Moje góry pamiętają, choć nieme (10)

zdjęcie własne, dla mnie symbol samotnej wędrówki mojej Mamy przez życie.

Poniżej ostatnie odcinki wspomnień Mamy do czasu poznania mojego Taty……

Opowieści mojej Mamy. Pierwsze spotkanie z bolszewikiem.

Moja Mama mając 18 lat znalazła się sennym kresowym miasteczku, Rakowie.  Nieopodal przebiegała granica z Rosją. Pas przygraniczny zajmował tereny pięknych lasów a granica w jednym miejscu zaginała się tworząc uchyłek.

Któregoś dnia Mama, zbierając grzyby zapuściła się w ten teren. I nagle zobaczyła nieomal przed sobą bolszewika w baniastej stożkowatej czapie z czerwoną gwiazdą nad czołem, który spoglądał na Mamę z wysokości swojego konia.

Przerażona uciekła, i potem wiele razy w nocy miała złe sny z bolszewikiem w tle.

Opublikowane w 19 października 2012 przez Zofia Konopielko

Opowieści mojej Mamy. Wieczorne zajęcia w wynajętym pokoiku.

Mama razem z młodziutką koleżanką też nauczycielką, która przybyła tutaj z Ukrainy , zamieszkała w wynajętym pokoiku niewielkiej chałupki. Gospodarze byli dobrymi, gościnnymi ludźmi  i Mama czuła się tam dobrze.

W długie jesienne wieczory siadywały z koleżanką przy stoliku, na którym ledwie się tliła lampa naftowa, poprawiały prace domowe uczniów a w wolnych chwilach wyszywały. Ukrainka nauczyła Mamę wyszywać krzyżykami, i po wojnie w naszym nowym gorzowskim domu mogłam podziwiać prace Mamy. Były to serwety, serwetki, bieżniki a nawet cudny bardzo kolorowy kilim  wyszyty na bordowej aksamitnej tkaninie .

Podziwiałam kunszt i precyzję tych prac a także fakt, że Mama uratowała je z pożogi wojennej i przywiozła do Gorzowa.

Opublikowane w 21 października 2012 przez Zofia Konopielko

Opowieści mojej Mamy. Zaprzyjaźnione myszki.

W pokoiku , który zajmowała moja Mama z koleżanką zamieszkały także myszki.

Mama wielokrotnie opowiadała, że siedziała cichutko i wówczas z norki wyłaniał się wąsaty nosek , potem następny i myszki wdrapywały się na stół, gdzie młode nauczycielki zostawiały im okruchy chleba.

Którejś nocy, mama usłyszała pisk , który się wydobywał spod jej poduszki. Uniosła poduszkę i prześcieradło i zobaczyła , że w sienniku ma swoje gniazdo rodzinka mysia. I właśnie urodziły się młode, co oznajmiały całkiem donośnym piskiem.

Podobno Mama wcale nie była przerażona i nie reagowała na takie sąsiedztwo.

Słuchałam z niedowierzaniem tej opowieści. Do tej pory nie mogę wyjść ze zdumienia, że można było przyjaźnić się z myszami.

Ale Mama opowiadała to z takim uśmiechem i sympatią dla tych stworzonek, że w końcu uznałam, że tak było naprawdę.

Opublikowane w 23 października 2012 przez Zofia Konopielko

Opowieści mojej Mamy. Niezapomniany ksiądz Żuk.

 W czasie pobytu w Rakowie, Mama przyjaźniła się z księdzem Żukiem, który uczył razem z Nią w szkole.

Zresztą nie było osoby w miasteczku, która by o nim powiedziała złe słowo.  

Był jedynym księdzem w tej parafii.

Drobnej postury, z ryżawymi włosami, wnosił wszędzie uśmiech i pogodę ducha. Emanował dobrocią i łagodnością. Był skromny, uczynny i biedny. Nosił sutannę gęsto połataną i wypłowiałą.

Opiekował się biedną młodzieżą, wszyscy do niego lgnęli i wielokrotnie szukali pomocy lub porad w rozwiązywaniu różnych problemów szkolnych i domowych.

Gdy był czas na lekcję religii, ksiądz Żuk przybywał do klasy . Tam czekały na niego z utęsknieniem dzieci wyznania katolickiego. Po małych Żydów przychodził rabin a po dzieci wyznania prawosławnego- pop. Te dzieci ociągając się nieco przechodziły do innych pomieszczeń na swoje zajęcia. Mówiły głośno, że też chciałyby posłuchać tego o czym opowiada ksiądz Żuk. Ale miały poczucie obowiązku i nie protestowały głośno.

Nikt się temu nie dziwił, wszyscy uważali, że różnorodność wyznaniowa jest normą. Dopiero dalsze karty historii  pokazały jak straszliwa może być nietolerancja. Ksiądz uczył  religii, ale też organizował zajęcia sportowe, w meczach piłki nożnej sam brał udział, zakasawszy uprzednio poły sutanny. Poza tym był animatorem różnych czynów społecznych. Na zachowanym zdjęciu z naszego rodzinnego albumu widać grupę młodzieży , która pod batutą  księdza sadzi nowe drzewka wokół szkoły.

On dawał moim Rodzicom ślub, przedtem musiał ośmielać Mamę, by się nie krępowała pójść do niego do spowiedzi, gdy mu to wyznała w rozmowie w szkole. Mój Tato  opowiadał, że ksiądz wygłosił do nich  piękne i mądre kazanie.

Taki był niezapomniany ksiądz rakowski- ksiądz Żuk.

Opublikowane w 25 października 2012 przez Zofia Konopielko

Opowieści mojej Mamy. Uczniowie…

 Mama dobrze się czuła w gronie pedagogicznym, lubiła swoich uczniów.

W to wierzę, gdyż miałam wielokrotnie okazję obserwować Jej gorzowskich uczniów. Bywało, że rano ktoś dzwonił do drzwi naszego domu, otwierałam , a za drzwiami stał maluch z tornistrem. Z bardzo poważną miną oświadczał, że przyszedł po swoją panią.

 Kilka lat temu rozmawiałam ze znanym starym ortopedą , profesorem Malawskim i zapytałam, czy pamięta moją Mamę, swoją rakowską nauczycielkę. Popatrzył na mnie bystrze i powiedział z uśmiechem –  oczywiście- miała takie piękne oczy – i  wymienił kilka szczegółów z życia Mamy, co świadczyło, że pozostała w jego pamięci jako osoba niezwykła, sam dodał, że pamięta też Zenona i Wacusia…..

Opublikowane w 27 października 2012 przez Zofia Konopielko

Opowieści mojej Mamy. Polacy, uciekinierzy z bolszewickiej Rosji..

Bardzo mocnym przeżyciem nie tylko dla mojej Mamy były nocne odwiedziny polskich uciekinierów  z Rosji. Ludzie ci, po utworzeniu państwa polskiego znaleźli się przypadkowo poza granicą ojczyzny.

 Panujący w Rosji terror i wszechwładny  głód a także tęsknota za Polską powodowały, że z wielkim trudem pokonywali oni zasieki graniczne cudem unikając śmierci z rąk bolszewików i szukali pomocy w tym kresowym miasteczku.

Oczywiście władze polskie zgadzały się na przyjmowanie tych ludzi, starały się dać im zatrudnienie i zapewnić godziwe warunki życia.

Jednak w pierwszej chwili , po przekroczeniu granicy, zwykle nad ranem  pukali do drzwi mieszkańców prosząc o kawałek chleba. Byli wynędzniali, obdarci, brudni i głodni. Ludziska starali się jak mogli, by im pomagać. Jednocześnie byli przerażeni tym, do czego są zdolne władze radzieckie.

Mama długo nie mogła zapomnieć, a właściwie nigdy nie zapomniała, wracając w swych opowieściach do obrazka samotnej kobiety w łachmanach, która uciekając z Rosji , przerzucała kolejno przez kolczaste graniczne zasieki  swoją piątkę małych  dzieci. Każde z nich było zapakowane do worka ….

7 maja 2012 przez Zofia Konopielko

Ukraiński haft krzyżykowy.

Gdy zobaczyłam chorągwie w cerkwii Lwowskiej, a na nich haft krzyżykowy, doznałam rozczulenia serca. Odezwały się we mnie najpiękniejsze i najczulsze wspomnienia opowieści mojej Mamy. Miałam wtedy niewiele lat, siadywałam na podłodze przy łóżku często chorującej Mamy, w naszej złocistej poniemieckiej gorzowskiej sypialni i słuchałam. Mama lubiła opowiadać. Jej opowieści były barwne i zawsze miały wyraźny początek i ciekawe zakończenie.

Teraz został przywołany obraz dwóch młodziutkich nauczycielek, które rzucił los na Wileńszczyznę. Były tutaj samotne, więc wieczory spędzały w swoim maleńkim pokoiku i przy chybotliwym świetle dziergały sobie coś tam. Mama pochodziła z Beskidzkiej wsi, ukończyła seminarium nauczycielskie w Bielsku- Białej a koleżanka była Ukrainką. Mama uczyła ją ściegów, które poznała do zakonnic- Niemek, które prowadziły jej seminarium. Ale Ukrainka odkryła przed Mamą zupełnie nowy, barwny i piękny świat haftów krzyżykowych.

Koleżanka nauczyła Mamę  tej sztuki, i potem w gorzowskim domu rodzinnym mieliśmy sporo serwetek tak zdobionych.

Gdy miałam może 3-4 lata, krawcowa uszyła mi płaszczyk z białego sukna, który Mama obszyła z przodu dwoma pasmami tkaniny z wyhaftowanym krzyżykowym barwnym wzorem.  Całość była przepiękna, płaszczyk bardzo lubiłam . Nie był zapinany, ale miał dwa splecione kolorowe sznureczki, zakończone niewielkimi pomponikami.

I gdy teraz  tak stałam  przed chorągwią w tej lwowskiej cerkwi, przed oczami przesuwały  mi się obrazy z młodości mojej Mamy i z mojego dzieciństwa, zamglone już ale bardzo bliskie sercu i ciepłe.

Po powrocie ze Lwowa , zajrzałam do Wikipedii. I znalazłam nieco informacji nt tego haftu.

Ma on na Ukrainie zadziwiająco długą historię .

Otóż już Herodot, opisując najazd Dariusza w 513 r. p. n.e. na ludy trackie i dackie, , mieszkające na terenie dzisiejszych Bałkanów oraz Zach. Ukrainy, wspomniał o niezwykłych ozdobach stroju tych ludów. Opisał jak wygląda ów haft krzyżykowy.

W trakcie wykopalisk prowadzonych na terenie dzisiejszej Ukrainy, znaleziono haftowane stroje z I wieku n. e., ozdabiane właśnie takim haftem.

Inne wczesne przykłady  haftów, obejmujących motywy bogini przedchrześcijańskiej, takiej jak bogini Berehynia

Na XI wiecznych freskach i miniaturach w Soborze Mądrości Bożej w Kijowie, też znajdujemy ten element zdobienia szat.

Współczesne rękodzieła hafciarskie  wykazują wyraźne podobieństwo do lokalnego haftu tworzonego przez wieki.

Na Ukrainie, w XIX wieku, haftowanie było codziennym zajęciem mieszkańców.

Dekorowano nim stroje, tkaniny oraz domy i kościoły. Ozdobione haftem przedmioty , takie jak ręczniki, mają znaczenie symboliczne w wielu ceremoniach  i rytuałach na Ukrainie.

Haft wg wierzeń ludowych wiązał się z wierzeniami , mitami i przesądami, w tym również dotyczącymi ochrony przed złymi mocami jak również  płodności.

