Wszystkie drogi prowadzą do Biecza :). Zdj. z Wikipedii.
Już niedługo pojawi się Biecz…szosa równa jak stół, piękne domy i góry opisane w tekście….zdj. własne w opracowaniu technicznym R.M., za co Mu dziękuję 🙂
Tęskno mi do Biecza
A miało być gładko i krótko, miało być tylko o naszej wycieczce. I co się z tego zrobiło? Sami zobaczycie, gdy poczytacie moją pisaninę. Otóż w tej opowieści pojawił się Bóg. Może to moja głowa zwariowała nieco a może to On mi dyktował , nie wiem.
Od ponad półwiecza mam koleżankę J. Pokonuje swoje liczne zakręty życiowe z trudem wprawdzie, ale daje radę. I zawsze mówi, że kieruje nią Bóg. Do tej pory uważałam, że co najmniej przesadza wiążąc swoje losy z dyktatem Boga. Że to pycha nas, maluczkich tak myśleć. Czyżby widział ze swojego nieba każdego ludzika z osobna, czyżby się włączał dając raz zło a raz dobro, byśmy mogli docenić to ostatnie. Gdzieżby sam Najwyższy miał czas na takie drobiazgi, gdy musi zawiadywać całym wszechświatem i pilnować żeby ten się nie rozpadł?
Ale dzisiaj do mnie dotarło, że może jednak J. ma rację. Może Superior znudzony swoimi wielkimi sprawami, w chwilach relaksu coś podrzuca i nam, zda się niewidzialnym pyłkom oglądanym z Jego projekcji. Może robi to dla własnej rozrywki, może się nami bawi , a może jednak Jego niewidzialna ręka ustawia nas jak pionki na szachownicy. I nic nie możemy bez Jego Siły. Może….Wszak Bóg jest Wszechmocny….
Tak więc pozostając przy tej konwencji, dzisiaj sobie pomyślałam, że tę wycieczkę to On nam narzucił i kierowani imperatywem z nieba, uważając butnie , że to nasz pomysł wybraliśmy się najpierw do Horyńca, gdzie pomoczywszy w siarczkowej wodzie ( też dar Niebios) obolałe członki jak niegdyś Marysieńka Sobieska , zwiedziwszy niedaleki Lwów ( co już opisałam w tym blogu) postanowiliśmy lądować w Zakopanem, na ukochanej Cyrhli. Uwielbiamy to wysokie miejsce nad zakopiańskim smogiem , rozległą panoramę Tatr i dawne klimaty, gdzie urzędowaliśmy z naszą rebiatą ( dla pokoleń, które nie znają rosyjskiego, wyjaśniam, że rebiata to dzieci) u niezapomnianych Majerczyków i w słynnych Siedmiu Kotach.
Trasę wybrałam przednią, ale nie chcę grzeszyć pychą, więc uznaję, że trasę pokazał nam Bóg swoim rozkazującym Palcem. Bo niby dlaczego nagle pomyślałam, że warto zrobić przerywnik w wycieczce, gdzieś zanocować, coś może obejrzeć przy okazji. Gdy tak pomyślałam, zerknęłam na mapę i od razu ujrzałam Biecz. Krótkie czytanie w Wikipedii , (którą pewnie też redaguje Najwyższy) utwierdziło mnie w tym pomyśle. Wybrałam hotelik położony tak jak lubię , na szczytowym brzeżku miejsca wysokiego z doliną pod stopami.
Czy pamiętasz Graniu, jak jechaliśmy wzdłuż polskiej ściany wschodniej na południe?
Dziwowaliśmy się jak pięknie wygląda nasz kraj. Jak się zmienił ten region kiedyś uważany za najuboższy i najbardziej zaniedbany. Dużo nowych domków jak spod igły, nawet te stareńkie odświeżone, wygładzone z czyściutkimi obejściami i ogrodami w kwiatach. Do celu prowadziły nas szosy gładkie jak stół.
I nagle zobaczyliśmy białe miasteczko na grzbiecie wysokiego wzgórza. Zbliżało się do nas a my mknęliśmy na spotkanie. Pogórze Karpackie falowało, a jego Obniżenie Gorlickie otwierało podwoje, by nas przyjaźnie wchłonąć i wprowadzić do Biecza. Za nami oddychała Słowacja oddalona tylko o 35 km , a w odległości zaledwie 100 km była Ukraina. Czaiła się niepewna czy ją lubimy, bo ona nas chyba nie bardzo, z Polakami dzielnie pływającymi w miejscowym sosie, troskliwie pielęgnującymi dawne nasze pamiątki. ( spotykaliśmy wielu w czasie wycieczki do Lwowa- chwała im za to, że wbrew innym potrafili ocalić tam polskość )
Tak więc zgodnie z planem znaleźliśmy się w Bieczu . Nie ma co, trafiliśmy w sedno!. Oczywiście trzymając się konwencji wspomnianej na wstępie, pomysł wycieczki nie był nasz, a był Stwórcy i był doprawdy przedni.
