Tekst 12 letniej wnuczki Mai

Czerwone zadanie

Po wielu latach oraz miesiącach Ender wreszcie znalazł planetę na

której może zostawić kokon. Planeta ta była 2000 tys. km od Ziemi.

Wyglądała jak ziemniak, to znaczy taki miała kształt. Była koloru

czerwonego, a wokół niej wirowały kamienie. Na planecie było zielono

i naturalnie. Wyglądała od środka podobnie do Ziemi.

Wreszcie gdy dotarli, to Ender zobaczył, że tam czas leci inaczej,

i wygląda i czuje się jak dwudziestolatek.

Na planecie zbudował mały kamienny domek. Hodował tam

długo wśród roślin i skał kokon. Aż wreszcie kokon przemienił się w

robala. Właściwie Ender nie widział tego, jak przemienia się w robala,

było akurat bardzo ciemno w tej chwili. Znalazł tylko pusty kokon. Jak

to zobaczył, to się bardzo przestraszył. Jednak po chwili już się nie bał,

bo wiedział, że na planecie są idealne warunki do życia.

Po kilku dniach Ender zobaczył, że coś porusza się pośród traw.

Poszedł zobaczyć co to jest. W trawie zobaczył coś dziwnego, ale

zarazem ślicznego, wyglądającego jak wróżka. A to wygląd miało taki:

duże zielone oczy, na których były długie rzęsy, średniej wielkości

malinowe usta, mały zgrabny nos, bladawy kolor skóry, małe uszy,

szczupłą sylwetkę oraz długie i falowane kasztanowo – białe włosy.

Lecz najdziwniejsze w jej wyglądzie było to, że na głowie miała dwa

średnie czułki jak u motyla oraz, że z pleców wystawały jej prześliczne

czarno-różowe skrzydła, co dawało jej totalny wygląd wróżki.

Po chwili patrzenia na te piękne stworzenie Ender spytał:

– Hej, jak się nazywasz?

– Nie wiem… prawdę mówiąc… chyba nie mam imienia –

odpowiedziała nieśmiało istota.

– Jak to? Każdy ma przecież imię – odpowiedział głupawym tonem

Ender.

– No, to ja nie jestem każdym. Tak na prawdę to normalne u nas…

odpowiedziała.

– U jakich nas? Że u wróżek ? – Zapytał.

– Nie głupi u ….. to mówiąc zawahała się na chwilę.

– Coś się stało ??? Spytał Ender

– Nie tylko ja… ja.. nic nie pamiętam i…. Nie wiem skąd jestem ani

dlaczego akurat tu jestem…. Jedyne co pamiętam to, że urodziłam

się z kokonu – mówiła nadal niepewnym tonem.

– Zaraz, zaraz…. to ty jesteś tym robalem z kokonu. Myślałem, że

będziesz wyglądać ohydnie i że będziesz raczej chłopakiem lub

czymś w tym stylu, a ty natomiast jesteś dziewczyną i w dodatku

ładną… powiedział.

– Dziękuję za komplement, ale nie wiem o co ci chodzi -odpowiedziała

istota.

– Chodzi o to, że kiedyś dawno tak chyba około pięćdziesięciu lat

temu, toczyliśmy wojnę z robalami, którą wygrałem itd. itp. I później

znalazłem kokon więc postanowiłem zabrać go ze sobą .

– Chyba kłamiesz. Ty masz przecież…. Wyglądasz na maksymalnie

dwadzieścia lat – powiedziała -Ale….chyba sobie przypominam –

powiedziała w zamyśleniu .

– Tak, na prawdę na Ziemi miałbym z osiemdziesiąt lat, ale tu czas

biegnie wolniej i mam dwadzieścia, więc dobrze zgadłaś. Ale

mniejsza o to. Co takiego ci się przypomniało ???- zapytał Ender.

– To, że ja to pamiętam. Znaczy pamiętam wszytko o wojnie, jak mam

na imię, ile mam lat i tak dalej …powiedziała dziewczyna.

– Ale jak to, przecież wy nie macie imion, tak mi powiedziałaś, a poza

tym co ty możesz pamiętać, jak się dopiero teraz urodziłaś i jak

możesz wyglądać tak jakbyś miała osiemnaście lat?? – spytał Ender.

– To powiem ci wszystko, bo przypomniała mi się moja historia –

odpowiedziała.

– No to proszę powiedz -powiedział z uśmiechem.

– Dobrze, a więc.. Kilkadziesiąt lat temu zaczęła się wojna, nawet

chyba nie wiem dlaczego, ale wracając do historii, moi rodzice w

czasie brutalnej wojny woleli zostawić mnie w domu i dla ochrony

zrobili mi kokon żebym mogła tam dorosnąć, później nie wiem co się

stało i to tyle co pamiętam, a i na imię mam Lara – wiem, dziwne imię

jak na robala. To prawda, że oni wyglądają ohydnie, ale dotyczy to

tylko chłopaków, bo dziewczyny wyglądają tak jak ja. Jeśli chodzi o

mój wiek – przeliczając na to, że tutaj czas leci wolniej- to mam tak

około osiemnastu lat. To w sumie tyle. A ty jak się nazywasz, bo ja

nie 44wiem i twojej historii też nie znam – powiedziała Lara.

– Ok, ja mam na imię Andrew, lecz mówią na mnie Ender. To historia

długa i skomplikowana, a ja mam jeszcze trzy pytania. Pierwsze to,

czy nie jesteś zła za to, że przegraliście i drugie – skąd znasz mój

język oraz trzecie, to czemu właściwie tutaj i teraz hm.. jak to

powiedzieć, no może wyklułaś się – nieśmiało pytał Ender.

– Odpowiedź na pierwsze pytanie – nie jestem zla, nie chciałam

należeć do rasy tych robali. Odpowiadając na na drugie – wasz język

jest bardzo prosty, a trzecie hm… sama nie wiem – tak po prostu ..

Odpowiedziała Lara z uśmiechem.

– Ok, to co chcesz robić teraz ? -zapytał Ender.

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo nagle coś wylądowało obok domu

Endera. Coś co wyglądało jak statek kosmiczny. Ze statku wyszła

starsza kobieta, która od wejścia na planetę zmieniła się w młodą panią

i wtedy ..

– Valentine ??!!! Czy to ty?? !! krzyknął Ender ze łzami w oczach.

– Ender ???!! To ty… – powiedział ze łzami- co ty tu robisz ??? I kim

jest ta dziewczyna obok ciebie ?? Zapytała Valentine.

– No mieszkam… – odpowiedział Ender – ale co ty tu robisz???

I to jest moja koleżanka, ona jest … robalem – odpowiedział jakby

zawstydzony i spojrzał na nią, a ona się do niego uśmiechnęła, na co

poczuł ulgę, że jej nie uraził .

– A jak się nazywa ??? – Zapytała Valentine.

– Lara – odpowiedział Ender – Ona nazywa się Lara.

– Okej, miło mi. Ja jestem Valentine, siostra Endera. Powiedziała.

– Mi też miło … Powiedziała nieśmiało Lara.

– Jeszcze mi nie powiedziałaś co ty tu robisz Valentine?? Zapytał

Ender.

– Ja po prostu teraz podróżuję z moim mężem po planetach

i no w sumie tyle ……. Odpowiedziała zawstydzona Valentine.

– Jak to mężem ??!!! W tym wieku na ziemi miałabyś około

siedemdziesięciu lub osiemdziesięciu lat??? Spytał Ender.

– Tak, ale ja podróżuję po kosmosie, tu czas leci inaczej np. na tej

Planecie mam chyba dwadzieścia ileś czy coś… Odpowiedziała

Valentine.

– Okej, rozumiem, ale gdzie i kiedy się poznaliście oraz jak ma na imię

twój mąż???? Zapytał lekko zdziwiony tą sytuacją Ender.

– No, w sumie nie wiem kiedy, ale gdzieś już nie pamiętam na jakiej

planecie, on coś naprawiał i pomógł mi naprawić statek kosmiczny,

bo mój się zepsuł i tak dalej to się potoczyło … a na imię ma Chris.

– OK …powiedział Ender a zawołasz go ??? Zapytał.

