wtorek, 10 stycznia 2012 5:48
Któregoś dnia byłam w swoim pokoju a Mama krzątała się w kuchni. Mieszkanie było bardzo duże, więc dzieliły nas znaczne odległości. Tato już wrócił z pracy i poszedł do sypialni, gdzie mieliśmy telefon. Myślałam, że jak zwykle prowadzi jakieś służbowe rozmowy.
Nagle usłyszałam ostry dzwonek do drzwi. Otworzyłam i przez jeszcze uchylone drzwi, wpadł dr Kaczmarek. Chyba nigdy u nas nie był. Zapytał gdzie jest Ojciec, popatrzyłam zdziwiona wskazując na sypialnię. Wbiegł tam szybko. Na wielkim łożu małżeńskim leżał mój Tata, na szafce nocnej stał telefon, ale słuchawka zwisała obok.
Doktor już był przy łóżku i zadawał pytanie czy może z nim rozmawiać, czy ma jakieś bóle i równocześnie zaczął Go badać. Po dłuższej chwili stwierdził, że na szczęście było to tylko chwilowe zasłabnięcie.
Odetchnęłam, bo mając Rodziców już starszych i schorowanych po przeżyciach wojennych , stale się bałam o Ich zdrowie.
Potem doktor opowiedział Mamie, że przed chwilą rozmawiał przez telefon z Ojcem i gdy niespodziewanie rozmowa się urwała, doktor przybiegł do nas z sąsiedniej kamienicy, gdzie mieszkał, z pytaniem co się stało.
Nigdy przedtem nie widziałam takiej akcji ratunkowej .
Zapamiętałam to wydarzenie, jakby to było wczoraj.
I w swoim dość młodym rozumie trwale zakodowałam jak powinna wyglądać pomoc – szybkie rozpoznanie sytuacji, natychmiastowe spieszenie na ratunek i w dodatku bez specjalnego zaproszenia…
To była dla mnie lekcja, jak powinien zachowywać się każdy człowiek a szczególnie lekarz.