piórkami. Cudny był. Tamten na wyspie wydawał się  mroczny, zresztą w nocy wszystko było mroczne….

Potem poszliśmy grzecznie do łóżek a rano ogłoszono wyniki i odbyliśmy jeszcze jedną wycieczkę tym razem turystyczną zwiedzając już oficjalnie inne grody. W dzień, w pełnym słońcu, zapachach lata wszystko było bliskie, piękne i przyjazne. A lato było piękne tego roku.  

Tak , tamte czasy były cudne.

Nigdy już nie wrócą.

Zresztą gdyby nawet, to i tak wszystko wyglądałoby już inaczej.

Tylko dlaczego tak często myślę z czułością o Brodach Żarskich, o tej przygranicznej miejscowości, gdzie teraz w naszym budynku kolonijnym działa wytworny hotel, i próbują odbudować pałac.

Myślę o słodkim niewinnym dzieciństwie, gdzie wszystko było pierwsze, o wolności, przygodzie i tamtych czasach z ciepłem i nawet ukrywanym wzruszeniem.

I pytam kolegów którzy mieszkają w Gorzowie, czy odwiedzają Brody. I opowiadają że byli i zdjęcia przysyłają….i tyle mi tylko zostało. Zostało wspominać moje pierwsze kolonie, Brody jak z bajki znalezionej w pięknej książce z dzieciństwa i oglądać zdjęcia. I dziękuję im za ten piękny sen na jawie…

 

 

Zdjęcie0197.jpg

 

Zdjęcie0199.jpg

 

Zdjęcie0198.jpg

Tak było kiedyś. Zdjęcia plansz posadowionych nieopodal pałacu.

 

Za wszystkie zdjęcia dziękuję Ryszardowi Mikołajewskiemu

Może warto uwierzyć w czakramy…

 

 

Temat czakramów okazał się fascynujący i dziękuję goni, że w komentarzu do legendy o Królu Popielu i Mysiej Wieży pobudziła moje zainteresowanie. Wprawdzie nie doświadczyłam w tym miejscu żadnych uczuć wzniosłych, ale pewnie dlatego że nic o czakramach nie wiedziałam ale może też , że jak na razie, nie miewam bólów głowy …. Swoją niewiedzę usiłuję  usprawiedliwić tym, że przez bardzo wiele lat zajmowałam się problemami moich pacjentów i rodziny. A dookoła tyle się działo, dobrze, że teraz mam czas i mogę rozejrzeć się po świecie.

„Temat czakramów ożył w latach osiemdziesiątych XX wieku. Wówczas to Ziemia i jej mieszkańcy weszli w okres burzliwych przemian, które dotyczą wszystkich dziedzin naszego życia. Tracą wartość autorytety moralne religijne i naukowe. Uważa się, że jest to  związane z zmianami w polu energetycznym naszej planety. Zmienia ona swój ruch- obrót osią i wokół osi , obserwowane są  tendencję do zmiany biegunowości Ziemi.”

 Wg prastarych wierzeń hinduskich, doświadczeń jasnowidzów i wszystkich zajmujących się wiedzą tajemną,  nie tylko ciało ludzkie jest zbiornikiem energii (czakramów), ale podobne znajdują się też  w Ziemi . Te czakramy czasem są nazywane  gruczołami Ziemi lub Źródłami Mocy.  Są to kamienie nieznanego pochodzenia ( niewidoczne, lecz wyczuwalne przez osoby wtajemniczone) , które mają właściwości czerpania gromadzenia i przekazywania ludziom energii z Ziemi i kosmosu. Jest ona  pozytywna, poprawia samopoczucie i likwiduje drobne dolegliwości i sprawia, że życie jest lepsze. Dlatego wskazane jest odwiedzanie miejsc, gdzie znajdują się owe cudowne kamienie.

Według wiedzy tajemnej każdy czakram drga ( wiruje) z określoną częstotliwością co powoduje emitowanie  charakterystycznej dla siebie barwy. Ponoć wielu jasnowidzów dostrzega zmiany kształtu i barwy czakramów Ziemi i człowieka, ale niewielu to ujawnia.