– Tak. Odpowiedziała Valentine. – Chris choć tu.

– Cześć!! Powiedział Chris, który wyglądał na trzydzieści lat-

oczywiście tylko na tej planecie.

– Hej! odpowiedzieli Ender i Lara jednocześnie.

Po kilku minutach, czy godzinach rozmowy i wyjaśnień wszyscy

usiedli do posiłku . Na posiłek było mięso z ryby którą Ender z Chrisem

złowili wcześniej oraz takie dziwne warzywa wyglądające jak wiśnie ale

smakujące jak pomidory. Na deser, na ironie losu, były dziwne owoce

wyglądające jak pomidory, ale smakujące wiśnią. Po jedzeniu Ender

zapytał:

– C z y w y j u ż o d l a t u j e c i e ? ? s p y t a ł E n d e r

Valentine z Chrisem wymienili spojrzenia i powiedzieli, że już zwiedzili

wszystko to co chcieli w kosmosie. Że Ziemia już się im znudziła , a

poza tym tu jest tak samo wygodnie i że tu zostają. Wszyscy się

ucieszyli i powiedzieli że idą już spać.

– Gdzie będziecie spali ?? Spytał Ender

– Mamy w statku jak w domu, więc w nim. Dobranoc. Powiedzieli

z uśmiechem i poszli do statku.

– Ender….Gdzie ja będę spała? bo ja nie mam teraz gdzie.. Spytała

Lara.

– Możesz spać w moim łóżku, a jutro potem zbudujemy ci twoje. Ja

będę spał na hamaku.. Odpowiedział Ender.

– Okej, dziękuję. Powiedziała Lara i pocałowała go w policzek.

– Proszę bardzo. Odpowiedział zarumieniony Ender.

– Dobranoc- Powiedziała Lara.

– Dobranoc – Odpowiedział Ender.

Następnego dnia działo się bardzo wiele rzeczy. Ender powiedział

Larze, że się w niej zakochał. Ona wyznała mu to samo. Ale to nie był

koniec ekscytujących wydarzeń… Chrisa zjadła prawie dziwna ryba.

Mijały miesiące, aż w końcu Ender oświadczył się Larze. Był ślub i

wszyscy żyli długo i szczęśliwie.

KONIEC

Maja Konopielko, lat 12

Warszawa – Śródborów, 04.2021

Wnuczka opowiada o obrazie pradziadków.


to ten obraz …..
Kochana moja babciu. Pani nam zadała , a muszę przypomnieć że jestem już  w 5 klasie- masz tyle wnucząt i prawnuczkę że może zapomniałaś . Otóż  pani nam zadała bym opowiedziała coś o pamiątce rodzinnej. Długo się zastanawiałam i nagle spojrzałam na ten obraz. Wszystko sobie przypomniałam co mi babciu opowiadałaś. I to spisałam. Jeśli zechcesz poprawić czy coś dodać, napisz…

Oczywiście przeczytałam, wzruszyłam się podwójnie, bo wróciły opowieści moich Rodziców i ich ostatnie chwile na tym padole łez – ale wzruszyłam się  przede wszystkim dlatego,  że tak pięknie nam Wnuki rosną, są mądre i nasze opowieści nie padają na tzw.  jałowy grunt, tylko pięknie kiełkują..
Bez poprawek – bo cóż tu poprawiać ? –  zamieszczam  pracę Wnuczki


Moja prababcia Stefa była góralką. Urodziła się we wsi blisko dużej góry która nazywa się Skrzyczne. Do lasu który rósł na zboczach chodziła ze starszą siostrą na jagody. Wspinały się

 wysoko po dużych  kamieniach. Któregoś dnia prababcia spadła a miała wtedy 6 lat. Spadała w dół aż zatrzymała się na wielkim drzewie . Na szczęście nic jej się nie stało. Gdy wracały zawsze moczyły sobie zmęczone nogi w strumieniu którym płynęła bardzo zimna woda.
Gdy prababcia została nauczycielka wyjechała bardzo daleko do pracy. Było to aż za Wilnem. Jechała  pociągiem i dorożką w Warszawie z Dworca Głównego na Dworzec Wileński gdzie miała przesiadkę, a potem dalej furmanką.  Uczyła w szkole W Rakowie i tam poznała mojego pradziadka Wacława. Bardzo się zakochali i w 1932 roku wzięli ślub. Pradziadek wiedział że jego ukochana bardzo tęskni za swoimi górami a szczególnie za tą jedną najwyższą na której zbierała jagody. Kupił jej w prezencie ślubnym ten obraz , aby sobie oglądała gdy będzie smutna. Ale smutna nie była tylko szczęśliwa z pradziadkiem. Dopiero gdy wybuchła II wojna światowa , Niemcy aresztowali pradziadka często płakała bo miała wiele powodów. Zawsze wtedy patrzyła na ten obraz który do niej mówił by się nie martwiła bo wszystko będzie dobrze. Tak jak ta góra jest silna a strumień stale płynie.
Po zakończeniu wojny prababcia z synem wracała wagonem towarowym do Polski. Nie mogła dużo zabrać bo w wagonie miała tylko malutki kącik. Obok było bardzo dużo ludzi. Nie zapomniała o obrazie. Zapakowany leżał wysoko nad wszystkimi tobołami na których też stał tapczan. Pewnej nocy a jechali 2 tygodnie obraz spadł i uderzył o róg tapczanu. Został trochę uszkodzony. Nigdy nie zalepiano tej dziury bo była też pamiątką. Pradziadkowie spotkali się w Polsce a obraz zawsze wisiał w ich mieszkaniu na bardzo ważnym widocznym miejscu. Przypominał im młodość i siłę gór a także to, że pomimo uszkodzenia jest nadal piękny. Tak jak ich życie.
Obraz wędrował  razem z pradziadkami gdy zmieniali mieszkanie i potem przenieśli się do Warszawy.
W Warszawie wisiał naprzeciwko ich łóżka by mogli oglądać przed snem i po przebudzeniu.
Gdy umarła prababcia pradziadek leżąc w łóżku mówił. O widzę moją góralkę  jak siedzi na tym kamieniu. I był wtedy bardzo szczęśliwy że ją widzi w swojej wyobraźni bo nikt inny góralki tam nie widział.
A teraz obraz wisi w naszym mieszkaniu. I my sobie oglądamy bo bardzo kochamy góry i …widzimy nasza Prababcię jak zbiera jagody, spada z góry, moczy nogi w strumieniu i odpoczywa na tym wielkim kamieniu. My to widzimy bo też mamy wielka wyobraźnię tak jak nasz pradziadek.

Nasza Julka…

Jula z dyplomem zda się, frunie ….sama usportowiona radość …..

Na chwilę musiałam przerwać wrzucanie tu Pamiętnika Kolegi, bo w zamyślenie nad Jego dziejami, nad dziejami naszymi, lekarskimi   wdarła się radosna  aktualna Młodość !!! Stało się to za przyczyną Julki, jak wiadomo naszej trzeciej Wnuczki, która właśnie się obroniła – wcześniej pisząc bardzo wartościową pracę- mamy oceny dwóch recenzentów, kwalifikujących ją jako prawie magisterską i stawiających ocenę bardzo dobrą, a przed 3 dniami zdała egzamin i już jest inżynierem” pełną gębą „ J Wprawdzie do pełni jeszcze pełniejszej zostały studia magisterskie, ale to już jeden duży skok. Dziewczyna ma poukładane w głowie, co nie zawsze idzie w parze z urodą. W tym wypadku tak jest !!! Dwa w jednym J

A WSZYSTKO zaczęło się tak. Oczywiście opowieść moja, babcina, może nie zgadzać się z prawdą, ale zawsze mogę poprawić, jeśli uznacie, że było inaczej….albo wpisać swoje w komentarzu- pożądane !!! dla przypomnienia- gdy się kliknie na tytuł wpisu to on się podkreśla a na dole tworzy się miejsce na komentarze J

Otóż w tym samym co na zdjęciu powyżej,  dostojnym gmachu  Politechniki Warszawskiej, pięknego dnia – pewnie latem to było-  zebrali się świeżo upieczeni studenci wydziału Inżynierii Lądowej . Pewnie, jak to na Politechnice, w przeciwieństwie do np. Akademii medycznej, dziewczyny były okazami rzadkich kwiatów. Nieco starsi, już zaawansowani w edukacji koledzy postanowili się wybrać pod tablicę, gdzie ogłaszano wyniki, by obejrzeć młody narybek. Oczywiście , jak wszyscy się domyślają nie chodziło o narybek płci męskiei  🙂

I tak do pewien drągal, choć o sylwetce sportowca i urodzie aktora filmowego dojrzał uśmiechnięte piękne, słodkie dziewczę , jak zawsze radosne,  o  oczach jak płonący wielki błękit, mieniący się zielenią .  W tych oczach dało się wyczytać wszystko: i ogromne czułe serce, i dobroć i umiłowanie piękna i smutę nagłą …… I on, doświadczony już wilk morski, najnormalniej zatonął w tym  jarzącym się błękicie  🙂

I tak się zaczęła Ich znajomość, pewnie i przyjaźń a przede wszystkim Wielka Fascynacja , Zauroczenie i Miłość ….

