Napisałam ten tekst wczoraj wieczorem, ale ponieważ jeszcze dzień się nie skończył a uśmiech trwał nie chciałam zapeszać więc dotrwałam do dzisiejszego świtu. I oto jestem z moim pisaniem i Wami, kochani…..
Piątkowy wieczór przed michałowickim domkiem. Na pierwszym daglezje i furtka i śnieg oczywiście, także na obiektywie chyba….
Jeszcze wczoraj było szaro na mojej ulicy Szarej. Myśli kłębiły się w głowie niespokojnie, wątpliwość pytajnikową przynosiły taką: po co piszę ten blog i wielokrotnie otwieram drzwi do przeszłości gdzie śpi młodość mojego starego serca. W dodatku zapraszam tam innych.
Przychodziło smutne myślenie, że komuś się to nie podoba, bo moja gorzowska przyjaciółka gonia milczy jak zaklęta a stary przyjaciel tak napisał pod ostatnim tekstem blogowym , że się zadumałam. Skopiowałam ten komentarz , nie poprawiając literówki z szacunku dla siwej mądrej głowy : „ Napisałem pamiętnik ale nikt nie czyta,. O uczuciach nie , bo jestem starej daty . Ale teraz wszyscy piszą o sobie, prawdę czy nie to inna spaprawa”.
Jednym słowem gdy wczoraj mnie odwiedził pan Nastrój był zdecydowanie w złym humorze którym mnie poczęstował . A że nie przepadam za takim stanem i za długo to trwało a w dodatku wsysało jak dawne bagniste Podlasie ( niestety teraz osuszone – przykrość) , aż w końcu zdecydowałam , że trzeba „ wziąć byka za rogi” i rozpocząć samoobronę.
Na ratunek przybył pewien Promyk, przechowywany przeze mnie w sekretnym miejscu komputera. I gdy sobie o nim przypomniałam, wydobyłam i wyobraźcie sobie, że się udało! Szybko wylazłam z dołka. To jednak dobra metoda znaleźć i otworzyć się na coś miłego.
Tym Promykiem był liścik od mojego wnuka.
A zaczęło się tak :
Przed kilkoma dniami mojej czwórce wnucząt ( tylko tej najstarszej, bo pozostała czwórka z racji przedszkolnopierwszoklasowego wieku nie została objęta „ badaniem” ) zadałam następujące pytanie w ich indywidualnych kontach fejsbukowych :
„ Czy przeczytałaś ( -eś ) moje teksty w blogu zatytułowane ” Opowieść Sylwestrowa” . Ciekawa jestem czy Wy, młodzi też tak mieliście? czy obecne czasy drapieżne, brutalne nie zabierają Wam uroku pierwszych fascynacji?”
Wszyscy karnie J odpowiedzieli, że przeczytali i dalej było tak : Trzy wnuczki w wieku nieco ponad 20 lat pytania napisały tylko :
Piękne, albo Bardzo fajny blog, albo Super się czyta i tyle. Bez odpowiedzi na drugą część pytania. Nie byłam rozczarowana , bo ich życie szaleńczo biegnie do przodu, praca studia, są w związkach, jednym słowem gdzie im do wspominania tego co było. Rozumiem, bo też tak miałam.
I tu pojawił się Promyk, który przepędził mojego gościa jakim był Zły Nastrój. To był liścik od najstarszego wnuka, który z powagą swojej piętnastej wiosny życia rozwinął temat. Tak odpowiedział na drugą część mojego pytania :
„ Babciu , na pewno sylwestry w tych czasach nie są takie same . Nie ma już potańcówek na parkietach tylko raczej w domu imprezy . I na pewno nie ma takich uroków jakie były w twojej opowieści … i raczej na imprezach (przynajmniej w tym wieku ) zna się wszystkich i nie ma efektu „Wow ale super dziewczyna” . Więc trochę nie wiem jak mam porównać jak wy się bawiliście a jak my bo to też różnica wieku . Ty tam byłaś ( w tych Bierutowicach- mój przyp. )w wieku 17 lat a ja mam 15 a to w tym czasie 2 lata to dużo … I na pewno kiedy pójdę do liceum sylwester będzie inny niż teraz bo wtedy będzie efekt „Wow” ….” .
To był balsam na moje serce, że ten chłopak jest Taki. Niby tylko zajęty fruwaniem z kitem nad Bałtykiem, meczami siatkarskimi ( I liga młodzików!) i pewnie nauką i prywatkami o których sam napisał , a tu odpowiedź budzącego się Mężczyzny . Tak trzymać mój kochany M.! , mądrze i dojrzale. Ładny jesteś chłopak i miły , ale mam też nadzieję, że potrafisz rozmawiać ze swoim Zauroczeniem a nie zaniemówić w takiej sytuacji jak kiedyś Twoja siedemnastoletnia babcia. Wszak rozmowa jest człowiekowi potrzebna jak powietrze.
Tak oto poczułam smak uroku bardziej intymnego kontaktu z wnukami i upewniłam się, że jednak warto było wrzucać te moje wspominki sercowe do tego blogu. Nawet nie zauważyłam , gdy Zły Nastrój pospiesznie opuścił progi naszej chałupki..