Czakramy Ziemi znajdują się w następujących miejscach :

 – u podnóża Tybetu (jasnowidz odczuwa jego kolor jako fioletowy i drgania 17 /sek- zawiera energię gwarantującą każdej istocie żyjącej w zgodzie z prawami uniwersalnymi, ochronę i opiekę);

– w Indiach (kolor jasnozielony, 12 drg/sek -zawiera energię zasilającą procesy twórcze). Jednak ponoć ten czakram jest już na wyczerpaniu. Resztki tej energii można wyczuć w rzece Ganges, jednak z uwagi na zanieczyszczenia wibracja ta jest coraz słabsza;

Kolejny zbiornik energii Ziemi znajduje się – w Jeziorze Bajkał .Ma kolor brązowy i 4 drg/sek. Pobudzał on rozwój człowieka, zwierząt i minerałów, gwarantował rozwój na Ziemi. Jednak  życie w tym jeziorze zamiera, co ponoć jest widocznym skutkiem wyczerpania jego energii. – – Czakram na jeziorze Titicaca ma barwę czerwoną i 2 drg/sek. Oddziaływuje na sferę emocjonalną. Obecnie jego aktywność jest bardzo duża a czerwona barwa pobudza zachowania agresywne ludzkości.

-Czakram na Tasmanii ma barwę czarną, 1 dr/sek i jego energia wprawiała w ruch, pobudza wszystko co żywe. Jednocześnie jego częstotliwość działa jak czarna dziura- przyciąga energię o równych wibracjach i ją neutralizuje. W ten sposób jakby oczyszcza planetę . Jednak w przypadku nasilenia częstotliwości możliwe jest, że dojdzie do zmiany budowy planety i Ziemia powiększy swoją objętość trzykrotnie.

W  Polsce  czakramy znajdują się m.in. na Wawelu, we Wrocławiu, w Górach Świętokrzyskich . Wg niektórych jasnowidzów silne pole energetyczne odczuwa się także na Jasnej Górze, w — warszawskiej katedrze św .Jana, – w poznańskiej katedrze św. Piotra i Pawła czy – w Borach Tucholskich (Odrach), gdzie znajduje się tajemnicze cmentarzysko z II-III wieku, – w Tykocinie, tam gdzie synagoga.  -we Wrocławiu ( drga z częstością 24/sek i emituje barwę błękitną – jego energia pobudza procesy myślowe człowieka)

Czakram w Krakowie emituje kolor żółty 12drg/sek, a jego energia pobudza procesy myślowe człowieka, utrzymuje równowagę pomiędzy elementami żeńskim i męskim. Może  jednak przyczyniać się do utrwalania postaw konserwatywnych, podtrzymywać skostniałe struktury religijne i społeczne. To ponoć energia Serca Planety!

 Podobno w czasie wizyty w Polsce premier Indii Nehru udał się do podziemi wawelskich by się modlić przy tajemniczym kamieniu. Działanie czakramu wawelskiego potwierdzają przybywający tu zagraniczni pielgrzymi- głównie hinduiści i buddyści a nawet zagraniczne media piszą o magii tego miejsca.

Czy w Kruszwicy , pod Mysią Wieżą rzeczywiście jest czakram? Nie wiemy, ale wiele osób twierdzi, że w pobliżu Mysiej Wieży ustępowały im uporczywe bóle głowy i inne drobne dolegliwości. Więc może?

Ponoć można naładować także siły witalne w wielu innych miejscach, tam gdzie znajdują się  kurhany a kamienie tworzą tajemnicze kręgi…..

Lubię odwiedzać prastare Góry Świętokrzyskie i zawsze zadumać się przy pogańskich kręgach . Człowiek przystaje w pędzie i rozmyśla nad tajemnicą świata. Zawsze się zastanawiam dlaczego jest wiele takich magicznych miejsc, które wybrały dawne ludy na miejsce kultu a  potem kolejne pokolenia dokładnie tam  wznosiły swoje świątynie. 