Nie byli gotowi do wczesnego zawierania więzów małżeńskich, pewnie mieli chwile zwątpień, ale dali radę 🙂

Któregoś upalnego dnia, lub nocy, na brzegu Morza Egejskiego, wśród starożytnej scenerii pobliskiej Troi, Efezu itp., gdzie mieszkają jeszcze duchy dawnych Greków a teraz najnormalniejsi Turcy, dwie komórki tej pary postanowiły się spotkać. Dwie maleńkie,  mikroskopijne komórki , może przypadkowo lub nie ( zastanawiające), postanowiły stworzyć maleńką istotkę , w dodatku Dziewczynkę….

…..I tak to one, te dwie zakochane w sobie, ciupeńkie  komórki, zdecydowały, że  ślub Ewy i Marcina był iście królewski. Ten drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia stał się dla Nich i dla nas istnym majem, wiosną życia…. Odbył się w małym, krągłym kościółku, przy ul. Gdańskiej, który ufundował Jan Sobieski swojej Marysieńce. Romantyczne  to miejsce wypełnione tą legendarną miłością, posadowione  na wzgórzu nazwanym potem Marymont ( w tłumaczeniu : Wzgórze Marii)  , patrzące na Wisłę, szeroką, trochę leniwą miejscami, ocierającą się przymilnie o przyniesione z nurtem  piaszczyste łachy, lecz  nieustannie płynącą  do swojego morza. Ta piękna, całkiem nieuregulowana królowa naszych rzek, była wtedy jeszcze widoczna ze wzgórza zda się u stóp zakochanych, choć oddzielona osiedlami chałupek i nowych wieżowców  , położonych  w dole, w  pradolinie którą sobie przed milionami lat wyrzeźbiła ta rzeka….

…równie piękne przyjęcie w dużej Sali przy Teatrze Komedia- wszystko jak z cudownego filmu….całość ubarwiała trzyletnia może dziewczynka, która ganiała pomiędzy dorosłymi , tylko jej płowe włosięta fruwały, a gdy zaczynali grać- pierwsza biegła na parkiet. Znad stołów widać było tylko jej fruwające kudełki… To była pierworodna córka Justyny, Weronika. Od tej pory, a może już wcześniej bardzo pokochała chłopaka, a potem męża Ewy –Marcina, drugiego w naszym rodzinnym kręgu  i chyba z wzajemnością, bo wprawdzie  już nie siada mu na kolanach, jak kiedyś,  ale stale jest ciepło pomiędzy nimi…

….Gdy jesień już była w rozkwicie , a może właśnie  mierzyła się z zimą, nie pomnę, wychodząc do pracy, usłyszałam ciuchutkie wołanie Ewuni – mamo…. Cofnęłam się od drzwi wyjściowych, otworzyłam drzwi pokoju skąd dochodził głos – z niejakim lękiem- o co chodzi ? Na tapczanie , po lewej stronie pokoju leżała jeszcze, bo był bardzo wczesny poranek-  nasza mała córeczka – zawsze mała, choć miała wtedy już swoje lata- przysiadłam obok , a ona szeptem nieomal, jakoś lękliwie , powiedziała- jestem w ciąży. Jakże się ucieszyłam, wyściskałam. Nieomal ze łzami mówiłam, że to wielkie szczęście, taka wiadomość, bo dziecko to najpiękniejszy Dar. Córeczka chyba została uspokojona, a ja pognałam do swojego CZD, bo daleko było, na skrzydłach z tą wiadomością w głowie, sercu i oczach…..

….Gdy lato było już za drzwiami, wracałam sobie najspokojniej ze Zjazdu w Sztokholmie , spokojnie , bo do terminu porodu Ewci jeszcze chyba były dwa tygodnie, gdy na lotnisku Mirek i chyba nasz syn- takoż  Marcin witając mnie , oświadczyli, że Ewa już w  szpitalu. Tradycyjnie, jak wszystkie nasze Wnuki, tam lądowały ich brzuchate jeszcze Mamusie . Oczywiście, wszyscy wiedzą gdzie…ano nad Wisłą, przy ul. Karowej, w Klinice Położniczej, gdzie jak nasz Rodzinny Anioł Stróż czuwała Magda Broś. Ta młoda adeptka sztuki położniczo- ginekologicznej, o wielkiej sile osobowości i niesamowitym nosie położnika, wprowadzała  na ten świat nasze rodzinne pisklęta.

Już nie chciałam do domu, tylko z lotniska pognaliśmy czterema kołami prosto do szpitala. Ewunia miała bóle, jej mąż, Marcin czuwał w pobliżu i z dala równocześnie i zda się, że jednak był zdenerwowany- ale na pewno przejęty. Już nie pomnę detali…..pobyłam jakiś czas przy Ewuni mojej, ale nadeszła pora by wpaść do domu i przynajmniej schronić się pod prysznicem. Zostawiłam więc moje Dziecko, które oznajmiało, że chce znieczulenia nadoponowego- co wówczas dopiero wchodziło tak szeroko jak teraz, w praktyczne użycie. Ja, stary pediatra miałam jakieś lęki , że poród wtedy jest jakby nienaturalny ( no cóż, przeżyłam swoje cztery bez takich ułatwień) . Tak dalece nie byłam pewna jej decyzji, że ostatecznie po prostu stamtąd uciekłam, zapewniając, że niebawem wrócę. Zresztą z naszego Żoliborza daleko nie było, więc faktycznie wróciliśmy po niedługim czasie. Ewunia leżała wprawdzie na łożu boleści, ale z szerokim uśmiechem na buzi, co oznaczało, że już jest” pod wpływem „ leków o które prosiła… samej akcji porodowej nie widziałam, bo pewnie znowu gdzieś wybyłam- tylko potem już Maleństwo , jeszcze ocieplane w cieplarce, choć otrzymało , jak trzeba 10 punktów….śliczna byłaś Juleczko, śliczna od tych pierwszych dni……

A teraz nam wyrosłaś na dorosłą , choć jeszcze bardzo młodą kobietę….niech Ci się darzy w życiu, w Miłości, w zawodzie który wybrałaś,  z rodzicami którzy Cię kochają najbardziej i  z przystojnym i mądrym Bratem Michałem,  a także z całą naszą niemałą rodzinką ,  wśród  ludzi tylko dobrych , niech Ci się darzy…..

Jula z bratem Michałem ….ile mogli mieć wtedy lat ???? ….nieco szaleństwa i siła spokoju  ? 🙂 zdj ze zdjęcia 🙂

Ślub Ewy i Marcina Gregorowicza….

a to wspomnieniowo….myślę, że i wybaczycie, ale tak mi przyszło by pokazać to zdjęcie……

Jedno z ostatnich wspólnych Świąt Bożego Narodzenia ze Stefanią Łukaszewicz z d. Jakubiec  ( ur. 1907-zm.2000) , Wacławem Łukaszewiczem ( ur. 1908- zm. 2002). Od lewej stoją Mirek Konopielko ( ur.1935- ), w tyle Marcin Konopielko ( ur.1973- ), Ewa Gregorowicz z d. Konopielko ( ur.1970- ) z opisaną tu Julką na rękach ( ur.1995- ),  za nią fragment Justyny Jędrych z d. Konopielko ( ur. 1969- ), przed Justyną Paulina Rosińska z d. Konopielko ( ur.1979- ), za nimi Marcin Gregorowicz ( ur.1968 – ), potem Zofia Konopielko z d. Łukaszewicz ( ur. 1947- ), z Dorotką  ( ur. 1993- ) na rękach , w prawym dolnym rogu- Weronika Jędrych ( ur.1991- )

Oczywiście jeszcze wtedy nie było pozostałych członków Rodziny, których tu wymieniać nie będę, bo wszyscy wiedzą z kim się spotykamy w każde Święta  Bożego Narodzenia i jest to dzień Najważniejszy cementujący rodzinę………….

