Losy moich Rodziców. Zaproszenie…

Po pewnym czasie, może po roku znajomości, może później,  Wacław przyszedł z zaproszeniem od swoich rodziców . Proponowali oni, by spędziła  z nimi święta.  

Stefa była zaskoczona, a może i trochę dumna, że znajomość z Wacławem nabiera innych wymiarów.

Jeśli już jego rodzice wiedzieli o zakochaniu syna, akceptowali tę obcą w tutejszych stronach dziewczynę i chcieli ja poznać, ba nawet z nią spędzić świąteczny wieczór, to mogła się poczuć szczęśliwa.

Początkowo nie chciała się zgodzić, przecież najnormalniej w świecie była zawstydzona i zalękniona, jak takie spotkanie może wyglądać. Przekonywał tak gorąco, że w końcu uległa . I drżeniem serca oczekiwała na ten może najważniejszy wieczór w jej życiu….

Wacław był spokojny, bo już zdążył ją trochę poznać. A może niepokoił się tak samo jak ona. Przecież taka sytuacja w jego życiu zdarzała się po raz pierwszy. Jego ukochana musiała zdać najprawdziwszy egzamin z dojrzałości, czekała ją  konfrontacja z rodziną . Wiedział jak zachowuje się w towarzystwie równolatków, czuł jej lęki, zażenowanie, mimo, że tego nigdy nie okazywała.

Była osobą zamkniętą, od dzieciństwa opanowywała uczucia, a może miała takie geny odziedziczone po swoich surowych przodkach ….

Losy moich Rodziców. Akwarela namalowana przez Tatę.

Dzisiaj rano wspominałam o akwarelkach, które namalował mój Tato. Zrobiłam zdjęcie tej, która wisi na ścianie w naszym michałowickim domu. Jest ukryta za starą szybką i ma ramkę sosnową, którą zrobił mój Tato, jeszcze w czasach gorzowskich- w latach 50 ubiegłego wieku. Na akwarelce znalazłam Jego podpis i datę. Jest to rok 1933, a nie 1932 , jak napisałam wcześniej. Ale to nie zmienia moich rozważań na temat tego, czy malował ją dla młodej żony , czy tylko dla swojej przyjemności. Właściwie to nie jest ważne, ważne, że przetrwała wojnę i Mama ją pielęgnowała jak cenną pamiątkę….

 

 

Losy moich Rodziców. Ulotne wspólne chwile Stefy i Wacława .

Każda  wizyta Wacka w Rakowie  to było wielkie wzruszenie serca .

Mama wspominała, że jej ukochany natychmiast po przybyciu z Wilna, zaglądał do domu swoich rodziców ale potem  biegł  pod Jej okno, pukał w znajomy sposób i wówczas Jej świat wirował.

Często przynosił kwiaty, najbardziej zapamiętała moment, kiedy to podał jej swoją czapkę  napełnioną króciutko obciętymi wilgotnymi kwiatami jaśminu.

Przesiadywał w jej pokoiku, zabawiając koleżankę, która też go uwielbiała, rysował piękne wzory na tkaninach, na których dziewczyny dziergały swoje hafty .

Umiał rysować, miał duszę artysty.

Malował ślicznie delikatne akwarele, które oddawały stan Jego romantycznej duszy. Do tej pory zachowały się tylko dwie.

Jedną,  przedstawiającą ostatnie jesienne śliwki ma Marcin, druga wisi na ścianie naszego mieszkania. Kiedyś Tato oprawił ją w skromną sosnową ramkę własnej produkcji i tak zostało. Są to dojrzałe dwie gruszki na tle liści. Zrobiłam zdjęcie, ale z powodu szybki, która zakrywa akwarelę, zdjęcie nie oddaje jej uroku. Tak więc musicie mi wierzyć na słowo, albo zapraszam do siebie….Namalowane zostały w 1932 roku, w tym roku, kiedy Rodzice brali ślub.

Nie wiem , czy malował je dla Stefanii, czy tylko tak sobie, dla swojej przyjemności. Nigdy o to nie zapytałam i już się nie dowiem.

Ale fakt, że Mama je przechowała , uratowała z pożogi wojennej , przywiozła  z Wileńszczyzny, w straszliwych warunkach bydlęcych wagonów, starannie przechowywała wśród przedmiotów najpotrzebniejszych może być świadectwem, że obrazki te miały dla Niej szczególne emocjonalne znaczenie. …

Losy moich Rodziców. Rozłąka i wizerunek pielęgnowany w sercu.

Od momentu zakochania, moja Mama rozkwitła.

Wokół niej kręciło się kilku miejscowych młodzieńców, nauczycieli , m . in. późniejszy profesor hrabia Zdziechowski, ale jak wykazały dalsze losy, wybrała jednego, Wacława Łukaszewicza i była mu wierna.

A tymczasem jej ukochany wyjechał tak nagle jak przybył, wprawdzie z Wilna przysyłał piękne listy, ale  widywali się rzadko.

I właściwie potem to już tylko kochała jego listy i wyidealizowany w sercu wizerunek.

 

Losy moich Rodziców. Zakochanie.

 

Mama w pierwszym rzędzie, w środku. Rok 1926

 

Tato, rok 1926

 

 

Po tej potańcówce wszystko się zmieniło  w życiu Mamy.

Miłość, która do niej przyszła była jedyna, największa , taka na całe życie.

I Tato też utonął w błękicie Jej góralskich oczu.