Ale zanim Biecz nas przywitał, jechaliśmy najpierw wzdłuż rzeki by ją potem przekroczyć. Nazywano ją przedziwnie, a nawet nieco nieprzyjemnie – Ropa. Myślę, że Panu Bogu też ta nazwa nie odpowiadała, ale tu dał ludziom swobodę. Wystarczyło, że ofiarował im urodziwie garbaty krajobraz i tę rzekę pożerającą bez bólu liczne maleńkie strumyczki. Nie wiem czy trochę żałował, że w okolicy też umiejscowił pokłady ropy naftowej. Chyba nie, bo ludzie pięknie to wykorzystali, Krosno, Jasło wznieśli i urodzili Łukaszewicza ( cóż za zbieżność mojego nazwiska rodowego, różnica tylko jednej litery), by ten z kolei skonstruował lampę naftową. W jej świetle uczyli się moi Rodzice. …
Tak więc nazwa rzeki, pewnie trochę zanieczyszczonej tą ropą, albo tylko ocierającą się o jej pokłady jest trafna. Jedna z dyskutantek w którymś forum napisała, że znalazła w słowniku geograficznym Królestwa Polskiego, tom IX, str. 739 taki oto zapisek : rzeka Ropa „ …Nazwę otrzymała od rop tłustych, których źródła na jej dorzeczu gęsto się znajdują…”.
I już zrobiło się jaśniej. Jesteśmy więc na tzw. Galicyjskim Szlaku Naftowym.
Gdy znad Ropy wznosi się szosa wiodąca do serca właściwego Biecza, zasapana dziwi się, że nagle dociera tak wysoko, bo aż na 368, 7 m n.p.m.
Ale zanim dotarliśmy do centrum Biecza myśleliśmy nad jego dziwnawą nazwą. Poczytywaliśmy w przewodnikach i naturalnie necie. Pierwsze wzmiankują o tym mieście zapiski tynieckich zakonników z XI wieku a potem inni piszą o nim Begech, Begecz, Berez, Beycz, Byecz oraz Bebech, Biejecz by stopniowo skrystalizował się Biecz.
Okazuje się, że tu, na zamku miejscowości wtedy zwanej Beze, w 1228 roku Konrad Mazowiecki podpisał dokument o sprowadzeniu do Polski Krzyżaków. Niektórzy uważają, że to on po raz pierwszy użył aktualnej nazwy Biecz.!
Nad pochodzeniem jej zastanawia się wielu badaczy pisma, czy jak im tam J . Ostatnio skłaniają się najprostszego wytłumaczenia. Otóż w języku starosłowiańskim biejecz oznacza po prostu gród.
Oczywiście nie można pominąć w tych rozważaniach legendy, bo one zawsze dodają pieprzu do całej „ potrawy” dociekań. Otóż ponoć na tych terenach grasował znany zbój zwany Beczem ale też wg innej mieszkało tu ( jak i w Beskidach ) legendarne plemię Biesów.
Miło jest myśleć o tym, że po tej ziemi człapały stopy ludzi żyjących już w czasach neolitu – czyli epoki kamiennej (na terenach Polski trwał on w latach 5200-1900 p.n.e.) oraz w okresie kultury łużyckiej ( od około 1350/1300 lat p.n.e. do około 500/400 lat p.n.e.). Tu zwyczajnie, po ludzku cierpieli, może umierali z miłości, ale też kochali się, brali w dłonie swoje maleństwa, przytulali a w końcu , tak jak my umierali. Pewnie tu zostały ich duchy, myśleliśmy. Tyle ich przez tysiąclecia się nazbierało, że jak mawiała moja Mama, matematyczka, racjonalna choć trochę romantyczka , znakomita „opowiadaczka „ różnych historii- myślę, że w tym miejscu się ze mną zgodzisz- Graniu. Otóż Mama powiadała „tyle nas tam będzie, jak my się tam wszyscy pomieścimy”. Jednak wierzę, że tak, ludzkie maleńkie cząstki energii czy jakieś śladziki czy odbicia zaledwie DNA krążą wokół nas, czujemy to wielokrotnie, doświadczamy. Ale dość tych rozważań na marginesie, hamuj mówię sobie…pora na konkrety.