 

Kati….

I od tego dnia, gdy się dowiedzieliśmy, że jest z nami Kati,  WSZYSTKO już stało się inne.

Bo rozpoczął się kolejny rozdział naszej rodziny. Oczekiwanie na potomka, kontynuacji rodu to piękny czas. Tak właściwie imię Kati ( tak Ją nazywam, choć Rodzice i wszyscy- Cati, a pełen Jej imię to Cataleya) , przyszło dopiero wtedy, gdy na USG okazało się, że jest dziewczynka….czyli nieco później niż opisywany czas początku naszego bycia pradziadkami 🙂

Mówiłam Weronice, że uwielbiałam być w ciąży- , że to niezwykłe czuć w sobie nowe życie…..że kobiety są wyróżnione bo mogą tego doznawać, co mężczyźni poznają jedynie pośrednio….Nie bardzo słuchała babci, mocno zaangażowana w swoją pracę, którą bardzo lubi- co nas napawa dumą- gdyż wiemy jak ważne jest wykonywanie zawodu, który jest jednocześnie pasją. Nasza Pierworodna Wnuczka mówiła więc, że ciąża to nie dla niej, choć czuła się znakomicie, jednak dominowało pewnie uczucie niejakiego ograniczenia wolności związanego z ciążą. Wpadała do dziadków swoim samochodzikiem, nieodmiennie w butkach na obcasach czy koturnach, zwiewna, lekka , jakby nie w ciąży- tylko z coraz bardziej wyniosłym brzuszkiem z najcenniejszą w życiu zawartością, bo rosnącym tak bardzo dynamicznie, zachwycająco Dzieckiem- co nas ogromnie cieszyło. Gdy się okazało na USG , że wszystko w porządku a w kolejnym, że to Dziewczynka nasza radość wypełniała michałowicki domek, zresztą jak widziałam, radość wypełniała też wszystkie domki ciociobabć i wujkodziadków oraz naturalnie wujów i cioć –szczególnie tych nieletnich – ale obwieszczających z dumą, że czeka ich nobilitacja- bo być wujem , jak pisał Sienkiewicz – to duma , odpowiedzialność i oznaka dojrzałości.

W święta Bożego Narodzenia Kati już rączo podskakiwała w brzuszku Mamy- co nawet widać było czasem przez świetne ciuszki w które ubierała się Weronika.

Stale czuliśmy opiekuńcze skrzydła Madzi, która czuwała nad ciążą i ostatecznie z wielką wprawą, zręcznością, używając dyplomacji i przełamując opory Wedzi ( opisywanie szczegółów sobie i Wam którzy czytają- daruję ) doprowadziła, że nasza Prawnuczka przyszła na świat w szpitalu przy ul.Karowej- co wobec  licznych porodów odbywających się w Warszawie ( efekt słynnego już 500 plus- czy efekt remontów innych oddziałów- nie wiem ) – wcale nie było oczywiste, że przybywanie w trakcie porodu do Izby Przyjęć wybranego szpitala wiedzie do ostatecznego rozwiązania w tymże miejscu. Bywało bowiem nierzadko, że ciężarna taka była odsyłana do szpitali podmiejskich. Tak więc, wszystko się udało- nasza Prawnuczka urodziła się tam, gdzie wszystkie nasze Wnuki , pozwoliła sobie jednak wydobywać rączkę razem z główką- ale obyło się bez jakiś zabiegów – choć na pewno sprawiało i matce i dziecku dodatkowy problem. Jak dobrze, że prababcia, dowiedziała się o tym jakiś czas po porodzie, bo pewnie by wpadała w panikę- zresztą zwykle  hamowaną „ twarzą pokerową”- co oczywiście niszczyło ją wewnętrznie i pogłębiało i powielało pomarszczenia twarzy typowe dla Rodziewiczów ( po babci Staśce i ojcu- Wacławie) 🙂

Na pewno Kati wiedziała- i była szczęśliwa, że Tatuś jest przy niej, dzielnie towarzyszył wszystkim etapom porodu i z dumą odciął pępowinę.  Te kobiety, które rodziły w naszych czasach ,  tak łaknęły obecności kogoś bliskiego , by choćby potrzymał za rękę a było to niedozwolone ( nawet wizyty w szpitalu po porodzie były surowo zakazane) , nie miały szans doświadczenia tego uczucia …..

I tak w przeddzień urodzin pradziadka Mirka tj 18.01. 2018 roku po raz pierwszy obejrzała świat nasza Kati…..oczywiście rodzice piszą Cati, ale prababcia może sobie pozwolić na spolszczenie wybranego przez rodziców dość dla nas egzotycznego imienia Cataleya- które oznacza odmianę storczyka…..tak więc otrzymaliśmy w darze od Weroniki i Łukasza najpiękniejszy KWIAT na świecie- najcudniejszą odmianę storczyka, bo żywą, krzyczącą dzielnie, strojącą  różne śmieszne miny i cieplutką maleńką istotkę ….którą niebawem mogliśmy trzymać w ramionach, a dzielna jej Mama od razu karmiąca obficie i poruszająca się tak, jakby nie przebyła porodu ( zadziwiające, gdy pomnę mój stan po każdym z 4 porodów) ….

 

Kati

Na chwilę przerwę opowieść o swoim, życiu, bo nagle dojrzałam do napisania o naszej Prawnuczce…

Jest najpiękniejszym i najmądrzejszym Niemowlaczkiem  na świecie

Weronika i Kati……zdjęcie z dziś 🙂

Kati

Wszystkie nasze  Wnuki zajmują myśli, po świecie buszują, czasem się odezwą, czasem wpadną i już pogłaskane są  nasze serca.

A tymczasem Kati śpiewa, gaworzy, pokrzykuje na zabawki , przewraca się z plecków na boki i brzuszek , z zapałem ssie pierś swojej Mamy i pięknie nam rośnie. To rośnie mała globtroterka, bo mieszka w Anglii, ale samolotem latała już wielokrotnie- jeszcze w brzuszku Mamy a potem na jej  kolanach , ale niedługo już na swoim miejscu odrębnym będzie siedziała J .

Bo Kati ma niepełne 4,5, miesiąca i jest naszą Pierwszą Prawnuczką. Dlaczego jeszcze o Niej nie napisałam ?- nie wiem. Może przyczyną jest  gonitwa myśli Prababci- oznaczona takim nazwaniem ma prawo mieć gonitwę myśli, czasami zagubienie i ogólne niepozbieranie. Aż Jej Mama- Weronika kiedyś zwróciła mi uwagę- dlaczego w tym blogu nic nie ma o Kati. …a przecież Kati jest , istnieje w naszym życiu od tamtego pamiętnego dnia. A było tak.