Teraz gdy pomyślę-  Lwów- mam przed oczami zdjęcia , które tutaj zamieściłam  –  chorągiew ze lwowskiej cerkwi z pięknymi krzyżykami oraz dzieciaki pląsające pod cerkwią z bliżej nam nie znanego powodu, w towarzystwie rodziców i pod uśmiechniętym okiem  kapłanów.  Dzieciaki mają bluzki i koszule zdobione haftem krzyżykowym. Udało mi się uchwycić takie ozdoby tylko u pojedynczego dziecka. I widać to na zdjęciach. Bałam się wykonywać zdjęcia , bo nie znałam miejscowych zwyczajów …..I gdy pomyślę Lwów, widzę dwie młodziutkie dziewczyny na Wileńskich polskich kresach , pochylone nad płótnem, w migotliwym światełku lampki , wyczarowujące haftowane kolorowe szlaki.

Krzyżykowe szlaki ……

6 listopada 2012 przez Zofia Konopielko

Losy moich Rodziców. Jedyny taki karnawał Roku Pańskiego 1926.

Przy granicy z Rosją drzemie małe polskie miasteczko, a groźni bolszewicy czuwają za miedzą.

To Raków. Miejsce urodzenia pradziadka-Bolka Rodziewicza i Babci-Stanisławy Rodziewicz i Tomasza  Łukaszewicza i ich syna, mojego Taty- Wacława a także brata Zenona….

Ta Kresowa gałąź moja mocno się trzyma swojej ziemi. Czerpie z niej miłość do ojczyzny, nienawiść do zaborców, poetyckie wzloty i romantyczne spojrzenia.  

W tym  miasteczku wszyscy się znają i wydaje się, że są zamknięci w swoim kresowym świecie i może nawet nie czekają na jakieś nadzwyczajne wydarzenia. Chłopcy mają swoje krasne dziewczyny, miłe i znajome.

Wszystko jest ułożone , w jakiś sposób przewidywalne i oswojone.

I właśnie rozpoczyna się niezapomniany rok 1926.

Nadchodzi styczeń wlokąc za sobą syberyjskie wielkie mrozy . I przyfruwa radość z ferii szkolnych .

Nowa mieszkanka Rakowa, Stefa Jakubiec,  młodziutka nauczycielka urodzona na obcej ziemi, w dalekich górach  , która porzuciła rodzinne strony , od września 1925 roku pracuje w miejscowej szkole .  Jest tak zajęta nowym środowiskiem, swoją pracą i gromadzeniem funduszy na pomoc rodzinie, że chyba nawet nie myśli o sprawach swojego serca.

I wówczas do Rakowa wpada na ferie młodzieniec, Wacław Łukaszewicz, który jeszcze się uczy  w Szkole Technicznej w Wilnie. Właśnie się  grzeje w domowym ognisku, konsumując smakołyki, którymi raczy go Mama.  Gdzieś w Wilnie jest jego świat- kolorowy ciekawy ozdobiony pięknymi pannami, które krążą jak barwne motyle  wokół  wychowanków Szkoły Technicznej. Raków to tylko cicha, spokojna i miła rodzinna przystań.

Ale  teraz jest karnawał, czas potańcówek w miejscowym kasynie Wojsk Ochrony Pogranicza.

Zapraszane są miejscowe nauczycielki i różni miejscowi młodzi ciekawi chłopcy.

Stefa się ociąga, ale wreszcie namówiona przez koleżankę, jeszcze nieświadomie podąża ku przeznaczeniu.

Wacława chyba też wyciągają koledzy, mimo, że nie ma ochoty, bo zna miejscowe dziewczyny i żadna nie wydaje mu się dość ciekawa. Nie to co wileńskie panny, myśli, idąc ospale w stronę kasyna.

 4 listopada 2012 przez Zofia Konopielko

Opowieści mojej Mamy. Zamknięcie tego rozdziału.

I tak doszłam w opowieściach rodzinnych do momentu, który rozpoczął nowy rozdział.

Bo nadszedł rok 1926 i razem z nim czas spotkania  moich Rodziców.

I od tej pory  dzieje Stefy Jakubiec i Wacława Łukaszewiczów  stały się wspólne .

Tym było  ich zauroczenie, zakochanie  i wytrwanie razem do bardzo późnej starości, mimo wielu trudności .

Dla mnie jest to pewnego rodzaju fenomen. Było to małżeństwo z wielkiej, chyba częściowo wyidealizowanej miłości, ale potem pewnie już tylko wierność ideałom wyniesionym z domów rodzinnych .

Zastanawiam się na jakiej zasadzie trwają stare małżeństwa i nie znajduję jednej odpowiedzi. Prawdopodobnie składa się na to wiele czynników, większość z nich to tylko ich tajemnica, którą ci ludzie zabierają ze sobą do grobu.   

No cóż, nie ma co filozofować. Życie pędzi dalej, więc czas, bym spisała kolejne , trudne losy moich Rodziców.

Zapraszam więc do rozdziału pt. Losy moich Rodziców, a właściwie to sama przenoszę się w tamte czasy ….

20 czerwca 2014 przez Zofia Konopielko Jaśminowe zakochanie…

Gdy czerwcowa noc zapala za moim czarnym do tej pory oknem domku w Gulczewie nad Bugiem, wielki lampion, z jarzącymi tajemną bielą światełkami  jaśminowych kwiatów, czuję, że nadeszła pora na zakochanie. Nie moje, bo moje było stokrotkowe, frezjowe przypieczętowane gerberami, ale zakochanie moich rodziców.

I cofam się do roku 1926 i jestem w maleńkiej polskiej kresowej mieścinie, tuż przy granicy z Rosją, w Rakowie, gdzie jest 19 letnia Stefa, bo tyle lat miała gdy przybyła w dalekie dla niej strony by uczyć polskie dzieci . I jest Wacław, miejscowy chłopak w tym samym nieomal wieku, absolwent wileńskiej Szkoły Technicznej. I spotykają się na potańcówce, na którą iść nie miała ochoty, ale zaciągnęła ją koleżanka. On właśnie przyjechał do rodziców, a od kilku lat bywał w Rakowie  rzadko. I zobaczył tę beskidzką góralkę o niespotykanej tu surowej urodzie i wielkim błękicie trochę nieśmiałych oczu . I popłynął do niej z przeciwległego krańca sali, a miejscowe panny tylko patrzyły i było im żal, że nie do nich. tak płynie.  I ona zatonęła w jego szarozielonych dobrych i łagodnych oczach. I tańczyli do rana, razem, tylko sami na parkiecie , bo tak im się zdawało.

A rano ktoś zapukał w okienko izby w której mieszkała. Jeszcze senna, gorąca od marzeń, wyjrzała …

Pod oknem stał Wacek, ten, którego dłoń jeszcze czuła i ramię opiekuńcze i który zamęt spowodował w jej głowie …bez słowa podawał jej czapkę wypełnioną kwiatami jeszcze wilgotnego po nocy jaśminu. Krótkie były jego łodyżki, jak to jaśmin ma – jeśli się nie chce łamać całych gałęzi, łatwo zerwać te krótkie łodyżki.

Nigdy kwiatów od nikogo nie dostawała, a może dostawała, ale nie opowiadała. Tylko o tym jaśminie w czapce i tamtym dniu wspominała. I tato nieraz wspominał. I żyli razem długo i szczęśliwie. Chyba do pełni szczęścia dużo im brakowało. Opisywałam już kiedyś ich losy. Ale do końca swoich dni jaśmin ten wspominali….

     A teraz pozostał we mnie, jaśmin, symbol zakochania i jest i co roku zapala noc czerwcowa białoświetlisty lampion na ciemnym niebie za moim oknem ….

Moje góry pamiętają, choć nieme (9)

23 września 2012 przez Zofia Konopielko

Opowieści mojej Mamy. Dziesięcioletnia Stefka na ulicach obcego miasta.

Dziewczynka  ma zaledwie 10 lat a już dźwiga potężny ciężar  samotnego życia. To małe wiejskie dziecko zostaje wrzucone do obcego wielkiego miasta,  musi docierać do obcej szkoły. Wędruje ulicami, coraz bardziej oswajając się z pędzącymi obok samochodami. Ogląda robotników wychodzących z fabryk, których jest dużo, bo to miasto przędzalni. Podziwia ich elegancję . Wszak zwyczajowo nawet po najcięższej pracy każdy robotnik musi się umyć i zmienić ubranie robocze na codzienne, czyste i w pojęciu dziecka wytworne. Pewnie są to nawyki niemieckie, które tutaj się przyjęły. Po prostu nie wypada pojawić się na ulicy w brudnej odzieży. Do końca życia Mama o tym opowiada, dziwując się zwyczajom przyniesionym do Polski ze wschodu, gdzie umorusany człowiek na ulicy nie jest dziwowiskiem

Opowieści mojej Mamy. Mama jest dzieckiem z innego świata…

Dziecko wałęsa się po mieście, szeroko otwierając błękitne oczęta. Wszystko jest niezwykłe. Ale najpiękniejsze są wystawy sklepowe. Zachwyca się kolorowo ubranymi manekinami ale zawsze długo się przygląda wystawom cukierni. Za szklaną niedostępną wielką zaczarowaną szybą piętrzą się stosy różnokształtnych ciastek. Gdy ktoś wychodzi z cukierni, dziecko wchłania całym organizmem cudny zapach kawy i słodkości dla niej niedostępnych.

To jest inny świat, nie jej świat.

Nawet nie ma pomysłu, by tam wejść.

Jest jak dzikie biedne zwierzątko, bierny obserwator zwykłego dla innych życia.

Zresztą i tak nie ma pieniędzy, a tyle rozumie, że te wyroby można tylko kupić….

Opowieści mojej Mamy. Smak czarnego chleba.

Moja Mama, długo później, gdy już jest w seminarium nauczycielskim, zamienia swoje czarne kawałki chleba na białe bułeczki okraszone masłem i wędliną z rozpieszczonymi zamożnymi koleżankami. Dla nich czarny chleb jest egzotycznym pachnącym rarytasem….  

Opowieści mojej Mamy. Ziemniaki drogocenne…

Mama jest jeszcze bardzo mała, ma niewiele ponad 10 lat. W moim wyobrażeniu jest stale za mała na samodzielne życie.  A jednak….Uczęszcza do 5 klasy szkoły podstawowej w  Białej która wtedy jest samodzielnym miastem położonym obok Bielska.

Mieszka w  tym mieście, w ciemnym kącie wspólnej izby z rodziną niemiecką  .

Którejś nocy, budzi się nagle, bo czuje, że ktoś szura obok jej legowiska.  I widzi swoją gospodynię, właścicielkę mieszkania, która po ciemku wyjmuje z leżącego obok siennika worka ziemniaki . Ten worek przywiózł ojciec Stefki, Michał. A przedtem w pocie czoła uprawiał kamienistą górską ziemię . Ziemniaki są podstawą pożywienia tego wiejskiego dziecka. Zalękniona niebieskooka dziewczynka leży cichutko,  nie reaguje, pewnie się boi poruszyć. Potem długo płacze, płacze do rana . A może nie płacze, może już wypłakała łzy i tylko twardnieje jej serce.

Gdy nadchodzi sobota, jak zwykle wędruje do domu, do  Godziszki. Boi się opowiedzieć ojcu o tym, że gospodyni ją okrada. Może się lęka, że ojciec zabierze ją do domu i umrą jej nadzieje na edukację . W końcu  mówi o tym matce, albo starszej siostrze. Wreszcie ta informacja dociera do ojca.  

Ten natychmiast reaguje, jest oburzony i  jedzie do Białej, rozmawia z gospodynią i postanawia zabrać córkę na kwaterę do innych, może lepszych ludzi….

Opowieści mojej Mamy. Kolejny etap edukacji mojej Mamy- Seminarium Nauczycielskie.

Stefka uczy się pilnie. Zresztą lubi te chwile spędzane z książką. Ładnym okrągłym pismem zapełnia ściśle limitowane ceną zeszyty. To pismo pozostaje na zawsze, nawet gdy jest już stara i niesprawna, jej literki są równe i po dziecinnemu okrągłe….

 Potem chce być księgową , bo kocha matematykę. Ale ojciec decyduje , że powinna zostać nauczycielką. Chcąc nie chcąc, zagrożona wyrzuceniem z domu, albo utratą szansy dalszej edukacji,  zdaje egzamin do Seminarium Nauczycielskiego w Białej.

