Małgosia Happach nadal jest z nami….


Zdjęcie Małgorzaty Happach z d. Hałdyj i poniższy tekst Pożegnania otrzymałam od Jej siostry- Iwony Wilkońskiej

Kochana Małgosiu,

Wczoraj do późna w  nocy oglądaliśmy filmy na których nas rozbawiasz i taką chcemy Cię zapamiętać.

 Strasznie trudno jest się pogodzić z Twoim odejściem.

Byłaś ogromną indywidualnością. Osobą nieprzeciętną. Tak było od zawsze.

W szkole najlepsza uczennica, wspaniała recytatorka, dziewczyna uzdolniona artystycznie, gwiazda kółka teatralnego w Krasnymstawie.

Matura w wieku 17 lat.

Byłaś trochę za młoda i wstydziłaś się powiedzieć rodzicom, że chcesz zostać  aktorką.

Twoim marzeniem było granie na  scenie, a jednak wybrałaś studia medyczne.

Marzyłaś o wyjeździe do Afryki jako lekarz. Przygotowaniem do tej przygody były studia na wydziale afrykanistyki, gdzie zaraz w październiku spotkałaś cudownego chłopaka. Miał wszystkie cechy prawdziwego mężczyzny: rycerski, odpowiedzialny , ujmująco miły. A przy tym przystojny. Witek gdańszczanin miał podobne pasje : góry, sport, Afryka….

Wielka miłość z wzajemnością.  Ślub , a potem dzieci. Najpierw Blanusia, a półtora roku później Mareczek. 

Ten radosny czas trwał bardzo krótko. Dwa tygodnie po urodzinach synka Witek zginął w wypadku samochodowym.

Tragedia niewyobrażalna.

Od tej chwili musiałaś być herosem, bohaterką.

 I byłaś nią. Pracowałaś ponad siły,  robiłaś kolejne specjalizacje, starałaś się zapewnić Blance i Markowi normalne życie.  Mimo ciągłych trudności finansowych zabierałaś  dzieci  w góry, nad morze, na żagle.

 Chciałaś żeby były wysportowane i szczęśliwe.

Blanka i Marek wyrosły na mądrych, szlachetnych ludzi.

To Twoja zasługa Małgosiu.

 Mimo takich ciężkich życiowych doświadczeń byłaś osobą pogodną, otwartą na świat i ludzi.

Miałaś ogromne poczucie humoru, umiałaś się śmiać

 z samej siebie i wszędzie wychwycić zabawne sytuacje.

A poza tym byłaś ogromnie wrażliwa na piękno . Umiałaś tyle wierszy i prozy na pamięć.

 Miałaś swoje ulubione obrazy.

I  ciągle się kimś zachwycałaś.

Najwięcej mówiłaś chyba jednak o ostatniej pracy na Majdańskiej. Byłaś pełna podziwu dla rehabilitantów, którzy tak skutecznie przywracają ludziom sprawność. Jacy oni są mądrzy- słyszałam. Zachwycałaś się Iwonką i Mikołajem. Innymi też.

Byłaś bardzo wierna w przyjaźni.

 Jeśli ktoś potrzebował pomocy byłaś przy nim natychmiast.

Każdego  wyrywałaś  od śmierci. Nie godziłaś się z odchodzeniem ludzi.

Zawsze szukałaś jakiegoś sposobu ,żeby ulżyć w cierpieniu, przedłużyć życie.

  Byłaś też bardzo wrażliwa na losy Ojczyzny.

 Czytałaś nam często na głos wzruszające fragmenty z literatury poruszające tematy  związane z Polską.

A czytałaś pięknie!

Dla mnie Małgosiu byłaś cudowną ,kochającą siostrą, towarzyszką wszystkich wypraw, przygód narciarskich  i artystycznych.

 Grałaś nawet w „Weselu” wystawionym po francusku. Ja byłam Radczynią, a Ty Kliminą.

 Powtarzałyśmy sobie tę rolę na wyciągu w Białce.

Kochana Małgosiu, nie wypowiem swego żalu, ale wiem, że tak chciał  Bóg.

 Wiem też, że zawsze byłaś pod wrażeniem pożegnań odczytywanych w imieniu zmarłych na pogrzebach.

Dlatego chcę dzisiaj ja w Twoim imieniu pożegnać tych, których kochałaś.

 Żegnasz Blankę i Marka, dzieło Twego życia,  Jarka , Marlenę, swoje Wnuki: Stasia, Antosia i Karolka, brata Michała,  Joasię, Ewę z mężem  Krzysztofem i Marianką, Iwonkę-swoją siostrę, Jurka i Misię, ich córeczkę Rozalkę .

 Delfinę czyli Nulkę, z której byłaś zawsze dumna, Antka-chrzestnego  syna , Wojtka, Wiesia, Hanię i Jacka. Wojtkowi dziękujesz szczególnie za długie spacery po Piastowie, kiedy byłaś już ciężko chora.

 Wiesiowi za opiekę w domu.

Żegnasz przedstawicieli Bobrowa i całej rodziny Haładyjów od strony Tatusia.

Żegnasz Ulę i rodzinę Fideckich.

 Żegnasz też  z całego serca swoich Przyjaciół.

 Kiedy byłaś już chora najczęściej wołałaś „ Basiu, Basiu.

Chodziło Ci o Panią Basię Regulską, która pomagała Ci najdłużej i zawsze umiała się z Tobą porozumieć, nawet wtedy kiedy inni już nie mogli.

Żegnasz Basię i Darka Laskowskich, którzy byli 

 w twoich oczach przykładem na to, że małżeństwo jest wspaniałym sposobem na życie.

Zegnasz kochaną, zawsze pełną życia kuzynkę Marysię Haładyj.

Żegnasz swoje cudowne koleżanki : Lidkę  Stubińską z Baszkiem i Mieszkiem, którymi byłaś zachwycona, Pana Krzysztofa zawsze gotowego ,żeby poradzić w skomplikowanych sprawach, Ewę Dzierżawską, Zosię i Grażynkę Konopielkę, jej syna Jasia, Mirka Konopielkę, który zawsze służył radą, Marysię Garstecką, Alę Świetlicką i  najlepszą przyjaciółkę  z czasów  liceum- Malinę Matysiak.

Żegnasz dr Klimczaka, który w pewnym okresie  stał się  legendą i był cytowany bardzo często ”A Klimczak powiedział”….”A Klimaczak uważa,że…”

 Żegnasz dr Moskalewicz, której życzliwość zawsze odczuwałaś. Iwonkę z działu szkoleń w Instytucie Reumatologii.

Żegnasz dr Wasiaka  z przychodni reumatologicznej na Kena, gdzie tak dobrze Ci się pracowało. Bardzo lubiłaś Córki Pana Doktora, które pracowały w administracji

i też na pewno chcesz im podziękować za serdeczność, którą Ci okazywały.

Żegnasz na pewno  wspaniałą grupę młodych rehabilitantów z ulicy Majdańskiej Iwonkę, Mikołaja,

 Dr Tomasza, dr Muszyńską. Tę pracę kochałaś!

 Żegnasz Małgosiu żeglarzy, Basię, Darka, Państwa Żaglewskich.

 Żegnasz Pana Rajmunda  Sznabla z żoną i synami.

Żegnasz przyjaciół twojej siostry, którzy zawsze Cię bardzo lubili : Anię i Mirka z Piastowa, Dorotę Korkozowicz, Iwonkę i Artura Mączkę, Misię i Michala Heine.

Żegnasz  zawsze wiernych  teściów Jurka  ze Śląska:  śliczną Basię i Leona , żegnasz Halinkę Pawłowską  z  którą  spędziłaś wiele miłych chwil i która zawsze gościła Cię wraz z Iwonką w Krasnymstawie., kiedy nie było już domu rodzinnego na Czerwonego Krzyża.

Żegnasz sąsiadów z ulicy  Sonaty 2, Rodzinę Państwa Regulskich, Panią Grażynkę  , Księdza z tej samej klatki schodowej, żegnasz Księdza Maja, byłego Proboszcza Parafii św. Katarzyny , córki Pani Danusi z przeciwka.

Żegnasz wszystkich tych, którzy przyszli tu dzisiaj i stoją zasmuceni.

Prosisz o przebaczenie tych, których nie wymieniłam.

i  serce Ci pęka , bo chciałabyś jeszcze z nami być, rozbawiać nas,  rozśmieszać, ale  tam  na drugim brzegu  u  Pana Boga czeka kochający  Witek, Rodzice, Dziadkowie….