Szłam ci ja , tradycyjnie, jak od dziesięcioleciu naszą piękną drogą w nadbużańskim lesie, jak zwykle łapałam w obiektyw jakieś cudne kadry, rozmyślałam o życiu, wspominałam- bo tak, moi Mili- to już pora przyszła na odsłanianie tego co było, wygrzebywanie z pamięci, analizowanie swoich błędów, cudzych słów czy zachowań z nadzieją zrozumienia  siebie i innych oraz  ogólne refleksje o życiu. Szłam więc ja zadumana, zapatrzona i zasłuchana w to, co mówi mi las…gdy nagle  rozszczebiotaną ptakami ciszę  przerwał telefon . A może już wtedy ptaki nie śpiewały tak intensywnie jak wiosną- o, nie,  jednak śpiewały wiosną, bo jak szybko obliczyłam była to ta pora- majowa , gdy zadzwonił ten Niezwykły telefon. Patrzę- na ekranie pojawiło się Weronika. Zachwycona odebrałam, bo nieczęsto telefony od Wnuków- a przecież to nasza Pierwsza, Pierworodna, wyczekiwana, urodzona w Rezurekcję Wnuczka. Jeszcze wtedy , w tym 1991 roku nie było tak zaawansowanych badań USG, by określać płeć dziecka – więc rezurekcyjna niespodzianka, że to Dziewczynka….I tak się rozpoczęła nasza dziewczyńska historia- bo u nas dwie córki najpierw- Justynka i Ewunia , potem przerywnik męski- Marcin a na końcu Najmłodsza- też Dar Nieba- bo każde Dziecko to Dar i Cud- Paulinka. I Wnuczki układały się kolejno w płeć żeńską- rodziły się Piękne, Silne Kobiety- najpierw więc Weronika, potem Dorotka i Julka. Dopiero za nimi ciąg męski- Michał prawie 18 letni i seria młodszych po 8 latach- Wiktor, Mikołaj – ukwiecony o dwa lata starszą  Majusią. Korowód Wnuków zakończył Patryk ….

I nagle ten leśny telefon- babciu, jestem w ciąży…..i nagła radość, bo wszak Weronika- emancypantka- stale mówiła- żadnych związków, dzieci. Mieliśmy więc w głębi lęk, że tak pokieruje swoim życiem…aż tu nagle ten telefon…..więc radość ale nagłe przerażenie też- bo prababcia-słowo jak z prehistorii, jak jakiś praszczur- przypływ lęku  że jestem już prehistoryczna – tylko chwilowy ten lęk …Bo Radość i Szczęście zagościło w naszych sercach i duma, że Rodzina się rozrasta- wszak to Najpiękniejsze w życiu i Najważniejsze…od razu pognałam z tą Wiadomością do Mirka. Przyjął tę Wieść z ogromną Radością , bez zastanawiania się , że od tej pory już jest pradziadkiem. I fajnie- cały Mirek bez wahania akceptujący i pełen Optymizmu….

a jeszcze niedawno…..ledwie się urodziła, w przeddzień urodzin Pradziadka ……

 

Pogaduszki z ….

SAM_0860.JPG

 

 

Pogaduszki z ….

Wczoraj dostałam tajemniczego maila. Otworzyłam, a to list od gromadki najmłodszych wnuków. Piszą, że oni też chcą być w tym blogu i dlaczego zapisuję  pogaduszki tylko  z Mikołajem.

Dzisiaj wszyscy się zeszli, choinkę ubrali , coś tam podgryźli, jak to zwykle, starsza czwórka gdzieś wybyła a maluchy  stanęły kołem wokół babcinego stołu.

Pytam,  kto napisał tego maila. Ja, przyznała się od razu Maja, to mój pomysł. I ja dorzucił Wiktor, razem redagowaliśmy. A czy Wy rozumiecie, co to znaczy redagowanie? Oczywiście babciu, zachichotali. My byliśmy redaktorami i redagowaliśmy. To każde dziecko rozumie. Nawet ja, dodał poważnie jak swoje 4 lata Patryk. Ja się podpisałem, nie widziałaś, babciu? A Mikołaj solidarnie ze wszystkimi , przyznał nam  rację i kliknął wyślij, dodała Majcia. Mikołaj podjął temat: nie jestem o nic zazdrosny, wcale a wcale, bo tylko ja będę zawsze nosił  swoje nazwisko , chociaż Majcia też ma je teraz, ale ona pewnie wyjdzie wkrótce za mąż i będzie się nazywała inaczej. O co to nie, zaprotestowała Majcia, nigdy się nie wyrzeknę swojego pięknego nazwiska, najwyżej  męża tylko dopiszę. Tak zresztą zrobiła moja mama. I co, łyso ci, Mikołajku. Chciałam przerwać, ale zacietrzewieni nie słuchali. Ale jak będziesz miała dzieci, to będą się nazywały jak twój mąż, triumfował Miki. Tak jak jest u nas. Fakt, przyznała skruszona Majcia. A moje dzieci też będą miały nazwisko moje, taty, dziadka Mirka i pradziadka Janka zakończył Mikuś . I prapradziadka Wincentego dorzucił Wiktor. Wiem, bo czytałem w Pamiętniku Jana Konopielko. Dlatego wcale nie chcę być wyróżniany, chociaż to było miłe z babci strony, że pierwsze pogaduszki były tylko ze mną, dodał Mikuś . Ale niech reszta też się cieszy, rzekł jak przystało na prawie 6 latka.

Ja wyślę babci swoje wypracowanie klasowe, to dopiero babcia się zdziwi. Nawet pani w szkole i rodzice byli zaskoczeni, że tak potrafię pisać, zmieniła temat  Majusia. W takim razie, Majciu będę niecierpliwie czekała. O tym jak piszesz pięknie to już nawet wróble ćwierkają w Michałowicach. Ha ha przecież wróble nie potrafią mówić. Zaśmiał się Patryk. Reszta wymownie milczała, on jeszcze mały, i wszystko przyjmuje dosłownie, powiedział Wiktor. Patrysiu, z tymi wróblami, to tak się tylko mówi. Jeśli jest tak, że wszyscy o czymś wiedzą, to można powiedzieć, że nawet wiedzą o tym wróble i o tym ćwierkają . Aha, zrozumiałem, Patryk przyjął postawę myśliciela. Tak więc będę czekała na maila, od Ciebie Majusiu  i Twoje teksty, pewnie wrzucę je do bloga, niech wszyscy czytają. Zgoda. A teraz babciu, pozwól że  potańczę, bo uwielbiam tańczyć a długo stać w jednym miejscu nie lubię. Potańcz Maju, wiem, że jesteś w tym dobra. Miałaś zaledwie pół roczku, gdy usłyszałaś muzykę cygańską,  od razu w rytm tej melodii wymachiwałaś rączkami , płynnie, jakbyś tańczyła flamenco. Ok., babciu, potem pogadamy o flamenco, lecę po swoje nagrania.

Wiktorek spokojnie słuchał mojej rozmowy z Mają i wreszcie dorwał się do głosu. Jaki byłeś grzeczny Wiktorku, nie przeszkadzałeś, gdy Majusia gadała. Bo kobietom trzeba ustępować, burknął. I zaraz dodał, a ja wyślę Ci babciu mój kalendarz książkowy z całego 2015  roku. Codziennie w nim zapisywałem to, co się wydarzyło. Tak jak dziadek Mirek. Na pewno się ucieszycie, bo fajnie wyszło.

Z przyjemnością obejrzymy ten twój pamiętnik w kalendarzu powiedział Mikołaj. Ja też sobie obiecuję prowadzić taki w tym nowym roku. Wszyscy będziemy kronikarzami, opiszemy naszą rodzinę. Patryk zaraz się włączył, a ja już mam taki kalendarz i będę na razie w nim rysował scenki z całego dnia, to co najważniejsze, ale niedługo też będę zapisywał. Niech dziadek będzie ze mnie też dumny.

Dziadek Mirek już jest z was dumny, jak paw. Oooooooo pawie widzieliśmy w Uniejowie, wszyscy wykrzyknęli. Dziadek będzie pawiem, hahaha. Chociaż dziadek do pawia nie jest podobny, oderwała się od swoich figur tanecznych Majusia i filuternie się zaśmiała. Tak, pawie widzieliśmy wszyscy i już tęsknimy za Uniejowem, odparłam.

A teraz kochane najmłodsze wnuki chciałam was zaprosić . Zainteresowali się wielce, licząc widać na jakieś ciekawe wydarzenie zabawowe. Nie, to nie będzie zabawa. Teraz przeczytamy fragment pamiętnika waszego pradziadka Jana Konopielko. Wiemy, mamy ten pamiętnik powiedzieli wszyscy zgodnym chórem. Fajnie, że jest wydrukowany, ma ładną okładkę ze złotym napisem a w środku tyle naszych zdjęć. Nawet ja tam jestem, powiedział Patryk, widziałem to zdjęcie, jestem taki mały, że umiem tylko pełzać po ziemi. Tak wszystkie zdjęcia są super, babciu. Lubimy ten pamiętnik, oglądamy sobie, jak już znudzą się nam zabawy, zwłaszcza wieczorem to wtedy  rodzice nam czytają. A teraz już będziemy czytali sami, chociaż to miło słuchać, jak czytają rodzice powiedział Mikołaj.