Jak już pisałam, wówczas Bielsko i Biała są odrębnymi miastami , przedzielonymi jedynie rzeką Białą. Biała jest typowo przemysłowym miastem, tam kwitnie przemysł włókienniczy. W odróżnieniu od Bielska, gdzie mieszkańcami są głównie Niemcy, w Białej jest wielu Polaków.

Matka jest zachwycona elegancko ubranymi ludźmi , robotnikami, którzy wychodzą z fabryk . Ogląda wystawy gdzie piętrzą się białe bułki i różne ciasta. Nigdy nie wchodzi do środka , bo po prostu nie ma pieniędzy.

Szkołę prowadzą  zakonnice, kobiety z zamożnych rodzin niemieckich. Jeszcze tam są , niedawno widziałam ich  przecudne suknie z przezroczystej delikatnej czarnej tkaniny jedwabistej, miękko falującej na sztywniejszej czarnej podszewce.

Mama ciepło wspomina jedynie te zakonnice , które pochodzą z najbiedniejszych rodzin i nie wnoszą majątku do klasztoru. Muszą w zamian ciężko pracować fizycznie obsługując internat i klasztor. Codziennie dźwigają węgiel na wysokie cztery piętra klasztoru , szkoły i internatu. Mama czasami pomaga im w tych pracach, bo są już w podeszłym wieku, wychudzone i prawie bez sił. Te najbogatsze, z monogramami wyhaftowanymi na sukniach, opasłe i złe są złośliwe i bezwzględne w traktowaniu zarówno uczennic jak i ubogich współzakonnic.

Opowieści mojej Mamy. Profesor Koterbski.

Matka lubiła opowiadać o wspaniałym nauczycielu , z którym zetknęła się w Seminarium Nauczycielskim.

Nauczał tam muzyki i nazywał się pan profesor Koterbski.

Był ojcem późniejszej  znanej piosenkarki-  Marii.

Był  wzorem wytwornego  i w dodatku niezwykle przystojnego dżentelmena.

Nigdy w czasie lekcji nie wychodził z roli. Był dostojny , zawsze zrównoważony i bardzo opanowany . Do wszystkich odnosił się z szacunkiem i powagą.

Ubierał się elegancko i zawsze roztaczał miły zapach jakiejś dobrej wody kolońskiej.  

Do uczennic zawsze zwracał się  per pani, mimo, że nie wszystkie dziewczyny  były pełnoletnie w czasie edukacji.

Uczennice uwielbiały go i otaczały wielką estymą. Muzyki uczyły się pilnie, by mu nie sprawić przykrości.

Gdy kroczył ulicami Białej,  wyróżniał się z tłumu smukłą elastyczną sylwetką , ozdobioną wytwornym kapeluszem i ogólną  wielką elegancją .

Gdy mijał którąkolwiek swoją uczennicę, nawet najbiedniejszą czy najmłodszą, pierwszy się  kłaniał, zdejmując kapelusz.

Czasami odwiedzała go w szkole jego żona z małą córeczką, która przypominała żywe srebro. Wbiegała do klasy wnosząc żywiołową dziecięcą radość. I  wówczas uczennice widziały piękny czuły uśmiech swojego ukochanego profesora.  

Była samą radością .

Potem wyrosła z niej piękna zdolna rozśpiewana pannica, która do starości zachowała młodość. To Maria Koterbska, nasza rodzinna bardzo ulubiona  piosenkarka.

Ile w tym naszym uwielbieniu  było projekcji opowieści Mamy o jej ojcu, niezwykłym nauczycielu a ile zachwytu nad talentem Marii, trudno powiedzieć….

Opowieści mojej Mamy. Rzetelne przygotowanie do zawodu nauczyciela.

Uczennice Seminarium Nauczycielskiego poznają różne tajniki skutecznego nauczania. Po wojnie, gdy Mama uczy w Szkole Podstawowej w Gorzowie, zwaną Ćwiczeniówką, prowadzi lekcje, na których obserwatorami są uczniowie Liceum Pedagogicznego a potem Studium Nauczycielskiego. Wykładowcy tych szkół średnich lubią  Jej lekcje. Mama ma ich dużo i pamiętam jak w domu opracowuje konspekty swoich lekcji i także planowanych lekcji, które muszą prowadzić przyszli nauczyciele. Przybywają oni do naszego domu i w wielkim skupieniu przygotowują się do nich. Potem Mama ocenia jakość i styl przeprowadzonej przez młodzież lekcji. Jej głos jest ważny w ogólnej ocenie studenta.

Jeszcze długo po przejściu na emeryturę i po przeprowadzce do Warszawy, Mama otrzymuje okolicznościowe pocztówki od tych wykładowców. Niestety nie zachowały się bardzo miłe kartki od ówczesnego dyrektora Studium Nauczycielskiego pana Jodki, szkoda.

Podobno, gdy władze oświatowe wprowadzały kolejne reformy nauczania, nie zawsze były one zrozumiałe dla nauczycieli. Przychodzili wówczas do Mamy i prosili o wyjaśnienie. Te reformy nie były dla Niej żadnym odkryciem, przecież tego uczyła się w swoim przedwojennym Seminarium.

Opowieści mojej Mamy. Fundusz socjalny w Seminarium…

Zakonnice, które prowadzą  Seminarium Nauczycielskie w Białej, do której uczęszcza moja Mama  dbają o ogólny rozwój wychowanek.

Realizują plan wspólnych wyjść do teatrów, wyjazdy do Krakowa . Przedtem na lekcjach omawiają treść sztuki, scenariusze i zapoznają się z najciekawszymi przedstawieniami na świecie. Wyjazd jest bardzo uroczysty i pozostawia głębokie wrażenie wydarzenia bardzo ważnego w życiu.

Już na uroczystym rozpoczęciu edukacji w Seminarium, dyrektorka szkoły mówi o wspólnych wycieczkach i wyjazdach do teatru i od razu uspokaja uczennice, że te, które są niezamożne mogą korzystać ze specjalnego szkolnego funduszu pod warunkiem złożenia oświadczenia, że po zdobyciu zawodu, ze swoich pierwszych pensji, oczywiście w miarę możliwości,  będą zwracały zaciągnięty dług. Podobno nie zdarzyło się , by dziewczyny zawiodły. W ten sposób wszystkie miały szansę przeżyć pięknie czas nauki.

Mama wspomina o tym wielokrotnie i pewnie Jej stałe zainteresowanie światem zachowane do bardzo późnej niedołężnej starości zostało pobudzone właśnie w okresie nauki w Seminarium.

Pewnie też trafiło na bardzo podatny grunt niezwykłej  osobowości mojej Mamy.  

Opowieści mojej Mamy. Wyprawy w góry.

W Seminarium są organizowane  wycieczki w góry .

Beskidy , Tatry są na wyciągnięcie ręki. I na szczęście wyjazdy nie są kosztowne.

 Potem wędrują górskimi szlakami, odziane w długie spódnice. Nie wiem jak to jest możliwe, że te spódnice nie przeszkadzają w pokonywaniu wspinaczki. Ale to takie czasy, gdy dziewczyny w spodniach to jedynie wyraz ekstrawagancji. Tak więc opatulone w swoje kreacje lądują na Giewoncie , co widać na zachowanym  zdjęciu. Na głowach mają obowiązkowe czapki z ładnym monogramem na czole.

Dziewczyny czekają na te wyprawy, nie straszne im trudy, bo widoki zapierające dech w piesiach dodają im skrzydeł.

 Gdy córka mojej kuzynki, nauczycielka w szkole w Łodygowicach, miejscowości u podnóża Beskidu Małego , zapalona miłośniczka górskich wędrówek, zabiera młodzież ze swojej szkoły na kilkudniowe wyprawy, spotyka się z zarzutem rodziców, że dzieci są przemęczone po łażeniu w góry. Nawet trudno to skomentować. Czy to znak czasów? Nadopiekuńczość to czy głupota? Co wyrośnie z tych dzieci?

Opowieści mojej Mamy. Mama zostaje nauczycielką.

W ostatniej klasie Seminarium Mama już nie mieszka w internacie, bo pobyt w nim obciąża budżet rodzinny.  Z domu maszeruje na stację kolejową w Łodygowicach, pokonując trasę ponad 3 km. Polna droga zbiega w dół Kotliny Żywieckiej , i w dwóch miejscach wiedzie przez strumyki, które w czasie ulewnych opadów bardzo przybierają. Mama musi przejść nad nimi  wąską chybotliwą kładką.

Nadchodzi maj i dni matur. Jest rok 1925. Wystrojona odświętnie Mama  pędzi do pociągu. Woda w strumykach jest wielka, ciemnobrązowa, mętna i skłębiona. Na kładce Mama traci równowagę i wpada do potoku. Wydrapuje się na brzeg i ociekając wodą wpada do pociągu. Dopiero w szkole wyciera się, wyżyma spódnicę i wylewa wodę z butów i wkracza do sali egzaminacyjnej. Nikt nie zauważa, że jest przemoczona i dygocze z zimna. Ale pisze , jest przygotowana i nie ma problemów z wiedzą. Wraca do domu tą samą drogą. Następnego dnia podąża na kolejny egzamin.

Gdy po zakończeniu matury ze świadectwem dojrzałości, dyplomem nauczyciela w kieszeni przychodzi do domu, chce się pochwalić, ale nikt nie ma czasu na rozmowę.

 Jedynie jej matka, odwraca się od garów i pyta- czy zdałaś? Odpowiada zdałam – to dobrze, słyszy odpowiedź.

Gdy wraca ojciec z pola, chwali córkę, i od razu mówi, że teraz ona musi pomagać finansowo rodzinie, gdyż edukacja była kosztowna.

Dla Mamy jest to oczywiste, więc słowa ojca trochę bolą. Ale przełyka to pokornie.

Opowieści mojej Mamy. Wyjazd na kresy…

Po uzyskaniu dyplomu nauczycielki Mama od razu rozpoczyna poszukiwanie pracy. Nie jest o nią łatwo. Miejscowe szkoły mają już stałą kadrę nauczycieli, zresztą Mamę kusi Świat daleki.

I dlatego, gdy się dowiaduje, że są wolne etaty  na Wileńszczyźnie, od razu podejmuje decyzję wyjazdu. Jest rok 1925, niedawno powstała Polska i nowe polskie szkoły na terenach wschodnich  bardzo potrzebują nauczycieli.

 I Mama mając poczucie misji, że niesie tam kaganiec oświaty, opuszcza rodzinny dom i rozpoczyna wędrówkę na dalekie kresy.  

Czy rodzina Ją tkliwe żegna, nie wiemy. Pewnie się już wszyscy przyzwyczaili do Jej nieobecności w domu.  Starsze przyrodnie siostry są zajęte swoimi sprawami, są już zamężne, albo przygotowują się do ślubu. Młodsze rodzeństwo może zazdrości, może podziwia. Ale poza Mamą żadne dziecko z tej rodziny nie opuściło stron rodzinnych , więc pewnie ta zazdrość i ten podziw dla starszej siostry, jeśli w ogóle były, były niewielkie.

Ale  tego dnia wyjątkowo  Ojciec dowozi ją i jej niewielki kuferek na stację w Łodygowicach. Podróż pociągiem trwa około dwóch dni.

Z Łodygowic znajomy pociąg unosi Mamę  do Bielska,  potem podróż jest nowością. Nowe krajobrazy za oknem, inne klimaty. Jej góry zostają daleko. ..

W Bielsku Mama wsiada do innego już, obcego pociągu, który kończy bieg w Warszawie. O czym myśli ta młoda osiemnastoletnia dziewczyna, gdy siedzi sama w tłumie innych podróżujących. Czy ma lęk i niepewność w sercu? Pewnie nie, bo już jest zahartowana, przecież od 10 roku życia żyje wśród obcych.