Chciałabyś powiedzieć kocham Was, bądźcie zdrowi, żyjcie długo,  dbajcie o Polskę, niech Was Bóg strzeże. brońcie Polski!

  Małgosia

Niezwykła koleżanka ze studiów- Małgosia Happach.

Powyżej skopiowane w całości Pożegnanie dr Małgorzaty Happach,  zamieszczone na stronie Narodowego Instytutu Geriatrii, Reumatologii i Rehabilitacji im. prof. dr hab. med. Eleonory Reicher w Warszawie przy ul. Spartańskiej.

https://spartanska.pl/pozegnanie-dr-malgorzaty-happach/

Był 1969 r. i właśnie rozpoczynaliśmy piąty rok studiów na ówczesnej Akademii Medycznej (obecnie Uniwersytet Medyczny) w Warszawie, kiedy  do naszej studenckiej grupy przybyła Dziewczyna o pięknych  ogromnych okrągłych jakby wiecznie zadziwionych światem oczach.  Od razu zaskoczyła swoim bezpośrednim sposobem bycia, śmiechem radosnym, iskrzącą się inteligencją, ciętymi jak brzytwa ripostami i celnymi przycinkami, które w ogóle nie bolały.

Małgosia wówczas jeszcze Haładyj, jakby nie pasowała do naszej gromadki medyków – czuło się, że fruwa gdzieś wyżej i szerzej… Ale okazało się, że to Ona dała nam skrzydła fantazji, radości i obszernej humanistycznej a wręcz holistycznej wiedzy.

Miała Serce na dłoni spiesząc z pomocą i tak było przez długie lata późniejszej znajomości.

I tak jest teraz gdy przeniosła się na drugi brzeg i pewnie zabawia samego Pana Boga opowieściami z humorystyczną pointą. Tak, w tym monotonnym bo  bezgrzesznym   Niebie była wszystkim bardzo potrzebna. I dlatego Anioły przekonały Stwórcę by Ją zaprosił. I poszła na Jego wołanie jak zawsze ciekawa Innego.

A teraz z jakiegoś obłoku macha do nas i zaprasza. Chodźcie tu- a zobaczycie jak jest ciekawie i pięknie. Cały ludzki świat mam teraz u stóp i wreszcie, tak jak zawsze chciałam, widzę Wszystko, nawet to co zakryte….

Małgosia jest z nami na zawsze- zespolona wspólnymi wspomnieniami, wiemy, że czuwa nad swoją Rodziną, Przyjaciółmi, Pacjentami bo taką po prostu ma naturę. Do zobaczenia Małgosiu…


Tekst 12 letniej wnuczki Mai

Czerwone zadanie

Po wielu latach oraz miesiącach Ender wreszcie znalazł planetę na

której może zostawić kokon. Planeta ta była 2000 tys. km od Ziemi.

Wyglądała jak ziemniak, to znaczy taki miała kształt. Była koloru

czerwonego, a wokół niej wirowały kamienie. Na planecie było zielono

i naturalnie. Wyglądała od środka podobnie do Ziemi.

Wreszcie gdy dotarli, to Ender zobaczył, że tam czas leci inaczej,

i wygląda i czuje się jak dwudziestolatek.

Na planecie zbudował mały kamienny domek. Hodował tam

długo wśród roślin i skał kokon. Aż wreszcie kokon przemienił się w

robala. Właściwie Ender nie widział tego, jak przemienia się w robala,

było akurat bardzo ciemno w tej chwili. Znalazł tylko pusty kokon. Jak

to zobaczył, to się bardzo przestraszył. Jednak po chwili już się nie bał,

bo wiedział, że na planecie są idealne warunki do życia.

Po kilku dniach Ender zobaczył, że coś porusza się pośród traw.

Poszedł zobaczyć co to jest. W trawie zobaczył coś dziwnego, ale

zarazem ślicznego, wyglądającego jak wróżka. A to wygląd miało taki:

duże zielone oczy, na których były długie rzęsy, średniej wielkości

malinowe usta, mały zgrabny nos, bladawy kolor skóry, małe uszy,

szczupłą sylwetkę oraz długie i falowane kasztanowo – białe włosy.

Lecz najdziwniejsze w jej wyglądzie było to, że na głowie miała dwa

średnie czułki jak u motyla oraz, że z pleców wystawały jej prześliczne

czarno-różowe skrzydła, co dawało jej totalny wygląd wróżki.

Po chwili patrzenia na te piękne stworzenie Ender spytał:

– Hej, jak się nazywasz?

– Nie wiem… prawdę mówiąc… chyba nie mam imienia –

odpowiedziała nieśmiało istota.

– Jak to? Każdy ma przecież imię – odpowiedział głupawym tonem

Ender.

– No, to ja nie jestem każdym. Tak na prawdę to normalne u nas…

odpowiedziała.

– U jakich nas? Że u wróżek ? – Zapytał.

– Nie głupi u ….. to mówiąc zawahała się na chwilę.

– Coś się stało ??? Spytał Ender

– Nie tylko ja… ja.. nic nie pamiętam i…. Nie wiem skąd jestem ani

dlaczego akurat tu jestem…. Jedyne co pamiętam to, że urodziłam

się z kokonu – mówiła nadal niepewnym tonem.

– Zaraz, zaraz…. to ty jesteś tym robalem z kokonu. Myślałem, że

będziesz wyglądać ohydnie i że będziesz raczej chłopakiem lub

czymś w tym stylu, a ty natomiast jesteś dziewczyną i w dodatku

ładną… powiedział.

– Dziękuję za komplement, ale nie wiem o co ci chodzi -odpowiedziała

istota.

– Chodzi o to, że kiedyś dawno tak chyba około pięćdziesięciu lat

temu, toczyliśmy wojnę z robalami, którą wygrałem itd. itp. I później

znalazłem kokon więc postanowiłem zabrać go ze sobą .

– Chyba kłamiesz. Ty masz przecież…. Wyglądasz na maksymalnie

dwadzieścia lat – powiedziała -Ale….chyba sobie przypominam –

powiedziała w zamyśleniu .

– Tak, na prawdę na Ziemi miałbym z osiemdziesiąt lat, ale tu czas

biegnie wolniej i mam dwadzieścia, więc dobrze zgadłaś. Ale

mniejsza o to. Co takiego ci się przypomniało ???- zapytał Ender.

– To, że ja to pamiętam. Znaczy pamiętam wszytko o wojnie, jak mam

na imię, ile mam lat i tak dalej …powiedziała dziewczyna.

– Ale jak to, przecież wy nie macie imion, tak mi powiedziałaś, a poza

tym co ty możesz pamiętać, jak się dopiero teraz urodziłaś i jak

możesz wyglądać tak jakbyś miała osiemnaście lat?? – spytał Ender.

– To powiem ci wszystko, bo przypomniała mi się moja historia –

odpowiedziała.

– No to proszę powiedz -powiedział z uśmiechem.

– Dobrze, a więc.. Kilkadziesiąt lat temu zaczęła się wojna, nawet

chyba nie wiem dlaczego, ale wracając do historii, moi rodzice w

czasie brutalnej wojny woleli zostawić mnie w domu i dla ochrony

zrobili mi kokon żebym mogła tam dorosnąć, później nie wiem co się

stało i to tyle co pamiętam, a i na imię mam Lara – wiem, dziwne imię

jak na robala. To prawda, że oni wyglądają ohydnie, ale dotyczy to

tylko chłopaków, bo dziewczyny wyglądają tak jak ja. Jeśli chodzi o

mój wiek – przeliczając na to, że tutaj czas leci wolniej- to mam tak

około osiemnastu lat. To w sumie tyle. A ty jak się nazywasz, bo ja

nie 44wiem i twojej historii też nie znam – powiedziała Lara.

– Ok, ja mam na imię Andrew, lecz mówią na mnie Ender. To historia

długa i skomplikowana, a ja mam jeszcze trzy pytania. Pierwsze to,

czy nie jesteś zła za to, że przegraliście i drugie – skąd znasz mój

język oraz trzecie, to czemu właściwie tutaj i teraz hm.. jak to

powiedzieć, no może wyklułaś się – nieśmiało pytał Ender.

– Odpowiedź na pierwsze pytanie – nie jestem zla, nie chciałam

należeć do rasy tych robali. Odpowiadając na na drugie – wasz język

jest bardzo prosty, a trzecie hm… sama nie wiem – tak po prostu ..