Otwieramy więc Pamiętnik Jana Konopielko i czytamy o tym, jak go niesłusznie oskarżono. Rosjanie, to byli, prawda babciu, rzekł Wiktor. Tak, Wiktorku to byli źli Rosjanie, bo są też dobrzy. Ci źli nie lubili Polaków a szczególnie takich, którzy byli wykształceni i którzy dbali, żeby nasz kraj nie  umarł. A dziadek Janek był nauczycielem. I co, chciał walczyć o Polskę? Spytała Majusia. Jeszcze więcej, on uczył dzieci naszego języka i opowiadał historię Polski. Taką prawdziwą historię powiedział Wiktor. Wiem coś na ten temat, słucham w telewizji mówią o tym, żeby uczyć innej historii niż ta prawdziwa. Masz rację, Wiktorku, może tak być i wtedy babcia będzie wam opowiadała jak było naprawdę. Tak jak kiedyś opowiadała mi moja mama, powiedziałam.  Babcia Stefa?- tak Mikołajku babcia Stefa. Też była nauczycielem, poważnie potwierdził Patryk. Tak więc dziadek Janek jako polski nauczyciel był uważany za wroga Rosjan i dlatego go aresztowano. Mama nam czytała jak był w więzieniu i jak potem jechał daleko do jeszcze gorszego więzienia. Tak, do łagru  w dalekiej tajdze, Mikołajku. I tam tęsknił za rodziną i za Polską. I tam były święta bez najbliższych. I nie został w dalekiej ziemnej krainie , wdeptany w błoto jak mój wujek. Oooo babciu, o tym twoim wujku nie wiemy. Kiedyś wam opowiem. Pradziadek Janek ocalił życie i po 12 latach wrócił do Polski,  do swojej żony i do synów..

Jak myślicie? Dlaczego tam nie umarł.

Bo był silny, odparł Mikołaj.

Zdrowy a nawet zahartowany dodała Majusia.

Bo kochał  rodzinę i chciał żyć dla swoich synów szepnął Wiktor.

Tak, tak synów, takich jak my, tata nas też bardzo kocha , uzupełnił Patryk.

To teraz cisza, kochani, czytamy:

 

 „….  Swoje święta, jak : Wielkanoc i Boże Narodzenie spędzałem przeważnie wieczorem po pracy.

Siadałem gdzieś w kąciku nary, wyjmowałem dwie pajki chleba po 350 gram i dwie porcje cukru po 27 gram.

Wszystko to układałem na białym ręczniku i stawiałem blaszaną miseczkę kawy. Osładzałem ją jedną porcją cukru, a drugą porcją posypywałem już pokrojony chleb.

Żegnałem się i zacząłem spożywać swoje zaoszczędzone dary w ciągu ostatniego dnia. Myślami byłem wśród żony i synów, rodziców, braci i sióstr.

Jak oni spędzą ten wieczór- czy są zdrowi i żywi.

Jak upływa życie kochanej żonie i kochanym synom?. Z pewnością lepiej niż mnie. Pragnąłem, żeby wytrzymali to nieszczęście.

Ja nie dopuszczam myśli, że się z nimi nie zobaczę.

Jestem tego zdania, że niewinna kara nie będzie taka bezlitosna.

Jeszcze się – Kochani- zobaczymy i wspólnie będziemy się cieszyli przy jednym stole.

Oby się te marzenia ziściły.

Oblewałem rzewnymi łzami te myśli i błogo mi się robiło, że jeszcze żyję, że najgorsze mam już za sobą.

   Wigilijną wieczerzę Bożego Narodzenia 1948 roku kończę.

Wszystek chleb ocukrzony zjedzony i wypita słodka kawa. Zasypiam z myślami , że jestem z Wami…..”

 

 bombka2.JPG

 

 

PS

Niech Wam, nie będzie przykro Kochani, którzy zajrzycie do tego blogu.

Bo wnuków może nie macie albo gdzieś w świecie bujają szerokim, albo tylko czasem zadzwonią, bo czasu nie mają na odwiedziny , a ich dorosłe życie gdzie indziej i z kim innym.

Niech Wam nie będzie przykro, bo te wszystkie Pogaduszki to tylko moje świąteczne bajanie.

Zdrowych , przeżywanych w ciszy podniosłej i relaksacyjnej Zadumie ale i Optymizmem Radosnych Świąt Bożego Narodzenia życzę….

Pogaduszki z Mikołajem ciąg dalszy

Pogaduszki z Mikołajem ciąg dalszy

SAM_1064.JPG

Chrzest już dość dużego M. Taki kadr…

 

 

Pogadaliśmy o dawnej babcinej choince i pierniczkach więc pora wrócić do tematu zasadniczego, do Mikołaja.

Mikusiu, czy wiesz, że dopiero Twoje pytanie o Mikołaja spowodowało, że babcia założyła okulary i zajrzała do netu. Przyznam się, że nie wiedziałam skąd wzięło się Twoje imię. A czy Ty wiedziałeś. Nie wiedziałem i nawet się nie zastanawiałem. Jestem Mikuś i kropka. To posłuchaj a ja ci poczytam. Najpierw to, co piszą w wielkiej księdze imion.

Imię Mikołaj pochodzi z Grecji. Tam nazywają ciebie Nikolaos. Fajnie, mogę być Nikolaos. Ale czy wiesz, co  oznacza to imię. Oczywiście, że nie wiem, nawet babcia nie wiedziała.

To czytajmy razem. Ty czytaj, babciu bo ja nie nadążę za tobą.

Twoje imię, wnuczku, po grecku złożono z dwóch części. Pierwsza, to  Nike co po polsku oznacza zwycięstwo o druga część imienia – laos  a po polsku lud.

I Grecy rozumieli to tak: Nikolaos to ten, który przynosi zwycięstwo swojemu ludowi.

A to ciekawe, wiesz babciu, ja lubię zwyciężać.

Szczególnie jak wbiję gola w piłce nożnej. Bo jak wiesz, już trenuję i mam zamiar zostać słynnym piłkarzem. Oj, nie wiem wnuku, czy warto i czy tak będzie.

Zobaczymy,  rzekł Mikołaj. Może będzie tak jak z tatą było, też kopał w gałę, nawet w klubie Hutnik, jak opowiadał, a potem został bardzo mądrym człowiekiem i pomaga ludziom. No, właśnie, Mikołaju.

W wielkiej księdze imion piszą, że chłopiec który ma takie imię jak ty, jest bardzo ambitny, uparcie dąży do celu pokonując przeszkody i zwykle czymś dobrym się wyróżnia od innych. Czasami ludzie myślą, że jest chłodny, ale ma wiele czułości i zmysłowości w swoim środku. Zmysłowości- nie wiem co to znaczy. Jak by ci to wyjaśnić. Na przykład lubi się przytulać do ludzi, do swojej żony, gdy już się ożeni i jest dla niej dobry, dba o nią i o innych .

Mikołaj dba o innych, to  rozumiem. Ja też tak mam. Pamiętasz babciu, zawsze mi to przypominasz, jak byłem bardzo mały, nie miałem jeszcze trzech lat jeździliśmy razem w góry. I zawsze pytałem czy babcia wsiadła, bo siadałaś na krzesełku w bagażniku i ciebie nie widziałem . Tak, Mikołajku, to było bardzo miłe, wzruszające i niezapomniane.

A cóż to znaczy wzruszające. No, takie, że człowiekowi robi się ciepło w sercu gdy coś usłyszy lub kogoś zobaczy. Aha, rozumiem, też tak mam jak widzę swoich rodziców, siostrę czy nasze psy i koty nawet. Jak wróciłem z obozu, bo pamiętasz, że w tym roku byłem pierwszy raz na obozie, to gdy zobaczyłem nasz domek i wszyscy mnie witali, to właśnie wtedy się wzruszyłem. Tak, bardzo kocham moją rodzinkę wszystkich którzy mieszkają ze mną no i oczywiście dziadków i ciocie. Fajnie, Mikołajku, tak trzymać!