Gdy dobija do Warszawy, wie, że musi pokonać znaczą trudność. Gdyż  Jej pociąg dojeżdża do dworca głównego, a kolejny, do Wilna wyrusza  z  warszawskiej Pragi.  By tam dojechać  trzeba przemierzyć kawał Warszawy. Ale i to pokonuje.

Z Warszawy do Wilna podróż jest nieomal komfortowa, mimo, że twarde deski wpijają się w pupę. Ale Mama ma odporną na niewygody pupę góralki i twardy charakter ….

W Wilnie ostatnia już  przesiadka do pociągu na Petersburg .

Teraz trzeba uważać, by nie przegapić maleńkiego miasteczka nieopodal Rakowa,  gdzie jest docelowa stacja Mamy.

Stamtąd zabierają Ją wozem dobrzy ludzie.

I wkrótce ląduje w Rakowie, małym sennym miasteczku, pachnącym gnojem i brudem a także łagodnymi uśmiechami miejscowych. Mowa ich zaśpiewna, miękka, trafia prosto do serca. Mama jest zadziwiona nowymi dla niej wrażeniami, ale  ogólnie od razu czuje, że jest w domu….

Moje góry pamiętają, choć nieme (8)

Opowieści mojej Mamy. Wątpliwości Stefy czy jest kochana przez rodziców.

Jak już napisałam,  14 kwietnia 1907 roku w Godziszce, dużej Beskidzkiej wsi, przychodzi na świat pierwsze dziecko Marianny i Michała Jakubców.

Niestety jest to kolejna dziewczynka. Nadają Jej imię Stefania, Stefa.

 Ma duże  intensywnie błękitne  oczy, w których, do Jej ostatniego dnia  życia –  do tych 93 lat których pomimo bardzo trudnego życia dożyła –  niespodziewanie rozjarza się  radość i  ciekawość wszystkiego co dookoła .

Gdy zaczyna dorastać, myśli, że jest niekochana. Wychowywana bez czułości. Bo tak było w tym domu , bo dzieci w domu dużo i rodzice zapracowani.

Lubi przesiadywać  na wysokim progu   przysadzistego, drewnianego i sczerniałego dotykiem lat domu i obserwować świat .

Czasami pylistą drogą  przejeżdża powóz z parą dorodnych koni , a w nim  wytwornie ubrana  kobieta.

Pewnego dnia powóz zatrzymuje się  przed domem, kobieta wysiada i pyta dziewczynkę o jej ojca. Wchodzi do izby . Rozmawiają. Kobieta mówi że jest bezdzietna  , że od dawna obserwuje to dziecko. Dziewczynka jej się   podoba się   i chce ją adoptować a wychowa tak jak zechce ojciec.

I dziewczynka słyszy słowa ojca- ja nie mam dziecek (tak tam mawiano)  na rozdawanie.

Od tej pory już  wie, że jest kochana.

Opowieści mojej Mamy. Odcienie gestów.

Nikomu nie mówi, że słyszała rozmowę ojca z wytworną panią, kiedy to  ojciec na propozycję oddania jej do adopcji zdecydowanie odpowiada- nie.

Mama swoje  odkrycie , że jednak jest kochana, ukrywa  głęboko w sercu, opowiada dopiero o tym pod koniec swojego życia córce, która zasłuchana siedzi na podłodze, obok łóżka matki a teraz to opisuje w tym miejscu….

Stefania pozostaje nadal nieufna, surowa, nie okazująca nigdy miłości swojej  córce a może wszystkim swoim dzieciom. Dobrze, że córka czuje Jej ciepło i wcale nie tęskni za przytuleniem. Też się tego nie nauczyła. Rozumie, że możliwy jest bliski kontakt z mężczyzną . Ale z kobietą? I gdy przytula ją jej przyszła teściowa, dziewczyna odsuwa się zniesmaczona.

Jak długo trwało, zanim zrozumiałam, że przytulenie ma wiele  znaczeń i barw…

Opowieści mojej Mamy. Marzenia Stefy.

W wieku 6 lat Mama rozpoczyna edukację  w miejscowej czteroklasowej szkole w Godziszce. Nauka jej przychodzi łatwo i jest najmilszym zajęciem pod słońcem. Wychodzi w pole z książką i zaczytana,  czasami  zaniedbuje podstawowe obowiązki i nie zauważa, że krowa wchodzi w szkodę. Oczywiście grozi to laniem, więc spłoszona przepędza krowiny na swoją część łąk, ciągnąc opierające się zwierzęta za wielki łańcuch, za duży i za ciężki dla maleńkich dłoni drobnej dziewczynki. Ale działa siłą woli a lęk przed karą dodaje energii. Wie, że nie lubi zajęć w gospodarstwie. Nie lubi prac na polu i w ciemnej dużej  kuchni, gdzie stale parują sagany z jadłem dla wielkiej rodziny a nieopodal nich gary z ziemniakami   dla prosiąt….marzy o nauce, książkach, wielkim świecie i podróżach. Wie, że jest to mało realne, bo w gospodarstwie przydaje się każda para rąk, a jej mama stale unosi wielki brzuch i wydaje na świat kolejne rozwrzeszczane stworzenie.

Gdy czas edukacji w godziszczańskiej szkole dobiega końca, Mama jest coraz bardziej  zamyślona i ponura. Ma już 10 lat i wielkie nierealne marzenia….

Ale któregoś dnia dzieje się coś, co w umyśle dziecka jawi się jak cud. Oto miejscowy ksiądz , który uczy w szkole religii, wzywa ojca na rozmowę. Ojciec odświętnie ubrany idzie długą żwirową drogą wiodąca przez środek wsi, a ona drepcze obok niego. Nie wie o co chodzi, ale czuje powagę chwili. Tata znika w głębi korytarza, a ona siedzi cichutko na podłodze pod oknem i czeka.

Małe serce bije niespokojnie

Opowieści mojej Mamy. Michał podejmuje decyzję , która wpływa na całe życie Stefki- mojej Mamy.

Gdy wracają do domu, tato milczy. Milczy dalej, gdy zasiada do obiadu, a Marianna pyta o powód wezwania go do szkoły.

Michał umie milczeć, swoje problemy rozwiązuje w milczeniu, zwykle namyślając się długo, czasami nawet kilka dni nad wydaniem decyzji. Ale gdy wreszcie przerywa milczenie, to wiadomo, że z nim dyskutować nie wolno i nie warto.

Tak jest i teraz.

Nazajutrz jest niedziela. W takim dniu nie wolno pracować, jedynie oporządzić trzeba zwierzęta domowe.

Po śniadaniu ojciec obwieszcza uroczystym tonem, że zdecydował, że ksiądz go przekonał i jego córka- Stefka pójdzie do miasta, by dalej się kształcić.

Dziewczynka zaszlochała, bo ogarnął ją lęk przed nieznanym. Przecież była raz w mieście z matką i o mało się nie zgubiła na ogromnych ulicach wśród spieszącego gdzieś stale tłumu. Ale ojciec ją zgromił i kategorycznym tonem oznajmił, że nie ma co płakać, że jest zdolna, bo tak powiedział ksiądz i na pewno da sobie rade.

Mama przygarnęła ją , co było niezwykłe , przytuliła a inne dzieci patrzyły na tę scenę z podziwem.

Te starsze , które już rozumiały, może zazdrościły, może nie ale na pewno inaczej popatrzyły na zahukaną młodszą siostrę.

Opowieści mojej Mamy. Michał znajduje lokum dla córki…

Michał wsparty słowami księdza, że jego córka jest zdolna i warto ją nadal kształcić,  podejmuje ostateczną decyzję . Przecież w tej rodzinie nigdy pęd do wiedzy nie był głównym celem życia. Może był i jaki ksiądz w rodzinie, bo to było najwyższym stopniem kariery dziecka wiejskiego,  ale nic o tym nie wiemy.

Późnym sierpniem a może lipcem o mglistym już poranku ojciec Stefki jedzie do Bielska ze świadectwem córki i  błądząc po ulicach Białej odnajduje szkołę, którą polecił mu miejscowy godziszczański ksiądz. Za pazuchą trzyma list polecający od księdza i świadectwo córki. Co przeżywa, nie wiemy. Może jest nawet dumny i szczęśliwy, gdy uzyskuje od kierownika tej szkoły akceptację. Przecież to krok milowy w jego życiu, w życiu tej wioski. Pierwsze wiejskie dziecko z Godziszki ma się  kształcić. To jednak musiało być niezwykłe przeżycie. 

Potem odszukuje adres  pewnej rodziny niemieckiej, których tutaj wielu mieszka. Może  również ksiądz doradzał, może podano ten adres w szkole. Ludzie godzą się , że za niewielką opłatą udzielą małej kąta w swoim wielkim pokoju, gdzie sami śpią.

Na początku września 1917 roku odbywa jeszcze jedną podróż do Bielska, tym razem już swoim wozem. Przywozi wiązkę siana , którą upycha w zgrzebny worek i we wskazanym przez gospodarzy ciemnym kącie układa go na podłodze. Na chwilę zapachniało wsią , świeżym górskim powietrzem, ale po chwili ten upojny zapach pochłonęła wilgoć izby. I siano stało się zwykłym łożem dla córki , zresztą podobnie było w ich domu.

Potem wnosi worek z ziemniakami, które zgodnie z umową ma gotować gospodyni dla Stefki. To ma być podstawowe jadło dla jego dziecka.

Drugim elementem pożywienia ma być mleko. Co tydzień dziewczynka ma wracać do domu i stamtąd przywozić dwie kanki mleka. Z jednej wypija mleko świeże, w międzyczasie kwaśnieje mleko w drugiej kance i też jest smakowite. Do tego są albo ziemniaki albo czarny suchy chleb, który również przywozi z domu

Opowieści mojej Mamy. Droga do nowej szkoły.

Droga z domu do szkoły wydaje się długa, mimo, że obiektywnie jest to zaledwie około 20 km. Najpierw musi dotrzeć na dworzec kolejowy w Łodygowicach, dużej wsi na obrzeżach Kotliny Żywieckiej, u podnóża Beskidu Małego, oddalonej od Godziszki o 3 km.  Początkowo ojciec dowozi ją na stację wozem, ale jest to dla niego uciążliwe i wkrótce,  gdy już nastaje wiosna, dziewczynka sama brnie do stacji kolejowej. Zawsze niesie swoje dwie kanki z mlekiem.

Jak to możliwe, że tak mała dziewczynka sobie radzi.

Ale to nie są obecne czasy, gdzie dzieci wychowywane są pod kloszem.

Stefka jest dzielna, przecież całkiem niedawno była ze swoją przyrodnią siostrą Kaśką na pielgrzymce do Kalwarii Zebrzydowskiej….

Moje góry pamiętają, choć nieme (7)

Opowieści mojej Mamy. Narodziny mojej Mamy.

 Niebawem  okazuje się, że Marianna jest w ciąży.

Może nawet Michał się cieszy, że dziewczyna jest płodna. Na pewno spodziewa się, że urodzi mu upragnionego syna. Ciąża mija dość spokojnie. Czas płynie na oczekiwaniu. Marianna wraca myślami do swojego Boga, który już raz ją zawiódł i odebrał miłość ale może tym razem ….  pokornie błaga o syna.

Jej przybrane córki  patrzą ze swojego kąta i pewnie proszą swojego Boga o kolejną siostrę. Urodzenie brata, dziedzica ziemi , nieomal następcy tronu, oznaczałoby odsunięcie dziewczyn na drugi plan.

 Któregoś dnia zaczyna się poród. Pierwsze dziecko rodzi się długo. Już mijają kolejne wschody słońca nad Babią Górą i krwiste zmierzchy nad Skalitem. Wreszcie słychać krzyk noworodka. Kobiety, które pomagają rodzącej oznajmiają ojcu, że dziecko jest dorodne i zdrowe. Nie jest tym zainteresowany, czeka tylko na informację, czy doczekał się syna.

Pokazują mu niemowlę. Wstrzymuje oddech i patrzy. Patrzy długo , aż odrywa zimny , zły  wzrok i mówi lodowatym głosem. Mam kolejną córkę….