Odpowiedziała Lara z uśmiechem.

– Ok, to co chcesz robić teraz ? -zapytał Ender.

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo nagle coś wylądowało obok domu

Endera. Coś co wyglądało jak statek kosmiczny. Ze statku wyszła

starsza kobieta, która od wejścia na planetę zmieniła się w młodą panią

i wtedy ..

– Valentine ??!!! Czy to ty?? !! krzyknął Ender ze łzami w oczach.

– Ender ???!! To ty… – powiedział ze łzami- co ty tu robisz ??? I kim

jest ta dziewczyna obok ciebie ?? Zapytała Valentine.

– No mieszkam… – odpowiedział Ender – ale co ty tu robisz???

I to jest moja koleżanka, ona jest … robalem – odpowiedział jakby

zawstydzony i spojrzał na nią, a ona się do niego uśmiechnęła, na co

poczuł ulgę, że jej nie uraził .

– A jak się nazywa ??? – Zapytała Valentine.

– Lara – odpowiedział Ender – Ona nazywa się Lara.

– Okej, miło mi. Ja jestem Valentine, siostra Endera. Powiedziała.

– Mi też miło … Powiedziała nieśmiało Lara.

– Jeszcze mi nie powiedziałaś co ty tu robisz Valentine?? Zapytał

Ender.

– Ja po prostu teraz podróżuję z moim mężem po planetach

i no w sumie tyle ……. Odpowiedziała zawstydzona Valentine.

– Jak to mężem ??!!! W tym wieku na ziemi miałabyś około

siedemdziesięciu lub osiemdziesięciu lat??? Spytał Ender.

– Tak, ale ja podróżuję po kosmosie, tu czas leci inaczej np. na tej

Planecie mam chyba dwadzieścia ileś czy coś… Odpowiedziała

Valentine.

– Okej, rozumiem, ale gdzie i kiedy się poznaliście oraz jak ma na imię

twój mąż???? Zapytał lekko zdziwiony tą sytuacją Ender.

– No, w sumie nie wiem kiedy, ale gdzieś już nie pamiętam na jakiej

planecie, on coś naprawiał i pomógł mi naprawić statek kosmiczny,

bo mój się zepsuł i tak dalej to się potoczyło … a na imię ma Chris.

– OK …powiedział Ender a zawołasz go ??? Zapytał.

– Tak. Odpowiedziała Valentine. – Chris choć tu.

– Cześć!! Powiedział Chris, który wyglądał na trzydzieści lat-

oczywiście tylko na tej planecie.

– Hej! odpowiedzieli Ender i Lara jednocześnie.

Po kilku minutach, czy godzinach rozmowy i wyjaśnień wszyscy

usiedli do posiłku . Na posiłek było mięso z ryby którą Ender z Chrisem

złowili wcześniej oraz takie dziwne warzywa wyglądające jak wiśnie ale

smakujące jak pomidory. Na deser, na ironie losu, były dziwne owoce

wyglądające jak pomidory, ale smakujące wiśnią. Po jedzeniu Ender

zapytał:

– C z y w y j u ż o d l a t u j e c i e ? ? s p y t a ł E n d e r

Valentine z Chrisem wymienili spojrzenia i powiedzieli, że już zwiedzili

wszystko to co chcieli w kosmosie. Że Ziemia już się im znudziła , a

poza tym tu jest tak samo wygodnie i że tu zostają. Wszyscy się

ucieszyli i powiedzieli że idą już spać.

– Gdzie będziecie spali ?? Spytał Ender

– Mamy w statku jak w domu, więc w nim. Dobranoc. Powiedzieli

z uśmiechem i poszli do statku.

– Ender….Gdzie ja będę spała? bo ja nie mam teraz gdzie.. Spytała

Lara.

– Możesz spać w moim łóżku, a jutro potem zbudujemy ci twoje. Ja

będę spał na hamaku.. Odpowiedział Ender.

– Okej, dziękuję. Powiedziała Lara i pocałowała go w policzek.

– Proszę bardzo. Odpowiedział zarumieniony Ender.

– Dobranoc- Powiedziała Lara.

– Dobranoc – Odpowiedział Ender.

Następnego dnia działo się bardzo wiele rzeczy. Ender powiedział

Larze, że się w niej zakochał. Ona wyznała mu to samo. Ale to nie był

koniec ekscytujących wydarzeń… Chrisa zjadła prawie dziwna ryba.

Mijały miesiące, aż w końcu Ender oświadczył się Larze. Był ślub i

wszyscy żyli długo i szczęśliwie.

KONIEC

Maja Konopielko, lat 12

Warszawa – Śródborów, 04.2021

Opowiadanie dwunastoletniej wnuczki Mai

Pewnej słonecznej niedzieli, jak zwykle zjadłam śniadanie i włączyłam telewizję.

Chciałam obejrzeć mój ulubiony program, ale mama powiedziała, żebym przełączyła na

wiadomości, bo podobno za dziesięć minut będzie transmisja z kimś ważnym.

Powiedziałam, że okej, ale na razie włączę mój program.

(10 minut później)

– Julka, włącz zaczyna się – powiedziała mama.

– No dawaj siostra!! – powiedziały moje siostry Ola i Kasia- dwie najbardziej

wkurzające dziesięcioletnie młodsze siostry na świecie.

– Julka!! zaczęło się – zawołał tata.

– Wy wiecie, że nie jestem pilotowym i nie tylko ja mam dostęp do pilota, nie?-

odpowiedziałam.                                                                                            

– Tak! Ale dawaj! – zawołali wszyscy.

– No, dobra, dobra – powiedziałam znudzona.

Gdy już włączyłam, to pani w telewizji zaczęła mówić, że przyjeżdża dziś do

Warszawy wraz ze swoją matką, bardzo ważna i tajemnicza postać.

Po obejrzeniu programu i po obiedzie wyszłam na spacer do parku z Funflem,

pięciomiesięcznym psem Owczarkiem Podhalańskim. W pewnym momencie zauważyłam

moich znajomych. Była tam moja najlepsza przyjaciółka (tak samo jak ja siedemnastolatka i

na dodatek moja imienniczka) oraz dwie siedemnastoletnie bliźniaczki -Flora i Dora oraz ,

piętnastoletnia Matylda oraz mój kumpel, osiemnastoletni Robert .

– Hej Jula!! – krzyknęli wszyscy – gdzie idziesz??

– Heja, na spacer z Funflem, nie widać? – zapytałam z rozbawieniem, bo pomimo

wieku Funfel był dość dużym psem.

– No ja jakoś nie widać. – odpowiedział Robert.

– O nie! Nie! Funfel gdzie jesteś!!! – krzyknęłam i zaczęłam się rozglądać. Nagle

usłyszałam “Czyli to jest twój pies” powiedział jakiś nieznajomy chłopak stojący za

mną. “ Proszę” powiedział i podał mi psa.

– Tak, to jest mój pies. Bardzo dziękuję, a gdzie go znalazłeś?? – spytałam.

– Ja….- Chciał dokończyć, ale dwóch jasnowłosych, starszych panów i starsza

kobieta powiedzieli mu coś i on poszedł za nimi.

– Dziwny typ – powiedziałam przyjaciołom.

– Julka, czy ty wiesz, że to ten tajemniczy typ z telewizji? – zapytała Julka.

– Serio!? N, ale i tak nieważne – powiedziałam.

– A tak a propos, dokąd idziecie ??- zapytałam po chwili zastanowienia.

– Do pracy rodziców – odpowiedzieli wszyscy.

Faktycznie, ich rodzice pracują w firmie moich rodziców, w sumie tak się zaprzyjaźniliśmy.

– No to ok. Do zobaczenia – zawołałam, bo Funfel już mnie pociągnął i musiałam za

nim biec.

– Pa -zawołali.

Biegłam za Funflem, gdy zobaczyłam tamtego chłopaka, Stał przed hotelem, Tym

razem stał sam, więc podbiegłam do niego.

– Hej! – powiedziałam- Czy to nie ty znalazłeś mojego psa??

– Hej, tak to ja – odpowiedział nieznajomy.

– I czy ty jesteś tym gościem z telewizji ?? – zapytałam.

– To też ja – odpowiedział.

– A tak w ogóle to jestem….zaczęłam mówić.

– Julka, wiem – odpowiedział nieznajomy i uśmiechnął się.

– Ale … skąd o tym wiesz?!!! – zapytałam zdziwiona.

