Michał wraca do Godziszki, do swojej chałupy pełnej dzieciarni. Ma trochę czasu na samotne rozmyślania. Musi przebyć ok. 20 km, droga jest trudna. Pokonuje wysokie wzniesienia, ostre zakręty a najgorzej jest, gdy czasami bryczka niebezpiecznie przechyla się na jeden bok. Nie mieści się ona na wąskiej drodze i koła z jednej strony unoszą się wysoko na strome bardzo wysoko uniesione pobocze. Tutaj często się zdarzają takie wąskie, głębokie drogi, gdyż zwykle na ich dnie płyną niewielkie strumyki, które w czasie ulewnych dni niebezpiecznie przybierają, pogłębiając koryto drogi. Teraz to już są asfaltowe, wijące się jednak szosy pomiędzy wsiami….ale wracam do tamtego czasu….
Gdy konie z trudem utrzymują równowagę bryczki, Michał rozmyśla, wyobrażając sobie dalsze życie. Może jest zadowolony, że wreszcie podjął decyzję i jego życie będzie łatwiejsze. Może ma wątpliwości….
Ale po swojemu, po chłopsku , po góralsku przecina takie myśli, teraz patrzy w niebo, czy pogoda dopisze, czy będzie mógł wyjść w pole. Sianokosy już blisko.
Pewnie wtedy właśnie zbliżały się pierwsze sianokosy, bo pierwsze dziecko z tego nowego małżeństwa – moja Matka urodziła się w kwietniu roku 1907.
W rojnej chałupie dzieciska garną się do niego.
Tylko dlaczego najstarsza córka jego i zmarłej żony, Teresa, siedzi w kącie i ma takie złe oczy…..
Opowieści mojej Mamy. Dziadek Marianny opowiadał…
Marianna, moja przyszła babcia, mieszkała od urodzenia w dużej wsi Radziechowy. Tutaj znała wszystkich, miała koleżanki i dość niechętnie pomagała matce w domu i na polu.
W zimowe wieczory cała rodzina przesiadywała w jednej izbie. Matka cerowała odzienie i dziergała na drutach ciepłe swetry .
Marianna szyła sobie nowe spódnice, ale gdy dziadek zaczynał opowiadać, jej robótka spadała na kolana a dziewczyna nieruchomiała zasłuchana. Uwielbiała te opowieści. Wprawdzie dziadek się powtarzał, ale stale lubiła jego wspomnienia.
Wiedziała, że ich wieś jest bardzo stara, najstarsza na ziemi żywieckiej . Już wtedy miała około 500 lat. Najważniejsze wydarzenie, które miało tutaj miejsce, to było gromadne podążenie dorosłych chłopów- górali na pomoc Jasnej Górze gdy Szwedzi zalewali kraj i zagrożona była Matka Boska. I udało się, dziadek opowiadał ze szczegółami jak wyglądała obrona klasztoru. Pewnie opowieść przekazał mu jego pradziad, który szedł w pierwszej linii grupy górali żywieckich. Niedługo potem Szwedzi w odwecie wymordowali prawie wszystkich mieszkańców.
Jednak rodzina Marianny ocalała, gdyż mieszkali na skraju wsi, pomiędzy licznymi tutaj wąwozami , pod wielkim lasem i zdążyli ratować się ucieczką w góry. Cudem przeżyli- jak uważali na pewno za sprawą Matuchny Przenajświętszej (tak wzdychała moja Mama gdy cierpiała gdy było Jej ciężko). Gdy po wielu dniach schodzili z gór, okazało się, że tak samo postąpiło jeszcze kilka rodzin. Wrócili do swojej wsi i rozpoczęli ją odbudowywać liżąc rany otrzymane od Szwedów i lecząc choroby, których się nabawili siedząc w ukryciu zimnych i mokrych lasów swoich gór.
Dziadek był dumny z tego, że górale tak odpowiedzialnie stanęli murem za swoją ojczyzną i za Matką Boską Częstochowską.
Marianna w ten sposób uczyła się patriotyzmu i wiedziała że jest Polką. Mimo tego, że ojczyzna w jej czasach była zniewolona.
Moja babcia- Marianna urodziła się około 1890 roku, gdyż jej pierwsze dziecko przyszło na świat gdy miała 17 lat. A był to 14 kwiecień 1907 roku. Tym dzieckiem była moja Mama- Stefania ….
Pewnie ja już nigdy nie dotrę ale może któreś z moich dzieci lub wnucząt odnajdzie w księgach parafialnych w Radziechowach ślady chrztu Marianny i jej ślubu z Michałem Jakubcem. Może tak, a może nie . I pozostanie tylko ta opowieść….
Weselisko Michała Jakubca i Marianny odbyło się w jej rodzinnej wsi- Radziechowy. Dziewczyna wypłakała już oczy za swoim ukochanym i biernie poddawała się obrzędom ślubnym z obcym, starszym od niej choć młodym i jurnym ale już ciężko doświadczonym wdowcem.
Jeszcze do niej nie docierało, że będzie musiała dźwigać bagaż obowiązków żony, gospodyni domowej i ciężko pracować na polu i w obejściu.
Nie zdawała sobie sprawy, jak trudne będą jej relacje z dziećmi męża, z których najstarsza córka- Tereska była nieomal jej równolatką.
Może to i dobrze, że człek nie zawsze wie co go czeka, wówczas żyje bez lęku i stale ma nadzieję…
zdjęcie własne. Grzbiet Skalitego – magicznej góry graniczącej Szczyrk i Godziszkę…
Uwielbiam Twoje opowieści .Są takie obrazowe i prawdziwe. Dzięki i czekam dalej
Jeszcze dziecko,a już musiała żyć jak dorosła….Wbrew swojej woli…