To dziecko urodzone 14. kwietnia 1907 roku otrzymuje imię Stefania.

 Pierwsze dziecko Marianny jest moją przyszłą  Matką….0

Opowieści mojej Mamy. Moje ciotki góralki.

Gdy przyjeżdżaliśmy do Godziszki , zawsze się spotykaliśmy z  ciotkami z pierwszego małżeństwa Dziadka.

Rozpoznawałam z daleka, jak nadchodziły drogą swoim lekkim tanecznym krokiem.  Wiotkie i szczupłe, zwiewne ale i silne , odważne kobiety.  Gdy tak szły, ich szerokie spódnice zebrane w cienkiej talii  szerokim paskiem  porywał  gwałtowny beskidzki wiatr, zwany tutaj wiatrem „ od Orawki” a będący odpowiednikiem zakopiańskiego halnego.

Zapamiętałam doskonale ich wielkie roześmiane jasne oczy ocienione gęstymi czarnymi rzęsami.

Wszystkie miały gładko uczesane ciemne włosy a na szyi krwiste korale. 

Gdy na nie patrzyłam, przychodziło mi na myśl , że są tak piękne jak prawdziwe  artystki-  a może tylko śliczne młode Cyganki .

Ich wielka radość życia i witalność świadczyła, że były dorodnymi owocami  miłości swoich rodziców.  

Opowieści mojej Mamy. Moje ciotki góralki- Kaśka i dygresja…

 Aż dziw, że tak wcześnie straciły matkę a nigdy nie odnalazłam w nich smutku.

Moja mama była pierwszym dzieckiem Marianny i Michała. Była niewiele  młodsza od Kaśki dziewczynki urodzonej ze zmarłej przy porodzie poprzedniej żony ojca.

Tak dalece się różniły, że na podstawie ich wyglądu, budowy i temperamentów  można było już na pierwszy rzut oka wnioskować,  że ta różnica wynika z podobieństwa do swoich matek, pewnie też całkowicie różnych .

Moja Mama wielokrotnie opowiadała o swojej rodzinie i młodości. Lubiła opowiadać. Zwykle siadywałam na podłodze obok jej łóżka w naszym gorzowskim domu, bo często chorowała na zapalenie stawów i zalecano unieruchamianie.

Siadywałam więc na podłodze, oparta o brzeg łóżka a Mama rozpoczynała różne opowieści. Opowiadała pięknie. Każda historia przez Nią opowiadana była zamkniętą całością – z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem . W dodatku opowieści były tak barwne, że gdy zamykałam oczy wędrowałam razem z Nią w Jej góry albo w inne miejsca , gdzie przebywała.

I znowuż  na klawisze mojego komputera wcisnęła się dygresja . Ale wypłynęła z mojego serca. Proszę o wybaczenie.

Więc teraz siedzę na podłodze obok łóżka mojej mamy, mam kilka lat i długie bardzo jasne warkocze i słucham i widzę . Ocknęłam się. O nie, jestem starszą panią, jeszcze dość sprawną, babcią i piszę te słowa zasłyszane od Mamy i zapamiętane jak piękne obrazy a właściwie krótkie filmiki.

Właśnie to opowiadała mi wielokrotnie Mama.

Kaśka roztrzepany radosny człowiek, z kipiącą aktywnością, wyciągała Stefę (moją Mamę ) na wyprawy na Skrzyczne. Bo właśnie tam dojrzewały czarne jagody. Prowadziła młodszą siostrę pionowo w górę  ale któregoś dni moja mała wtedy mama się potknęła i zaczęła spadać. I gdyby nie litościwe drzewo, które ją przygarnęło, nie byłoby co zbierać. Wracały do domu , ukrywając  przed rodzicami posiniaczoną twarz małej Stefki- mojej Mamy….

Opowieści mojej Mamy. Stefka z Kaśką wybierają się pieszo do Kalwarii Zebrzydowskiej.

Pewnego razu dziesięcioletnie może wtedy dziewczyny wybrały się na wymarzoną pielgrzymkę do Kalwarii Zebrzydowskiej.

Gdy niedawno tam byłam, odległość od Godziszki wydawała się nie do przebycia pieszo. Moja Babcia Marianna, matka Stefy a macocha Kaśki  początkowo nie chciała się zgodzić, ale Kaśka przekonała, bo miała niewyobrażalny dar przekonywania. Czyniła to z wielkim wdziękiem, podlizując się przy okazji swojej przybranej matce- a może naprawdę ją lubiła. Przecież jej rodzona matka zmarła przy porodzie, a potem była jeszcze taka maleńka, gdy w domu pojawiła się nowa gospodyni .

Gdy więc decyzja została podjęta i wszystko załatwione z matką, otrzymały na drogę  postne placki z mąki i wody, zawinęły w szmatki i wyruszyły przed siebie, na wschód.  Poszły, drogą na skróty, przez strumyki . Podczas pokonywania strumyka, moja Mama spadła z kładki- chwiejącej się wąskiej deski zawieszonej wysoko  nad jarem , w którym płynęła niewielka o tej porze roku strużka . Dobrze, że nie było wtedy ulewnych opadów i strumyk miał niewiele wody.

Ale najgorsze było to, że razem z Mamą do tego strumyczka wpadł tłumoczek a w nim drogocenne placki.

Jednak udało się je uratować, potem się żywiły mokrymi, wyciskając z nich wodę, ale do Kalwarii dotarły, odbyły Drogę Krzyżową i w dodatku wróciły!!!

o

Opowieści mojej Mamy. Niesamowite małżeństwo mojej cioci Kasi….

Z dziecka urodzonego ze zmarłej matki wyrosła moja ukochana ciocia Kasia. Wyszła za mąż za spokojnego dużego Pawła, który pozwalał jej wychodzić na wiejskie zabawy. Bardzo ją kochał, wierzył w jej wierność i zawsze czekał, kiedy wróci.

Zawsze wracała.

Paweł tymczasem  hodował kanarki i papużki. Klatki z ptaszkami były w całym domu, a gdy tam mieszkaliśmy w czasie wakacji, budził nas niezwykły śpiew ptaków .Ich gościnny dom , w Łodygowicach, nad szeroką rzeką Żylicą , był dla mnie miejscem cudnym , bajkowym , niepowtarzalnym.

Nie mieli dzieci. Ciocia Kasia kilkakrotnie była w ciąży, ale  gdy mijał termin porodu, dziecko nie chciało się  rodzić. A potem umierało w jej łonie.

Gdy o tym  teraz myślę , wydaje się nieprawdopodobne,  że tak mogło być.

A działo się to całkiem niedawno,  w latach 40 czy 50 ubiegłego wieku. 

Nie zapomnę takiej sytuacji. Otóż jak zwykle przybywszy w góry, zamieszkaliśmy u Kaśki i Pawła. Chyba jeszcze przed świtem wybyła do Bielska Białej na targ. Gdy wstałam Tata orzekł, że pójdziemy na dworzec PKO, spotkać Ciotkę i pomóc dźwigać zakupy, od odległość od domu była znaczna. Gdy dotarliśmy, pociąg nadjechał ale Ciotki ani śladu….kolejny był znacznie później. Wróciliśmy więc do domu niezadowoleni i dość smętni. Aż tu nagle, kto nas powitał u progu? Jak to możliwe, czy przegapiliśmy a na to  Kaśka – ze śmiechem – e tam, jeszcze do pociągu długo było czekać więc…. przyleciałam   na piechotę…. J Niezłe, prawda ?

Potem już nie przyjeżdżaliśmy do Ciotki, bo adoptowali dziewczynę, która szybko założyła rodzinę. I Ciotka z wielkim zapałem hodowała troje dzieci wychowanicy. Najstarszy był Adaś z którym spała w jednym łóżku i zwykle rano wstawała z zasiusianą koszulą,  bo mały się nie obudził, oznajmiała z uśmiechem….potem urodził się chyba dość flegmatyczny Edzinek a imienia trzeciego nie pomnę….

o

Opowieści mojej Mamy. Wujkowie z gór.

  Marianna, moja przyszła Babcia  nieustannie jest w kolejnych ciążach i rodzi z wielkim trudem  9 dzieci.

Dzieci są duże, mają szerokie ramiona , podobnie jak ich ojciec. Matka jest drobna, ma wąskie biodra co nie ułatwia dźwigania dużego dziecka w łonie i porodu. Wiem, że najmłodsza jej córka – ciocia Ela urodziła się przy użyciu kleszczy. Chyba były źle założone, bo pozostawiły na jej policzku długą bliznę, którą nosi do tej pory. ( od tego blogowego wpisu ciocia Ela odeszła w zaświaty). Jednak na szczęście wszystkie pozostałe dzieci były zdrowe, bez śladów uszkodzeń okołoporodowych.

Radość pojawiania się na świecie kolejnych potomków burzy fakt, że niestety rodzą się głównie dziewczyny. Pierwsza jest moja Mama. Nadają Jej imię Stefania, potem kolejne- Bronisława, Maria, Hanka.

Jest tylko 4 chłopców, z których dwóch umiera we wczesnym dzieciństwie. Ci, którzy przeżyli do późnej starości i dobrze ich zapamiętałam to  Szczepan i Michał. Byli zupełnie różni. Szczepan masywny ciemnooki, despotyczny, dużo i mądrze opowiadał ,  czytał  podręczniki hodowli zwierząt i magazyny rolnicze. W czasach , gdy poznałam rodzinę mojej Mamy, jej rodzice , czyli moi dziadkowie już nie żyli, a całym majątkiem ojcowskim zarządzał wujek Szczepan.

Drugi żyjący do starości brat mojej Mamy – Michał był szczupły, delikatny. Miał wielkie błękitne oczy, w których odbijał się stan jego duszy. Można było tam odczytać radość smutek ale także niestety zamglenie alkoholowe, co mu się czasami zdarzało. Wodzem w Jego rodzinie była żona, ciocia Antosia. Była dużą, energiczną , pogodną i rezolutną kobietą. Nie wiem czy byli szczęśliwi. Z mojego punktu widzenia, tj. dzieciaka kilkuletniego, w tym domu czuło się ciepło rodzinne, więc może się kochali.? Jednak moja Mama opowiadała, że w czasie II wojny światowej ojciec cioci Antosi podpisał volkslistę. Oznaczało to, że czuł się Niemcem, albo węszył jakieś korzyści z tego wynikające. Tego się nie dowiemy. Ale  ten człowiek bardzo pomagał naszej rodzinie, szczególnie w trudnych czasach wojny. On pierwszy dowiedział się swoimi kanałami, gdzie się podział mój Tata, gdy zniknął 30 sierpnia 1939 roku, przymusowo jadąc do pracy w Poznańskie. O tym, że Tato wylądował w obozie koncentracyjnym, wiadomość  uzyskaną od ojca Antosi, rodzina przekazała Mamie na Wileńszczyznę, gdyż już tam mieszkała po ukończeniu Seminarium Nauczycielskiego o czym będzie dalej.  Po namierzeniu adresu obozu koncentracyjnego gdzie więziono Ojca, wysłano do niego list, na który odpowiedział a potem tą samą drogą- tj. przez wieś beskidzką Rodzice wymieniali pomiędzy sobą korespondencję. Zachowały się dwa obozowe listy Taty pisane po niemiecku gdyż tego języka a także angielskiego nauczył się w obozie…na swojej wileńszczyźnie jedynie rosyjski był znany, w szkole nauczył się francuskiego…..i tak w tych listach jest np. pozdrawiam ciocię i po polsku -Czosnek….mama się zorientowała, że prosi o przysłanie czosnku na panujący tam szkorbut…..a w liście po niemiecku musiało być napisane (były cenzurowane), że jest tam super, w tym obozie koncentracyjnym….

o

Opowieści mojej Mamy. Siostry mojej Mamy.

Spośród licznych moich górskich ciotek , córek Babci Marianny najbardziej lubiłam ciemnooką i ciemnowłosą Hanię i jaśniejszą Elę. Obie były bardzo podobne wewnętrznie, z wyraźnym podobieństwem do opisanego wujka Michała. Ciche, o skoncentrowanym nieśmiałym spojrzeniu, ale z widocznym obrazem silnej osobowości w oczach.