Naczytałam się w necie na temat tajemniczej energii zawartej w człowieku w gruczołach  Ziemi czyli o czakramach, aż w końcu uwierzyłam.

O tym, że  w człowieku znajduje się energia, którą można wzmocnić tzw. pozytywnym myśleniem, wierzę od dawna. O jego znaczeniu mówi wielu i naprawdę się sprawdza. Gdy matki moich pacjentów  wykazywały znaczne zdenerwowanie stanem swoich dzieci, niepokój o to co będzie i jak będzie, zawsze uspokajałam, radziłam, by nie dopuszczały do siebie myśli o złym przebiegu choroby i wierzyły że będzie dobrze. Jeśli tak się działo, faktycznie było lepiej. Oczywiście we mnie pozostawał niepokój, czy nie mają racji, czy nie są to faktycznie przeczucia zdenerwowanego rodzica, bo i tak się zdarzało. Więc przywiązywałam wagę do odczuć rodziców, zawsze wzmagałam czujność ale jednocześnie starałam się podtrzymywać  w nich nastrój pozytywnego myślenia…..Dawno to było, gdy przy łóżku chorego spędzałam długi czas swojego życia, aż wydaje się to nieprawdą. Jednak okazuje się , że przy okazji takich tematów jak czakram wszystko wraca jakby to było dziś…..

Oczywiście sceptycy piszą, że owe czakramy zlokalizowane  w różnych miejscach na Ziemi wymyślono po to, by uatrakcyjnić walory turystyczne miejscowości. Nie wiem jak jest naprawdę, żal że nie jestem jasnowidzem, bo mogłabym napisać o swoich wrażeniach, odczuwanych tajemnych drganiach i niezwykłych  barwach czakramów. Szkoda.

Ale nam zwykłym śmiertelnikom na pewno przydaje się wiara  we własne siły, pozytywne myślenie, optymizm i uśmiech. Wtedy łatwiej się żyje .

Warto też  wędrować po świecie w poszukiwaniu tych wyróżnionych Miejsc Mocy by ładować swoje akumulatory, jak to się teraz mówi,  likwidować dolegliwości i  wzmacniać swoje własne czakramy by działały sprawnie, tak jak chcemy . A wtedy życie będzie jeszcze piękniejsze…oj życie, życie jest piękne i pełne zagadek….

 

Jest Takie Miejsce. Cmentarz żydowski w Otwocku ( 2 ).

 

Wszystkie zdjęcia  do dwóch rozdziałów na ten temat, wykonała Zofia Konopielko, autorka bloga, w 2012 roku

 

A może śpią tutaj szczęściarze …..

 Anno, Polu, Felicjo, Stefanjo urodziłaś się w takim dobrym ciepłym domu. Od chwili przyjścia na świat byłaś właściwie szczęściarą. Twój Bóg wybrał dla  ciebie wygodne  miejsce, bo chyba nie byłaś dzieckiem żydowskiej błotnistej biedoty, której nie byłoby stać  na leczenie daleko od domu. Wówczas pewnie nigdy by ciebie tutaj nie przywieźli ,  nie zobaczyłabyś tych pięknych podotwockich lasów. .

Rosnąc w dobrobycie, oglądałaś  spokojnie  jak płoną światła menory i dzieliłaś się sabatową chałką z rodzeństwem. Czasami Twojej mamie  śmiesznie przekrzywiała się peruka na głowie. Nie zastanawiałaś się nad tym, że ma ogoloną głowę. Przyjmowałaś swoje życie i głęboką tradycję jako rzecz zwykłą. Baraszkowałaś z rodzeństwem w letnim czasie, gdy zawozili cię na letnisko. Niewiele dzieci polskich miało takie wakacje a tym bardziej dzieci biedoty twojego narodu. Tak więc byłaś wyróżniona wśród rówieśników . Może kiedyś umierał w twoim domu jakiś młody człowiek,  ale odbywało się to dyskretnie, nie byłaś bezpośrednim świadkiem żadnej rodzinnej  tragedii. Ubierano ciebie w  ładne szatki, a  w domu stół  i kredens był pełen smakołyków . Jednym słowem niczego ci nie brakowało .