– Mogę ci zaraz odpowiedzieć, tylko najpierw powiem ci swoje imię … zaczął.

– Czekaj to ja teraz zgadnę, ok?

– Ok.

– Antek ? – zaczęłam.

– Mhm – pokręcił przecząco głową.

– Może Tomek?

– Nie – odpowiedział,

– No nie wiem, poddaję się – powiedziałam smutno.

– Nie poddawaj się – zaśmiał się – moje imię jest dość niespotykane w Polsce.

– Nie wiem, pewnie zaraz powiesz, że masz na imię Marco lub Bob tak? – stwierdziłam.

– Nie, to też nie to – powiedział- Powiem, jeśli się ze mną wybierzesz do parku. Jeszcze nie

znam dogłębnie tego miasta,

– Ok, ale co z twoją ochroną ?? – zapytałam.

Chłopak zaśmiał się.

– Co takiego zabawnego powiedziałam??? zapytałam trochę zdziwiona.

– Chodź już, a wszystko ci wytłumaczę

Pobiegłam z tym chłopakiem i Funflem do parku, gdy on się zapytał czy może mi ufać

Powiedziałam, że tak. Chłopak zaczął opowiadać:

– Mhm mam na imię Jezus.

– To tak jak ten z Biblii- stwierdziłam.

– Tak dokładnie tak samo. Nawet nie wiesz jak bardzo – Uśmiechnął się.

– Co masz na myśli – zapytałam z coraz większym zdziwieniem.

– Posłuchaj to, zrozumiesz.

– No, dobrze to słucham.

Jezus zaczął opowiadać swoją historię….

– Czekaj, czy dobrze rozumiem, że Ty jesteś ten Jezus?? Jezus !!!?? Ale jak to możliwe, że

jesteś tu i wyglądasz na najwięcej 18 lat ?? Czy ja nie powinnam mówić do Ciebie “Proszę

pana” ?? I czy ta ochrona to Anioły, a ta pani to twoja Mama??

– Zaraz wszystko wyjaśnię – odparł – Po pierwsze, jestem tu po to, żeby kogoś nawrócić i

sądzę, że zostanę tu przynajmniej kilka lat. Po drugie, wyglądam tak, żebym bardziej się

wtopił w tło. Po trzecie, nie nie i jeszcze raz nie mów mi: proszę pana”, tylko mów mi po

imieniu, bo teraz naprawdę mam 18 i też tak się czuję. odpowiadając na ostatnie Twoje

pytania, to na czwarte- to tak i piąte- też .

– Okey, czy to sen? Czy ja zwariowałam? – zapytałam przerażona.

– Ani to, ani to – odrzekł.

– Ok, no dobra, czyli wiesz o mnie wszystko?? – spytałam.

– Nie!! To byłoby dziwne, znam tylko podstawowe i najważniejsze informacje – odpowiedział

Jezus.

– Ok.. O nie! Już muszę wracać. Rodzice się na pewno martwią, a i Funfel jest już

zmęczony- Powiedziałam, na co psiak potwierdził głośnym ziewnięciem.

– Pa.

– Julka …

– Tak, o co chodzi ?? zapytałam

– Czy chcesz się zaprzyjaźnić? W niebie są tylko dorosłe osoby i nigdy nie przyjaźniłem się z

osobą w moim wieku.

– Tak jasne, czemu nie – uśmiechnęłam się.

– To pa koleżanko Jutro o tej samej godzinie. tu ok?

– Ok pa.

Gdy wróciłam już do domu, pomyślałam, że to dziwne, poznałam Jezusa, tyle że jest

on w moim wieku. Tak myślałam i myślałam, aż w końcu mój kot Szafran ułożył mi się na

brzuchu, a Funfel na stopach i zasnęłam.

KONIEC

Warszawa – Śródborów, 2021 r.

Maja Konopielko, lat 12

Fragment o Gorzowie z nowej książki pod naszą redakcją…

Już jest po pozytywnych recenzjach naukowych, opracowywana w Wydawnictwie, zatytułowana Higiena psychiczna w krajobrazach miejskich. A oto fragment ….

Gorzowskie pomniczki – opowieść sentymentalna

Zapewne każdy ma swoje ulubione miasto, ale najstarszej autorce monografii (Zofii Konopielko) najbliższy sercu jest Gorzów Wielkopolski, gdzie przyszła na świat i spędziła czas do uzyskania pełnoletności. Dawny Landsberg rozkłada się na siedmiu wzgórzach, do których przytula się wielka Warta. Autorka urodzona dwa lata po pospiesznym wyjeździe Niemców, już w Gorzowie, doskonale pamięta postaci, które wtedy żyły, były oryginalne i wpływały na klimat miasta. Zaskoczeniem było, gdy po przybyciu po ponad 40 latach mogła się z nimi „spotkać”, gdyż zostały zaklęte w metal małych pomniczków, posadowione w ciekawych miejscach nie tylko zaskakują, ale powodują, że człowiek się zatrzymuje, ogląda, rozmyśla, zadaje tej postaci i sobie pytania i ostatecznie cieszy że warto żyć. Niewątpliwie powrót do takich miejsc to nabranie siły do dalszych zmagań z rzeczywistością, przyczynek do „przytulenia” myślami do gniazda rodzinnego w chwilach trudnych.

A oto wspomniane pomniczki osób zapamiętanych za życia, poza oczywiście innymi majestatycznymi pomnikami osób ważnych w skali kraju.

Najbarwniejszą postacią Gorzowa od czasów powojennych do 1998 r., zagadkową, owianą legendami, które sam wokół siebie tworzył, był kloszard z wyboru Kazimierz Wnuk (1914-1998). Znany gorzowski literat Zdzisław Morawski nadał mu przydomek Szymon Gięty. Szymon Gięty zajmował swoje miejsce w przestrzeni miejskiej wypełniając ją swoją żywotnością, inteligencją i ogromnym poczuciem humoru. Bez Szymona G. szarobure w czasie PRL miasto byłoby jak motyl bez skrzydeł. Szymon G. dawał wszystkim skrzydła, by zrywali się do lotu, wiedzieli możliwość pokazywania swojej indywidualności bez zahamowań, wstydu – z czego oczywiście korzystało niewielu. Bo Szymon Gięty był tylko jeden jedyny taki.

Kiedyś miasto oferowało mu mieszkanie – dokładnie nie wiadomo, czy zrezygnował czy je zamienił na garaż, w którym zamieszkał. Zdarzało się, że na gorzowskim Rynku ustawiał centralnie swój wózek, czasami z budą – i w nim zasypiał.

Według opowieści jego siostrzenicy przed wojną uczęszczał do Technikum Ogrodniczego w Warszawie, na rowerze przemierzał okoliczne wsie i tworzył kroniki, opisując ciekawostki, malował też dworki i kościoły. Ponoć trzy albumy jego prac spłonęły we wrześniu 1939 razem z ginącą Warszawą[1]. Był człowiekiem który charakteryzował się niezwykłym poczuciem humoru, inteligencją i oryginalnością, dzięki czemu zyskiwał powszechną sympatię. Najstarsi mieszkańcy zapamiętali jego pierwsze wcielenie – przebrany w dziwaczny sposób w wielkim kapeluszu o podziurawionym rondzie ciągnął wózek dziecięcy taki, jakie były jeszcze w latach 50. XX w. – głębokie, z okienkami z boku. Potem pojawiał się z wózkiem na kółkach. Widywano go też, gdy środkiem ulicy toczył przy użyciu pogrzebacza metalowe koło, co zostało uwiecznione na pomniczku powstałym w 2003 r. „Był wyjątkową osobowością. Do legendy przeszło wiele żartów Szymona. Gorzowianie do dziś pamiętają, jak rozkładał w centrum swój namiot, by za drobną opłatą pokazać znajdująca się w środku małpę. Zaintrygowani ciekawscy wchodzili, by zobaczyć tam… swoje odbicie w lustrze (choć prawdziwą małpkę też jakiś czas miał w swojej menażerii). Innym razem Szymon oferował zobaczenie ptaków egzotycznych, czyli różnobarwnie pomalowanych wróbli”.[2] „Kiedyś przebrał się za astronautę. Nawieszał na siebie świecących szpargałów, starych lornetek i tak ustrojony wdzierał się pomiędzy manifestujących na pochodzach pierwszomajowych. Innym razem sporządził pochwałę sportu. Zrobił z kabla motor, usadził na nim także wykonanego z kabla żużlowca, do ręki wziął tablicę i nawet przedefilował z tym majdanem przed główną trybuną. Gorzowianie byli zachwyceni, a władza wściekła. Od tej pory milicja zawsze na 1 maja starała się go gdzieś wywieźć poza miasto. Ale Szymon i tak zawsze zdążył wrócić i z wózkiem wypełnionym szpargałami pochód zawsze zamykał”[3]. Zostało to uwiecznione na wielu zdjęciach.

