Jędrny, krwisty i bajkowy ” ROK KRÓLIKA”

 

RokKrólikaBatorOkłądka.jpg

 

 

Jędrny , krwisty i bajkowy  „ROK KRÓLIKA„

 

W takim jak dziś nibywiosennym dniu lekiem na chrypy grypy i katary jest oczywiście…no nie, nie sądźcie, że polecam ustronny bar z drinkami ….lekiem może być fajna nietypowa lektura.

 

Może książka ” ROK KRÓLIKA” nie należy do najlepszych, które wymyśliła Joanna Bator. Niektórzy tak  piszą o najnowszym dziele tej autorki. Ale to, że piszą, świadczy że coś w tym jest. A może są tylko zainteresowani  pisarką o bardzo ciekawej biografii. W końcu kilka nominacji a wreszcie nagroda Nike za poprzednią książkę” Ciemno, prawie noc” ustawia Panią Joannę na ogólnym widoku i w dodatku na piedestale. Więc wypada zaistnieć w świecie literatury i recenzję popełnić. Im bardziej pewni siebie są recenzenci, im bardziej chcą się wyróżnić, tym więcej znajdują minusów. Może jestem zbyt ostra dla panów krytyków, może nie….

Nie wiem.

Ale na szczęście nie jestem profesjonalistą tylko zwykłą babą w dodatku z opóźnieniem w rozwoju czytelniczym z powodów o których stale piszę. Ale dla tych, którzy nie czytają moich blogowych marudzeń spieszę donieść, że przez całe dorosłe życie zajmowałam się literaturą fachową tudzież innymi czynnościami, więc mi wybaczcie . Ale mówię Wam, to jest przefajne, móc się zajmować czymś innym niż dotychczas, smakować a nawet upajać. I codziennie dziękuję Stwórcy, że dał mi ten czas wolności….A więc jedziemy….po kolei było tak:

Przyznam, że na „Rok królika” zrobiłam sobie małą przerwę w lekturze „Wojny i pokoju”, po którą sięgnęłam za sprawą Żuławskiego i jego kontrowersyjnego” Nocnika”. Pełno jest tam  cytatów z Tołstoja, zachwytów nad jego piórem i sposobem obrazowania. Jednego tylko nie cierpiał Żuławski-  opisów bitew. Więc wypożyczyłam „Wojnę i pokój” i jestem w zachwycie. Nie tylko miłość tam jędrna, soczysta, ale  mnie ujęło to, czego Żuławski nie trawił. Ujęły mnie opisy żmudnej drogi Napoleona i jego kokoszenie się w Moskwie. Zapałałam namiętnością do Kutuzowa, mądrego dowódcy rosyjskiego i całym tym zgiełkiem bo  dotychczas posiadałam nikłą wiedzę o tym, co kiedyś w podręcznikach było , czy filmie, który już został przeze mnie zapomniany. Ta książka pulsuje żywym „ciałem” pozwala odkryć  człowieka , to nic , że żyjącego tak dawno…

Ale miało być zupełnie o czym innym, wybaczcie dygresję. Choć szczerze, z całego serca polecam powrót do tamtej lektury. Miłe jest oderwanie od hałasu tego świata, zanurzenie w czasach, po których zostało także w Polsce wiele nazwisk francuskich, potomków tych co nam wolność mieli przynieść, np. mąż mojej poprzedniczki w pracy nosi nazwisko de F…

Ponieważ mam zwyczaj wypożyczania kilku książek, ile tylko się zmieści w moim plecaczku, przywlokłam biografię Dylana, którą też poczytuję sobie, trudna ale bardzo ciekawa i „Rok królika” Joanny Bator. Początkowo tę ostatnią odłożyłam, ale krytykowana przez wielu okładka z królikiem , pewnie że kiczowata jednak przyciągała jak magnes. Może to była jakaś tęsknota za dzieciństwem i „Alicją w krainie czarów”, może. Jednym słowem ociągając się nieco wzięłam tę książkę do ręki. Otworzyłam i czytaniu nie było końca. Jest to jedna z najdziwniejszych książek, które ostatnio czytałam. I wiecie, co mnie zauroczyło najbardziej, nie bohaterowie utkani z samych dziwności, by nie powiedzieć, okropności, z życiorysami poskręcanymi jak tytoń w bibułce udający elegancki papieros, nie mnogość krwistych tytułów z tabloidów, może prawdziwych może wymyślonych przez autorkę- ale supercelnych , nie- przesympatyczne dla mnie, niespodziewane zakończenie, ale oczarował mnie styl pisarki , porównania i skojarzenia chyba z kosmosu czerpane. Nie będę przedstawiała treści, bo jest  w każdej recenzji i w polityce.pl, i Onecie.pl i krytyce politycznej ( no no, jednak książka wywołała wirujące krytyki w leniwej magmie codzienności) .

Postrzegam działania Bator w „Roku królika”, jak wyraźnie sobie żartuje, kpi, bawi się tymi, którzy traktują jej słowa poważnie.  Rzecz jest o znanej pisarce Julii, o znamiennym nazwisku Mrok, która porzuca swoje życie ( m.in. w miłosnym trójkącie z dwoma mężczyznami ), rezygnuje, ucieka by poszukiwać czegoś innego, zaginionych korzeni , zmienia nazwisko i przeżywa zadziwiające baśniowe przygody. To ona, oczywiście słowami Bator,  tak opowiada ,  cytuję :

„Niedawno czytelniczka powiedziała mi, że tak się boi mojej ostatniej książki, że trzyma ją w zamykanej na klucz szufladzie nawet teraz, kiedy już wie, jak się skończyła, i bardzo mi to pochlebiło . Nie wykorzystuję opisywanych w prasie makabrycznych historii w sensie dosłownym, ale nagłówki dostarczają mi inspiracji, co jest niewątpliwym dowodem ich boskiej mocy, bo to nich przenika do moich powieści pewna ważna postać. Nazywam ją poruszycielką. (…).

(…) Ostatnio dobrze poznałam uczucie utknięcia, bo nie mogłam pisać, a powietrze w moim domu przypominała wody Morza Martwego, tak gęste i martwe stało się moje życie z Aleksandrem i Alem. (…) W moim domu stało się coś, co sprawiło, że wszystko uległo zmianie, na którą nie byłam przygotowana. Spędzałam jałowe godziny w swojej pracowni, patrząc na pusty ekran, bo właśnie usunęłam kolejne zdanie przypominające stolik turystyczny przejechany przez tira. (…). Ten impas przerwał dopiero królik grozy z Ząbkowic Śląskich. Patrzył na mnie z gazety poznaczonej odciskami kubków, jakby wylądowały na niej miniaturowe latające talerze, a ufoludki rozbiegły się po mieście, by ukryć się w słoikach marynowanych grzybków. (…) Gazetę zostawił stary menel w długim płaszczu, którego obsługa przegoniła od stołu, gdy weszłam do zatłoczonej kawiarni, a krzesło, na którym usiadłam po nim, wciąż zachowało nieprzyjemne ciepło cudzego ciała. (…)

I inne „ (….) Wspinając się do swojego pokoju, zobaczyłam , jak ze Spa pod Królikiem wychodzi smutny mężczyzna z wąsem, ten sam, którego widziałam pierwszej nocy. Wyblakły i pomięty, wyglądał jak wyprany w zbyt wysokiej temperaturze i odwirowany niezgodnie z instrukcją(…)

(…) Zaparzyłam dwa kubki świeżej herbaty, a Gerard Hardy usiadł na brzegu mojego łóżka, postawił między swoimi długimi nogami plecak pełen nie wiadomo czego, który metalicznie stuknął o podłogę. Marzę o wyprawie na Karakorum, powiedział ni stąd ni zowąd(…)

(…)Ale to była budka z kebabem Bagdad, pod którą czekało kilka osób nieodrywających wzroku od ciemnookiej kobiety tnącej strzępki mięsa z parującej bryły wielkości ludzkiego torsu.(…)

(…) Pod budką Bagdad stały dwie dziewczyny i żarły buły owinięte w folię aluminiową połyskującą w świetle księżyca jak jedzenie kosmitów, a śnieg osiadał na ich ciemnych włosach z odrostami w kolorze popiołu.