W 1257 roku miejscowość dostała prawa miasta, które mu nadał prawdopodobnie Bolesław Wstydliwy.
W 1311 i 1312 roku bywał w na zamku w Bieczu Władysław Łokietek. ( koronowany na króla Polski w1320 r.), gdy w okresie rozbicia dzielnicowego podjął walki o zjednoczenie Polski. . Już wcześniej miasto nazywano królewskim, a za Łokietka – stolicą Polski.
Potem , w 1386 nastała w Polsce dynastia Jagiellonów. I nadal królowie lubili przybywać do Biecza. Zda się, że słyszę ten wielki szum, podniecenie i radość mieszczuchów , bo oto drogą znad Ropy nadciąga orszak królewski. Musiało być pysznie. Królowie byli miastu łaskawi, nadawali mu liczne przywileje i patrzyli jak pięknie rozkwita.
Tak więc Biecz był miastem królewskim Korony Królestwa Polskiego ( łac. Corona Regni Poloniae),bo tak w latach 1385-1569 nazywano nasze odrębne państwo. Miasto rosło w potęgę i do połowy XVI wieku należało do największych w Polsce. !
W okresie jego świetności mawiano potocznie o rozległej ziemi bieckiej używając łacińskiej nazwy- Terra Biecensis.
W Bieczu wzniesiono trzy zamki i dwór . Wszystkie były rezydencjami królów. Oczywiście pozostały z nich jedynie ślady na ziemi, ale jakżeż „ parzące” w stopy turystów. Przekonaliśmy się o tym ….
Aż nadszedł wiek XVII a z nim potop szwedzki, liczne choróbska a nawet zarazy oraz pożary. Miasto nagromadzenia tylu nieszczęść nie zdzierżyło. Ugięło się i powoli z bólem zapadało. Winem już nie handlowano a liczne warsztaty rzemieślnicze umierały.
„Kres świetności miasta nastąpił wraz z I rozbiorem Polski, kiedy Biecz znalazł się w zaborze austriackim. Habsburgowie sprzedali miasto rodzinie Siemieńskich . I wtedy utraciło status miasta królewskiego…
Po okresie stabilizacji. „ pod koniec XIX wieku nastąpiło ożywienie gospodarcze, zaczął się rozwijać przemysł petrochemiczny, powstała linia kolejowa, odradzało się szkolnictwo i życie kulturalne”
Powrócili dawni rzemieślnicy ( od wieków kwitło tu sukiennictwo i płóciennictwo.) Równocześnie rozwijały się różne sztuki artystyczne . „Sławę Biecza utrwalali poeci, malarze i rysownicy. „
Przebywali tu Jan Matejko i St Wyspiański.
I wojna światowa otarła się o Biecz, ale nie przyniosła zniszczeń miasta. Jednak były ofiary w ludziach, zwykle byli to cudzoziemcy. Teraz z wysoko położonego klimatycznego cmentarza spoglądają na obcą im ziemię. Pewnie się już przyzwyczaili do tego miejsca. Bo jest piękne. I nawet stąd wydaje się być bliżej do nieba, jest tak klimatycznie .
XX lecie międzywojenne sprzyjało dalszemu rozwojowi Biecza. M.in. powstało Towarzystwo Przyjaciół Biecza , które organizowało życie kulturalne i doprowadziło do powstania niezwykłego Muzeum Ziemi Bieckiej.
Potem nastąpił dramat II wojny światowej. Zginęło wielu mieszkańców, zniszczono większość obiektów kulturalnych oraz gospodarczych. Mordowano mieszkających ty Żydów. Miło jest czytać, że bitni Polacy organizowali się i potajemnie tworzyli silny ruch oporu, dokonywali licznych akcji zbrojnych i sabotażowych. Napisałam, miło jest czytać. Ale przy uruchomieniu nawet odrobiny wyobraźni, mogą przyjść obrazy jak z filmów o wojnie. Przerażające, tragiczne. Dla nas, szczęśliwców , którzy nie doświadczyli smaku wojny to tylko filmy i wyobraźnia. Oby dalej to wszystko pozostało w wyobraźni, rozmyślam bezradnie i smętnie oglądając naszą rzeczywistość…
Po ostatniej wojnie ( byle ostatniej, piszę z niepokojem ) z energią przystąpiono do odbudowy miasta, a szczególnie niszczejących zabytków. Piękny był to czas, czas jednak wolności ( chociaż okrojonej , jak wiadomo, ale jednak Wolności), radości, że już koniec zmory, entuzjazmu i działań dynamicznych i skutecznych. Wystarczy obejrzeć to co odbudowano nie tylko w Warszawie. Zadziwić się tylko można tempem i jakością odgruzowywania i rekonstrukcji miasta.