W Gorzowie można też wędrować śladami innych niewielkich pomniczków. Jednym z nich jest siedzący w swojej łodzi na brzegu Warty – jak przed wielu bardzo laty, tylko teraz zaklęty w spiż – Paweł Zacharek, który przez ponad 20 lat przewoził łodzią mieszkańców na przeciwległą do centrum miasta stronę Warty. Urodził się na barce, gdyż jego rodzice zajmowali się transportem wodnym. Gorzów pokochał jeszcze w czasach przedwojennych, gdy płynąc z rodzicami do Berlina, oglądał wypiętrzający się malowniczymi wzgórzami ówczesny Landsberg. Gdy w 1964 r. odbudowano most kolejowy, stracił klientów i został kapitanem żeglugi śródlądowej, pływając do Europy Zachodniej. Teraz „odpoczywa” na brzegu Warty w swoim ulubionym Gorzowie, siedząc na łódce, zaprasza strapionych, chętnie słucha ich opowieści i pociesza mówiąc że życie jest piękne. To oczywiście dzieje się tylko w wyobraźni któregoś mieszkańca zdolnego do takich przeżyć. Ale niewątpliwie jest faktem, że to miejsce i to spotkanie daje „drugi oddech” w pędzie cywilizacyjnym, a więc wspomaga higienę psychiczną. Ponieważ Gorzów jest znanym miastem żużla – entuzjaści tego sportu mogą powędrować na spotkanie i „wymianę poglądów” z legendarnymi żużlowcami jak Edmund Migoś „Mundek” czy Edward Jancarz. Wędrując po mieście można zajrzeć, co obecnie „malują” jak kiedyś, dwaj malarze tego miasta jeszcze landsberski Ernst Henseler i już gorzowski Jan Korcz. Łagodne pejzaże pierwszego potrafią niektórym ukoić duszę, a innym – wzmocnić siły witalne. Dla pocieszenia serca i oczyszczenia duszy wędrując po mieście, można dotrzeć do pomniczka ks. Prałata Witolda Andrzejewskiego. Tyle pytań można mu zadać, bo wszak był kiedyś aktorem – przez 6 lat starsze pokolenie oglądało go na scenie, ale widywano go też w Katedrze. Wtedy niezmiennie, nagle w półmroku, ukazywała się czarna, klęcząca, pochylona postać, zatopiona w modlitwie, która okazywała się aktorem oglądanym przed kilkoma godzinami na scenie. Po latach dotarła wiadomość że został księdzem… Był duszpasterzem akademickim, ludzi pracy i środowisk sybirackich… Wiadomość ta dla osób, które go pamiętały ze sceny, gdzie odgrywał też frywolne role, była swoistym szokiem, choć już wtedy wyczuwało się niezrozumiałą dwoistość tej osoby. Jak różne są meandry ludzkiego życia…Teraz można zatrzymać się przy pomniczku, a może pożalić się, pogadać, na pewno wskaże słuszną drogę, a jeśli nawet nie, to pocieszy…

W różnych miejscach Gorzowa możliwe są też „spotkania” z ludźmi pióra zaklętymi w metal. Gdy jeszcze żyli, nie wszystkim byli znani i nie zawsze doceniani, ale z czasem nabrali wartości legendy. Są przykładem, że warto żyć zgodnie z własnymi odczuciami, celami, często pod prąd opinii innych ryzykując utratą jakości materialnej życia. Jedną z postaci, poznanej jako bohaterka filmu, jest romska – wówczas zwana cygańską, poetka Papusza. Starsi ludzie z Gorzowa pamiętają przemierzające miasto, a potem rozlokowane na przedmieściach tabory cygańskie[4]. Papusza, czyli Bronisława Weis, była znaną Romką, bo teraz tak należy mówić, ale dla nas po prostu Cyganką, jedną z licznych w Gorzowie, ale Cyganką niezwykłą[5]. Mieszkała w Gorzowie od 1953 do 1981 r. Jej poezję odkrył poeta Jerzy Ficowski, doceniał Julian Tuwim a po opublikowaniu wierszy, została wyklęta przez swój ród, oskarżana o zdradę i niedopuszczalne wśród Romów odejście od tradycyjnej roli kobiety. Głęboko nieszczęśliwa, opuściła Gorzów, by zamieszkać w Inowrocławiu, gdzie zmarła i została pochowana. Jest wymieniana wśród 60 najwybitniejszych kobiet, które miały wpływ na polską historię, stała się bohaterką licznych filmów, a jej dzieła tłumaczono na wiele języków[6]. Teraz ta silna kobieta „siedzi” skromnie nieopodal gorzowskiej biblioteki w Parku Wiosny Ludów, zatrzymują się przy niej spacerowicze, a o czym myślą, tego nie wiadomo…

Poza Papuszą „spotkać” można też innych dawnych mieszkańców miasta – ludzi pióra zaklętych w metal. Wędrując ulicami, można zatrzymać się choć na chwilę, usiąść na ławeczce obok spiżowej postaci Nelly czyli zaklętej bohaterki powieści landsberskiej (nazwa przedwojennego Gorzowa) pisarki Christy Wolf, która w jednej z książek pt. Wzorce dzieciństwa słowami bohaterki opisała swoje przeżycia – czas wojny, snuła refleksje na temat zachowania pamięci i wpływu przeszłości na czasy jej współczesne. Może gorzowianie poczują większą więź ze swoim miastem, spełniając warunki higieny psychicznej – poczucie trwałości, kontynuacji i stabilizacji, niejako „zakotwiczenia” w miejscu urodzenia czy tylko okresowego pobytu. Jednocześnie może być to poczucie, że czas się zatrzymał i zawsze można tu wracać idąc dawnymi niezmienionymi śladami[7].

W innym miejscu spiżowego już mieszkańca Gorzowa, spotyka się pisarza i malarza – Włodzimierza Korsaka (1887- 1951) [8]można go zapytać o znajomość z Czesławem Miłoszem. A on odpowie, że właściwie się nie znali, tylko teraz się dowiaduje, a może było inaczej… Jak czytamy w „Gazecie Wyborczej”:  „W 2003 r. Czesław Miłosz w Bibliotece Jagiellońskiej wygłosił wykład. Wspominał w nim o Włodzimierzu Korsaku: w powieści Na tropie przyrody dwaj chłopcy przyjeżdżają na wakacje do dworu w lasach Witebszczyzny. Włodzimierz Korsak był dla mnie i mojego przyjaciela Leopolda Pac-Pomarnackiego autorem kultowym”[9].

W wędrówce po mieście można spotkać się też z gorzowskim poetą Kazimierzem Furmanem (1949-2009). Warto przy okazji poprosić o opowieść ze spotkania z Papuszą, a on opowie swoim wierszem:

Szedłem do Papuszy /To moja pierwsza ostatnia u Niej wizyta / Moje dziecko ma trzy lata i trochę się boi / Poetka leży w pierzynach / Kot topi pyszczek w misce mleka / Nie nie będę rozmawiała z panem mówi / Unosi głowę / Ma twarz zrytą ścieżkami zmarszczek / Czytam z nich jej pieśn / I las śpiewa naprawdę tańczą drzewa / Kot miauczy jakąś pieśń cygańską / Moje dziecko głaszcze jego głowę[10].

A może Poeta przypomni starzejącej się kobiecie czas jej dobry, gdy słyszała czułe słowa, albo i nie słyszała a teraz usłyszy i uraduje się i uniesie głowę i po chwili odejdzie z tym wierszem do sklepu warzywnego czy mięsnego i wieczorem usłyszy raz jeszcze to, co zostało w jej skołatanej głowie. I raz jeszcz Furman jej powie na dobranoc: Twoje ciało / Syberia / Na białym prześcieradle zima / Twoje ciało / Ocean niespokojny /Na białym prześcieradle fale / Twoje ciało / Afryka / Błądzę po Saharze (…)” [11].