(…) W miarę jak szłam, domy stawały się coraz niższe, a między nimi rozpychały się zapuszczone ogrody, pełne jakiś pokracznych komórek, rozpadających się altanek, inspektów i pergoli, porzuconych maszyn rolniczych i sprzętów domowych, wybebeszonych lodówek kuchenek, szafek, a pomiędzy tym martwym naskórkiem cywilizacji ziemia bieliła się od anemonów(…)

(…) Po powrocie do pokoju sprawdziłam skrytkę pod podłogą łazienki. Banknoty lekko wilgotne jak spocona skóra, a glock pachniał jak zatłoczony parking w galerii handlowej. Nadal nie budził we mnie erotycznej ekscytacji ..(…)

(…) posuwaliśmy się powoli pośród kwitnących wierzb, brzóz i dereni, a staruszek nie zatrzymywał się ani na chwilę, milczący i skupiony. Doszliśmy do strumienia, nad którym wyzłacały się pierwsze kaczeńce tak oślepiające, jakby świeciły(….) Pachniało życiem, które przebija się spod miękkiej ziemi, niepowstrzymanie(…)”

 

Ta książka, jak już napisałam, trochę prześmiewcza jest podszyta tęsknotą za czymś innym. Za poszukiwaniem korzeni, siostry bliźniaczki zaginionej w przeszłości,  za dobrem w człowieku ( ostatnie opisane w książce wydarzenia).

Jednym słowem, jeśli ktoś lubi prozę niebanalną, trochę unoszącą się w sferze fikcji, zabawy ale traktująca też o ciekawostkach  w życiu a nawet czasem o poszukiwaniu miłości i też o  miłosierdziu, jeśli ktoś jest w stanie taką książką się zainteresować – to gorąco namawiam.

Na pewno zostawia w  czytelniku takim jak ja, swój osad , tajemne drugie dno, które przecież jest ciekawe w życiu i fascynację autorką, która to wszystko wymyśliła.

 

Joannabator2012.jpg

 Joanna Bator, zdj. z netu

 

Biografia jedyna taka…jak jedyne takie życie Simony Kossak.

SimonaOkładka.jpg

 

 

Biografia jedyna taka…jak jedyne takie życie Simony Kossak

 

Kochani moi! Dzisiaj proponuję króciutką przerwę na oddech w trakcie naszej wycieczki do Biecza.  Pewnie czujecie się trochę zmęczeni. Oddech ten przyszedł sam, z chwilą gdy panie w michałowickiej Bibliotece podały mi książkę Anny Kamińskiej pt.

 „ Simona opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak”. Wydawnictwo Literackie 2015.

Od razu muszę się przyznać bez bicia, choć ze wstydem, że niczego o Pani której biografię dzierżę w dłoni,  nie wiedziałam. Widocznie zapowiedź tej książki oraz jakieś info z życia Simony przeszły obok mnie niezauważalnie.  No cóż, tak się stało i tyle. Zresztą wiecie dlaczego- praca, rodzinka no i lektury fachowe zajmowały mój czas…..

Tak więc, usadówmy się w wygodnych fotelach z lekturą w dłoni jako i ja się rozłożyłam zwyczajowo na kanapie, czytajmy tę powieść- biografię jak najpiękniejszy film. Tak, bo ta biografia, do innych niepodobna , ciepła to nie tylko prawie beletrystyka ale najprawdziwsza gotowa fabuła filmowa.

 

SimonaSarnaPocałunek.jpg

 

 

Najpierw słów kilka o Simonie Kossak, ostatniej z rodu, która przyniosła ze sobą nie tę płeć, której wszyscy oczekiwali.  Nie była planowanym czwartym Kossakiem . Ta potomkini słynnych Kossaków, prawnuczka Juliusza, wnuczka Wojciecha, córka Jerzego ośmieliła się być dziewczyną. Nie odziedziczyła też zdolności swoich przodków, bo nie malowała,  jak cała męska gałąź jej  rodu, ani we wczesnym okresie życia nie zdradzała talentów pisarskich jak jej ciotki Maria Pawlikowska- Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec. Talent pisarski , gawędziarski i posługiwania się kamerą ponoć w sposób nadzwyczajny dotarł do niej później. Jej filmy o tematyce przyrodniczej są podobno niezwykłe. Opowiada w nich o zwierzętach tak, że stanowią odniesienie do życia ludzi. Jeden z tytułów Kamasutra, traktuje o miłości połączonej z czułością …o miłości owadów. Mam nadzieję znaleźć jej filmy  w necie, ale jak na razie nie widzę…

 

Była dzieckiem wychowywanym w nieomal wojskowym drylu , które musiało milczeć przy stole gdy siedzieli dorośli , ponoć kary cielesne nie były jej obce, a lustro niełaskawe. Lustro jej stale mówiło, że jest  brzydka. Ale jej brzydota widoczna na zdjęciach licznie zamieszczonych w książce i w opowieściach ludzi którzy ją znali, a z którymi rozmawiała autorka książki, była wielką  urodą fascynującej, pełnej temperamentu brzyduli o cudnych wyrazistych oczach i przyjaźni dla świata, radości życia i korzystania z niego bez barier. O ukochaniu zwierząt i wyborze życia jakie wiodła nie będę pisała. Bo tego nie da się po prostu tak sobie streścić. To byłaby profanacja opowieści Anny Kamińskiej.  Tylko na marginesie warto dodać, że Simonę ( wiemy już dlaczego dostała takie właśnie imię) nazywano hippiską albo czarownicą z Białowieży.

 

Kogo kochała ta dziewczyna, a właściwie pani profesor? Czy słynnego fotografika Leszka, który z nią tak długo mieszkał w puszczy , czy przyjaciół wybranych, czy córki siostry, czy tylko zwierzęta. Czy po prostu życie, bujne wypełnione po brzegi życie.

 

I jeszcze jedno. Dzieje Simony są opowiadane na tle niezwykłych klimatycznych  miejsc. A to słynna krakowska Kossakówka z Jerzówką obok czy wreszcie Białowieża…

 

Tę książkę naprawdę warto przeczytać.

Zastanawiam się, czy to tylko  wielki sukces pióra autorki, pani Kamińskiej czy jej stopienie się , współodczuwanie z niepowtarzalną barwą osoby której poświęciła lata pracy. Jakaś emanacja zza światów….duchowe zjednoczenie z Simoną….

 

SimonaMotorynka.jpg

 

SimonaZRysiem.jpg

 

SimonaŁosieWyborcza.jpg

 

 

PortretStaraSimona.jpg

Simona Gabriela Kossak ur.1943 w Krakowie, zmarła w 2007 r. w Białymstoku. Profesor dr habilitowany nauk leśnych…..

Wszystkie zdj. z netu.

 

 

 

Wędrówka z „ Królem” Szczepana Twardocha

 

 

kercelakfotomapa copy.jpg

 

TVN24Kercelak.jpg

Widok na Plac Kercelego, 1935 r.  zdjęcie z netu

HandelŻywnościąKercelak_1928.jpg

 

BarDlaWszystkichChłodna.jpg

 

Targowisko_na_placu_Kercelego_w_Warszawie.jpg

 

z20696271Q,Kercelak-w-Warszawie-Stragan-z-rowerami-i-czesciami.jpg

Zdjęcia z netu, Plac Kercelego przed II Wojną światową, ależ klimaty!!!

