Artykuł dr Marii Barbary Chmielewskiej Jakubowicz zatytułowany „ Drugi szpital dziecięcy w Warszawie „ został opublikowany w tomie CXXXIV nr 2/ 1998 „Pamiętnika Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego” . Jest to rocznik zarządu Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego który ukazuje się od 1837 roku.
Ponieważ to czasopismo jest dostępne w necie jedynie odpłatnie, zamieszczam w tym blogu cały tekst artykułu, dzieląc go na jakby zamknięte tematycznie odcinki. Na zakończenie, jeśli mi się uda, podam całość w jednym wpisie…
Oto ciąg dalszy… Poprzednie odcinki można znaleźć w tym blogu w zakładce „ Artykuł dr Chmielewskiej Jakubowicz”.
Część 37
<<…Pralni własnej szpital nie posiadał. Bielizna była prana i dostarczana czysta z Zakładów Sanitarnych samochodami. Magiel, szwalnia, magazyn znajdowały się w podziemiu budynku głównego, z oddzielnym wejściem od strony wschodniej. Kuchnia, zlokalizowana w podziemiu id strony zachodniej, ma dwa wejścia. Latami kierowana przez doskonałą kierowniczkę, p. Wiktorię Paradowską, wraz z personelem pomocniczym żywiła 120- 150 dzieci pięć razy dziennie z dietą wątrobową, zwykłą oraz ponad 100 pracowników ( obiady). Windą wewnętrzną ( kuchenną ) rozwozi się posiłki na cztery kondygnacje do kuchenek oddziałowych, od parteru do trzeciego piętra. Mieszanki mleczne dla niemowląt dostarczano codziennie do szpitala na zamówienie dietetyczki.
Dzięki staraniom pracownic kuchni dzieci otrzymywały bardzo dobre, smaczne, estetycznie podawane posiłki, mogły dostawać dolewki i dokładki, jeśli tylko chciały. Zwłaszcza dzieci starsze bardzo to sobie chwaliły, a niektóre mówiły : „ Takiego dobrego jedzenia to my w domu nie mamy, nas jest pięcioro”. I mimo choroby przybierały na wadze w czasie hospitalizacji. Matki odbierając dzieci do domu wyrażały swoje pierwsze spostrzeżenie: „ Aleś ty zgrubiał w tym szpitalu”. A lekarze w epikryzie odnotowywali: „ Przyrost wagi 2,5 lub 3 kg”….>>
Tak, nie zapomnę wspaniałych dań, które serwowała ta kuchnia. Pani Wiktoria Paradowska królowała w kuchni , która mieściła się w podziemiu szpitala, czarnowłosa przystojna pani dostojnie dyrygowała swoim personelem . Zresztą sama też wykonywała szereg czynności kucharskich. W doniczkach na okienku hodowano zielone liście pietruszki, szczypiorek i koperek. Dla lekarzy dyżurnych zawsze znajdował się jakiś smakołyk specjalnie przygotowany, jak np flaczki ze skórek kurzych, których i tak dzieci by nie zjadły czy maleńka porcyjka tatara. Wypieki świąteczne to były prawdziwe delicje i żadna znana cukiernia warszawska nie umywała się nawet….