O wiesz, co tu jeszcze piszą w tej księdze imion. No nie wiem, bo już mówiłem, że z czytaniem to jeszcze nie bardzo mi idzie, chociaż już trochę umiem. Tu piszą, że może w przyszłości zostaniesz wielkim biznesmenem, lekarzem albo prawnikiem.

Z tego wszystkiego tylko rozumiem jak to być lekarzem, bo rodzice wracają do domu zmęczeni, ale się cieszą, że komuś pomogli ale najgorzej jak ich nie ma przez całe noce, bo są na dyżurach. Wtedy jest nam smutno, dobrze chociaż, że nie mają razem dyżurów , więc jakoś tam jest. Nie jestem pewien babciu , czy  zostanę lekarzem, na razie o tym nie myślę, bo kocham piłkę nożną. Aha, czy wiesz co robimy gdy jedno z rodziców jest na dyżurze. Trochę wstyd się przyznać, bo to nie higieniczne, jak mówi moja druga babcia. Gdy już jest ciemno, przychodzi noc, za oknami szumią wielkie sosny i chcą nas straszyć, bo mieszkamy właściwie w lesie, wtedy idziemy spać do jednego wielkiego łóżka. Wszyscy śpimy razem, a nawet przytulają się do nas nasze psy i koty. Tylko nikomu o tym nie mów, bo może będzie się śmiał. Ale właściwie to nie jest śmieszne. Przecież jesteśmy wielką rodziną.

        Och, Mikołaju, tyle się o tobie naczytałam. Jaki będziesz kiedyś, gdy dorośniesz? Pewnie nie jestem jedyną babcią, która się zastanawia. Wszak wśród  bliskich imię to jest dość popularne. Zosia Cz., moja wierna komentatorka, ma wnuka Mikołaja, Tadeusz też, i wielu innych których wymieniać nie będę. No i nam się  przytrafił.  Fajnie jest z Mikołajem…

Ale żebyś wiedział, że reszta naszych wnuków też jest bardzo dla nas ważna i bardzo was wszystkich kochamy. Och, wiem babciu, nie musisz mówić. Obiecaj, że kiedyś poczytamy w tej twojej wielkiej księdze imion o mojej siostrze i rodzeństwie ciotecznym. Tyle ich mam, fajnie, że stworzyliście z dziadkiem taką dużą rodzinę. Ja też tak chcę, niech no tylko się zakocham….

 

PC240051.JPG

 

Jeszcze Ciebie, nasz M.. na świecie nie było…obejrzyjmy to powigilijne zdjęcie. Kogo rozpoznajesz?

Pogaduszki z Mikołajem.

z Majką.JPG

Z M. kilka lat temu

 

 

 

Pogaduszki z Mikołajem.

I znowu inny temat się tutaj wplótł , wypierając  planowane. Pani Konopnicka nadal czeka cierpliwie, bo właśnie wdarł się Mikołaj.

No, cóż tak jest, że trzeba wchodzić przebojem, wciskać się do głowy, tupać niecierpliwie przy moim krześle komputerowym, a właściwie zwykłym krześle ogrodowym ( bo wysokość wydawała się odpowiednia) przystawionym do stołu w dużym pokoju, gdzie laptop się rozsiadł. Tak więc uległam owemu tupaniu, blokowaniu klawiszy i tym podobnym zabiegom i ostatecznie poddałam się Mikołajowi.

Stanął przy mnie i mówi. Przecież przed kilkoma dniami były moje imieniny.  A nawet wtedy przyszedł do nas Św. Mikołaj.

Opowiedz mi coś o Mikołaju. Tylko krótko, bo jak wiesz ludzie z mojego pokolenia lubią krótkie teksty. Nie chcemy czytać długich, bo nudne. Odparłam, że moje pokolenie cierpliwie czytało nawet Kraszewskiego, którego Ty pewnie nigdy nie weźmiesz do ręki. Ale  „O Krasnoludkach i sierotce Marysi Konopnickiej” przeczytam, rzekł, obiecałem sobie gdy byliśmy w Bronowie, w dworku tej pani pisarki. Niech no tylko nauczę się czytać…

Wróćmy więc do Mikołaja, powiedziałam. Zgodził się bo taki był zamiar na początku naszego spotkania.

Właśnie minął  kolejny 6 grudnia , Twój dopiero 5, ale mój …. Mój Boże, ileż już takich dni było, jak ten czas leci. Zdziwił się że tych moich lat minęło już tyle, chociaż widziałam, że podana przeze mnie cyfra była dla niego abstrakcyjna. No cóż, jemu nawet starsze o kilka lat dzieci wydają się dorosłe.

Westchnęłam, właściwie w moim dzieciństwie prezentów na Mikołaja nie było, a tylko  jakaś mała szara paczuszka i to dopiero pod choinką.

Mikołaj zasępił się, jak to nie było  prezentów pod poduszką paczek różnokolorowych, z szeleszczącym papierem i wstążeczkami. Zawsze je zbieram, bo się przydają na następny rok.  Bo to były lata 50 ubiegłego wieku, odparłam, czasy powojenne były biedne, zgrzebne i szare. Nie rozumiem co znaczy zgrzebne. To takie stare nazwanie i oznacza byle jakie, bez ozdóbek i kolorów. Aha.

Nie wiem po co to Tobie opowiadam, i tak nie zrozumiesz.

A właśnie, że rozumiem bo w telewizji pokazują biedne dzieci, dla których robiliśmy w przedszkolu paczki. One nie chcą się przyznać do tego, że są biedne. Żeby im  nie było  z tego powodu przykro, nasze paczki wręczają im obcy ludzie.

Już tematu nie rozwijaliśmy , jedynie pochwaliłam, że to dobrze. Dobrze, że są ludzie którzy mają złote serca i się dzielą z innymi.

    Potem opowiadałam mu o mojej choince z dzieciństwa. Była wysoka pachnąca lasem i ozdobiona różnymi gwiazdkami z papieru i łańcuchami, które robiliśmy sami. Nie pomnę, czy były jakieś bombki. Może tak, może nie. Ale na pewno mój tata a Twój pradziadek przyczepiał specjalne klamerki  do gałązek i ja przyczepiałam . Klamerki miały takie gniazdko na świeczkę . Wkładaliśmy tam prawdziwe świeczki które zapalaliśmy przed Wigilią uważając, żeby któraś nie oszalała i nie podpaliła naszej choinki.

Popatrzyłam na Mikołaja. Zauważyłam jak pociemniał błękit jego ocząt. To było super, babciu wykrzyknął. Bardzo chciałbym mieć takie świeczki na choince no i oczywiście je zapalać. Wyjaśniłam, że teraz takie czasy, że nie tylko światełka są trochę sztuczne, ale nawet choinki bywają sztuczne. Temat się zrobił trochę niebezpieczny, bo pewnie dalsza rozmowa dotyczyłaby wymuszania zapalania prawdziwych świeczek na choince i w efekcie  jego rodzice zmyliby mi za to głowę.

     Dlatego też zmieniłam temat na świąteczne zapachy.  Wiesz, moja mama  dużo wcześniej, zanim przyszły święta wypiekała małe pierniczki i  co roku chowała je  w różnych miejscach, bym się nie dobrała przed czasem. Gdy zbliżały się święta, codziennie wracając ze szkoły  niuchałam, czy już coś specjalnego pachnie w kuchni. Gdy pachniało pięknie , pierniczkowo , od razu przystępowałam do szukania.  Myszkowałam po domu, zaglądałam nawet w mysie dziury i zawsze znajdowałam to, co mama przede mną  ukryła. Pamiętam ,  że kiedyś schowała je  w wielkim garnku z pokrywą do gotowania słoików z kompotami, który stał sobie jak zwykle pod stołem w kuchni i właściwie był niewidoczny, zasłonięty ceratą zwisającą ze stołu. Przeszukałam kuchnię i okolice, aż wreszcie zajrzałam pod stół. I ta kryjówka okazała się dla mnie za łatwa. Zabrałam się za chrupanie.  Mama się zdziwiła, że je znalazłam, ale nie krzyczała widząc, że  wszystkich nie dałam rady zjeść. Po prostu było ich za dużo na mój w końcu dziecięcy żołądek.  Tak więc pierniczki dotrwały do Wigilii.  Och, mój Gorzów pachnący piernikami, daleko już poza mną, westchnęłam.  

