Wczasy spędzane z Pawłem Konopielko.
Już gdzieś pisałam, że po wojnie, gdy jeszcze nie wrócił z syberyjskiej katorgi Jan Konopielko, moi Rodzice starali się pomóc Helenie, która samotnie wychowywała dwóch synów. Starszy, Mirek już sam gdzieś buszował po świecie, a młodszy od niego o 6 lat Paweł, był właściwie moim rówieśnikiem .
Kiedyś Rodzice zaproponowali, by spędził z nami wakacje na wczasach wagonowych nad morzem. Miał wtedy chyba ze 12 lat, był już samodzielny, opanował sztukę wyszukiwania połączeń kolejowych, czego kiedyś uczył go mój Tato. Tak więc gdy dostaliśmy list z informacją, że przyjeżdża ze swojego Lidzbarka, nie posiadałam się z radości. Byłam właściwie jedynaczką, gdyż starszy o 13 lat brat- Zenon miał już swoje sprawy. Byłam bardzo towarzyska i stale spragniona kontaktów z dzieciakami. Wprawdzie Paweł już dzieciakiem nie był, ale Go bardzo lubiłam, był mi jak brat.
Dzień Jego przyjazdu był dla mnie prawdziwym świętem. Wypatrywałam czy już nadchodzi, ale najczęściej szliśmy na dworzec, by go powitać. Bywał u nas kilkakrotnie, więc stałam się już prawie pannicą, ale emocje które towarzyszyły jego przyjazdowi były zawsze bardzo dziecinne. Zachowały się dwa zdjęcia z tych wspólnych wczasów. Tak więc gdy wysiadał z pociągu, bez trudu w gąszczu podróżnych rozpoznawałam tę wysoką, bardzo chudą i nieco przygarbioną sylwetkę z nieodłącznym buro zielonym płaskim , chyba wojskowym plecaczkiem na plecach. Kroczył powoli, starannie stawiając swoje długie nogi i uśmiechał się szeroko.
Potem codziennie rano, tak jak się umówiliśmy wieczorem, budziłam Go, by razem pobiec nad morze i zanurzyć w morzu. Odwracał się do ściany, mrucząc coś pod nosem i widząc, że nie ma ochoty na opuszczenie swojego łoża, rezygnowałam z zakłócania mu spokoju i sama biegłam przez wydmy nad moje ukochane morze. Mama opowiadała, że po chwili jednak siadał na łóżku, przeciągał się i oznajmiał pod nosem- pójdę, bo się jeszcze utopi…A ja pląsając z falami nagle widziałam, jak na szczycie pustej wydmy pojawia się samotna dobrze znana sylwetka. Jaka wtedy ogarniała mnie radość, nie muszę pisać…
Nie zapomnę wspólnych wakacji w 1954 roku, w Łebie. Wówczas Rodzice otrzymali wiadomość, że zmarła Babcia, Mama Taty- Stanisława Łukaszewicz z d. Rodziewicz. Mieszkała z ciotką w Trzciance Lubuskiej, długo słabowała, ale ogólnie była w dobrej formie. W tym dniu wstała z łóżka i poszła do kuchni. Przy krojeniu wędliny wypadł jej z ręki nóż i łagodnie się osunęła na ziemię. Ciotka podbiegła, ale Babcia już nie żyła. Miała 82 lata- słuszny jak na owe czasy wiek. Tak więc rodzice po naradzie z Pawłem i znajomymi, którzy zajmowali sąsiedni wagon, ustalili, że mnie nie będą zabierali, bo droga z licznymi przesiadkami. Zostałam więc sama z Pawłem w naszym wagonie. Był chłopakiem odpowiedzialnym, zawsze był potem odpowiedzialny, więc czułam się z nim bezpiecznie. Zawsze spał w jednym kącie wagonu, obok mojego Taty a ja po drugiej stronie. Odległość była znaczna, więc gadaliśmy do późnej nocy, na tę odległość. Coś mi opowiadał, bo chyba jednak trochę się bałam. Miałam wówczas 8 lat….
Trochę później, na wczasach w Mielnie, któregoś dnia Paweł zniknął. Zawsze nam towarzyszył, albo mówił dokąd idzie. Ale raczej sam się nie wypuszczał, stale był w naszej orbicie. W tym dniu długo się nie pojawiał , więc Rodzice się zaczęli niepokoić. Wybrałam się z Ojcem nad morze, wypatrując chłopaka. Ale nikogo podobnego nie było widać. Ludzi zresztą o tej popołudniowej porze już było niewiele. Bardzo się bałam, że może się utopił. Tato chyba był spokojniejszy, jakoś wierzył, że Paweł głupot nie będzie robił, a do nich należała samotna kąpiel morska. I gdy tak człapaliśmy tą plażą, wypatrując oczy nagle zobaczyłam samotną łódź, odwróconą do góry dnem. Przechodząc obok , odwróciłam się i cóż ujrzałam. Otóż za tą łodzią, na piasku, oparty o jej brzeg siedział sobie najspokojniej Paweł. Ale gdy był sam, moje oburzenie nie byłoby tak straszne. On jednak siedział z dziewczyną. Musiałam się nieźle pieklić czy rozpaczać, nie wiem, ale następnego dnia Paweł się wybrał do miasta i po powrocie wręczył mi małego celuloidowego chłopaczka z gumową czapeczką. Pokazał, że po jej zdjęciu można do wnętrza nalać wodę, założyć czapeczkę i po jej naciskaniu chłopiec będzie siusiał. Tym prezentem, jak każdym innym, gdyby był, zostałam obłaskawiona. Śmieszna to była zabawka, ale w tamtych purytańskich czasach raczej niezwykła…..Ale i tak większość czasu Paweł spędzał z moim Tatą. Miałam mnóstwo koleżanek i z nimi zabawiałam się od świtu do nocy. Paweł wyraźnie lgnął do Ojca, miał wielką potrzebę tych kontaktów, przecież sam się wychowywał bez Jana a poza tym lubili się, pasowali do siebie charakterami. Zawsze dyskutowali żywo, albo spędzali czas na grubym rozkładem jazdy, wyszukując różne połączenia do dziwnych miejsc, dzisiaj się mówi, że odbywali wirtualne podróże. Tato , który chodził prosto jak trzcina, zawsze zwracał uwagę na sylwetkę Pawła, który miał tendencje do garbienia się. Zalecał, by chodząc trzymał ręce splecione z tyłu, a nawet miał pomysł, by w tej pozycji nosił za plecami kij podłożony poprzecznie pod łokcie. Przez parę dni Paweł wykonywał zalecenia, ale potem już tego zaniechał….
Na stołówce Paweł był znakomitym kompanem. Wyjadał z półmiska wszystko co się dało, zwłaszcza, że Tato nie jadł serwowanych tam obiadowych posiłków , gdyż był na diecie z powodów poobozowych zaburzeń gastrycznych i Mama organizowała mu posiłki, specjalnie przygotowywane w garnuszku, który rodzice zawsze targali ze sobą z Gorzowa….
Gdy kiedyś, całkiem niedawno zapytała mnie Grażyna, żona Pawła o moje z nim relacje, odpowiedziałam jak było. Nigdy , przenigdy nie był mi nikim innym jak serdecznym ciepłym bratem….