Wiersze tego poety kiedyś kupi w małej księgarni i będzie czytała. Tak może się stać, gdy dojdzie do spotkania z małym pomnikiem Poety zaklętego w spiż. A bogini Higieny – nieśmiertelna zwycięska ponadczasowa Hygeia się uśmiechnie i szepnie – jesteś uratowana kobieto. Trwaj…

„Kazimierz Furman – poeta codzienności – pisze: Ostatniej modlitwy nie pamiętam / Chyba że była podobna do kobiety / (…) Ostatniej kobiety też nie pamiętam / Chyba że była Tajemnicą / Bo nie zapominam Boga” [12].


[1] https://encyklopedia.wimbp.gorzow.pl/s/szymon_giety/szymon_giety.html [dostęp 17.09.2021].

[2] T. Rusek, Dlaczego Szymon był Gięty? I czemu ma w Gorzowie pomnik?,

https://plus.gazetalubuska.pl/dlaczego-szymon-byl-giety-i-czemu-ma-w-gorzowie-pomnik/ar/12227791

[dostęp 17.09.2021]

.

[3] Tamże.

[4] Z. Konopielko, Cyganie z mojego dzieciństwa, http://zofiakonopielko.pl/?p=1643 [dostęp 17.09.2021].

[5] Teksty brata Zofii Konopielko – Zenona Łukaszewicza „Bronisława Wajs-Papusza”, http://zofiakonopielko.pl/?p=2059 [dostęp 17.09.2021].

[6] https://culture.pl/pl/tworca/papusza-bronislawa-wajs [dostęp 17.09.2021].

[7] https://encyklopedia.wimbp.gorzow.pl/w/wolf_christa/wolf_christa.html [dostęp 17.09.2021].

[8] https://szkolalubniewice.pl/patron-szkoly-wlodzimierz-korsak/466/

[dostęp 25.04.2022]

[9] https://gorzow.wyborcza.pl/gorzow/7,36844,15860905,wielki-lowczy-guru-czeslawa-milosza-ma-swoj-dom-w-klodawie.html [dostęp 17.09.2021].

[10] http://rudowicz.poezja-art.eu/artykuly/recenzje/furman-moj-cien-jest-kobieta/

[dostęp 17.09.2021]

.

[11] Tamże.

[12] Tamże.

Powrót do Gorzowa

Na zdjęciu mój Tato – Wacław Łukaszewicz (1908- 2002) , kiedyś Naczelnik Oddziału Drogowego PKP w Gorzowie Wlkp. Od dzieciństwa zakochany w drogach żelaznych, pociągach, wileński romantyk……

W tej sytuacji na Świecie, największym Dramacie tuż obok, gdy własna bezsilność paraliżuje, przeglądam stare blogowe wpisy. Może ucieczka w przeszłość jest metodą by choć na chwilę znaleźć się w innym miejscu i innym, dobrym wtedy czasie. Czy wówczas człek czuł że był szczęśliwy ?

Minęło już 10 lat od tego wpisu. Czy Gorzów nadal jest tak piękny, czy pozostał tylko we wspomnieniu tkliwym ?

wtorek, 17 stycznia 2012 6:54

Czterdzieści lat nieobecności w tym mieście spowodowało, że jego obraz w mojej pamięci się oddalał, stopniowo tracił barwy, upodabniał się do szarej znajomej fotografii. Ta fotografia starzała się ze mną, bladła i marniała.

Aż któregoś dnia obudziłam się z uczuciem przerażenia, że moja fotografia zniknie a ja już nigdy nie zobaczę Gorzowa.

I wtedy postanowiłam, że muszę tam pojechać. I spotkać się z miastem, w którym przyszłam na świat i dojrzewałam.

Z lękiem oczekiwałam tego spotkania.

Pragnęłam nie tylko obejrzeć stare kąty, ale również  miejsca nowe i ciekawe. W Internecie znalazłam potrzebne informacje, zamówiłam bilety do Teatru i miałam już plan bardzo krótkiego pobytu.

Jakże sentymentalna była podróż pociągiem. Tę trasę kiedyś tak często przemierzałam. To były powroty do domu. W tym domu czekali Rodzice . Wszystko minęło jak ulotna chwila. Teraz rozpoznawałam stacje, znajome widoki za oknem przynosiły falę wzruszeń…

I oto nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki otworzył się przede mną mój Gorzów.

Zatopiony w zielonych wzgórzach nie spał. Czekał…

Szłam swoimi ulicami, ostrożnie stawiając stopy na zachowanych dużych płytach granitowych, by nie przekroczyć granicy płyty. Tak jak w dzieciństwie…

A dookoła miasto tętniło życiem. Czułam  na sobie jego oddech. Widziałam  tłumy młodych ludzi, barwnie ubranych, pędzących w nieznanym mi kierunku.

Tutaj czas się nie zatrzymał…

Witały mnie stare kamienice i wille, niektóre pięknie odnowione. Znajdowałam ślady ich  dawnej świetności.

W Parku Wiosny Ludów, nad Kłodawką nadal rosły platany. Musiałam się upewnić, czy to te same. To niewiarygodne, że jeszcze były i zachowały dawną urodę. Tak jak kiedyś, ich konary pokryte gładką korą przypominały uniesione ramiona w jedwabnych rękawiczkach. Wydawało się, że w swoich srebrzystych obcisłych sukniach tylko na chwilę znieruchomiały w tańcu.

Gdy wczesnym świtem przemierzałam stare  uliczki, w poszukiwaniu dawnych działek, na głowę spadał lipowy nektar. Czułam dotyk wilgotnych liści i zanurzałam twarz w zapachach dzieciństwa, w niepowtarzalnym zapachu kwitnących lip…

Potem obejrzałam centrum Gorzowa. I tak myślałam. Mieszkam od lat w Warszawie i stale czytam w miejscowej prasie, że władze nadal się zastanawiają : jak połączyć miasto z rzeką, a może pomalować któryś z mostów by było weselej, a może zorganizować tańce na ulicy?

A w Gorzowie – miasto samo wylewa się spod kolorowego wiaduktu, poprzez  śliczne bulwary z tajemniczymi granitowymi wybrzuszeniami, które kojarzą się z leżącym na chodniku biustem, na barwny most z  bajkowym „pająkiem” nazwanym  Dominantą, po drugiej stronie wielkiej, szerokiej rzeki.

Warta, odwieczna towarzyszka miasta, była jak zwykle młoda, ruchliwa i przepiękna. A Gorzów przeglądał się w jej oczach. Zakochani i wierni…

Na bulwarze występowały jakieś dziecięce zespoły, a potem ta kolorowa dzieciarnia wysypała się na nadwarciańskie schody…

Podobał mi się koloryt mostu, dyskusyjna uroda nieprzydatnego „pająka” zwanego Dominantą. Czułam jak te kolory jeszcze nasilają, stymulują  moją radość.

Gdy z przyjaciółką wędrowałyśmy przez centrum miasta, usłyszałam głośną muzykę, która porywała nogi do tańca. Przez moment wydało mi się, że jestem w  La Boca, dzielnicy tanga w słodkim Buenos. Ale zobaczyłam Letnią. To Gorzów i niezapomniana kawiarnia mojej młodości. Taka sama od lat. I to w Letniej grali a  ludzie tańczyli prawie na ulicy. I ja uległam magii i zaczęłam pląsać, nie zważając na swoją „dojrzałą młodość”. Nieważne, kto grał i tańczył, było super!

A potem był spektakl w  ukochanym kiedyś Teatrze im Osterwy, który przed półwieczem był moim pierwszym oknem na świat. Cieszyłam się, bo poszłyśmy tam razem, kilka koleżanek ze szkolnej ławy. Usiadłyśmy przy niewielkim stoliku Sceny Letniej, zamówiłyśmy wino i rozpoczął się spektakl. Nie był to zwykły spektakl, ale samo wzruszenie. Jakby na specjalne zamówienie dokładnie w tym dniu grali  „Trzy razy Piaf”. Znakomite gorzowskie aktorki wyczarowały niepowtarzalny klimat. Zerkałam na koleżanki, one podobnie jak ja, ukradkiem ocierały łzy.

Następnego dnia odwiedziłyśmy kino o tajemniczej  nazwie  „60 krzeseł”. Na widowni były tylko dwie osoby – przyjaciółka i ja. I tym razem niespodzianka, film o Cyganach. Wróciło nasze dzieciństwo i trwające od tej pory nieustanne zauroczenie kulturą cygańską.