 

 

Wędrówka z „ Królem” Szczepana Twardocha

 

królTwardochOkładka.jpg

To nie będzie recenzja, bo takowe piszą fachowcy.

To będą tylko wrażenia, przemyślenia i skojarzenia związane z  lekturą opisane przez zwykłą babę w późno średnim wieku. Wybaczcie rozwlekłość która się pojawiła w trakcie porodu tego wpisu….

Ale po kolei:

     Na wstępie muszę przeprosić panią Marię Konopnicką za gwałtowną zmianę tematu. Po poprzednim moim blogowym wpisoliście, dojrzewał już następny, gdy nagle  wdarł się w tę zaplanowaną układającą się w głowie listopadową moją pisaninę Szczepan Twardoch ze swoim „ Królem”.

    Jak zwykle zaczęło się w michałowickiej bibliotece, gdy niespodziewanie Panie podały mi tę książkę.  Niespodziewanie, bo jeszcze jest ciepła, niedawno wydana a kolejka czytelników pewnie była duża. Wiedziałam wcześniej , jakieś recenzje poczytałam beznamiętnie i wcale  nie miałam pewności czy chcę po raz kolejny spotykać się z tym pisarzem, bo ogólnie drapieżny jest.

Ale gdy książka sama „weszła mi w ręce”, nie zrezygnowałam.

I  dobrze, bo przeczytać było warto.

Bo pomimo tragicznej wymowy i wszechogarniającej smuty, okrucieństw i właściwie samego Zła, znalazłam w niej coś dla siebie. Ale o tym będzie dużo później.

   Na razie odłożyłam „ piłowanie” Nocnika Żuławskiego, niech poczeka ze swoimi pretensjami do świata….

     Czytając pierwsze strony : „Króla” odniosłam  wrażenie, że książka jest napisana gorszym, jakby mniej sprawnym stylem niż „ Morfina”, „Drach” i inne Twardocha. Ale  to wrażenie natychmiast zniknęło,  przestałam analizować,  porównywać, bo zostałam wchłonięta „ z uszami „ przez tę książkę ….

Uff, właśnie skończyłam czytanie które zajęło mi niecałe dwa dni. Tak krótki czas lektury jednej pozycji zdarza mi się bardzo rzadko.

„Król” mnie znokautował i całkowicie zaskoczył oryginalnym, niespodziewanym  zakończeniem. A właściwie całym pokrętnym zabiegiem literackim.

       Gdy zamknęłam tę książkę i odparowywałam, M. zapytał o czym jest ta powieść ?

Nie mogłam mówić, odpowiedzieć, bo stale miałam zaparty dech.

Dopiero teraz uspokojona, porządkuję ją w sobie.

Twardoch opowiada wyśmienicie, czyta się płynnie treści krwią nasączone, przemocą, złym seksem, gwałtem, strachem, ucieczką. Jest też tam i miłość, chociaż  trudna i smutna. Wszystko jest zresztą smutne bo jest Złe. Ale  o dziwo, nie wiem, jak to robi Twardoch , jakich używa zabiegów, że bohaterowie pomimo swoich okrutnych czynów nie budzą wstrętu, ba nawet człowiek im czasem kibicuje. Coś dziwnego…

      Jest to niezwykle dynamiczna opowieść o Warszawie  1937 roku, Polsce tonącej w  gąszczu frakcji politycznych, o ich przekładankach , dwuznacznościach, o słynnej Berezie Kartuskiej, o tyglu wrzącym. …

Nie wiem co by się dalej działo z naszym krajem, gdyby nie  wybuch wojny.

Aż strach porównywać dzisiejsze czasy z tamtymi, chociaż cisną się w głowie paralele…Brr, lepiej nie myśleć. Bo od myślenia głowa boli , jak mawiali moi pacjenci….

    W trakcie lektury nie mogłam się nadziwić, skąd Szczepan Twardoch,  młody człowiek , w dodatku  Ślązak z krwi i kości,   zna tyle faktów z historii i skąd zainteresowanie nimi. Potem przeczytałam w necie ( Wyborcza- Książki) wywiad z tym autorem . Opowiada on, że zainspirowała go pewna powieść z lat 60 ( jak mówi- nudna) o czasie międzywojnia w Polsce, a potem zebrane przy pomocy dobrego człowieka  artykuły prasowe z tego okresu. Doznania bokserskie , które tak starannie i dosadnie przedstawił w książce są jego własnymi doświadczeniami pogłębionymi na użytek tej powieści .

    Twardoch nie byłby sobą, gdyby nie wprowadził bohatera  fantastycznego i jednocześnie niemego komentatora zdarzeń .  W „Drachu” jest to smok, a tu Litani – wielki kaszalot pojawiający się  warszawskim niebie. Jego wygląd,  zachowanie, żywe reakcje na to co widzi  przyprawiają o dreszcze i mogą powodować lęk przed naszą przyszłością. A może posunęłam się za daleko w tej interpretacji…..Również zastanawia  tytuł powieści. „Król” który po lekturze brzmi gorzko, dramatycznie, przekornie rzekłabym. Jaki król? Jeśli król, to czego? Na koniec autor zamieszcza takie słowa głównego bohatera:  

„ ….A teraz jeszcze jesteśmy nad Warszawą. Nad Nalewkami, Tłomackiem, nad Miłą, nad Gęsią i placem Kercelego, nad moim królestwem…..    

       Wyglądam przez okienko samolotu i widzę szary łeb kaszalota. Jego oczy płoną.

      Patrzy na mnie , otwiera zębatą paszczę i śpiewa swoją pieśń myśliwego”

       A teraz , kończąc poprzednie wywody, chcę wytłumaczyć,  dlaczego ta powieść stała  mi się  bardzo bliska.

Dla czytelnika nie związanego z Warszawą, nie znającego wymienianych w książce ulic, przeżycie  lektury może  być niepełne. Bo tak odbieram powieści Chwina z Gdańskiem czy Sopotem w tle czy wrocławskie wędrówki Krajewskiego. Nie znam tych miast, nie jestem z nimi związana emocjonalnie, więc umyka to, co jest solą powieści.

    Ale  tam, gdzie gros akcji „ Króla „ na starych błotnistych wówczas bardzo biednych żydowskich ulicach Warszawy  w nowoczesnych blokach mieszkają moje dzieci.

Bywam tam często, ba, nawet bardzo często. Przemierzam nieistniejące dziś ulice, zachowane jedynie z nazwy. To nie są jedynie puste nazwy, każda kryje wielki kawał historii i zamyka minione życie. Zawsze to czuję gdy tamtędy człapię. Ale  teraz dodatkowo towarzyszy mi   „Król” .

Najpierw wolno wędruję  z dworca WKD Ochota ulicą Okopową ,  – lubię piechotą, by opuszczając Ochotę, powoli zanurzać się w Woli, oddychać jej zapachem, nurkuję w Grzybowską, oglądam ocalałe domy ze śladami po kulach.

Po prawej pulsuje utajonym życiem plac zwany Kercelakiem . Oczywiście już go nie ma, ale teraz go czuję specjalnie , bo tak plastycznie, wyraziście ożywił go Twardoch.  

Potem po obwodzie tegoż targowiska, zawijam w prawo Lesznem i powstałą dopiero po wojnie słynną trasą W-Z.  To opisana w powieści  trasa pochodów robotników komunistów, akcji faszystowskich falang i policji. I chyba teraz widzę tamte sztandary twarze szare zniszczone i żar w oczach i zda się że zaraz zaświszczą kule….