Przetrwali razem wiele, złego i dobrego, do niej wracał z obozu koncentracyjnego pokonując lęk przed zagrożeniem sowieckim. Jego obóz został wyzwolony przez amerykanów i w powszechnej opinii powrót do kraju groził aresztowaniem , więc wielu ulegało pokusie wyjazdu z Niemiec do Anglii lub do innego zachodniego kraju. Ale mój Tato wrócił…..

Losy moich Rodziców. Pierwszy zachwyt.

I muzyka bucha przez uchylone okna i porywa do tańca.

Kasyno żyje młodością i bujną radosną wrzawą.

 I w ten  wieczór roztańczony gwiaździsty i mroźny spotykają się ich spojrzenia.

Pełne zaskoczenie, widzą się po raz pierwszy.

Stefa i Wacław , młodzi, śliczni, czarujący nieznajomi.

Ona o niespotykanej tutaj surowej urodzie rzeźbionej przez górskie wiatry , on delikatny kresowy chłopak.

I uśmiechy wysyłają niepewne i ich serca niespodziewanie przyspieszają bicie.

I już płyną do siebie przez salę, a może tylko on płynie do niej, siedzącej skromnie pod ścianą.

I zaproszenie do tańca.

I dotyk ramion, może przytulenie.

Może jakieś piękne słowa.

I rumieniec na smagłej góralskiej twarzy Stefki.

Piękny rumieniec  i płonące błękitem oczy i jego szarawe .

I zatopienie w sobie i zachwyt.

I potem sny a raczej noce bezsenne.

I westchnienia….

 

Losy moich Rodziców. „Sianie pietruszki.”

Wacław staje na  progu kasyna i  leniwie przygląda się tańczącym, lustruje pannice, które zachęcająco szczerzą zęby w uśmiechach, siejąc pietruszkę pod ścianami. Pewnie obecni młodzi w ogóle nie wiedzą, co to znaczy i w ogóle jak to bywało ongiś. Nie było przecież zwyczaju tańca samodzielnego, bez partnera, albo w kółku, albo wyrywania chłopaka za rękę na parkiet. Dziewczyny siedziały grzecznie na krzesłach lub ławkach czekając na łaskawość chłopaka, wielokrotnie bezskutecznie i wówczas nazywano to sianiem pietruszki. Jeszcze w moich latach, nawet 80 ubiegłego wieku było to popularne.

Dopiero później przyszła do nas prawdziwa rewolucja obyczajowa. Pamiętam, jakie zdziwienie moje i mojej bratanicy wywoływało zachowanie nastolatek, które do nas przyjechały z USA. Te dziewczyny były wyzwolone. Aż dziw, że ta ich moda tak długo musiała sobie torować drogę w naszych zachowaniach a przede wszystkim w myśleniu.

 

Losy moich Rodziców. Jedyny taki karnawał Roku Pańskiego 1926.

Przy granicy z Rosją drzemie małe polskie miasteczko , a groźni bolszewicy czuwają za miedzą.

To Raków. Miejsce urodzenia pradziadka-Bolka Rodziewicza i Babci-Stanisławy Rodziewicz i Tomasza  Łukaszewicza i ich syna, mojego Taty- Wacława.

Ta podwileńska gałąź moja mocno się trzyma swojej ziemi. Czerpie z niej miłość do ojczyzny, nienawiść do zaborców, poetyckie wzloty i romantyczne spojrzenia.  

W tym  miasteczku wszyscy się znają i wydaje się, że są zamknięci w swoim kresowym świecie i może nawet nie czekają na jakieś nadzwyczajne wydarzenia. Chłopcy mają swoje krasne dziewczyny, miłe i znajome.

Wszystko jest ułożone , w jakiś sposób przewidywalne i oswojone.

I właśnie rozpoczyna się niezapomniany rok 1926.

Nadchodzi styczeń wlokąc za sobą syberyjskie wielkie mrozy . I przyfruwa radość z ferii szkolnych .

Nowa mieszkanka Rakowa, Stefa Jakubiec,  młodziutka nauczycielka urodzona na obcej ziemi, w dalekich górach  , która porzuciła rodzinne strony , od września 1925 roku pracuje w miejscowej szkole .  Jest tak zajęta nowym środowiskiem, swoją pracą i gromadzeniem funduszy na pomoc rodzinie, że chyba nawet nie myśli o sprawach swojego serca.

I wówczas do Rakowa wpada na ferie młodzieniec, Wacław Łukaszewicz, który jeszcze się uczy  w Szkole Technicznej w Wilnie. Właśnie się  grzeje w domowym ognisku, konsumując smakołyki, którymi raczy go Mama.  Gdzieś w Wilnie jest jego świat- kolorowy ciekawy ozdobiony pięknymi pannami, które krążą jak barwne motyle  wokół  wychowanków Szkoły Technicznej. Raków to tylko cicha, spokojna i miła rodzinna przystań.

Ale  teraz jest karnawał, czas potańcówek w miejscowym kasynie Wojsk Ochrony Pogranicza.

Zapraszane są miejscowe nauczycielki i różni miejscowi młodzi ciekawi chłopcy.

Stefa się ociąga, ale wreszcie namówiona przez koleżankę, jeszcze nieświadomie podąża ku przeznaczeniu.

Wacława chyba też wyciągają koledzy, mimo, że nie ma ochoty, bo zna miejscowe dziewczyny i żadna nie wydaje mu się dość ciekawa. Nie to co wileńskie panny, myśli, idąc ospale w stronę kasyna.