Byłyśmy też w miejscowym  klubie o budzącej wiele refleksji nazwie Lamus. Za czasów mojej młodości tego klubu nie było. Siedzieliśmy w wielkim rozbawionym tłumie młodych ludzi, gdy  niespodziewanie ponownie ujrzałam  młode aktorki z gorzowskiego teatru. Tym razem fenomenalnie mówiły i ilustrowały ruchem bajki Brzechwy.

Bardzo chciałam odwiedzić piwniczny Jazz Club o pięknej nazwie „Pod filarami”, ale niestety w tych dniach był nieczynny.  Po paru miesiącach moi nowi gorzowscy przyjaciele przywieźli mi pięknie opracowany album wydany z okazji 40 lecia klubu. Często go oglądam, poczytuję i spotykam się z dawnymi znajomymi, którzy działali w tym klubie. Albo nie żyją, albo zabrał ich nieznany mi świat…

Zapomniałabym opowiedzieć o spotkaniu z nowymi, gorzowskimi małymi pomnikami. Otóż podczas łazęgi po mieście, przyjaciółka pokazała mi  niewielkie pomniki ważnych dla tego miasta ludzi. Bardzo ładnie wykonane i rozmieszczone  w ciekawych miejscach, sprawiały wrażenie, że ci ludzie jeszcze żyją wśród mieszkańców i może tylko zostali zaczarowani w „znieruchomienie”. I wystarczy przystanąć w biegu, zagadać i na pewno zaczną opowiadać, opowiadać bez końca. O swoim życiu, o tym co robili i jak kochali swoje miasto…

Mój czas pobytu w Gorzowie był krótki, ale wspominać można długo…

Cieszę się, że zdążyłam odwiedzić moje miasto, odnaleźć stare ścieżki i poznać  nowy, pełen młodych ludzi, tętniący życiem Gorzów…

Jeszcze zdążyłam, bo przecież „upływa szybko życie”…

Gdy Świat był jeszcze dość normalny ….

Dziś, gdy wojna za progiem, wielka groza, tragedia, wróciłam do czasu gdy wszystko było w miarę normalnie. Znalazłam ten post. Czy wówczas ktoś z nas mógł przewidzieć ale też czy potrafił się cieszyć tamtą chwilą ????

Opublikowane w 23 marca 2014 przez Zofia Konopielko

I oto mamy wiosnę, nie tylko kalendarzową….


Krokusy.JPG

Stale czekaliśmy na niespodziewany marcowy  atak zimy, ale przyszła wiosna. Mam nadzieję, że o śniegach i mrozach możemy zapomnieć. Nawet mój osobisty kierowca zdecydował zmienić opony zimowe na letnie. To już widomy znak, że należy odrzucić wątpliwości i najnormalniej się cieszyć wiosną.

Wiosną, wiosenką….prasłowiańską Vesną wywodzącą się prawdopodobnie od” was” czyli świecić lub „wes” tzn.  wesoły….

     Na razie oszałamia nagłe ciepło, wilgotny zapach ziemi i wonie iglastych drzew i krzewów gęsto rosnących w moich Michałowicach.

Już od kilkunastu dni cieszą oko krokusy, maleńkie żonkile uśmiechają się do słońca, błękitnieje barwinkowy kwiatek a  jakieś maleńkie chwaścikowe kwieciaki bieleją i kotki wierzby iwy nagle zakwitły.

    A dzisiaj rano usłyszałam poza wrzaskiem bażantów szum wielki nad tą wierzbą.

Jej korona była otulona mnóstwem miodnych brzękadełek. Z radością zauważyłam, że to pszczoły  wstały ze snu zimowego . Pstrykałam zdjęcia, ale albo uciekały z planu, albo zoom był za słaby więc tych milutkich owadów prawie nie widać. Ale musicie mi uwierzyć na słowo…..

krokusy00.JPG
Ĺźonkile.JPG
WierzbaPsaczoła.JPG
WierzbaPszczoła1.JPG
WierzbaPszczoła1.JPG
ĹźonkileduĹźo.JPG
Barwinek.JPG
krokusyżółte.JPG

KategorieMichałowice Tagikwiaty, owady, prasowłowiańska vesna, wiosna, zapachy

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Komentarz

Nazwa *

E-mail *

Witryna internetowa

Zapamiętaj moje dane w tej przeglądarce podczas pisania kolejnych komentarzy.

Zobacz wpisy

Poprzedni wpisPoprzedni Żal mi tych, którzy teraz się cieszą na Krymie- może nie mam racji…Następny wpisNastępny Co się z nami stało….

Szukaj:

KONIEC

Motocykl, moja miłość

Tak sobie przeglądam stare wpisy. To już minęło 10 lat od kiedy założyłam ten blog…. jak ten czas leci…. tylko my jesteśmy tacy sami 🙂 prawda ?


niedziela, 15 stycznia 2012 8:52

Bardzo wcześnie  zakochałam się w motocyklu. Miłością pierwszą wierną i niespełnioną. Zdjęcie ze starego rodzinnego albumu. Gorzów Wlkp, ul. Kos. Gdyńskich 106, 1948 roku

Narodziny uczucia

Pierwszy świat to podwórko. Pachnące wiosną czarne błoto. Dwie małe dziewczynki, odwieczne przyjaciółki, na konarach cherlawego bzu. W dole cuchnący śmietnik. Ciekawe w nim śmieci. Wizyty zaprzyjaźnionego szczura. Piękny podwórkowy świat. Dopiero później odkrywany.

Przedtem to zdjęcie. Na gorzowskim podwórku motocykl.

To nie był przypadek, że na siodełku posadzono wyrośnięte niemowlę.To jest dziewczynka. Jedna z tych, co potem na bzie przesiadywały. Jej bezzębny, rozkoszny ale bezgrzeszny uśmiech świadczy o tym, że właśnie wtedy przyszło do niej wielkie zauroczenie. Miłość na całe życie. I chociaż nigdy potem nie jeździła motocyklem, pozostał w jej marzeniach. Razem z wyobrażeniem, że jest symbolem tego, co uwielbia. Nieograniczonej przestrzeni, wolności, radości z przemieszczania się i wiatru na policzkach.

Dojrzałość

Już nie ma tej małej dziewczynki. Ta bardzo dojrzała kobieta stale z dziecięcym zachwytem ogląda motocyklistów. Mimo, że czasami niefrasobliwie niosą śmierć na szosach lub są dawcami narządów. Ta kobieta stale nosi pod powiekami obrazki szalonych ludzi na stalowych rumakach. I wraca do zdjęcia ze starego albumu. I musi się przyznać, że nawet „żużlowe„ artykuły w gorzowskiej MM -ce poruszają struny jej wzruszenia.

I czasem otwiera komputer, czyta  o najstarszych motocyklach. Dziwi się, że czas urodzin tych pojazdów to zaledwie 80 lat przed  tym, kiedy było jej dzieciństwo i kiedy wykonano to podwórkowo – motocyklowe zdjęcie.

Lubi sobie wyobrażać tamte czasy i tamtych ludzi.

Oto historia pierwszych jednośladów w telegraficznym skrócie:

W 1490 r. Leonardo da Vinci zaprojektował  rower, ale jego pomysł nie został  zrealizowany.W 1791 roku w Paryżu hrabia Made de Sirvac połączył  drewnianą ramą dwa koła z wozu konnego. W roku 1869, Francuz Michaux Perraux przyczepił do welocypedu tłokowy silnik parowy.

W roku 1885 Gottlieb Daimler wymyślił silnik napędzany ropą naftową. Chciał sprawdzić działanie silnika i skonstruował proste podwozie. Były to dwa drewniane koła z silnikiem umieszczonym pomiędzy nimi. Całość układała się wzdłuż jednej linii. Taki układ nadal definiuje motocykl. Pojazd miał silnik czterosuwowy z mocy 0,5 kM, ważył 70 kg i osiągał zawrotną prędkość 22 km/godz. Daimler nazwał ten pojazd „Reitwagen mit Petroleum Motor„ ( co w dowolnym tłumaczeniu oznacza wózek do jeżdżenia okrakiem jak na koniu, z silnikiem  na ropę naftową ).

Daimler wykonał jazdę próbną w ogrodzie swojego domu i po pustych ulicach miasta Cannsttat, gdzie mieszkał a następnie odbył pierwszą długodystansową jazdę nieprzerwanie na odcinku aż 3 km! Jazda na drewnianych kołach nie była przyjemna. Konstruktor miał zamiar przekazać go wiejskim listonoszom. Wobec zdecydowanej odmowy, patent wylądował w kącie domu.