Gdy zasiadłam do pisania, nagle wszedł niespodziewany i bardzo kochany Gość z zaświatów. To był Jan. Jakże się ucieszyłam z tej wizyty. Jeszcze czuję jego oddech na ramieniu, gdy czyta ze mną ten tekst . Nasz niebanalny Jan ze swoim nieodłącznym szczerym szerokim uśmiechem, który bardzo rzadko odwiedza starczą twarz. Moja Mama mówiła, że Jan szczerzy zęby. Ale Jemu i oczy się śmiały. O Janie dużo już napisałam w posłowiu do jego blogowego pamiętnika . Jan, to mój teść, nauczyciel, sybirak, który pomimo wielkich trudów życia zawsze kochał młodzież i miał ze swoimi uczniami serdeczny kontakt . Odwiedzali go w domu, już byli już dorośli , z rodzinami, chcieli pokazać swoje dzieci. Byłam tego świadkiem. Potwierdzali to, co wiedziałam od zawsze. Poza normalnymi lekcjami dużo rozmawiał z młodymi (i chciał też z nami ale niestety nie byliśmy wtedy dojrzali do takich rozmów) o uczuciach, ba nawet o seksie. Jakaż to była otwarta i nowoczesna głowa jak na pruderyjne 80 lata ubiegłego wieku!
I tak powoli mijał wczorajszy dzień trochę szary a potem mniej szary na naszej michałowickiej ulicy Szarej . Wszystko to, co napisałam powyżej spowodowało, że szarość zniknęła i niespodziewanie dziwnie pojaśniał też wieczór . Początkowo niepostrzeżenie , bo pomimo tego , że lubię spoglądać przez okno nie zauważyłam co się dzieje. Trzy opasłe świeżowypożyczone z biblioteki książki nie wiedząc którą wybrać, odłożyłam. Bo kątem oka zauważyłam , właściwie trudno było nie zauważyć, bo dźwięk był ustawiony nieomal na maxa ( no cóż, bywa, że słuch szwankuje, a tak ma teraz M.) że właśnie rozpoczął się mecz transmitowany na Polsacie. Ekscytujący mecz piłki ręcznej Polska Serbia. Mecz trwał, a ja znowu odpłynęłam w przeszłość. Piłka ręczna, toż był to mój szczypiorniak, nawet mam w dłoniach zapamiętanie tej stosunkowo niewielkiej piłki z jej delikatną bo skórzaną skórką . Co prawda wolałam koszykówkę, tzw. kosza ale patrząc na szczypiornistów od razu zapachniało mi moim Gorzowem, Zawarciem, dużym boiskiem przylicealnym w pięknym parku wiodącym do nietypowego wtedy w kształcie, bo okrągłego, Kościoła przy ul. Grobli. Kościół kościołem, ale najważniejszy był pobliski mu sklepik. Mieścił się w starej, oczywiście poniemieckiej chyba przetrwałej wojnę i powojenne sowieckie spalenie niewysokiej kamienicy. Wchodziło się po ciasnych schodkach. A w zaczarowanym zapachami wnętrzu sprzedawano gorące drożdżówki. Och te drożdżówki o smaku zapamiętanym na zawsze, kupowane po meczu i zjadane w pędzie by zdążyć na następną lekcję…
Dopiero późnym wieczorem zauważyłam, że obudziła się Pani Zima i stąd owa niespodziewana jasność wieczoru. Widać lubi ona bezsenne pracowite noce, bo pod jej kierunkiem Chmurzaści Podwładni uwijali się gorliwie. I wkrótce nieśmiały pojedynczopłatkowy śnieg rozwinął się w prawdziwą zadymę.
Wyszłam tedy zwyczajowo przed dom. Błogosławiony ten podwarszawski domek który nam wyrósł na starość. Ponad 30 lat niewoli spędzonej na 8 piętrze żoliborskiego wysokiego bloku upoważnia mnie do takiego sformułowania jak w poprzednim zdaniu. Tu mogę wychodzić przed domek, kiedy tylko zapragnę. Tylko jeden schodek, bo tak chciałam , dzieli mnie od ziemi i mam przed sobą mazowiecką równinę , melancholijną wprawdzie, ale przerywaną radośnie drzewami rosnącymi jak na przysłowiowych drożdżach. Takie mi przyszło porównanie, bo właśnie w domku kończy się program maszyny do pieczenia chleba i otacza nas zapach nieporównywalny z innymi na tej ziemi- zapach świeżo upieczonego chleba- szkoda, że nie mogę Was poczęstować.
Późnowieczorny wczorajszy wiatr wspomagał jak mógł zadymę .
Stałam na ganku i patrzyłam na ten pierwszy wielki śnieg 2016 roku. Jeszcze czuję na twarzy wczorajsze jego drobne, ale gęsto pędzące z wiatrem , lepkie i zimne płatki.
Potem nagle ciemna cisza nastała z lśnieniem bieli na przydomowych drzewach, bieli narastającej i coraz bardziej wszechogarniającej.
Pomimo porannych szarości Szarej i odwiedzin Złego Nastroju a także późniejszych emocji meczowych razem z tym śniegiem przyszła spokojna noc.
A rano , rano już cały Świat się uśmiechał….
Mój michałowicki uśmiechnięty porannosobotni świat . Tak wygląda ul. Szara zaledwie 15 km od PKiN. I ganek i daglezje, które nam niespodziewanie wyrosły, bo przed 10 laty miały chyba 80 cm wzrostu.