Pamiętnik mojego teścia – Jana Konopielko ( 44 ). Zima 1955, zabójcze wichury i przyjazd komsomolców do sowchozu.

zdjęcie własne….

Gdy zabrakło księgowego, ja ponownie musiałem go zastępować.

Trwało to pięć miesięcy, aż do czasu, gdy przysłano nowego.

 Teraz już byłem o wiele mądrzejszy w księgowości, niż na początku tej pracy.

Bilansy i u mnie schodziły się, bo stosowałem tę sztuczkę – ten sekret, którego mię nauczył niezapomniany Iwan Iwanowicz.

A więc już pełnię dwie funkcje.

Roboty w zimie nie było dużo, bo dojechać do rejonu, nawet w bardzo ważnych sprawach było trudno.

Na budowie i w kamieniołomach także praca posuwała się powoli.

    Pogoda w jesieni i zimie w tej obłaści Karagandyjskiej.

Nie można pominąć w opisaniu warunków , jakie panują tu w niektórych obłaściach Kazachstanu, szczególnie w Karagandyjskiej  obłaści .

Mrozy tutaj panują nie duże: 10 – 15 stopniowe.

Ale pogoda: wiatry, zawieje, burza nie dają spokoju tutejszym mieszkańcom.

Bardzo silne wiatry ze śniegiem nieraz uprawiają taką hulankę przez cały tydzień.

I w czasie szału tego żywiołu, nie można wyjść z mieszkania.

A kto spróbuje, ten może być poniesiony przez huragan daleko, daleko, aż do jakiejś dolinki czy stogu słomy lub siana.

Nieraz taki silny wiatr gnał tabun koni po stepie, aż do ich padnięcia z sił.

Takie huragany – silne wiatry trwają czasami dniami i nocami, po kilka dób.

Sam byłem świadkiem , jak mnie poniósł wiatr, gdy szedłem do sklepu znajdującego się o 100 metrów od mojej kamienicy- domu.

Wydawało się mnie, że ja posuwam się w kierunku sklepu, a wiatr zepchnął mnie z drogi i gnał w bok ( w lewo) do jeziora na pół kilometra dalej od magazynu.

Tylko dzięki sile udało mi się skierować kroki do celu.

Idąc z powrotem ze sklepu, już uważniej stawiałem kroki i z trudem dobrnąłem do swojej kamienicy.

Teraz po powrocie zrozumiałem, co mówili starzy ludzie, że w czasie wichury nie wolno oddalać się od swego domu, bo możesz łatwo zginąć.

A jeśli cię burza zastanie w drodze, trzeba zatrzymać się i czekać, aż ten żywioł ucichnie.

Byłem też świadkiem, jak jedna uczennica 5 kl. szkoły podstawowej  szła ze szkoły do domu. Było jej tylko 200 metrów do swej ziemianki i tu złapał ją silny kazachstański wiatr.

Dziewczynę porwał i gnał ją dwa kilometry, aż do stogu siana.

Okazało się potem, że ten stóg ją uratował od śmierci, bo gdyby nie on, wiatr zaniósłby ją do jeziora i tam z pewnością zginęłaby.

Tymczasem dziewczynka zaginęła.

Z samego wieczora, kto miał siły, poszedł na poszukiwanie uczennicy.

Pobraliśmy się za ręce i chodziliśmy łańcuchem poza osiedlem.

 I nie znaleźliśmy.

Wróciliśmy do swoich ciepłych mieszkań, bo na dalsze poszukiwanie nie mieliśmy już sił.

Dziewczynka została nocować, jak się później okazało, w stogu, do którego przypędził ją zły wiatr.

Dopiero nazajutrz sowchoźnicy wyjechali po siano i tam ją znaleźli – ledwie żywą.

Piętę w jednej nóżce odmroziła, bo wojaczek miał dziurę w pięcie walonki.  

Rozmawiałem z tą uczennicą i oglądałem jej nóżkę chorą.

Opowiadała, że gdy gnał ją wiatr, widziała wilka idącego obok niej, że okropnie się go bała.

Ale on nic jej nie zrobił, chyba też się bał tego wichru.

Tutejsi mieszkańcy, kazasi, nieraz siedzą i po tygodniu w swojej ziemiance.

Wiatr ze śniegiem zanosi im pod drzwi śnieg i potem z trudem się wykopują z tej chałupy kazachskiej.