     I przyszedł taki poranek , kiedy się poczułaś jakoś inaczej niż zwykle. Wstałaś z łóżka lepka od potu i nawet pościel była mokra. Ale pomyślałaś, że przecież upalny wieczór był i noc gorąca. I tylko nie wiadomo  dlaczego mama z zaniepokojeniem oglądała  twoją poduszkę. Potem mierzyli ci temperaturę i kręcili głowami. Przecież ty się czułaś właściwie dobrze, byłaś podniecona, ożywiona a nawet przychodziły do ciebie takie dziwne sny,  nasączone tajemniczą seksualnością, jeszcze ci nieznaną w realu. Czasami kaszlałaś,  ale na wiosnę przecież zdarzały się przeziębienia. Kiedyś , gdy tak sobie kaszlałaś coś dziwnego wyplułaś i wówczas zauważyłaś krew na chustce, którą ocierałaś usta . Pewnie pomyślałaś, że to krwawienie z rany po wyrwanym zębie. Słodki smak w ustach przecież był ci już znany….

     Odwiedzał ciebie twój ukochany pan doktor , delikatnie badał, a potem zamykał się z rodzicami w drugim pokoju.

Zostawałaś w łóżku z ciekawą książką, bo uwielbiałaś czytać a teraz trafiła ci się taka niepowtarzalna okazja, bo miałaś dużo czasu na lektury…

     A potem wieźli ciebie bladą z zapalającym się rumieńcem na policzkach na letnisko, jak mówili. Znałaś takie wyjazdy, tylko jeszcze nigdy nie byłaś w tej okolicy, w podwarszawskich lasach. Podróż była długa, bo twoi wybrali to odległe miejsce, twierdząc, że jest dla ciebie najlepsze.

Cieszyłaś się na zmianę w swoim życiu, przecież lubiłaś podróże. Nie mogłaś zrozumieć smuty rodziców , ich badawczych , pełnych niepokoju spojrzeń.

Może tak nie było, bo ty już wiedziałaś . Wiedziałaś, że jesteś bardzo chora. I wiedziałaś, że to  gruźlica.

Ale myślenie o złym końcu w twoim wieku było tak dalekie i tak nieprawdopodobne, że go w ogóle nie było.

Tylko te twoje nienaturalnie błyszczące oczy. Oczy , które  im, twoim rodzicom mówiły, że ich dziecko jest bardzo chore. Z tych oczu czytali chorobę i widzieli w nich czającą się śmierć. Ale odpędzali od siebie takie  myśli , bo mieli wiarę w to miejsce i lekarskie cuda. Ta wiara podstępnie ofiarowywała im różowe okulary nadziei.

Witałaś się z radością z tą krainę piasków i pięknych lasów sosnowych . Potem pobiegałaś do swojego domku, który czekał letniskowo obiecując nieznane ci jeszcze rozrywki. Wszystko ci się podobało , i pokój ozdobiony kwiatami  i łóżko nakryte barwną kapą. Bez żalu żegnałaś się z rodziną wydobywając swój najpiękniejszy uśmiech z oczu ciemnych a jednak już  lękliwych zmęczonych wiecznym kaszlem . Łapczywie wchłaniałaś tutejsze żywiczne suche i lekkie powietrze, jak dobrze się czułaś, gdy wpadało do twoich biednych chorych płuc  ….

Może nie zdążyli  ciebie więcej zobaczyć żywej. Odeszłaś jakiejś nocy pozornie cicho i niepostrzeżenie.

 A może oni , twoi rodzice czy bracia, byli przy tobie , trzymali za rękę i przeprowadzali przez ciemną rzekę na  jaśniejący na horyzoncie drugi brzeg tego nieznanego nam innego świata.