Potem jest  Żelazna i Chłodna ( tam osobne doznania) i znowu Żelazna w miejscu gdzie przychodzą na świat nowe pokolenia, bo jest tam szpital położniczy im. św Zofii.

Zawsze się zatrzymuję przy zaznaczonych na chodniku obrysach oczywiście dawno zburzonych  murów getta.  Nie stawiam stopy  na ten pas bo i tak się czuję jakbym deptała po trupach mieszkańców, nie tylko po ich śladach. Ilekroć  tam bywam zawsze  odnoszę wrażenie, że otaczają mnie czarne duchy.

Gdy wracając , docieram na Żytnią, cieszę się, że nie jestem samochodem, bo nigdzie nie ma wolnych  miejsc parkingowych . W pobliżu usadowiła się Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji,  zagarnęła przeciwległy chodnik i razem z Radiem Józef też tam mieszkającym, spokojnie sobie patrzą na śmieci walające się na wąziutkim trawniczku.

Dawna ulica Nalewki pozostaje jedynie w zapiskach historycznych, chociaż zachowano jej maleńki  fragment, który nosi teraz nazwę Bohaterów Getta.  100 m dalej jest wprawdzie miniuliczka o  nazwie Nalewki , lecz zajmuje ona koryto głównej część dawnej Gęsiej. Ale w czasie wędrówki czuję te  dawne Nalewki są gdzieś tutaj, ukryte pod niewywiezionym gruzem z getta, bo się nie dało wszystkiego wywieźć, więc pobudowano domy na tym, co pod spodem….Wszystko się wymieszało, splątało i powstało nowe.

Na Nowolipkach bywam u stomatologa ale przede wszystkim  oglądam cudem ocalały jedyny obiekt terenów getta zamienionych w rumowisko po powstaniu w gettcie- kościół św. Augustyna, mam w oczach tamto zdjęcie. A po wojnie to tam  , wielokrotnie  gromadzili się mieszkańcy wierząc, że na wieży pokazuje się Matka Boska . Ileż to władze miały z tym problemów, parokrotnie wieżę malowali, rusztowaniami zastawiali, aż ucichło…No i czasem  spotykam tam  także Dziewczęta z Nowolipek , stale młode jak kiedyś….

 Idąc po starszego wnuka do szkoły, jestem blisko Miłej, która kojarzy mi się najbardziej z pięknym wierszem Broniewskiego ….

Gdy zmierzam do przedszkola młodszego wnuka, przechodzę przez Okopową, by na jej rogu z Lesznem wskoczyć do delikatesów. Tu gdzieś była knajpa, którą polubili bohaterowie „Króla”. Tyle tam się działo….

Zanim odbiorę wnuka z przedszkola, zaglądam na tyły gromady wysokich bloków już starych, bo chyba z lat 70 ubiegłego wieku by się znaleźć przy króciutkim teraz początkowym fragmenciku dawnej , kiedyś ładnej i długiej ul. Gęsiej..

I wtedy zawsze patrzę na wysoki mroczny mur cmentarza żydowskiego  i dalej na wschód, w kierunku pobliskich  Powązek, gdzie śpią wiecznym snem  świadkowie dawnych lat a mur mi mówi, że pamięta. Zatrzymany   czas……

Tak,  Szczepan Twardoch  spowodował, że te ulice z których pozostały już tylko nazwy teraz żyją życiem bohaterów ” Króla „ nie tylko moją wyobraźnią zawsze uruchamianą i tym dreszczem na plecach …..

     Bywa, że bohaterowie tej powieści opuszczają te najbiedniejsze żydowskie ulice Warszawy. Ci gangsterzy w swoich pięknych samochodach ( któryś z recenzentów zarzucił Twardochowi, że wówczas na ulicach Warszawy nie było takich wielkich i barwnych samochodów, że raczej opis przypomina lata 90 ubiegłego wieku w Polsce, ale mnie to nie przeszkadza, bo czy to ważne? ) , więc ci gangsterzy jadą na południe od Alej Jerozolimskich, gdzie jest jakby drugie miasto i wytworne ulice tudzież kamienice bogaczy. To właśnie tam ,  u zbiegu Pięknej i Koszykowej faktycznie mieścił się  słynny w Warszawie burdel prowadzony przez autentyczną Ryfkę de Kij.

I ona znalazła się w powieści” Król”.

Ryfka Kij jest dla mnie najciekawszą , najpiękniej wyrysowaną przez Twardocha , najciekawszą, najbardziej ludzką i najbardziej pełnokrwistą postacią . Jest silna , życie ją zdrowo przećwiczyło, ale przetrwała, zwyciężyła i ocaliła swoją chyba jedyną miłość. Miłość na całe życie. Ta mocarna kobieta , wg mnie,  zasługuje na imię królowej.  

.      Powieść „Król” stała się  dla mnie kamieniem milowym w wędrówkach po Woli . Do tej pory ponosiła mnie tylko własna wyobraźnia, nieco podparta wiadomościami ale to Szczepan Twardoch  spowodował, że te miejsca ożyły życiem bohaterów ” Króla „

     I dlatego na koniec tej mojej pisaniny tak sobie pomyślałam, a nawet się rozmarzyłam, by Was zaprosić, kochani.  Może kiedyś wybierzemy się tam razem, skrzykniemy, niech będzie tak nowocześnie bo np. na facebooku J i  dopóki jeszcze noszą nogi powędrujemy ulicami warszawskiej Woli, tym starym magicznym  szlakiem z przewodnikiem  „Królem „ 

A gdy nadejdzie kres tej wędrówki, w Szwajcarskiej przy ul. o wymownej nazwie Wolność kupimy ulubione przez wnuki bułeczki z francuskiego ciasta nadziewane szpinakiem albo jabłkiem , bo wszak wałówa się przyda.

I udamy się na Dzielną ( znów ta nazwa!) , gdzie plac zabaw.

Usiądziemy na ławce, nawet wiem na której, bo ją lubię , wyciągniemy obolałe nogi , twarz wystawimy do słońca, „ Króla” schowamy  do torby by nazajutrz oddać go innym do czytania, zapomnimy o pobliskim Pawiaku i o całym złym świecie.

Posłuchamy jak ptaki się skrzykują a dzieciaki piszczą.

A może wtedy przyjdzie do nas  optymizm i wiara, że „jutro będzie dobry dzień”

 

 

wychow, witon, o3.2011.JPG Zdjęcie sprzed kilku laty. Nowe pokolenie na Dzielnej……Optymizm? Wiara w lepsze jutro? 

Zaproszenie do innego świata ( 4 )

Moi Kochani!

Rozpisałam się a  Wy naczytaliście, jeśli daliście radę i dobrnęliście do tego momentu – dziękuję Wam za to.

Gdy zakończyłam lekturę książki, a nie mam zwyczaju przeglądać jej przed przeczytaniem tak jak to robi Mirek, zaskoczyło mnie to, co napisała autorka w posłowiu.

Może jednak warto  postępować tak jak M.

Bo przez ten  cały czas gdy czytałam, zadawałam sobie pytanie skąd się wziął taki oryginalny pomysł i jego rozwinięcie.

I na koniec znalazłam odpowiedź. 

Fajnie, gdy autor nawiązuje taki osobisty kontakt z czytelnikiem….

A teraz zapowiadane już wcześniej słowa autorki „ Ucznia architekta”, Elif Safak o  jej

„ warsztacie „ pisarskim. Cytuję fragmenty , gdyż streszczanie swoimi słowami byłoby profanacją :

        „ Nie jestem pewna, czy pisarze wybierają tematy, czy to tematy w jakiś sposób odnajdują ich.