Teraz można oglądać ten pojazd w Muzeum firmy Daimler- Benz w miejscowości Stuttgart – Unterturkheim.

W 1894 roku dwaj monachijczycy wprowadzili opatentowaną nazwę „ Motorrad” . To właśnie oznaczało – motocykl.

Zmierzch

Gdy wyłączam komputer,  chcę wracać na gorzowskie podwórko. Tropię dawne  ślady, czuję stare zapachy, widzę barwy. Z trudem sobie wyobrażam, że już nie jestem tym podwórkowym dzieckiem. Przecież mam w sobie takie młode zachwyty i odwieczne zauroczenie. I wierzę, że tam na mnie jeszcze czeka mój motocykl ze zdjęcia. Motocykl, moja miłość…

Henryka Mikuła – Telenga we wspomnieniu …..


Zdjęcie z ukochanym pieskiem otrzymane od Córki – Justyny

Czarne włosy, świetna figura, unoszący się dookoła zapach perfum i ogromne, dobre serce – to właśnie nasza Pani Kierownik.

Powszechnie funkcja kierownika kojarzy się z wydawaniem poleceń, zarządzaniem i raczej oschłością. Jednak nie w tym przypadku.

Mieliśmy to szczęście, że przez wiele lat naszym kierownikiem była wspaniała Osoba- energiczna, silna i dobra.

Pani Doktor bardzo kochała życie, ludzi, rozmowy.

Nigdy się nie poddawała, nie pokazywała słabości.

Nie szukała współczucia czy litości. Absolutnie zawsze była pełna radości, energii, uśmiechnięta – pomimo przeciwności losu, bo przecież każdy je w życiu napotyka.

Jej serce było otwarte na każdego.

Zawsze służyła pomocą, potrafiła rozmawiać absolutnie z każdym. W rozmowach z pracownikami nigdy się nie wywyższała, można było z Nią rozmawiać jak z najbliższą osobą, na każdy temat.

Bardzo cenne było to, że absolutnie zawsze stawała murem za swoimi pracownikami, nigdy nie podnosiła na nas głosu, doceniała i szanowała.

Pani Doktor swojego gabinetu nie traktowała jedynie jako miejsca pracy. Dbała, by była tam domowa atmosfera, dlatego starała się o jego wystrój. Parapety i biurko wypełniały piękne storczyki, a w głównym miejscu znajdowała się ramka ze zdjęciem ukochanej wnuczki – Misi.

Dzięki Niej i my mogłyśmy cieszyć się piękniejszymi wnętrzami, w których pracujemy. Podarowała nam wiele przepięknych rzeczy, które dziś są pamiątkami – obrazy, kwiaty.

Była przede wszystkim wspaniałym człowiekiem, ale też świetnym medykiem.

Rok 2020 nie był łatwy dla nikogo a zwłaszcza w służbie zdrowia. Była lekarzem bardzo oddanym pacjentom co niejeden raz było niedocenione, ale mimo to odnajdywała siłę, by iść dalej z podniesioną głową.

Dzięki energii, którą miała,  Jej czas wolny to nie był odpoczynek ani monotonia. Spędzała go na działce, ze swoimi bliskimi, przepięknym pieskiem Bregusem. Uwielbiała podróże.

Dzień 31 grudnia 2020 roku był dniem, gdy żegnaliśmy Panią Doktor jako kierownika. Nie oznaczało to końca naszych kontaktów. Potrafiłyśmy obojętnie kiedy wymienić się sms-ami czy telefonami pełnymi wzajemnej sympatii. Nigdy o nas nie zapomniała.

Na emeryturę odchodziła z wieloma planami, marzeniami. Chciała podróżować, zdobywać świat, wypoczywać na działce, ale też wciąż być aktywną.

Przeżywaliśmy to, gdy zaczęła chorować, ale nikt nawet nie myślał o tym, że może się spełnić czarny scenariusz, bo wierzyliśmy, że dzięki swojej sile i te przeciwności pokona.

 Niestety tak się nie stało.

Wiadomość o śmierci Pani Doktor trafiła prosto w nasze serca.

Nigdy Jej nie zapomnimy, bo takich ludzi się nie zapomina.

Pomimo tęsknoty i smutku ważne jest to, że pozostało tyle pięknych wspomnień.

Jesteśmy bardzo wdzięczni losowi, że przez tyle lat było nam dane współpracować z tak cudowną i mądrą Kobietą, że mogliśmy Ją poznać.

Dla mnie osobiście Pani Doktor była najlepszą Szefową, jaką mogłam sobie wymarzyć, dlatego tak bardzo Ją uwielbiałam i uwielbiam – to już się nigdy nie zmieni.

Była Osobą godną szacunku, podziwu i pamięci – w niej będzie żyła wiecznie.

Dziękujemy za te wszystkie wspólnie spędzone lata.

Angelika Kozłowska – współpracownica dr Mikuły-Telengi w latach 2015-2020

List do Henryki Mikuły – Telengi, zawsze obecnej …..


Kochana Heniu
Pomimo tego że już poznałaś ten Drugi Lepszy Świat  bez cierpień i niepokoju,  stale jesteś naszą Kochana Henią. Koleżanką ze studiów na ówczesnej Akademii Medycznej (obecnie Uniwersytet Medyczny) w Poznaniu. Spędziłyśmy tam 6 lat od 1965 do 1971 r. W czasie zajęć byłaś poważna, skupiona na pochłanianiu potężnej wiedzy, aż niektóre koleżanki postrzegały Ciebie jako osobę zamkniętą nieskorą do młodzieńczych żartów i wybryków.

Dopiero gdy wydostałyśmy się na wolność wyjeżdżając wspólnie na obozy sportowe poznaliśmy Twój piękny uśmiech, radość życia, przyjazne opiekuńcze gesty. Obdarowywałaś nas swoją Dobrocią i Pogodą ducha, obdarowywałaś nas po prostu Sobą. Niezapomniane chwile tych obozów zostały utrwalone na zdjęciach. Żyjesz w naszej pamięci i dopóki my jeszcze na tym świecie – żyjesz w nas. Potem pozostaną te wspomnienia, zdjęcia – wszystko zawieszone gdzieś daleko w tzw. Chmurze internetowej.


A te nasze rozmowy niedokończone na Zjazdach naszego roku, długo długo później. O wszystkim i o niczym. Babskie wesołe optymistyczne gadanie – bo obie tak miałyśmy. Wiele godzin przy wspólnym stole gdy inni szaleli na parkiecie lub skrycie popijali winko. My może czasem podobnie, choć Niezwykłe jest to, że zapamiętałam tylko te nasze rozmowy…. 

….. niektóre z minionych zdarzeń   wywołują bunt , żal i westchnienie  jak u córki Heni „gdybym wiedziała że to tak się skończy ” …..

Stałam z Henią w holu czekając na przyjazd Jej córki. Jeszcze ostatnie szukanie wspólnych zdjęć z naszego 50 lecia przywiezionych przez fotografa, śmiechy bo każda z nas uważała że wyszła na nich okropnie, żarty, obietnice że na pewno się spotkamy na następnym corocznym ( może już w czerwcu) spotkaniu naszego roku.

Przyjechała córka – Henia przedstawiła ” moja radość i podpora”-, jeszcze przytulenie, uśmiech, ręką „Pa, Pa” i poszły.

Teraz kłębią się myśli: gdybym wiedziała, gdybym przeczuła….

Dlaczego nie ?

Stale powtarzam sobie że życie to chwila – dlaczego  minęła ?

Mariola…. ta po lewej stronie na wspólnym naszym zdjęciu ze studenckiego obozu sportowego….

Głos Wielkopolski dnia 18.11.2021

Z głębokim smutkiem przyjęliśmy wiadomość o śmierci
Lek. med. Henryki Mikuły-Telengi
naszej Koleżanki z lat studiów i wielu wspólnych wyjazdów.
Pożegnanie i pogrzeb odbędą się 20 listopada 2021 roku o godzinie 14:00
na Cmentarzu Parafialnym przy ul. Lutyckiej w Poznaniu.
Rodzinie składamy wyrazy współczucia

Koleżanki i Koledzy
Absolwenci Wydziału Lekarskiego
i Oddziału Stomatologii Akademii Medycznej w Poznaniu
w latach 1965-1971

https://www.nekrologi.net/nekrologi/henryka-mikula-telenga/59186605