Ale wracam do Biecza, bo o nim miało być. Obejmował on tak rozległe tereny, że wyodrębniano poszczególne dzielnice które jeszcze do połowy XIX wieku miały swoje samorządy. Pomimo tego, że już nie ma tych urzędowych podziałów zachowały się nazwy ulic albo okolicznych wiosek które kiedyś były nazwami dzielnic. Ciekawa wydaje się położona za Ropą Belna, gdzie ponoć zachowały się już nieczynne szyby naftowe. Nie mogę znaleźć, czy można tam coś zwiedzać. …Wszystkie tereny położone poza murami miasta dalej nazywane są przedmieściami, co teraz brzmi słabo, ale jakże dumnie. Bo teraz Biecz już niestety jest miasteczkiem.
Dla mnie słodkim miasteczkiem wielkiej urody i klimatu . Jego centrum zostało zawieszone wysoko nad doliną Ropy. Mieliśmy szczęście, bo z balkonu hoteliku rozciągał się szeroki trochę wprawdzie zakrzaczony, ale jednak przepastny widok na to co w dole.
Niestety zaplanowaliśmy zbyt krótki pobyt, bo miał być tylko przystankiem na naszej trasie. Zdążyliśmy tylko nasycić oczy bajkowym Ratuszem na Rynku. Jego wieża wygląda jak zabawka. Jest pokryty równą dwukolorową mozaiką szachownicopodobną. Wówczas się tylko dziwowaliśmy, ale nie był to czas zgłębiania dlaczego ma właśnie taką elewację.
Dopiero po powrocie doczytałam, że ratusz pierwotnie gotycki ( z 2 połowy XV wieku), został zbudowany z cegieł i ozdabiany wysokimi oknami posiadał też wieżę strażniczą z zegarem. Jednak wieść niesie, w XVI wieku wieża ta z niewiadomych powodów runęła grzebiąc młodego trębacza.
Szkoda, że o tym nie wiedziałam będąc w Bieczu, bo na pewno próbowałabym nawiązać z nim jakiś astralny kontakt J
Od razu przystąpiono do jej odbudowy za sprawą i za udziałem finansowym Marcina Kromera. To niesamowite, gdy czytam , chociaż trochę wiedziałam, że ten „ człowiek orkiestra” – wielki humanista, historyk , pisarz , teoretyk muzyki i dyplomata , biskup warmiński , jeden z przywódców polskiej kontrreformacji, sekretarz króla Zygmunta I Starego, przedstawiciel dyplomatyczny Rzeczypospolitej w Państwie Kościelnym, urodził się w 1512 roku, właśnie tutaj, w Bieczu a zmarł w 1589 roku w Lidzbarku Warmińskim. Kochani ! jeśli ktoś wie, co nas łączy z tym ostatnim miastem, nie muszę mówić jak bliska nam jest postać Kromera. Jeśli nie, to spieszę poinformować, że po wojnie przybyła tu z Wileńszczyzny Mama Mirka Helena Konopielko z synami a w późnych latach 50 ubiegłego wieku dobił do nich po 12 latach katorgi na Sybirze- Jan. Chłopcy wyfrunęli z tego nowego gniazda rodzinnego a Rodzice spędzili tam swoje chyba najszczęśliwsze lata a potem przenieśli się na przepiękny miejscowy cmentarz. Od dziś będąc tam wspomnę Marcina Kromera i miasto o którym dzisiejsza opowieść- perełkę wśród innych w Polsce – Biecz.
Nastał już wtedy renesans. Dlatego zgodnie z modą tego okresu wieża została zwieńczona kopułą a zewnętrzne jej ściany zostały wyłożone sgraffitem w geometryczne wzory, górę wieńcząc zdobną attyką . Potem ubrano ja w barokowy hełm , który spłonął w pożarze miasta w 1903 r. , potem pokryto go gontami, by w 1998 roku najprawdziwszą blachą miedzianą.
W takiej formie ratusz przetrwał do XX wieku, kiedy to na jego miejscu wzniesiono nowy budynek zostawiając jedynie część zachodnią z wieżą. W 1964 – 1967 roku dokonano konserwacji wieży i w znacznej części odtworzono dekorację sgraffitową imitującą boniowanie ( czyli symulującą budowę z bloków kamiennych)
Na wieży od zachodniej strony wmurowano herb Marcina Kromera oraz Ligęzów a także tablicę poświęconą 100 rocznicy urodzin Adama Mickiewicza. Na ścianie wschodniej znajduje się unikatowa jak podaje wikipedia tarcza zegara z XVI wieku . Był to wówczas jedyny publiczny zegar w Bieczu.