Mikołajek załapał temat. Uwielbiam piec pierniczki z siostrą i rodzicami a czasami też zapraszają nas ciocie na specjalny pierniczkowy wieczór . Ja obsypuję je maleńkimi okrągłymi cukiereczkami kupionymi w sklepie. Są piękne i bardzo smaczne. Mniam mniam….

Nasze pierniczki nie były ozdabiane cukiereczkami. Jak to? Tak to, odparłam. Po prostu takich smakołyków  w czasach mojego dzieciństwa nie było. Niemożliwe , może źle szukałaś, nie znalazłaś odpowiedniego sklepu, albo należało pojechać do jakiegoś centrum handlowego, albo delikatesów Piotra i Pawła, zresztą sam nie wiem gdzie. Ale na pewno gdzieś byś znalazła, gdybyś tylko zechciała.

No, cóż, wzruszyłam tylko ramionami.

I tak mały nie zrozumie…..

Chciałam zakończyć tę rozmowę, bo dziennik TVN się zbliżał, a tego rządowego nie oglądamy, ale Mikołaj nie ustępował. Miało być dużo i miało być o Mikołaju.

O Mikołaju będzie następnym razem. Zgoda. Jesteśmy umówieni, przybił „ żółwika” na pożegnanie i poszedł na strych szukać skarbów. Już się wdrapywał na schody, ale jeszcze wrócił. Powiedział:

Tylko obiecaj, że kiedyś pojedziemy  do miasta, gdzie się urodziłaś i gdzie byłaś mała taka jak ja i gdzie nie sprzedają kolorowych cukiereczków.  Mikołajku, już teraz tam można kupić wszystko to o czym zamarzysz, także kolorowe ozdoby na pierniczki. Ucieszył się, choć nie dowierzał. Odebrało mi mowę, bo jak małemu wyjaśnić, że „…czas jak rzeka, jak rzeka płynie, Unosząc w przeszłość tamte dni…” Niemen mi tylko zaśpiewał w głowie.  Tak, do babci Gorzowa kiedyś pojedziemy, obiecałam, zdając sobie sprawę, że rzucam słowa na wiatr. Jednak znając wyśmienitą pamięć i konsekwentny upór mojego wnuka, tak łatwo się nie wymigam…..

 

 PierniczkiGazetaWrocławska.jpg

Tak było…

Pewnie zauważyliście, Kochani, że przesuwam w czasie ostatnie części Opowieści Sylwestrowej , oddalam , meandruję. Pewnie w podświadomości chciałabym by były jak najdłużej otwarte. Boję się, że gdy opowiem do końca, zamknę , odłożę na półkę wspomnień , ta opowieść  przesunie się w cień i wszyscy o niej zapomną…..ale wtedy wystarczy popatrzeć na zimowe gwiaździste niebo i wróci moje Wielkie zauroczenie…zawsze wraca …

SAM_3131.JPG

 

SAM_3127.JPG

Patek ( 3,5) w kratkowanej białogranatowej koszuli…śpiewa…

 

 

Tymczasem wtłacza się to co tu i teraz. Więc opisuję co tu i teraz.

Dzisiejsza sobota była pełna emocji, że czasu brakło na opisanie tego, co się działo wcześniej.

Właśnie wróciłam z demonstracji KOD.

Tak, moi drodzy, wybrałam się by poczuć puls Polski, mój puls.

Bo to co wokół się dzieje i w nowej TVP jest pokazywane budzi we mnie wielkie zadziwienie, odrazę i ogromny niepokój. Ba, nawet strach. I by ten strach na chwilę zdjąć z ramion , byłam tam, na Krakowskim Przedmieściu. Nie krzyczałam z tłumem, jak kiedyś  E., bo głos mam za mało donośny, ale serce wyrywało się z piersi.  Znajomość z E. , już bardzo bliska zaistniała dzięki  temu co tu wypisuję. Byłam z Tobą dzisiaj moja kochana E. , w Twoim i moim dawnym Poznaniu, pod Uniwersytetem . A potem dalej szłyśmy ramię w ramię. By ocalić….I tak minęła sobota, mroźna, migotliwa bo  rozsłoneczniona i rozpaliła nadzieję….

    Gdzieś w tle zostało to, o czym chciałam napisać wcześniej . Wracam więc do minionych dni. Dni babci i dziadka, na szczęście skomasowanych  w jeden, czwartkowy. Wydarzenia przedszkolno szkolne zawsze miłe są nam bardzo, gromada młodych zachwyca witalnością a poza tym dopiero tam widać, jak rosną nasze wnuki, dzieci się starzeją, ale my stale jesteśmy młodzi. Wiecznie młodzi bo nasycani werwą  potomków…

Rano , przed przedszkolną uroczystością, wylądowałam na Woli, gdzie mieszkają dzieci. Jak zwykle dotarłam przedwcześnie, bo tak mam  i miałam czas na rozmyślania o tym miejscu. To myślenie zawsze do mnie przychodzi, gdy przemierzam ulice tej dzielnicy.  Całe poważniedorosłe życie spędziliśmy na Żoliborzu i tam został sentyment, wzruszenia ale Wola zawsze mnie porażała i poraża. To tu najbardziej odczuwam duchy przeszłości. Nie wiem, czy wracają z krematoryjnych dymów, czy tęsknią za kiedyś swoim  Kercelakiem, gdzie teraz nowe osiedla a przedtem getto…. Nie, nie opowiadaj dalej Łuka ( mój dawny Nick) mówię do siebie. Postanawiam kochani teraz o tym nie pisać, może kiedyś opowiem co czuję będąc na Woli….

    Spaceruję więc pod tym przedszkolem Patka na Woli, smętnie rozmyślam o tym co kiedyś ale szybko wracam do żywych, bo oto już tłumek dziadków tłoczy się przed wejściem. Więc przyspieszam kroku, zostawiam widoczne z dala mury cmentarza żydowskiego i ulicę  Gęsią gdzie słynne więzienie było i atakuję wejście razem z innymi.

Jeszcze kilka kroków i już jestem w epicentrum kłębiącej się dzieciarni.

I ich tańczenia i śpiewania i wypatrywania wnuka , raczej tylko wnuka bo inne dzieci pobieżnie, a potem laurkowania i poczęstunkowania. Jest pięknie! Jeszcze zdjęcie i koniec…

Po południu powtórka z rozrywki, ale poważniejszej, bo szkolnej. Witon jest już doświadczonym  pierwszoklasistą, czuje się tam jak ryba w wodzie. I my z nim podobnie. I jasełka, gdzie on , najbardziej wypatrywany przez nas, oczywiście, królem jest. A potem jeszcze śpiewy zadedykowane dziadkom. Jest super. Atmosfera czysta, jasna i bardzo bardzo miła! Oczywiście laurkowanie, poczęstnukowanie takoż było.

I wróciliśmy nasyceni wnukami i dumą, że są i radością, że są tacy fajni….

A michałowicki  domek czekał  i się doczekał. I też poweselał…..

 

SAM_3163.JPG

 Witon, król środkowy

 

SAM_3208.JPG

 Laurka od Patka, rysunek w środku. A Witona już oficjalne, drukowane…

 

SAM_3216.JPG

 

SAM_3223.JPG

 Jednak musiałam wrzucić tu dzisiejszy wieczorny księżyc….dobranoc….

Zdjęcia doktorantki…

Tak sobie oglądam stare zdjęcia rodzinne. I dumam nad tym, co wyrasta z dzieci. Czy mamy na to jakiś wpływ poza przekazaniem genów?

A to Paulinka, nasza najmłodsza, teraz mamusia i doktorantka…

 

 

 

 

SAM_5780.JPG

 

 

SAM_5794.JPG

Puśka z Ewą