Gdy cała rodzina gadała, one milczały uśmiechając się tajemniczo.

Życie ich nie oszczędzało, ale dzielnie sobie radziły i stanowiły wielką podporę dla bliskich.

Moje góry pamiętają, choć nieme (6)

Poprzednie rozdziały Opowieści mojej Mamy  otwierają się dzięki podanym linkom, które można otwierać kolejno pod poniższym:

Może to i dobrze, że człek nie zawsze wie co go czeka, wówczas żyje bez lęku i stale ma nadzieję…

Opowieści mojej Mamy. Marianna w obcym domu. 

Rzecz dzieje się w Godziszce, 1906 r.

Po ślubie Michał zabiera swoją nową żonę – Mariannę do  Godziszki, do swojej wielkiej, przysadzistej posadowionej przy drodze od kościoła (w tym czasie była tylko kapliczka) w Godziszce do Łodygowic chałupy ze sczerniałych bali modrzewiowych gdzie nieufnie patrzą  na nią niechętne dziecięce oczy. Tu na marginesie – wówczas nie było jeszcze obecnego kościoła – powstał dopiero w 1923 r. ale za to była trwająca do tej pory kaplica z ponoć XVII wiecznym obrazem…

Pewnie długo czują urazę że matka opuściła ten dom,  nie rozumieją, że już nigdy nie wróci. Choć zapewne widziały już zmarłych umieszczanych na katafalku w centrum największego pokoju w odkrytej trumnie, czasem mieli podwiązane jakąś chustką brody – ponoć by nie otwierały się usta ? mówiono wtedy –  to taki widok wujków   i towarzyszący mdły zapach przejmujący, przerażający poznany przeze mnie w dzieciństwie, i tak bardzo zapamiętany…  Ale  myślenia,  zastanawiania się nad nieodwracalnością tego co się stało chyba u dzieci nie było….

Te biedne półsierotki, moje przyrodnie ciotki  (które potem bardzo kochałam i podziwiałam za zwiewną góralską urodę uśmiech i dobro)  na pewno wtedy, w tym dawnym czasie, który się dział na początku XX w., widząc wchodzącą do ich izby młodą kobietę o smutnych oczach jak matki boskie pisane na ikonach,  a może rozbawionego i dumnego ojca wiedzą i czują jedno – ta obca młoda kobieta   nigdy nie będzie dla nich mamą ze swoim tylko jedynym na świecie zapachem i dotykiem dłoni…..

 Marianna bardzo się stara, by dać tym osieroconym dzieciom ciepło. Opiekuje się mężem. Codziennie pierze mu białe płócienne koszule i starannie je prasuje. Bo chłop beskidzkiej ziemi , gdy idzie w pole musi mieć świeżą białą koszulę.

Marianna  wychowana w posłuszeństwie wobec męża, bardzo się stara, rozkłada na trawie właśnie wypraną  pościel, by deszcz i wiatr ją jeszcze bardziej wybielił.  Tak jest zawsze, codziennie, mocno zapamiętane i wyobrażone z opowieści mojej mamy, pierwszej córki tego drugiego małżeństwa dziadka – Michała….

Na pewno cała wieś ją obserwuje ocenia i komentuje, bo tak tam  mają. Zresztą może wszędzie tak mają, gdy społeczność nieliczna i coś ciekawego się dzieje. Dlatego niektórzy uciekają do dużych miast, gdzie anonimowość ….

Sama się przekonałam, jak dalece ta  ciekawość mieszkańców wsi  ale też wielka siła tych ludzi, która przetrwała  wszystkie dziejowe kataklizmy  dziejowe hartowana przez surowość gór  jest pierwotna…

Opowieści mojej Mamy. Najstarsza córka pierwszej żony dziadka Michała.

    Pierwszym wrogiem Marianny jest najstarsza córka umarłej matki, Teresa. W tym czasie zdążyła już wyrosnąć i jest prawie rówieśnicą macochy. Dawno  przejęła władzę w domu, zanim dojrzała do bycia panią domu jej macocha- Marianna. Teresa jest piękna, o jasnych oczach okolonych gęstymi czarnymi rzęsami, jest piękna ale despotyczna.

 Zresztą po bardzo wielu latach, gdy odwiedzaliśmy ją w czasie pobytu w Godziszce, dom sąsiadujący ze starą rodzinną chałupą (opisaną wcześniej) był pachnący czystością,  deski podłogowe, jak zresztą u wszystkich ciotek , zawsze wymyte do białości ryżową szczotką maczaną w wodzie z mydlinami. Na podłogach leżały ładne długie chodniki  wyplatane z pasków tkanin, i żadne dziecko nie mogło postawić kroku poza ów chodnik. By nie zabrudzić podłogi. Wystarczyło zobaczyć złowrogi wyraz oczu ciotki. Ja jej się po prostu bałam. A cóż dopiero młoda jej macocha, Marianna.

 Opowieści mojej Mamy. Zawiść Teresy nie ma granic

 Pedantyczna Teresa dostrzega wszelkie, nawet najdrobniejsze, wady macochy, właściwie jej równolatki. Jest zazdrosna o serce ojca.

Gdy ten wraca z pola i zmęczony próbuje odpocząć, Teresa wyprawia rodzeństwo do łóżka. Przepędza z izby macochę – Mariannę, a gdy ta potulnie odchodzi, sączy do ucha ojca wszystkie wydarzenia całego dnia. Codziennie opowiada mu historie o niezaradności macochy.

Ojciec jej wierzy, może został w nim dawny sentyment do pierwszej zmarłej żony, który przelał na swoje córki z tego małżeństwa.  Albo jest tak sugestywna w swoich opowieściach, że w Michale narasta agresja do nowej żony.

A ona płacze w sąsiedniej izbie. I nikt tego nie widzi i nie słyszy. Może widzi to moja mama, bo  jako pierwsze dziecko pięknie już rośnie choć następne  poruszają się w maminym brzuchu.   A może dopiero po bardzo wielu latach, gdy Mama przyjeżdża na wakacje z Wileńszczyzny jej mama się otwiera i żali jak było. Słyszałam to wielokrotnie, bo Mama lubiła opowiadać i nic to, że często powtarzała te same opowieści  – były mocne zwięzłe, niedługie, zawsze z puentą – nigdy nie usypiające…..

Marianna, młodziutka nowa żona Michała po przepędzeniu przez przybraną córkę Teresę idzie do kuchni lub zwierzątek a może usypia  „dzieciska”  (tak mawiała moja ukochana ciotka Kaśka – gdy ktoś jej chciał pokazać swoje dziecko – mawiała- „a co mnie dzieciska nie nowość”), A może „dziecisek” nikt nie usypia jak teraz często – bo same się kotłują aż posną zmęczone…..

Marianna potem   zamyka się w izbie sypialnej, gdzie piramidy poduszek jedna na drugiej a jedna od drugiej mniejsza w wykrochmalonych na sztywno śnieżnobiałych sterta (mam do dziś w oczach tamte łoża u ciotek góralek), pod obrazem świętej Rodziny, dygocze pod pierzyną bo już wie.

Wie, że niebawem nadejdzie  bardzo przystojny, wielki, mocarny, silny, pachnący wiatrem od gór i sianem, ale zły i gwałtowny, zbulwersowany opowieścią najstarszej córki której  przedtem wysłuchuje cierpliwie, i jak co noc będzie ją zniewalał bez czułości – bo może górale tak mają. A może to tylko moja wyobraźnia.

O tak, Marianna dobrze już poznała smak gorzkiej miłości swojego męża.

Kto wpadł na pomysł, by to conocne  zniewalanie , gniewne, milczące  dalekie i obce nazywać miłością. Dlaczego zły los się nią tak okrutnie zabawił. A ona czuje tylko ból.

Wszechogarniający ból ciała i serca i duszy.

A może jest inaczej, może jest czułość, nie wiem….choć sądząc z zachowania mojej Mamy zewnętrznych oznak czułości nie doświadczałam a miałam porównanie z moją teściową. A może dlatego, że Mama czułości nie okazywała bo już jako 10 letnia dziewczynka zamieszkała kątem u okrutnej Niemki, w Białej (obecnie dwa ówczesne miasta Bielsko i Biała były odrębne) by tam się dalej uczyć i moje sugestie dotyczące Jej rodziny są nieprawdziwe. Może jednak tam była czułość….


Moje góry pamiętają, choć nieme (5)

Michał wraca do Godziszki, do swojej chałupy pełnej dzieciarni.  Ma trochę czasu na samotne rozmyślania. Musi przebyć ok. 20 km, droga jest trudna. Pokonuje  wysokie wzniesienia, ostre zakręty a najgorzej jest, gdy czasami bryczka niebezpiecznie przechyla się na jeden bok. Nie mieści się ona na wąskiej drodze i koła z jednej strony unoszą się  wysoko na strome bardzo wysoko uniesione pobocze. Tutaj często się zdarzają takie wąskie, głębokie drogi, gdyż zwykle na ich dnie płyną niewielkie strumyki, które w czasie ulewnych dni niebezpiecznie przybierają, pogłębiając koryto drogi. Teraz to już  są asfaltowe, wijące się jednak szosy pomiędzy wsiami….ale wracam do tamtego czasu….

Gdy konie z trudem utrzymują równowagę bryczki, Michał rozmyśla, wyobrażając sobie dalsze życie. Może jest zadowolony, że wreszcie podjął decyzję i jego życie będzie łatwiejsze. Może ma wątpliwości…. 

Ale po swojemu, po chłopsku , po góralsku przecina takie myśli, teraz patrzy w niebo, czy pogoda dopisze, czy będzie mógł wyjść w pole. Sianokosy już blisko.

Pewnie wtedy właśnie zbliżały się  pierwsze sianokosy, bo pierwsze dziecko z tego nowego małżeństwa – moja Matka urodziła się w kwietniu roku 1907.

W rojnej chałupie dzieciska garną się do niego.

Tylko dlaczego najstarsza córka jego i zmarłej żony, Teresa, siedzi w kącie i  ma takie złe oczy…..

Opowieści mojej Mamy. Dziadek Marianny opowiadał…

Marianna, moja przyszła babcia, mieszkała od urodzenia w dużej wsi Radziechowy. Tutaj znała wszystkich, miała koleżanki i dość niechętnie pomagała matce w domu i na polu.

W zimowe wieczory cała rodzina przesiadywała w jednej izbie. Matka cerowała odzienie i dziergała na drutach ciepłe swetry .

Marianna szyła sobie nowe spódnice, ale gdy dziadek zaczynał opowiadać, jej robótka  spadała na kolana a dziewczyna nieruchomiała zasłuchana. Uwielbiała te opowieści. Wprawdzie dziadek się powtarzał, ale stale lubiła jego wspomnienia.

Wiedziała, że ich wieś jest bardzo stara, najstarsza na ziemi żywieckiej . Już  wtedy miała około 500 lat. Najważniejsze wydarzenie, które miało tutaj miejsce, to było gromadne podążenie dorosłych chłopów- górali na pomoc Jasnej Górze  gdy Szwedzi zalewali kraj i zagrożona była Matka Boska. I udało się, dziadek opowiadał ze szczegółami jak wyglądała obrona klasztoru. Pewnie opowieść przekazał mu jego pradziad, który szedł w pierwszej linii grupy górali żywieckich. Niedługo  potem  Szwedzi w odwecie wymordowali prawie wszystkich mieszkańców.  

Jednak rodzina Marianny ocalała, gdyż mieszkali na skraju wsi, pomiędzy licznymi tutaj wąwozami , pod wielkim lasem i zdążyli ratować się ucieczką w góry. Cudem przeżyli- jak uważali na pewno za sprawą Matuchny Przenajświętszej (tak wzdychała moja Mama gdy cierpiała gdy było Jej ciężko). Gdy po wielu dniach schodzili z gór, okazało się, że tak samo postąpiło jeszcze kilka rodzin. Wrócili do swojej wsi i rozpoczęli ją odbudowywać liżąc rany otrzymane od Szwedów i lecząc choroby, których się nabawili siedząc w ukryciu  zimnych i  mokrych lasów swoich gór.