Trudne tu życie, ale człowiek musi się przyzwyczaić i się przyzwyczaja.

Przyjazd komsomolców na budownictwo do sowchozu Telmana

Było to w końcu lutego 1955 roku.

Jeszcze nie zakończono  słać podłóg w nowym domu.

Gdy nadeszła wiadomość, że jadą do nas budowniczowie komsomolcy, chłopcy i dziewczęta. Szybko zakończono układanie  podłogi w największej sali, gdzie mają zamieszkać nowo przybywający pracownicy.

W drugim dniu od pierwszej wiadomości przyjechali „ goście” – przyszli budowniczowie.

Przyciągnął ich traktor w budce stojącej na płozach . Ten mały domek był zbudowany z desek  i miał nawet drzwi.

Przed naszym domem traktor wyhamował.

I wtedy drzwi się otwierają i wyskakują dziewczęta i chłopcy mający po 16- 17 lat – są po szkole siedmiolatce.

Szybko uwijają się, narzucają na plecy jesionki, kurtki .

W rękach mają   maleńkie walizeczki albo tobołki.

Tupią, podskakują , bo zmarzli mocno w drodze, która trwała co najmniej dwie godziny. Wpadają wreszcie do dość dużej sali.

Osłupiali, że tu mają mieszkać.

Na podłodze rozesłany drosień- taka trawa rosnąca na jeziorze, rulony zwinięte tego drośnia leżą zamiast poduszek.

Piec stoi w środku sali- trochę ciepły.

W pokoju nie ma ani stołu, ani też jednego krzesła, nawet kosza na śmieci brakuje.  

Wydaję natychmiast im po jednym kocu i prześcieradle.

Natychmiast rozścielają prześcieradła, a kocami się okręcają, bo jest dość zimno w tym mieszkaniu.

Niektórzy już siadają, a inni rozgrzewają się.

Oświadczam nowoprzybyłym, że jestem magazynierem oraz ogłaszam im, że za pół godziny mogą iść do jadalni na obiad.

Starszego zespołu proszę przyjść do mojego  pokoju.

Przychodzą starsze dwie komsomołki.

Pokazuję im jedno łóżko wolne ( po Iwanie Iwanowiczu).

Jeśli mają ochotę, mogą je zająć.

Na tym drugim ja śpię.

Spojrzała jedna na drugą, uśmiechnęły się z podziękowaniem i przyjęły propozycję.

Przy tym poinformowałem ich, to jest te dwie starsze , już zakwaterowane u mnie, żeby zrobiły spis wszystkich komsomolców, komsomołek.

Spis miał być wykonany  w dwóch egzemplarzach – z zaznaczeniem rubryk dla otrzymanych koców i prześcieradeł.

Musiały też  zebrać  podpisy, pokwitowania, że otrzymali pościel- prześcieradła i koce.

Drugi spis w dwóch egzemplarzach miały  zestawić dla stołówki – jadalni i oddać  kierownikowi .

Mówię im też, że kto nie ma pieniędzy na opłacenie wyżywienia, może korzystać z kredytu.

Za parę dni wszyscy będą mogli otrzymać po sto rubli na kredyt.

Wracają komsomołki do ogólnego internatu i prowadzą swoich towarzyszy do jadalni.

Dopiero po obiedzie miny budowniczych poprawiły się trochę.

Spało im się niezupełnie dobrze, bo w pokoju było ciepła tylko 16 stopni.

Znaleźli się jednak „ zuchy” , którzy spalili jednej towarzyszce płot.

Przychodziła ta babina w poszukiwaniu swojego płotu, ale gdzież tam można go było znaleźć , kiedy poszedł z dymem.

 Poznawała młodzież sowiecka rzeczywistość radziecką w Kazachstanie.

Ale umiała sobie radzić, chociaż komsomoł jej tego nie uczył.

Na drugi dzień słońce zaświeciło i śnieg znikł prawie całkiem.

W małych dolinkach pojawiły się rzeczki, a większych- rzeki.

Młodzież, która wczoraj w duszy płakała, dziś wyszła 35 osobową grupą na spacer po stepie.

Rozległy się pieśni i gwizdy.

A gdy przyłączyła się harmoszka i zagrała na całe” gardło”-

„ Moskwa maja….”.

Od śpiewu przeszli na tańce.

I tu już nie było końca ich młodzieńczej energii.

Na tych spacerach i tańcach minął im cały tydzień odpoczynku.

c.d.n.