Przynajmniej ja odniosłam wrażenie, że z Uczniem architekta stało się to drugie.

Pomysł na tę powieść zrodził się pewnego słonecznego popołudnia w Stambule, gdy siedziałam w taksówce, która utknęła w korku. Wyglądałam przez okno ze zmartwioną miną spóźniona na spotkanie, gdy mój wzrok prześlizgnął się z ulicy ma meczet nad morze.

Był to Molla Czelebi, jedna z mniej znanych architektonicznych perełek Sinana.

( najsłynniejszego XV wiecznego architekta tureckiego, autora ponad 400 znamienitych budowli w świecie- mój przyp. )

 Na murku siedział mały Cygan, bębniąc w odwróconą do góry dnem puszkę. Pomyślałam, że jeśli dłużej postoimy w tym korku, równie dobrze mogę zacząć wymyślać historię o architekcie Sinanie i Cyganach.

Samochód ruszył i pomysł zupełnie wypadł mi z głowy do czasy, aż tydzień później przyszła pocztą pewna książka przysłana mi przez drogiego przyjaciela. „ The Age of Sinan….”Jeden rysunek z tej ksiązki szczególnie przykuł moją uwagę: był to portret Sulejmana Wspaniałego , wysokiego i eleganckiego w pięknym kaftanie.

Bardziej jednak zaintrygowały mnie postaci w tle.

Przed meczetem Suleymaniye stał słoń z kornakiem; czaili się na obrzeżach obrazu, jak gdyby gotowi czmychnąć, nie mając pewności, co robią w tej samej ramie co sułtan i jemu poświęcony pomnik. Nie mogłam oderwać wzroku od tego wizerunku. Historia mnie odnalazła.

     W trakcie pisania tej książki chciałam zrozumieć nie tylko świat Sinana. Lecz także jego głównych uczniów, współpracowników, niewolników i zwierząt, które mu towarzyszyły.

Gdy jednak pisze się o artyście, który żył tak dawno temu i stworzył tak wiele jak Sinan, największym wyzwaniem jest rekonstrukcja chronologii.

Zbudowanie jednego meczetu trwało od siedmiu do dziewięciu lat i Sinan wzniósł ponad trzysta sześćdziesiąt pięć budowli różnej wielkości.

Tak więc z myślą o odpowiednim tempie narracji postanowiłam odstąpić od ścisłego porządku chronologicznego i stworzyć własne ramy czasowe, gdzie prawdziwe zdarzenia historyczne zostały nałożone na nową linię czasu. Na przykład w rzeczywistości Mihrimah wyszła za mąż w wieku lat siedemnastu , ja jednak chciałam, żeby ślub odbył się później, aby dać jej i Dżahanowi więcej czasu. Jej mąż, pasza Rustern zmarł w roku 1561; lecz dla dobra opowiadanej historii chciałam, żeby pożył nieco dłużej. Kapitan Gareth to postać całkowicie fikcyjna, ale jej pierwowzorem byli zarówno europejscy żeglarze, którzy zaciągnęli do osmańskiej floty; jak i marynarze osmańscy, którzy przeszli na drugą stronę. Ich historia nie doczekała się jeszcze opisania.

   Wprowadzenie Taqiego ad-Dina do opowieści na wcześniejszym etapie dziejów była świadomą decyzją. W rzeczywistości został on nadwornym astronomem za panowania Murada. Wątek obserwatorium był jednak dla mnie na tyle istotny, że przesunęłam datę śmierci wielkiego wezyra Sokollu.

Malarz Melchior i ambasador Busbecq byli postaciami autentycznymi. Przyjechali do Stambułu około 1555 roku, ale zmieniłam daty ich przybycia i wyjazdu.

W kilku książkach natknęłam się na wzmianki o grupie osmańskich architektów w Rzymie, ale pozostaje niejasne, czym dokładnie tam się zajmowali.

Wyobraziłam ich sobie jako uczniów Sinana, Dżahana i Davida.

A w Wiedniu naprawdę żył słoń o imieniu Sulejman, którego historię przepięknie opisał Jose Saramago w „Podróży słonia „

    Kończąc: niniejsza powieść jest wytworem wyobraźni. Jednakowoż prowadziły mnie i inspirowały wydarzenia historyczne i prawdziwe postaci. Czerpałam pełnymi garściami z wielu anglojęzycznych i tureckojęzycznych źródeł ….

    Niechaj świat płynie jak woda- mawiał Sinan. Mam tylko nadzieję, że ta powieść też będzie płynąć jak woda w sercach czytelników.”

 

BiałeSłonieZimbabwe.jpg

 

Zdj, z netu

 

 I jeszcze kilka moich ulubionych cytatów z tej książki:

 

„ ….W raju rosło drzewo niepodobne do innych na ziemi. Jego gałęzie były przezroczyste, korzenie chłonęły mleko zamiast wody, a pień ikrzył się jak skuty lodem, lecz gdy się do niego zbliżyć, nie było  przy nim zimno- wcale a  wcale. Każdy liść na owym drzewie oznaczony był imieniem człowieka, Raz w roku w miesiącu szaban, w nocy z czternastego na piętnasty, zbierały się wokół niego w krąg wszystkie anioły. Poruszały zgodnie skrzydłami. W ten sposób wzbudzały silny wiatr, który  potrząsał gałęziami. Liście zaczynały opadać. Czasem lot ten trwał długo. Innym razem liść spadał w mgnieniu oka. W chwili, gdy dotykał ziemi, ten, którego imię nosił, wydawał ostatnie tchnienie.  Dlatego też uczeni mędrcy nigdy nie postawią stopy na suchym liściu, na wypadek, gdyby mieścił w sobie czyjąś duszę…”

( str. 375)

 

„….mówił z trudem Sinan. -Wszystko działo się z jakiegoś powodu. Trzeba myśleć o powodzie, nie nienawidzić sprawcy. „ ( str.376)

 

„ ..Nad miastem zaległa mgła; słońce było niewyraźną aureolą za kłębami szarości. Na pierwszy rzut oka Galata na drugim brzegu Złotego Rogu wyglądała jak zawsze. Domy- w połowie kamienne, w połowie drewniane- stały w rzędach jak psujące się zęby; mijała kościoły bez dzwonów; z kaplic dolatywał zapach świec i kadzidła; otaczała go ludzka zbieranina- Florentczycy, Wenecjanie, Grecy, Ormianie, Żydzi, franciszkanie….”( str.379)

 

 „…-Ta figurka tutaj…kto to?

– Święty Tomasz- wyjaśniła zakonnica ze zmęczonym uśmiechem.- Patron stolarzy, budowniczych, architektów i robotników budowlanych. Znano go też jako niedowiarka. Wątpił we wszystko, nic nie mógł na to poradzić. Ale Bóg i tak go kochał….”( str.382)

 

 „ …Mądrość nie spływa z nieba jak deszcz, bierze się z ziemi, ze znojnej pracy- powiedział Dżahan, przypominając słowa ich mistrza” ( str. 389)

 

„ W tym momencie Dżahan zrozumiał, że życie jest sumą wyborów, których nie dokonujemy; ścieżek utęsknionych , ale nie obranych…”

 

„ Niewysoki i chudy jak trzcina, ubrany w łachy, z drewnianą łyżką zawieszoną na szyi….

Zerknąwszy jedynie na stopę Dżahana, uzdrawiacz stwierdził, że nie jest złamana, jedynie fatalnie zwichnięta.

Zanim Dżahan zdążył zapytać, co to znaczy, znachor wepchnął mu do ust łyżkę, chwiał stopę i przekręcił. ….