Dziadek był dumny z tego, że górale tak odpowiedzialnie stanęli murem za swoją ojczyzną i za Matką Boską Częstochowską.

Marianna w ten sposób uczyła się patriotyzmu i wiedziała że jest Polką. Mimo tego, że ojczyzna w jej czasach była zniewolona.

Moja babcia- Marianna urodziła się około 1890 roku, gdyż  jej pierwsze dziecko przyszło na świat gdy miała 17 lat. A był to 14 kwiecień 1907 roku.  Tym dzieckiem była moja Mama- Stefania ….

Pewnie ja już nigdy nie dotrę ale może któreś z moich dzieci lub wnucząt odnajdzie w  księgach parafialnych w Radziechowach ślady chrztu Marianny i jej ślubu  z Michałem Jakubcem. Może tak, a może nie . I pozostanie tylko ta opowieść….

Weselisko Michała Jakubca i Marianny odbyło się w jej rodzinnej wsi- Radziechowy. Dziewczyna wypłakała już oczy za swoim ukochanym i biernie poddawała się obrzędom ślubnym z obcym, starszym od niej choć młodym i jurnym ale już ciężko doświadczonym wdowcem.

Jeszcze do niej nie docierało, że będzie musiała dźwigać bagaż obowiązków żony, gospodyni domowej i ciężko pracować na polu i w obejściu.

Nie zdawała sobie sprawy, jak trudne będą jej relacje z dziećmi męża, z których najstarsza córka- Tereska była  nieomal jej równolatką.

Może to i dobrze, że człek nie zawsze wie co go czeka, wówczas żyje bez lęku i stale ma nadzieję…

zdjęcie własne. Grzbiet Skalitego – magicznej góry graniczącej Szczyrk i Godziszkę…

Moje góry pamiętają, choć nieme (4)

Na zdjęciu (własnym) Skalite – góra w Beskidzie Śląskim, często odwiedzana…

Dni Marianny mijają jak paciorki różańca, który codziennie odmawia, gdy nadchodzi wieczór . . Aż wreszcie, pewnie to było w niedzielę, zapanowało nagłe  ożywienie we wsi Radziechowy.  Ludziska wylegli przed domy i wypatrywali, bo właśnie z daleka nadjeżdżała piękna bryczka  zaprzężona w  rącze konie. Zatrzymuje się przed domem Marianny. Wysiada rosły, barczysty mężczyzna. Jest przystojny dojrzały i co widać po świetnie utrzymanych i ozdobionych koniach, bogaty  .

Marianna chce uciekać, ale rodzice ją zatrzymują. Posłuszna więc ich rozkazom powoli wraca do chałupy i siada w najciemniejszym kącie izby. Siedzi cichutko, przyczajona i przypomina ptaka, który do tej pory szybował nad górami. I został  zniewolony , zamknięty w klatce i  tylko czuje jak szybko bije wystraszone serce…

Rodzice wychodzą przed dom, witają się ulegle i zapraszają do domu. Do izby wchodzi Michał.   Od wejścia patrzy na  dziewczynę, domyśla się, że to ona jest mu przeznaczona.  Ogląda ją starannie. Bo przyjechał w określonym celu.  

 Marianna  biernie się poddaje ocenie. Chciałaby wyć z bólu. Ale nie wolno, więc siedzi wyprostowana i  z całej siły  zaciska dłonie złożone na kolorowej spódnicy. Bo przecież ją wystroili świątecznie. W śnieżną bluzkę , wyszywany serdak, spódnicę rozłożystą w barwne wzory kwiatowe. Matka oddała jej swoje prawdziwe korale, które pulsują czerwienią w ciemnej izbie.

Marianna myśli, że jest na targowisku, gdzie sprzedają konie . I jest poddawana ocenie, czy się nadaje….

Stopniowo łagodnieją  gniewne i bardzo brązowe oczy Michała. Widocznie pozytywnie ocenił  urodę  dziewczyny oraz  jej przydatność w jego chałupie i gospodarstwie.

Jest tak jak uznali sąsiedzi,  dziewczyna może być jego żoną.

Zdecydowany, prosi ojca o rękę jego córki,  przedstawia jakieś propozycje majątkowe.

To  transakcja.

Wszyscy wiedzą , że ma pięcioro   małych dzieci. Ale  czy rodzice Marianny o tym myślą? Prawdopodobnie to dla nich nie ma znaczenia.  Tutaj panują brutalne życiowe prawa. Ważne, że dla ich córki jest to poważna partia. Ma szansę wyjść za mąż i zostać panią na gospodarstwi…

Rodzice podejmują decyzję, nie zwracają uwagi na Mariannę , której właśnie pęka serce, a może kamienieje. Nikt nie zwraca uwagi na jej nieśmiały protest. A może ona w ogóle nie protestuje, biernie się poddaje woli rodziców. Nie podejmuje walki, bo już jest przegrana. Musi być uległą dobrą córką. Takie  to czasy…

A może jednak któreś z rodziców, matka  czy  ojciec, mają wątpliwości. I jest  im żal, że oddają taką młodą i to oddają właściwie na ciężką pracę, nieomal katorgę i stracenie.

Jest to prawdopodobne,  przecież wtedy , nawet w tych surowych górach chyba  ludzie mają serca.

Czy można sobie wyobrazić co czuje Marianna, gdy finalizuje się  umowa  poślubienia wdowca z pięciorgiem małych dzieci.

Może szczęśliwie jeszcze sobie nie zdaje sprawy,  z tego co ją czeka.

Jeszcze ostatnie spotkanie z ukochanym. Rozstanie i ostatnie łzy.

A potem już nie płacze,  tylko przychodzi do niej wielki smutek i jest stałym mieszkańcem jej oczu.   Ten smutek jest wszechogarniający   i tak trwały, że po bardzo wielu latach jeszcze go znajduję  w spojrzeniu mojej Mamy i jej rodzeństwa.

Na dnie  pięknych oczu dzieci Marianny i Michała zawsze się czaił smutek…jak dobrze  pamiętam….no może poza władczymi oczami wujka Szczepana….

W ciągu kilku godzin pobytu Michała Jakubca we wsi Radziechowy,  rodzice Marianny zgodzili się oddać mu swoją młodziutką córkę oraz omówiono szczegóły wesela a co najważniejsze zasady finansowe. Przecież to małżeństwo było właściwie kontraktem. Co czuła Marianna, nikogo nie interesowało. To, że bogaty wdowiec był dużo starszy i miał pięć  córek nie było ważne. Liczyło się to, że stanowił  dobrą partię dla dziewczyny.

A ona pięknie wystrojona była mu pokazywana jak lalka na odpuście.

Michał wraca do Godziszki, do swojej chałupy pełnej dzieciarni.  Ma trochę czasu na samotne rozmyślania. Musi przebyć ok. 20 km, droga jest trudna. Pokonuje  wysokie wzniesienia, ostre zakręty a najgorzej jest, gdy czasami bryczka niebezpiecznie przechyla się na jeden bok. Nie mieści się ona na wąskiej drodze i koła z jednej strony unoszą się  wysoko na strome bardzo wysoko uniesione pobocze. Tutaj często się zdarzają takie wąskie, głębokie drogi, gdyż zwykle na ich dnie płyną niewielkie strumyki, które w czasie ulewnych dni niebezpiecznie przybierają, pogłębiając koryto drogi. Teraz to już  są asfaltowe, wijące się jednak szosy pomiędzy wsiami….ale wracam do tamtego czasu….

Gdy konie z trudem utrzymują równowagę bryczki, Michał rozmyśla, wyobrażając sobie dalsze życie. Może jest zadowolony, że wreszcie podjął decyzję i jego życie będzie łatwiejsze. Może ma wątpliwości…. 

Moje góry pamiętają, choć nieme…(3)

Dziadek Michał jest jeszcze młodym mężczyzną, potrzebuje kobiety . Może w bezsenne noce tęskni, szuka ciepłego kochanego ciała w swoim wielkim łożu, może przez sen powtarza imię zmarłej żony. Odpowiada milczenie , ciężkie i mroczne jak jej grób na niedalekim cmentarzu.

Sąsiedzi namawiają, by znalazł  nową żonę. Pewnie nie muszą używać silnych argumentów, on sam wie, że nie ma na co czekać ,  życie płynie dalej, córeczkom małym przydałaby się matczyna opieka, w domu gospodyni a i w łożu ktoś miękki i ciepły. Nie można się zatrzymać ani cofnąć czasu.

Po pewnym czasie ktoś doradza, by odwiedził sąsiednią dużą wieś , Radziechowy, w której wiele lat później urodził się biskup Pieronek. Jest tam gospodarz,  który ma młodą córkę, już gotową do wyjścia za mąż. Tylko…..

Godziszka , nasza ul. Południowa gdzie chałupka od 2005 r. Patrzę na góry- oto jak na zdjęciu, zbocze Skrzycznego z Palenicą gdzie ponoć w dawnych czasach zapalano ogniska komunikując np. że wojska przeszły bo dużo się tu działo a obok wyrasta jak druga pierś Niesłychany Groń, za nim  przełęcz Siodło i Skalite. Za górami jest Szczyrk. Skalite to magiczna góra, wydaje z siebie mnóstwo strumyków a wodociąg godziszczański od ponad 50 lat czerpie z niej wodę. Od strony Szczyrku na jej zboczu jest skocznia narciarska. Patrzę na Skalite jak kiedyś mój Dziad, moja Mama i rozmyślam gdzie jest tamten czas. Może gdzieś zawieszony w odległej galaktyce lub przestrzeni międzygwiezdnej gdzie  nasz czas ma inny wymiar…. Może wróci jak echo dawnych dni, kiedyś, może we śnie potomków a może zostanie tylko tu, opisany….

Opublikowane w 23 stycznia 2012 przez Zofia Konopielko

Opowieści mojej Mamy. Marianna.

 Wieść o planowanym przybyciu z sąsiedniej miejscowości bogatego wdowca  w wiadomym celu roznosi się szybko po wsi. Dziewczyna się dowiaduje na końcu, nie dowierza, jest przerażona.

Przybiega do matki, klęka u jej kolan, i pyta . Matka potwierdza wiadomość. Być może bez czułości, bo tam, na tej gliniasto kamienistej ziemi, wśród gór- czułość już dawno umarła, a może się w ogóle nie urodziła. Jest tylko walka o przetrwanie

Wszyscy wiedzą , że  dziewczyna  jest zakochana w urodziwym młodym chłopcu  z dalekiej chałupy, wstydliwie ukrywającej swoją nędzę pomiędzy górami. To właśnie bieda jest przeszkodą nie do przebycia. Jej  rodzice nigdy się nie zgodzą  na  to małżeństwo.

Nieszczęśliwa  miłość. Te oschłe słowa nie oddają dramatu, który rozgrywa się w duszy Marianny.

Wyobrażam sobie, jak dziewczyna wymyka się ukradkiem z domu. Biegną do siebie przez pola i  górskie bardzo pachnące łąki. I tylko góry są niemym świadkiem jak biją ich serca , dłonie dotykają dłoni, oczy płoną i usta szukają ust. Kochają się gwałtownie i rozpaczliwie. A może tylko wtuleni w siebie nieruchomo patrzą na swoje okrutne góry …

Dni Marianny mijają jak paciorki różańca, który codziennie odmawia, gdy nadchodzi wieczór . .

Aż wreszcie, pewnie to było w niedzielę , zapanowało nagłe  ożywienie we wsi Radziechowy.  Ludziska wylegli przed domy i wypatrywali, bo właśnie z daleka nadjeżdżała piękna bryczka  zaprzężona w  rącze konie. Zatrzymuje się przed domem Marianny. Wysiada rosły, barczysty mężczyzna. Jest przystojny dojrzały i co widać po świetnie utrzymanych i ozdobionych koniach, bogaty  .

