Pozwalam sobie skopiować mój wpis z 12 maja 2018 r. – bo metoda to Facebookowa którą lubię a poza tym….właśnie zakwitł i czaruje …..
Plaża na Sardynii. Drzewa tamaryszkowe zadziwiły nas , bo rosły na nadmorskim piasku i były wielkie w porównaniu z krzewami, które widywaliśmy w Polsce. ….

Jak podaje Biblia , ludzie widząc pożywienie leżące na ziemi w obfitości pytali w języku hebrajskim „ co to jest?” czyli man hu. Czyli manna….
A „ było to coś drobnego, ziarnistego, niby szron na ziemi” , „ …miało smak placka z miodem”.
Jedynym warunkiem, który postawił Bóg swojemu ludowi , było zebranie manny do ostatniego ziarna. Tak też zrobili, a w nagrodę 6 dnia zebrali podwójną porcję która się nie psuła do 7 dnia , tj. dnia szabatu. W ten sposób Bóg żywił wędrowców – uciekinierów przez kolejnych 40 lat , aż do czasu dojścia Izraelitów do Kanaan.
Przez lata badacze zastanawiali się skąd owa manna pochodziła. Wg Wernera Kellera, autora książki „ Śladami Biblii” była to wydzielina krzewów tamaryszkowych powstająca w wyniku symbiozy tego krzewu i jednego z gatunków czerwców, czyli pluskwiaków. Wydzielina ta posiada konsystencję żywicy i formuje się w białe grudki….
Arabowie zaś uważają, że jest to czysta żywica tamaryszka, która się wydobywa z pędów pod wpływem ukłuć owadów… Ponoć do tej pory jest zbierana i spożywana z ochotą przez wielu jej miłośników….
Nie zapomnę czasu, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy. Było to krótko po zainstalowaniu się w stolicy.
Nieopodal naszej dawnej ul. Stołecznej a obecnie Popiełuszki był ( i na szczęście jest nadal) park przy teatrze Komedia. Lubiliśmy ten uroczy zielony zakątek i wędrując nad Wisłę lub Cytadelę przez Plac Wilsona ( za tamtych czasów zwanym Placem Komuny Paryskiej) zawsze przemierzaliśmy alejki tego parku. Był też na drodze do maleńkich cichych zatopionych w zadumie nad czasami, które minęły, żoliborskich uliczek z uroczymi domkami…
Jeszcze czuję zapach tamtej Warszawy, gdzie wszystko było dla mnie nowe, właściwie pierwsze i zachwycające….
Ale miało być o tamaryszkach , a ja jak zwykle rozwijam tematy poboczne….
Tak więc był rok 1968, gdy po raz pierwszy zobaczyłam duży krzew o zjawiskowej urodzie. Przypominał wielki wrzos pokrojem i barwą drobnych kwiatków które chmurką otaczały wiotkie igrające z wiatrem gałązki. Stałam przed nim w zachwycie. Zawsze tak było. W moim Gorzowie ani potem w Poznaniu nie zauważyłam podobnych krzewów. Może tam też rosły , ale widać wtedy wzrok zajęty był czym innym . Pewnie uwagę odwracały zajęcia sportowe, randkowe, edukacyjne albo wielgaśne tomy anatomii Bochenka ….
teraz otrzymałam okazję na to spotkanie. Pierwsze spotkanie z tamaryszkiem nazwanym oficjalnie Tamarix gallica
W necie piszą o nim , że jest kurierem pustyń i stepów. Przybył z południowej Europy, północnej Afryki, Azji Mniejszej środkowej Azji. Wytrzymuje suszę, zasolenie gleby, zanieczyszczenie powietrza. Uwielbia słońce i lekkie piaszczyste ziemie. W stanie wolnym rośnie często w wyschniętych korytach rzek gdzie sól w glebie….
Gdy zakładaliśmy pierwszy ogródek, oczywiście pierwszym krzewem o którym pomyślałam, był tamaryszek. Ale nad Bugiem nie czuł się dobrze, marniał, pewnie tęsknił za solą ziemi i ostatecznie umarł. Było nam przykro.
Ale nie straciliśmy nadziei. Po latach kupiliśmy maleńką krzewinkę i nie wierząc , że tym razem nas polubi, posadziliśmy ją nieopodal daglezji i michałowickiej siatki ogrodzeniowej. Ale tym razem nagrodził nasze oczy pięknym kwieciem i luźnym pokrojem długich jak rozwichrzone włosy gałązek. W rezultacie wokół niego zrobiło się ciasno. Ale nic to, cieszymy się, że jest z nami…
I tak dobrnęłam do końca opowiadania o tamaryszku, ale to nie oznacza, że temat jest zamknięty. Może zajmę się poszukiwaniem biblijnej manny na ziemi u jego stóp
a może tylko będę stała i patrzyła jak wiatr bawi się jego włosami a słońce igra z kolorytem kwiecia nadając barwy ciemnego wrzosu albo nagle je rozświetlając …
i wtedy wrócę do mojej dawnej Warszawy , młodości i pierwszych zachwytów tamaryszkiem i pieszczotliwie będę go nazywała, mój ty Tamarix gallica co dałeś innym ” mannę z nieba” a nam swoją urodę…
Zosiu, jeszcze przed Sardynią była Kreta. Pamiętasz te ogromne tamaryszki nad morzem? Mam zdjęcie, jak znajdę – przyślę.