…później znachor pokazał mu ślady po zębach na łyżce. Najwyraźniej nie tylko Dżahan je tam zostawił.- Sami połamańcy?- spytał, gdy już mógł mówić.- Też rodzące. One gryzą najmocniej….” ( str 436)

 

Itd., itd….takich mądrych i barwnych cytatów można by mnożyć….ale po co? Jeśli ktoś ma ochotę, to sam przeczyta  książkę…

 Elif Safak „Uczeń architekta”2014  przekład Jerzy Kozłowski, Wydaw. Znak Kraków 2016

 

Ciekawa jestem wrażeń…

Tydzień ze Stanisławem Srokowskim ( 6 ).

 Tydzień ze Stanisławem Srokowskim ( 6 )

SrokowskiNienawiśćOkladka.jpg

Autor i okładka książki o której pisałam. Zdj z netu

 

 

Po przeczytaniu „ Nienawiści” Stanisława Srokowskiego,  przeżyciu i ochłonięciu od zawartych tam potworności ,  tak  napisałam do autora.  Pewnie zbyt lirycznie, ale już mnie znacie, inaczej nie umiem.

 

Szanowny Panie Stanisławie.

Ośmielam się tak napisać, bo jest mi Pan szczególnie bliski.

Jestem siostrą Zenona Łukaszewicza, którego króciutką opinię o książce „Repatrianci” zamieścił Pan w przedmowie do „Nienawiści.”

I to mnie ośmieliło do napisania listu.

Urodziłam się w 1947 roku w Gorzowie Wlkp.

Brat odszedł do lepszego świata w 2011 roku i nie mam już szans rozmowy.

Jednak utkwiło w mej pamięci z jakim zachwytem mówił o „Repatriantach”, o Pana stylu, sposobie narracji, i tej ulotnej właściwie niezdefiniowanej  urodzie pióra. Przysłał mi tę książkę, z którą się nie rozstaję. 

Kuzynką naszej babci była Maria Rodziewiczówna, tata miał w sobie tę wschodnią wileńską rzewność i może dlatego jestem wrażliwa na takie jak Pana pisanie . Niezwykłe i magiczne.  Fakty straszliwe można byłoby przedstawić dosadnie, prosto, a u Pana równie ważna jak ciało jest wszechobecna dusza.

Pokazuje Pan wydarzenia postrzegane oczami 8 letniego dziecka unikając infantylności…

Pozdrawiam najserdeczniej

Zofia Konopielko z d. Łukaszewicz

 

I następnego dnia, pewnie jak przystało na pisarza dbającego o czytelnika, a może dotknęłam jakiejś czułej struny, nie wiem,  dostałam taką odpowiedź.

 

Kłaniam się, Pani Zofio,

 

 Zenon Łukaszewicz odegrał w moim

życiu pisarskim poważną rolę, niezwykle

ceniłem Jego wrażliwość i dociekliwość

umysłową, a także takt i kulturę osobistą.

Nie wiedziałem o Jego śmierci,

to smutna wiadomość.

 

Miło mi, że Pani pamięta o mnie,

takie głosy dodają sił w tym trudnym

i pogmatwanym  świecie.

 

Serdecznie Panią pozdrawiam

i życzę dużo dobrego,

Stanisław Srokowski

 

Na ten list jeszcze nie odpisałam, bo może już wystarczy tej korespondencji. A może jednak napiszę, że myślę o Panu i życzę by Pana walka o ujawnienie prawdy tamtych lat była walką wygraną.

Prawda zawsze wypłynie , tylko kiedy? Itd. Itp. Jeszcze pomyślę nad treścią listu…..

A może poczekam na ” Wołyń” film wg tekstów autora. …nie wiem….pożyjemy, zobaczymy…

 

 

 ZenonPoetaObok1960.jpg

Mój brat, Zenon Łukaszewicz..zdj z późnej młodości

 

 

Tydzień ze Stanisławem Srokowskim. ( 5 )

Wołyń_3.JPG

Ukrzyżowany. Chrystus bez ramion. Fragment pomnika rzezi wołyńskiej w Warszawie.

 

Tydzień ze Stanisławem Srokowskim ( 5 )

 

Jestem zupełnym laikiem w temacie, który tu podjęłam. Problem jest bardzo skomplikowany, bo dotyczy prawdy.

Jednak usiłuję go zgłębić, może mi wybaczą ludzie, którzy mają inne zdanie. Czytam więc Srokowskiego, naszą prasę  tzw. prawicową i inną, niby bardziej obiektywną. Istna magma. Fakty są jednoznaczne. W czasie II wojny światowej na dawnych polskich terenach Ukraińcy bestialsko zamordowali 100 tys. , a niektórzy podają, że 200 tysięcy swoich sąsiadów Polaków. W odwecie Polacy zabili kilkanaście tysięcy Ukraińców. Ale co zrobić z tą wiedzą?

Kolejne  nasze władze zamiatały problem pod przysłowiowy dywan, udawały, że tego nie było.

Wyrasta już  kolejne pokolenie Polaków, które nigdy nie słyszało o tym ludobójstwie.

Teraz coś drgnęło. PiSowcy chcą mówić, kościół mediuje, może przewidując skutki, usiłuje wyhamować pisze, że teraz są już nowe pokolenia Ukraińców, którzy nie odpowiadają za grzechy dziadów.  

Ze strony Ukrainy padają słowa, przepraszam. Ale być może oficjalne uznanie ludobójstwa wiązałoby  się  z jakimiś roszczeniami, więc pewnie się tego nie doczekamy. Nie wiem. Zawiłe są ścieżki tzw. dyplomacji.

 Jesteśmy w ciepłych układach z Ukrainą, ale nie sposób nie zauważać, że wielbi ona naszych dawnych oprawców , którzy dla nich są  bohaterami narodowymi. Czczą ich i wszędzie stawiają im pomniki.  Złożoność ocen. Dwie strony medalu.

Czyżby nagle wszystko się zmieniło? Czyżby nienawiść do naszego kraju tam wymarła?

Chcę w to wierzyć.

Jest mi tym łatwiej, bo wspominam Ukrainki, które niedawno opiekowały się moimi schorowanymi i wiekowymi Rodzicami. Były to bardzo dobre kobiety. Bardziej  troskliwe i czułe niż też opłacane poprzednio polskie pielęgniarki, które w dodatku w niczym nie pomagały. Przy moim zawodowym zapędzeniu pojawienie się pani Natalii i Olgi w naszym domu jakby otworzyło nową erę , pozwoliło mi żyć normalnie po latach udręki…..Bo pogodzenie pracy zawodowej w CZD, szpitalu odległym od naszego Żoliborza o ponad 25 km i stałej opieki nad Rodzicami połączonej z wielki  niepokojem przekraczało możliwości zwykłego człowieka. Gdy jeszcze mieszkał z nami Marcin, to on przejmował nocną opiekę. Ale pozostawał cały dzień pracy a potem dla mnie pozostawały też noce. Ale nie o tym miałam pisać, jak zwykle odbiegłam od tematu. Wracam więc.

Nasze nowe przyjaciółki z Ukrainy często wspominały słowa swoich rodziców: „oj, mawiają nasi rodzice, najlepiej było u nas gdy należeliśmy do Polski”. O tym co wydarzyło się potem było  milczenie. Nigdy nie padały z mojej strony pytania, więc nie było odpowiedzi. A trudno żeby same opowiadały. Przecież te panie z Ukrainy, które z nami całkiem niedawno mieszkały  musiały gdzieś słyszeć o tym co się działo podczas II wojny  światowej. O rzezi wołyńskiej …A może faktycznie nie wiedziały, wszak problem dotyczył ich rodziców czy dziadów, którzy milczeli . My też o Jedwabnem dowiedzieliśmy się niedawno.