Marianna chce uciekać, ale rodzice ją zatrzymują. Posłuszna więc ich rozkazom powoli wraca do chałupy i siada w najciemniejszym kącie izby. Siedzi cichutko, przyczajona i przypomina ptaka, który do tej pory szybował nad górami. I został  zniewolony , zamknięty w klatce i  tylko czuje jak szybko bije wystraszone serce…

Rodzice wychodzą przed dom, witają się ulegle i zapraszają do domu. Do izby wchodzi Michał.   Od wejścia patrzy na  dziewczynę, domyśla się, że to ona jest mu przeznaczona.  Ogląda ją starannie. Bo przyjechał w określonym celu.  

 Marianna  biernie się poddaje ocenie. Chciałaby wyć z bólu. Ale nie wolno, więc siedzi wyprostowana i  z całej siły  zaciska dłonie złożone na kolorowej spódnicy. Bo przecież ją wystroili świątecznie. W śnieżną bluzkę , wyszywany serdak, spódnicę rozłożystą w barwne wzory kwiatowe. Matka oddała jej swoje prawdziwe korale, które pulsują czerwienią w ciemnej izbie.

Marianna myśli, że jest na targowisku, gdzie sprzedają konie . I jest poddawana ocenie, czy się nadaje…. Cdn.

Moje góry pamiętają, choć nieme….(2)


W izbie  pełno krwistych płócien. Na wielkim łożu rodząca, blada i nieprzytomna. Wiejska położna sobie tylko znanymi sposobami wydobywa dziecko. Słychać krzyk zdrowego noworodka. Ulga.

Ale dlaczego mój Dziadek wychodzi przed próg i  patrzy na swoje góry.

Po jego policzku, czerstwym, góralskim, zaprawionym w różnych trudnych sytuacjach, powoli spływa łza. A może on w ogóle nie płacze. Może tylko  zaciska zęby gdy rozpacz rozdziera mu serce i umysł. Nie wiem.

Dookolne góry patrzą na ten ludzki dramat niemo i nieruchomo i obojętnie.

Dziewczynka właśnie urodzona głośno krzyczy. Nie ma kto jej nakarmić, bo umarła jej matka . Wreszcie ktoś wpada na pomysł i wysypuje na szmatkę odrobinę cukru, szmatkę związuje w supełek, zwilża wodą i podaje dziecku. Mała ssie łapczywie. Od tej pory będzie to jej namiastka matczynej piersi, podawana często poza butelką z krowim mlekiem …

Potem maleńkie łapki czworga dzieci, które niedawno odrosły od ziemi, obejmują kolana ojca .

Ale Dziadek nie reaguje . Milczy.

A może rozmawia ze swoim Bogiem, któremu ufał. A może mówi swojemu dobremu Bogu, że  właśnie to dobro umarło.  A może  tylko zadaje pytania swoim górom – dlaczego ?

Dlaczego odeszła młoda piękna silna kobieta , jego kobieta. Jego miłość  ….o

Opowieści mojej Mamy. Samotność Michała.

Bardzo stara kapliczka cmentarna w Godziszce, gdzie podobno jest XVII wieczny obraz. W opisywanych czasach jeszcze nie było sąsiadującego z nią kościoła.

 Dziadek Michał zostaje sam. Ani jego dobry Bóg ani ukochane góry nie odpowiedziały na pytanie – dlaczego. Może się pogodził z wolą nieba, może przestał  ufać Bogu. Tego nigdy się nie dowiemy.

Ale czas leczy rany, więc zmarła żona powoli przechodzi w smugę cienia . Ale czy można zapomnieć. ?  Jego córki pięknie rosną. Chyba są wiernym odbiciem swojej matki  bo bardzo wyraźnie  różnią się wyglądem i  zachowaniem od moich   prawdziwych ciotek.  Są jak iskry, rozmigotane ciemne oczy jednej z ciotek- Hankuski ale niebieskie też rozjarzone nieustannie Kaśki z Łodygowic i mroczne z jakimś zły błyskiem Teresy Pykuli….Agnieszki nie poznałam, bo wyszła za Niemca, wyklęta przez ród, mieszkała w Bielsku i chyba nigdy nie odwiedzała domu rodzinnego – zresztą nie wiem….ale serce miała dobre bo Mama ją lubiła, odwiedzała gdy męża nie było w domu, zawsze dostawała trochę ciepła a pewnie stale głodna jakiś kęs chleba – bo od 10 roku życia zamieszkała kątem u Niemki, by kontynuować naukę. ….

          Czas płynie… Dziadek kocha konie, ma ogromne połaci pola. Jest bardzo zajęty, zresztą praca jest najlepszym lekarstwem. Kto mu pomaga w domu, nie wiadomo . Pewnie dzieci  opiekują się sobą nawzajem. Już dojrzewa najstarsza córka – Teresa. Ma naturę despotyczną dodatkowo utrwalaną przez ogrom obowiązków domowych. Maluchom zastępuje matkę, pomaga ojcu w prowadzeniu gospodarstwa. To ona czuje się właścicielką dobytku – jedyną…

Ale Dziadek Michał jest jeszcze młodym mężczyzną, potrzebuje kobiety . Może w bezsenne noce tęskni, szuka ciepłego kochanego ciała w swoim wielkim łożu, może przez sen powtarza imię zmarłej żony. Odpowiada milczenie , ciężkie i mroczne jak jej grób na niedalekim cmentarzu.

Sąsiedzi namawiają, by znalazł  nową żonę. Pewnie nie muszą używać silnych argumentów, on sam wie, że nie ma na co czekać ,  życie płynie dalej, córeczkom małym przydałaby się matczyna opieka, w domu gospodyni a i w łożu ktoś miękki i ciepły. Nie można się zatrzymać ani cofnąć czasu.

Po pewnym czasie ktoś doradza, by odwiedził sąsiednią dużą wieś , Radziechowy, w której wiele lat później urodził się biskup Pieronek. Jest tam gospodarz,  który ma młodą córkę, już gotową do wyjścia za mąż. Tylko…..

cdn.

Z Marią Rodziewiczówną w tle…

Moja Mama zdjęcie z ok 1923 roku

W 1772 roku Polska przestała istnieć. Ziemie, gdzie urodziła się  w 1907 roku Stefania Łukaszewicz z domu Jakubiec ( nasza Mama, Babcia, Prababcia ) już od 135 lat  znajdowały się  pod Zaborem  austriackim( do 1918 roku ) . Pomimo , że ten zaborca należał do stosunkowo najbardziej liberalnych jeśli chodzi o wynaradawianie, i były polskie szkoły. Jednak brakowało ludzi, którzy mogli oficjalnie dzielić się zwłaszcza z wieśniakami swoją wiedzą o Polsce.

A oto odnaleziona niedawno opowieść mojej Mamy ( nie żyje od 2000 roku) , którą zapisała na zeszytowych kartkach nasza Madzia …. Przepisałam, bo to tak, jakby spotkanie z Mamą. I widzę Jej rozjarzone wielkim błękitem oczy i piękne dłonie, które zapamiętałam niestety chłodne już … teraz wszystko ożyło…bo Mama opowiada……

  • Urodziłam się w podgórskiej wiosce w 1907 roku ( Godziszka w Kotlinie Żywieckiej- przyp. Z.K.) . Mając 10 lat odwiedziłam w sąsiedniej wiosce dalekiego krewnego Ojca, który zaprosił nas na Jasełka. Poznałam jego 20 letnią córkę , która prowadziła gospodarstwo z rodzicami. Raz w tygodniu wyjeżdżała do Białej ( wtedy było to odrębne miasto , teraz Bielsko Biała – przyp. Z.K.) sprzedać jajka,  masło, sery. Z części pieniędzy kupowała książki Rodziewiczówny. Miała ich sporo. Jedna z nich była „ Na wyżynach”   i pożyczyła mi ją . ( wydana w 1896 roku- przyp. Z.K.).   Pierwsza książka w moim życiu,  którą jednym tchem przeczytałam. Poszłam po następną.  Dostałam wszystkie. Jej książki czytała młodzież tej wsi. Zapisywała  w zeszycie nazwisko czytającego, tytuł , datę pożyczenia i wyznaczony termin zwrotu. Przeczytałam wiele. Za rok byłam w Podstawowej szkole Wydziałowej im. Królowej Jadwigi w Białej. Tam była polska biblioteka. Zobaczyłam portret Rodziewiczówny i jej życiorys . Urodziła się w Rosji w bogatej rodzinie . Ubierała się po męsku. Nosiła spodnie, krawat wiązany, jeździła konno. Paliła cygaro. Była ładna. Miała wielu starających się . Wszystkim odmawiała. Z biegiem lat nastał w Rosji komunizm. Uciekała. Osiedliła się blisko granicy polskiej.

  • Przed kilku laty w radio usłyszałam męski głos. Rodziewiczówna uciekała przed bolszewikami do Polski, dojechała do Warszawy, do swojej rodziny. Niektórzy z sąsiadów nie wiedzieli kim jest ta starsza pani mieszkająca obok . Niemcy poszukiwali ją za książkę „ Między ustami a brzegiem pucharu”  i nie znaleźli. Zmarła w Warszawie u swego przyjaciela i pochowana na starym wielkim cmentarzu Powązki. Powązki to stary wielki cmentarz na którym leżą żołnierze z I Wojny Światowej , Bohaterowie z Powstania Warszawskiego. W innej części artyści, aktorzy jak np. śpiewak  Kiepura Jan, przywieziony z Ameryki , aktorka Smosarska i wielu wielu innych. W pewnej części inni znani Polacy jak np. rzeźbiarz Dunikowski, polscy generałowie z tablicami „ pomyłkowo zginął”. Znajduje się pomnik „ Oficerom zamordowanym w Katyniu ” ….
  • Po wojnie uczyłam w szkole w Gorzowie Wielkopolskim, Przyjechał do nas Rodziewicz z matką  z Wilna. Jego ojca zamordowali bolszewicy . Podobno był krewnym rodziny matki Rodziewiczówny, Później uczył się w Poznaniu i z ekipą prof. Michałowskiego wyjechał do Egiptu jako fotograf wykopalisk.
  • Przed paru laty usłyszałam w radio po Polsku „ Polacy starali się o pozwolenie wkroczenia na teren ZSRR i szukania miejsc, gdzie ginęli Polacy. Nikt nie chciał dać pozwolenia. I usłyszałam głos – pracownika bolszewików. „ Jestem Polakiem. Nazywam się Rodziewicz-  w prostej linii krewny polskiej pisarki Marii Rodziewiczówny. Cieszę się, że pozwoliłem pojechać Polakom na teren bolszewicki „ . Po jego wystąpieniu , po kilku tygodniach usłyszałam w radio, że ten Rodziewicz  po swoim wystąpieniu został zastrzelony na ulicach Moskwy.
  • Już jako nauczycielka przeczytałam  ze młodzi Polscy pisarze ogłosili, że powieści Rodziewiczówny są słabe i nic nowego nie przynoszą. Nasz sławny pisarz Stefan Żeromski odpowiedział im na to w prasie. Że bardzo się mylą, bo gdyby nie książki Marii Rodziewiczówny , które trafiały pod strzechy chłopskie to nasza młodzież nie umiałaby czytać. I jej to zawdzięczamy i dziękujemy !!!!

Ta opowieść uruchomiła moje myślenie, by uzupełniać, wyjaśniać. Ale po co ? wszystko jest w necie. Choć jedno warto dopowiedzieć. W 1923 roku Mama wyjechała jako młoda nauczycielka na Kresy. W Rakowie , nieomal przylegającym do ówczesnej granicy z Rosją ( teraz teren Białorusi)  poznała młodego chłopaka, który został moim Tatą J a opowieść o pokrewieństwie Jego Mamy a mojej Babci Stanisławy z Marią Rodziewiczówną pozostała w rodzinie.  

I tak koło się zamknęło tej opowieści…….