Pożegnali ciebie tak jak przystało na prawdziwą dziewczynę z żydowskim rodowodem. Musiałaś spocząć tutaj gdzie ostatecznie zamknęłaś oczy, w tej ziemi, gdyż pochówek  był konieczny w ciągu tej samej doby od odejścia. Nie wróciłaś do swojej rodzinnej miejscowości, ale wcale tym się nie przejmowałaś, bo zdążyłaś polubić te strony.

Zostałaś pod sosnami, które kochałaś , w towarzystwie  kamienia, na którym napisano, że byłaś – Anną,  Polą, Felicją czy Stefanją.

Zostałaś opłakana jak należy , pożegnana czule.

Może twoi bliscy czasami ciebie odwiedzali z nieodmiennym smutkiem . W domu wspominali ciebie miłą zwiewną teraz już nieobecną.

Oni jeszcze nie wiedzieli, że to właśnie ciebie wyróżnił  los . Pewnie, że byłaś za młoda na odejście, chorowałaś, ale zabrałaś tam, w zaświaty ich czułe pożegnanie….

       Bo po latach nadeszła fala brunatnego  oceanu, bezwzględna, zachłanna i zagarnęła cały twój , wasz świat  …. było getto, Treblinka, Oświęcim, brud wagonów towarowych wiozących ufnych jeszcze Żydów do jakiegoś miejsca na ziemi, gdzie ponoć miało się żyć lepiej … a potem  dusze twoich bliskich opuszczały ciała przez wysokie kominy , odpływały w niebo gdzie ponoć wolność i sprawiedliwość tylko. Nikt po nich nie płakał, nie żegnał  a  szczątki spopielone zmył z powierzchni ziemi ciepły wiosenny litościwy deszcz. Spoczęły w  ziemi bez  uroczystego  tradycyjnego pochówku ….

Ominęło ciebie to , dziewczyno, więc nie płacz, a się ciesz pod otwockim słońcem.

Niedawno znaleziono twój cmentarz, zarośnięty wielkimi krzewami, ukryty przed oczami ludzi, uporządkowano nieco i czasami ktoś przybywa w to miejsce pochylając się z zadumą nad twoim nagrobkiem – i czyta Anna, Pola, Felicja, Stefanja tu leży, kochana kiedyś opłakana i pożegnana.

Chciałoby się rzec że leży tutaj prawdziwa szczęściara  … .ale nie można, bo oczy wilgotne i niespokojny wiatr wielki w sosnach i serce przerażone powagą ogromu tego miejsca  …

 

 

Jest Takie Miejsce. Cmentarz żydowski w Otwocku ( 1 )

Cmentarz żydowski w Otwocku.

Największy na Mazowszu cmentarz żydowski znajduje się w  odległości ok. 25 km od centrum Warszawy, w Otwocku a właściwie w obecnych granicach administracyjnych Karczewia. Jest położony  w lesie sosnowym przeciętym ulicami Andriolliego (m. in. projektanta miejscowych domów i twórcę stylu nazwanego przez K.I. Gałczyńskiego- świdermajer) a ul . Czerwonej Drogi ( wyłożonej gruzem ze zburzonej Warszawy ) .

Kirkut  został założony w XIX wieku. Chowano tam przede wszystkim zmarłych w miejscowych szpitalach i sanatoriach p/gruźliczych.

Chorzy przybywali tu na leczenie nawet z dalekich zakątków Polski, wierząc w cudowną moc klimatu . Gdy umierali, zgodnie z tradycją żydowską , tego samego dnia musieli być złożeni w grobie. Jeżeli mieszkali daleko, nie można było transportować ciał i grzebano je na tutaj.

II wojnę światową cmentarz przetrwał w całkiem niezłym stanie.

Jednak w latach powojennych stał opuszczony, dewastowany , zabierano stamtąd macewy , które ponoć po zlikwidowaniu żydowskich napisów przerabiano na kamienie nagrobne cmentarzy katolickich. Wiele grobów rozkopano a wydobyte kości odsprzedawano studentom medycyny .