Wierzę, że Ukraińcy zmienili myślenie o tym, że od wieków Polska ich niewoliła i pewnie dopiero powojenne życie pod butem sowieckim ,  narzucona rujnująca gospodarka i  nędza ich życia pokazała jak może być. I stąd słowa , ponownie cytuję –„ najlepiej było u nas, gdy należeliśmy do Polski”….

Niezależnie od rozważań nad tym, czy Ukraińcy zmienili wrogi do nas stosunek, czy nie, o TAMTYM , co się wydarzyło, nie wolno zapominać!  …

I tu ukłon w stronę pana Stanisława Srokowskiego, za to, że nie ustaje w działaniach by zachować pamięć. Choćby dla uszanowania tych wymordowanych…

To dzięki jego działalności nie tylko literackiej, temat nie umiera. Na podstawie jego powieści opartych na własnych, dziecięcych wprawdzie, przeżyciach z tamtego okresu jak i opowieściach tych, którzy przeżyli cudem, powstaje film o którym na wstępie. Może ten

„ Wołyń” spowoduje przełom.

Ale czy wtedy nie otworzy się przysłowiowa puszka Pandory i nie daj Boże, czy nie powstanie w naszym narodzie wrogość do sąsiadów zza wschodniej granicy. Wszak Zły nie śpi, mamy narodowców i tysiące Ukraińców sumiennie pracujących w Polsce.

Byle nie pojawiła się w nas chęć odwetu…

Lepiej o tym nie myśleć, bo sny będą niespokojne…

 

1024px-Wołyń_2.JPG

Maleńka uliczka Gdańska na warszawskim Marymoncie (Żoliborzu). Na skwerze Wołyńskim pomnik rzezi….

zdjęcia z Wikipedii.

 

Tydzień ze Stanisławem Srokowskim ( 4 )

 

Wybaczcie, że dalej dziergam ten temat.

A dookoła tyle się dzieje. Upał lata trwa, żar się leje z nieba, Euro 2016, Brexit i codzienność zatopiona w strugach potu. Swoją drogą ciekawe, że z wiekiem przyszło do mnie  to kapanie z czoła brwi i nosa . Gdy byłam młoda i piękna jeno pachy bywały wilgotne, a teraz twarz jak po ulewie. Odpowiedzi nigdzie nie znalazłam. Pewnie skóra ścieńczała pergaminowo itp…A niech tam, jest jak jest…ogólnie jest dobrze, bo żyjemy a może będzie kiedyś jeszcze lepiej….

Ale już będzie poważnie, wracam od podstawowego tematu.

 

StSrokowskia jegoPortalu.jpg

 

Stanisław Srokowski. Zdjęcie ze strony tego pisarza. Magnetyzm …Nie zapytałam, czy mogę je tu zamieścić, ale na pewno się nie obrazi…

 

      Oto próbka niezwykłego pióra Stanisława  Srokowskiego, o którym poprzednie tu wpisy, określonego przez mojego brata realizmem magicznym….

„- Czy Bóg to widzi? Szepnęła kobieta…a kilku innych zerknęło w okno, jakby sprawdzając, czy Bóg patrzy z powietrza przez szybę.

Ale nie patrzył…..

A ja miałem szeroko rozwarte oczy i zrobiłem się płaski jak deska.

A w desce mocno biło serce…”

 

„ Mój ukraiński przyjaciel Sławko któregoś dnia powiedział, że nie wolno się ze mną bawić, bo jestem Lach. Nie wiedziałem co to znaczy Lach, ale on się nadął, jakby nadmuchał, jak purchawka…oczy wyszły na wierzch i obcym głosem raptem do mnie: – Ty Lach i ne budu z toboju hraty.

-Sławko, co ty?- pisnąłem….tyle wiosen i lat przeganialiśmy po polach…”

 

„ ale już powietrze gęstniało, już ludzie mijali się w inny sposób niż dawnej…..czuło się, jakby światło zgasło, a w duszach mrok zapadł….”

 

„Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą” –

 

„A dusza ma wielkie oczy i długą pamięć”

 

Tydzień ze Stanisławem Srokowskim ( 3 )

ZamordowaniPolacyLipnikiWikipedia.jpg

Zamordowani Polacy. w Lipnikach.

 

Dmytro_Klachkivsky.jpg

Dmytro Klyachkivsky, pułkownik UPA, główny kierujący rzezią …a twarz  zda się niewinna…trudno uwierzyć…

oba zdj. z Wikipedii

 

 

Stanisław  Srokowski, autor m.in. „ Nienawiści” , walczący o ujawnienie prawdy,  tak pisze:

 

„….Gdy przyszła  II wojna światowa na ziemie, gdzie się urodziłem, na te wschodnie rubieże Polski, gdzie obecnie Ukraina.  „ …nie miałem jeszcze ośmiu lat i chłonąłem świat wszystkimi zmysłami….

…Siedziałem na zapiecku skurczony i wystraszony- słuchałem. Wyobraźnia dziecka w tym wieku jest szczególnie wyostrzona i czujna……

…Wyrastałem w klimacie przerażenia i zbrodni.

 

I ten klimat musiał się odbić na moim życiu i w moich książkach….

 

      Przez długi czas nie można było pisać całej prawdy o tych mordach. ….

 

…a jak zabrałem się już do pisania kresowych, jak je krytycy nazywali, eposów, wkroczyła polityka i zaczęła je ciąć cenzura.

 Dlatego nie udało mi się wówczas zamieścić w tych książkach obrazów, które musiałem zostawić „ na później”.

Najwcześniejszą książkę w której pojawiają  się echa zbrodni, a do których zbierałem materiał w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, był zbiór opowiadań psychologiczno-społecznych pt. „Walka kogutów”, opublikowany w 1981 roku. …

…pierwszy z cyklu kresowych eposów „Duchy dzieciństwa” ( ponad trzy lata czekania na druk) opublikowałem dopiero w 1985 roku, a drugi „Repatrianci”, dopiero w 1988, sześć lat po napisaniu i po wielu perypetiach z aparatem partyjnym….

…książką zainteresowały się władze partyjne, w tym osobiście generał Wojciech Jaruzelski….a ówczesny ambasador ZSRR spytał, czy w Polsce zostanie wydana antyradziecka powieść „Repatrianci” niejakiego Srokowskiego…po wielu perturbacjach i rezygnacji z tytułu „Wypędzeni” na „Repatrianci” wreszcie powieść się ukazała.

Krytycy i czytelnicy przyjęli ją entuzjastycznie.. „:

 

I tu autor wplótł   fragment recenzji mojego brata :

 

 „ Utrzymana w konwencji realizmu magicznego powieść Stanisława Srokowskiego pt.  „Repatrianci”- zauważał Zenon Łukaszewicz- jest bodajże jedynym w naszej literaturze tak doskonałym artystycznie obrazem wędrówki Polaków z dawnych wschodnich rubieży…”.

 

Do wydania książek o ukraińskich mordach brat nie doczekał….

 

Nie wiem, gdzie Zenon zamieścił tę recenzję , ale poczułam że mój brat żyje w tych słowach.

Znalazłam w necie adres mailowy pisarza i postanowiłam napisać.

 

    Ale przedtem przeczytałam tę powieść….

Tydzień ze Stanisławem Srokowskim ( 2 )

Tydzień ze Stanisławem Srokowskim

NienawiśćOkładka.jpg

 

 

 

Wracam więc do wypożyczonej teraz książki Stanisława Srokowskiego pt.„ Nienawiść”. Otworzyłam ją z namaszczeniem i tkliwością,  o czym wspomniałam poprzednio.