Teraz rozumiem dlaczego obecna wieża tak wygląda. Jak już wspomniałam jest przecudnie bajkowa .
Od początku wieża była symbolem potęgi miasta i stamtąd rozlegał się hejnał . Dźwięk trąbki sygnalizował otwieranie i zamykanie bram oraz wiele innych informacji, których nie wymieniono w źródłach, albo nie czytałam zbyt dokładnie, bo taki jest ich gąszcz, że moja fruwająca a nie pedantyczna natura tego nie zdołała unieść J . Można sobie tylko dośpiewać. W 2005 roku hejnał wrócił na dawne swoje miejsce . W samo południe możemy tam przybyć , posłuchać i pomarzyć o dawnych czasach, o jakich na pewno śni ta perełka, mój Biecz….
W najniższej piwnicy znajduje się loch zwany turmą, do którego wtrącano skazańców. Na jej ścianach ponoć zachowały się różne napisy i kalendarze wyryte przez skazańców. Powyżej znajdowała się cela, gdzie dziś można oglądać kopie średniowiecznych narzędzi tortur.
Wychodząc stamtąd poszukajmy ozdobnych ceglanych płytek ( na razie nie wiem gdzie one są ) . Na pewno ktoś z naszej grupy znajdzie. Tak uwieczniono odkryte w 1958 roku w czasie prac archeologicznych fundamenty pradawnego ratusza.
Niestety mieliśmy zbyt mało czasu na detaliczne zwiedzanie. Ale dopóki żyjemy, wszystko przed nami. Pojedźmy tam razem, Kochani, zapraszam….a kończąc opowieść ratuszowo- wieżową szykuję dla siebie i dla Was niespodziankę.
Wrócimy do wnętrza wieży, a tam odkryjemy drewniane schody. Wdrapiemy się na górę, pomimo niewielkiej zadyszki ( ale w naszym wieku brak zadyszki może świadczyć, że już jesteśmy duchami) . I oto otworzy się przed nami platforma widokowa.
Widok z niej zapiera dech, tak piękna jest panorama Beskidu Niskiego z przytulonym Pogórzem Karpackim okolonym Ropą, rzeką o chyba najbardziej dziwnej wielomównej nazwie która wyrzeźbiła sobie leniwą dolinę…ten widok, to tylko opis z książek i netu, przepisany stamtąd prosto w moje oczy. Bo tak mam, gdy ktoś opowiada albo czytam, wyświetla mi się film w głowie. I zapamiętuję ten film i Wam opowiadam . Musimy tam być, na pewno jest tak jak widzę wyobraźnią, uwierzcie. A niedługo zakwitną jabłonie i będzie jak wtedy, gdy po raz pierwszy i jak na razie jedyny, sam Pan Bóg z dumą pokazał nam swoje dzieło….
Kochani, nie mówcie, że już macie dosyć, błagam. Wiem, że teraz czasy pisma obrazkowego, ale jestem staroświecka i lubię literki. No, cóż, tak mam i już. Więc jeśli ktoś ziewa mocno i ma wtórny do zmęczenia oczopląs, niech idzie do łóżeczka albo na fotelik przed reklamy w TV. Ale kto ze mną wytrwa, to zapraszam jeszcze krótko do miejsc w których byliśmy , ale wracać tam stale chcemy. Tak nam tęskno za Bieczem….Miejsca te wpiszę pod zdjęciami, zgoda? Nie słyszę protestów , więc tak uczynię. J. Tak myślałam wczoraj, ale dzisiaj mi przyszło, że jednak to będzie w kolejnym wpisie, bo ten za długi…
A na zakończenie ponawiam apel, jeśli nie przekonałam. Pojedźmy kiedyś do miejsca, które darował nam Stwórca …do jednego z najpiękniejszych Polskich miasteczek, do polskiego Carcassonne, po prostu do Biecza….
A potem śnijmy sen jak my wtedy gdy ułożeni w świeżej wonnej pościeli długo słyszeliśmy echa dawnego jakże bujnego tam życia i przewijał się przed naszymi oczami film udziergany z historii i codzienności , zapachu wiatru od gór i światła księżyca który wszystko widział i zapamiętał …jako ja śnię teraz….
Ratusz i jego wieża z dziwną bajkową elewacją, o których tyle napisałam…
Na balkonie hoteliku w Bieczu. Grania śni na jawie zapatrzona w szeroki, cudny pejzaż….