Przez centralną część tego cmentarza poprowadzono linię wysokiego napięcia, niszcząc wiele nagrobków.

Stopniowo cały  teren zarastał krzewami i odchodził w zapomnienie.

Od 2002 roku z inicjatywy miejscowych społeczników m.in. nauczycielek z otwockiego liceum : Katarzyny Kałuszko, Marii Bołtryk; redaktora naczelnego pisma „ Więź” – Zbigniewa Nosowskiego a także obecnie bardzo znanego ze swoich odważnych wypowiedzi i szykanowanego  przez władze kościelne – ks. Wojciecha Lemańskiego, wówczas proboszcza , powołano  Komitet Pamięci Żydów Otwockich i Karczewskich. Z ich inicjatywy podjęto prace porządkowe na cmentarzu żydowskim w Otwocku i pobliskim Karczewie, gdzie zwykle chowano miejscowych. Wstępnie wykarczowano krzewy i drzewa zarastające cmentarz. Dzięki wysiłkom mieszkańców Ośrodka Readaptacyjnego  Ministerstwa Zdrowia i grupy baptystów z USA na obwodzie nekropolii ułożono głazy zaznaczając jej granice.

W 2007 roku zespół młodych ludzi związanych z warszawską Gminą Wyznaniową Żydowską wykonał  inwentaryzację  nagrobków. Dane personalne zmarłych, zdjęcia i opis lokalizacji grobów zostały umieszczone na stronie internetowej

http://cemetery.jewish.org.pl/otwock/

Do dziś w lesie sosnowym zachowało się około 1200 nagrobków. Wyraźny jest rzędowy układ grobów, a na części macew można dostrzec ślady oryginalnych polichromii.

Nagrobki  z Otwocka są świadectwem zróżnicowania majątkowego i obyczajowego  społeczności polskich Żydów z okresu pierwszych czterech dekad XX wieku. W większości nie stanowią one dzieł sztuki, chociaż zdarzają się pomniki nagrobne łudząco podobne do tych, jakie można spotkać na cmentarzach  innych wyznań. Większość z nich nosi piętno miejscowych rzemieślników, którzy mając wiele zamówień, wytwarzali je jakby seryjnie. Obok prostych macew dość często pojawia się motyw złamanego drzewa, który w żydowskiej kulturze sepulkralnej jest sposobem upamiętnienia osób zmarłych w młodym wieku. Wymienia się tutaj pomnik studentki Felgi Lichtenstein zmarłej w wieku 22 lat czy dwudziestojednoletniej Poli Buchwald.

Na nagrobkach widnieją napisy w różnych językach:  w języku hebrajskim, polskim, niemieckim i rosyjskim, co świadczy o asymilacji i przenikaniu różnych kultur w środowisku żydowskim.

Ponadto wielokrotnie odchodzono od tradycyjnej struktury żydowskiego epitafium :

„ Tu pochowany….syn/córka….zmarł/a w dniu…Niech dusza jego związana będzie w węźle życia wiecznego”. Takie napisy widnieją jedynie w języku hebrajskim.

Ale przykładowo napis na grobie Poli( widnieje na zdjęciu wykonanym przeze mnie i tutaj załączonym) jest zupełnie różny w treści .

Na macewach można znaleźć też nazwę miejscowości skąd przybył do Otwocka chory i tutaj zmarł. Stąd wiadomo, że ludzie ci pochodzili z Warszawy, Łodzi, Płocka, miast Śląska i Zagłębia a także Pińska, Kowla, Odessy, Słoniami, Horodyszcza, Wilna, Miru, Moskwy czy Nowego Jorku.

Na tym cmentarzu znajdują się też mogiły- czasem symboliczne- ofiar Holocaustu…..


Tekst opracowałam na podstawie http://www.kirkuty.xip.pl/otwock.html

zdjęcia są własne …