 

   „.. Wszystkie fakty zawarte w książkach Srokowskiego  są czerpane z tamtych wydarzeń , prawdziwe, przetrwały w relacjach bliskich pisarza,  w licznych spotkaniach i rozmowach świadków… „

 

 We wstępie do powieści pt. „ Nienawiść” autor pisze :

„Niestety Europa nie ma pojęcia, co się działo na Kresach, i prawie nic nie wie o wymordowaniu przez bandy UPA około 200 tysięcy Polaków, a także Żydów, Ormian, Czechów, Rosjan czy samych Ukraińców, którzy sprzeciwiali się zbrodniarzom. Europa nic nie wie o kulminacji antypolskiej akcji w krwawą niedzielę 11 lipca 1943 roku, kiedy UPA zaatakowała na Wołyniu jednocześnie prawie 100 miejscowości i wymordowała w ciągu kilku godzin kilkanaście tysięcy Polaków.”

„….realizowali oni takie oto radykalne hasła zawarte w <<Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty>>:

„ Nie zawahasz się popełnić największego przestępstwa….

Nienawiścią i podstępem będziesz przyjmował wrogów swojej Nacji….”

 

Nasycana taką ideologią ,  Ukraina należąca do Polski ale wielokulturowa, dotychczas żyjąca w sąsiedzkiej przyjaźni z różnymi nacjami, podniosła zły łeb.

Z dnia na dzień wszystko się zmieniło.

Stało się to natychmiast po zajęciu Polski przez sowietów i już w tamtym wrześniu 1939 nagle Ukraińcy zamordowali swoich sąsiadów,  80 Polaków w Sławentynie a potem ta fala  rozlewała się dalej i dalej …

i mordowanie Polaków trwało przez całą wojnę, ze szczególnym  nasileniem  w 1943 czy 1944 roku, gdy na te tereny  wkroczyli Niemcy.

 

Pojęcie zamordowali to mało, okrucieństwo przekraczało granice wyobraźni.

Wydłubywano oczy, odrąbywano języki, ręce, nogi, genitalia, ściągali z żywych jeszcze skórę, wbijano gwoździe w czaszkę, przybijano języki dzieci do stołów, żyjącym jeszcze ciężarnym wydobywano płody i je masakrowano, ktoś widział, gdy do brzucha matki  po wyjęciu płodu zaszyto żywego kota a innej żywego szczura….

 Używano noży, wideł, siekier, pił, łańcuchów, młotków gwoździ ….

Dr Korman wymienia 350 sposobów zadawania śmierci przez ukraińskich nacjonalistów. …”

Wystarczy? Wystarczy.

Już dalej pisać nie będę, bo serce boli.

 

Ale byli też inni Ukraińcy, jak poeta Pawłyczko, który  pisał w 1959 roku :

        Będziesz, Ukraino,

        Długo pamiętać,

        Wykłute oczy….

 

O nieprawdopodobnym okrucieństwach band ukraińskich coś tam słyszałam, ale dopiero teraz otwieram oczy z przerażenia , czuję się tak, jakbym tam była, w tych miejscach, w tamtym czasie….

Nie wiem co i jak to  pokaże w swoim filmie Smarzowski. Wprawdzie autor „Nienawiści” i innych książek na ten temat, bierze udział w opracowywaniu scenariusza, ale na ile pozwolą  władze, nie wiem…….

Wszystkie kolejne omijały ten temat….

 

 

Tydzień ze Stanisławem Srokowskim. ( 1 )

Stanislaw_Srokowski.jpg

Stanisław Srokowski, Zdjęcie z Wikipedii

 

repatrianciOkładka.jpg

Zdjęcie okładki z netu…

 

Tydzień ze Stanisławem Srokowskim.

 

Ostatnio w tym blogu zrobiło się jaśniej, tematy  mileńkie mi wpadły.

Weekend był piękny, więc nie chciałam zasmucać Kogoś, kto tu zajrzy.

Ale od pewnego czasu czeka inny temat.

Dzisiaj zdecydowała Pani Natura, by go ujawnić, bo wstała lewą nogą i przyniosła   bardzo szary i deszczem zakryty  poranek.

No cóż zaczynamy, bo w tym kierunku pociąga mnie nić sentymentu. Dlaczego? Będzie o tym za chwilę.

 

To niezwykłe, gdy wraca do nas przeszłość, zda się trochę zapomniana, poukładana. I nagle staje przed nami stale świeża.

Zdarzyło się niedawno.

Wszystko połączone.

Informacja w mediach o powstawaniu filmu  Smarzowskiego „ Wołyń’ wg opowiadań Stanisława Srokowskiego i jego październikowej premierze oraz propozycja Pań z michałowickiej biblioteki, które przed tygodniem  podały mi książkę tegoż Autora zatytułowaną  „ Nienawiść”.  

Wzięłam ją do ręki i otwierałam  z dawną tkliwością i pewnym namaszczeniem.

Bo już  kiedyś poznałam  tego pisarza. Oczywiście nie  osobiście, ale spotkaliśmy się pośrednio dzięki  jego poprzedniej książce zatytułowanej  „Repatrianci”.

 Przed wielu laty, kiedy to jeszcze żył mój brat Zenon ( 1934-2011) opowiadał mi o niej z tkliwością i o Autorze mówił , że pisze pięknie, inaczej niż wszyscy…

Może ta książka  dlatego tak mu była  bliska ,  bo Jego losy i losy pisarza były podobne.

Obydwaj urodzeni na Kresach ( tylko brat gdzie teraz Białoruś a Srokowski gdzie Ukraina) a ich wczesna młodość została  podzielona na przedwojenną szczęśliwość i wojenną traumę. Gdy wybuchła II wojna światowa obaj mieli po 5 lat.

W czasie kolejnych 6 lat  wojna ofiarowała im dzieciństwo z  przeżyciami, które w kinach określa się jako  „ dozwolone od 18 lat”.

Przedwcześnie dojrzali, z rodzicami poharatanymi, musieli opuścić swoje gniazdo, bo w ich krainie dzieciństwa umarła Polska.

Przeżyli wypędzenie, wielotygodniową jazdę bydlęcymi wagonami by zacząć   nowe życie w  miastach, teraz Polskich, ale wypełnionych duchami zaludniających je jeszcze niedawno  Niemców.

    Zenon najpierw opowiadał mi o „Repatriantach” Stanisława Srokowskiego a potem przysłał tę książkę..

Gdy biorę  ją do ręki, odnoszę wrażenie że spotykam się  nieżyjącym już  bratem i wspólnie z nimi, tamtymi chłopakami przeżywam to, czego oni doświadczyli w czasach kiedy mnie jeszcze nie było na świecie. 

Dla powojennego pokolenia, do którego ja należę, opowieści o minionych latach to jakby wędrowanie korzeniami w głąb przeszłości , zakotwiczenie w tamtym i jednocześnie siła dla znoszenia codzienności.

Bo oni w tamtych czasach musieli być mocni,  nie mieli wyboru……    

I przez ten pryzmat, przez spojrzenie mojego Brata postać wspomnianego pisarza stała mi się bliska…

A gdy dodatku okazało się, że Zenon gdzieś zamieścił recenzję tej książki, o czym nie wiedziałam, temat ten zatoczył krąg w którego centrum właśnie  się znalazłam..

ale o tym wspomnę później…

 

 

 

P6050097.JPG

  Moi Bracia. Rok 1944, wileńszczyzna, Smorgonie. Wacuś po prawej ur. w lutym 1940 roku, zmarł w sierpniu 1944- niedługo po zrobieniu tego zdjęcia….po lewej Zenon…