I minął ten barwny korowodowy dzień Trzech Króli.
A teraz rzeczywistość i normalność skrzeczy za oknem.
Wychodzę więc przed dom, by złapać pierwszy poranny przestrzenny oddech . A potem człapię naszą ulicą wypatrując czegoś, na czym by oko zawiesić, wzbić się ponad powszechną szarość a nawet gdzieś pożeglować ….
A tu wszędzie mazowiecka smuta. Tylko na pobliskiej brzozie gromada ptaków odpoczywa. Gdy nadchodzę wzbijają się z wielkim szumem.
Patrzę, jak odlatują unosząc swoją wolność….
Nie widzę żadnego człowieka na horyzoncie nawet. O tej porze dnia zniewoleni przymykają samochodami do pracy a tylko czasem jakaś osoba wolna jak ja z pieskiem się pojawia.
Dziś jestem sama pod tym wielkim niebem. Otwiera się nade mną wielkie szerokie zawsze zachwycające. Bo tam zwykle coś się dzieje, jakieś teatrum z aktorami światła, chmur i słońca. I jestem szczęśliwa, że mogę codziennie to oglądać, czekać na kolejne odsłony .
Jeśli natura jest łaskawa i pokazuje na niebie swoje fantazje, odczuwam wdzięczność i dziękuję jej sekretnie za ten dar, dar pięknych zmieniających się jak w kalejdoskopie widoków.
Trudno się temu dziwić, bo przez minione prawie 40 lat byłam więźniem miasta. Widywałam tylko fragmenty nieba powycinane przez wysokie żoliborskie bloki.
A teraz mam całe niebo, mam je prawie na własność.
I dzisiaj też odrywam wzrok od ziemi i widzę pięknie wyrysowane białe ślady po samolotach chyba wojskowych.
I widzę pilotów tych samolotów, ludzi młodych, pełnych energii, zapału, którzy realizują swoje marzenia . Bo zanim zostali pilotami, na pewno najpierw mieli marzenia , romantyczne niecodzienne i bardzo młodzieńcze, by się oderwać od ziemi i sięgnąć nieba.
I nie chcę dopuszczać myśli , że dzisiaj pewnie zmęczeni minionymi świętami, niezbyt chętnie wyszli z domu o bladym świcie, a nawet może w typowych o tej porze roku ciemnościach, dotarli do swoich maszyn i wystartowali z jakąś misją wojskową. Bo że niedawno przefrunęły tędy samoloty wojskowe nie wątpię, gdyż wielkie ptaki pasażerskie które widzą czasami nawet gromadnie na niebie nie zostawiają żadnych śladów widocznych gołym okiem.
Teraz już nie widać tych skrzydlatych stworów , przemknęły jak mgławica i gdzieś dalej penetrują podniebną przestrzeń. Zresztą nawet gdyby się tutaj znowu pojawiły, byłaby to tylko jednostronna radość. Moja radość. Bo przecież oni, ci dzielni chłopcy w swoich latających maszynach nie widzą stamtąd takich jak ja robaczków, które pełzają po ziemi.
Napisałam o podniebnej przestrzeni. Bo tak się mówi- podniebnej. A ja myślę, że oni są z niebem za pan brat…
I dalej pełznę sobie, człapię swoją drogą, gapię na to dalekie niebo i często przystaję , by żaden szczegół mi nie uciekł . Jak zwykle mam przy sobie aparat fotograficzny, który teraz wyjmuję z kieszeni nieco zgrabiałymi palcami, bo mimo prawie wiosennej tego stycznia pogody jednak wyczuwa się przenikliwy wilgotny chłodek.
I zamiast monotonnej burej szarości naszej wsi widzę najprawdziwszy spektakl na niebie.
Nieśmiało wstaje słońce, siłuje się z ciężkimi chmurami, przegląda w kałużach a ja szybuję w przestworzach i fantazje swoje rozwijam o romantycznych duszach ludzi ptakom podobnych, obcych światach i podróżach w przestrzeń daleką….
.