Pan Profesor Witold Ramotowski-nasz Przyjaciel
pora na kontynuację opowieści….
Pan Profesor w swojej ulubionej piwnicznej kuchni- jak lubiliśmy tam przebywać- wszystko zmontował tam sam- boazerię ułożył na ścianie, stół własnej produkcji, płytki na podłodze ułożył. A siedzi , bywało, że my też tam siadywaliśmy na materacu, czy jak to zwać- muszę spytać Profa- który był na Jego jachcie czyli słynnym Trepie- oczywiście też całkowicie wykonanym przez Pana Profa…..zdj własne Z.K.
Po długiej przerwie wracam do tematów ciepłych, radosnych- do wspomnień naszych bujnych czasów spędzanych z Panem Profesorem, figlarnie zwanym przez Mirka Profciem, lub Profem…
Bywało, że Pan Profesor, figlarnie nazywany przez nas Profciem, wieczorową porą spędzaną w Jego domku przed telewizorem albo przy muzyce ( o czym już pisałam ) przynosił nam pyszne pachnące zapiekanki z warzywami z własnego, z czułością uprawianego ogródka.
Z wielkim zaparciem pielęgnował grządki , kopiąc, pieląc chwasty i podlewając starannie. Zaprojektował i wykonał system do podlewania ogródka- nie tylko grządek ale też wielu krzewów borówki amerykańskiej, owoców której nie jedliśmy, gdyż lubiła Jego Żona. Czasami Mirek w czasie obowiązkowego zwiedzania ogródka , bo Profesor lubił go pokazywać, skubnął jedną jagódkę , zda się niepostrzeżenie, ale zwykle Profcio czujnie to dostrzegał- i bez słowa tak patrzył na Mirka, że szybko zabierałam Męża proponując inne zajęcia. …
Przed zmontowaniem systemu do podlewania ogródka wodą z Bugu, ponoć zdrowszą niż ta, czerpana z ujęcia, długo rozważał możliwości a potem zakupił odpowiednią pompę, którą umieścił w wodzie starorzecza Bugu, czyli w tzw. cofce. Znajomy profesjonalny hydraulik wątpił, czy owa pompa da radę przetransportować wodę nie tylko na odległość kilkudziesięciu metrów, ale także kilka metrów w górę, bo działka leżała powyżej lustra wody. Jednak Profcio w swym politechnicznym umyśle wyliczył , upewnił się rozważając teoretycznie ( cóż za Umysł!!!) że pompa da radę i bez chwili wahania podjął działania.
Najpierw długo kopał wąski głęboki rów na trasie przyszłego przebiegu rury, by nikt z wędrujących brzegiem jej nie uszkodził . Trasa wiodła z ogródka , pod ogrodzeniem, poprzez kolczaste tarniny , potem zboczem wzgórza i wreszcie przez wielkie krzewy wierzby rosnące nad wodą. Przebijanie się przez te krzewy to dopiero była gehenna- kolce tarniny to pestka. Tu musiał, już w błocie, karczować wiele korzeni wierzbowych. Wykuwał je siekierą z zapałem i cierpliwością godną Takiego Mistrza!. Oczywiście zaglądaliśmy tam często w trakcie prowadzonych prac, zwłaszcza przy pokonywaniu ostatniego odcinka, sprawdzając, czy wszystko w porządku. By ujrzeć Profesora należało wdzierać się pomiędzy wierzbowe krzaki, elastyczne konary waliły po głowie, nagle wyrzucały nas w powietrze, gdy stanęliśmy na gałąź, a ta odbijała w górę razem z naszą stopą- więc jak wynika z opisu , nie było to łatwe.
Gdy wreszcie do Niego docieraliśmy, z ulgą stwierdzaliśmy, że jest ok. Profesor, umorusany w kaloszach pełnych wody, dalej działał z zapałem i precyzją. Gdy budowa rowu, czyli tej ważnej życiodajnej drogi została ukończona , długi wąż gumowy spoczął na jej dnie, przykryty fragmentami starej dachówki, jej falistą częścią i przysypany ziemią oraz zamaskowany kępami trawy– tak by nikt nie widział i nie uszkodził- nawet przypadkowo- przyszła pora na uruchamianie całej instalacji. Aha, zapomniałam wspomnieć o niezbędnych dla działania pompy pracach elektrycznych. Tak więc przedtem Profcio kopiąc też głęboki wąski rowek po skosie całej, niemałej działki, w ściśle zarośniętej darni ( wyczyn !) doprowadził przewód elektryczny do specjalnego słupka nieopodal ogrodzenia, gdzie były ulokowane gniazdka elektryczne , ładnie zakryte przed deszczem klapkami. Też był tam fajny włącznik i wyłącznik prądu . Oj, jak lubiliśmy potem- przejęci misją specjalną- włączać tam prąd i patrzeć, jak woda sika na spragnione roślinki z sitka prysznicowego (chyba) zamontowanego na wysokim paliku–
Gdy całość została wykonana, pozostało jeszcze założenie pompy na koniec instalacji. I znowu Profcio brnął przez wierzbowy gąszcz, gubiąc kalosze- my obserwowaliśmy z daleka, gotowi pomóc w razie czego- ale jak ? Byliśmy obserwatorami, niemymi świadkami całej akcji- bo z wrażenia nikt nic nie mówił, ba, nawet wstrzymywał dech nasłuchując czy coś nagle nie zapluszcze co mogłoby być sygnałem, że Profcio wpadł do głębokiej zaraz od brzegu wody starorzecza. Nic takiego się nie stało. Profcio w pewnym momencie krzyknął, żebyśmy włączyli prąd – więc pognaliśmy a może tylko nasza wnuczka Weronika pognała w górę doliny aż na działkę i wkrótce pompa ruszyła !
Sprawdzaliśmy jak obficie perliście, lśniąc kropelkami w słońcu, tryska na grządki woda- pachnąca zieloną rzeką, żabami, zaroślami moczącymi się w Bugu- życiodajna ciepła w porównaniu z wodą z naszego miniwodociągu i czuliśmy jak ogródek oddycha z rozkoszą.
Profcio triumfalnie wyłonił się z nadrzecznych krzewów, umorusany szczęśliwy wkrótce stanął obok nas mówiąc z radością – jaka zdrowa jest ta woda dla moich roślin, jak zachłannie ją piją- mówił z radością i nam się ona udzieliła……Nawet zjawili się inni działkowicze, w tym znajomy hydraulik- który tylko kręcił głową- jak to możliwe- że pompa zadziałała wbrew jego logice…Potem ruszyliśmy do Azylu, by uczcić to Wiekopomne Wydarzenie lampką wina, dzieci otrzymały jaką kolorową wodę ….oj, piękny to czas wspólny nadbużański letni wonny świetlisty pamięcią – czas zatrzymany w kadrze naszej pamięci…..
widok z ogródka Profa na Bug= wąska wstążeczka w dali, cofkę- bliższy plan i wreszcie bujne krzewy – opisana tarnina jakoś na tym zdjęciu ukryta chyba w bzie – ale jest na pewno, gęsta, bujna, bardzo kolczasta z pięknymi czarnymi jagodami…