Ot, taki wstęp do książki……..

„Wszyscy mamy takie nasycone przeznaczeniem obiekty – dla jednego będzie to krajobraz powracający jak echo, dla innego liczba – jedno i drugie starannie wybrane przez bogów, żeby przyciągało zdarzenia szczególnie dla nas znamienne (…)”[1]

W podtytule użyliśmy celowo określenia pejzaż. To obraz, czyli coś statycznego, w czym umieszczony może być też człowiek. Nieruchomy, bez możliwości ruchu, zatopiony w pejzażu na wieki… Jednak ten obraz może stanowić przestrzeń dla nieograniczonych skrzydeł wyobraźni osoby oglądającej. I oto nagle ten nieruchomy człowiek z obrazu wzlatuje ponad poziomy, obserwuje z perspektywy swoje środowisko – swoje krajobrazy, widzi i czuje, co trzeba zmienić, by życie stało się doskonalsze i bezpieczne. Człowiek uwolniony z martwego zdaje się obrazu potrafi walczyć o czyste powietrze, nie wyrzuca żywności, dba o otoczenie… Tak właśnie kształtuje swoje miasta, projektuje piękne domy, a tam, gdzie nie jest to możliwe, bo np. obowiązują ograniczenia przestrzeni związane z prostymi zasadami ekonomii, wprowadza małą architekturę, przyjazne placyki miejskie zanurzone w zieleni. Człowiek z obrazu może stać się nam przewodnikiem i inspirować do lotu, do działania… A może opowie swoją historię albo przekaże informację o budowniczych miasta, o słynnych architektach, o ich myśli, która tak bardzo się zmieniała na przestrzeni wieków. Tak, nasze kamienne miasta noszą w sobie cząstki ich duszy, którą można znaleźć, wpatrując się np. w smętne blokowiska. Ileż nadziei i pasji miał w sobie np. Le Corbusier, walcząc o słoneczne, jasne mieszkania i jak idea, nawet najpiękniejsza, może zostać zdeformowana, ale też i przez ludzi przywracana do dawnych marzeń… Wreszcie temat przestrzeni publicznych dla zabaw dzieci, żywy dopiero od końca XIX w. Może opowieści o Ogródkach Jordanowskich dla dzieci – od nazwiska lekarza Henryka Jordana, pomysłodawcy i założyciela pierwszego takiego ogrodu w Krakowie – czy Ogrodach dziecięcych im. Wilhelma Ellisa Raua w Warszawie przywrócą wiarę w człowieka, powołanie i bezinteresowność. A może opowieści o nich wzbudzą chęć posiadania własnych dzieci, tak bardzo potrzebną w obecnym czasie dramatycznego wręcz spadku liczby urodzeń. Bo chyba nie ma piękniejszego widoku niż szczęśliwe dzieci. Młodość może przekazać nam, starzejącym się, odrobinę swojej radości, wiary w świat. „Kiedy śmieje się dziecko, śmieje się cały świat” – mawiał często Janusz Korczak, a te słowa są stale zawieszone w sieci i powielane. Jakże często teraz trafiają na ścianę milczenia…

Bywa, że oglądającemu obraz miasta z zatopionym w nim człowiekiem nie udaje się zauważyć, że domy „mówią”, że w każdym mieszka czyjaś dusza – nie tylko architekta, urbanisty, ale też człowieka, który tam zamieszkał. Nie czuje tego oglądający, który jest zbyt zajęty codziennością, bywa, że za maluczki, zbyt przyziemny, wyobraźnię ma uśpioną, nie jest przepełniony modną teraz mindfulness, czyli uważnością, która oznacza nie tylko wrażliwość, widzenie tego, co wydaje się niewidoczne, cieszenie się tym, co teraz, ale też akceptację po pierwsze – siebie a co za tym idzie – innych. Zwykle więc mieszkający w mieście wędruje swoimi ulicami, ale najczęściej pędzi do szkoły czy pracy albo do supermarketu czy centrum handlowego, zajęty swoimi myślami, np. o tym, co ugotować albo jak spłacić kredyt. A może ratując swoją higienę psychiczną, jednak się zatrzyma i nagle zauważy choćby jeden, maleńki, piękny fragment – jeśli nie jakiegoś budynku, to może drzewo, przy którym stanął, albo kwiatek, a nawet chwast, który z wielką siłą niespodziewanie wyrasta przytulony do muru. Jeśli nasz uważny wędrowiec miejski tego nie znajduje, to zagapia się na niebo, gdzie zwykle odbywa się istny różnorodny spektakl. Wtedy nagle przychodzi do niego chwila, a właściwie minichwila ulotnego szczęścia zwanego też hygge… Człowiek ów wraca do swojej niezbyt urodziwej kamienicy z zapamiętanymi obrazami, nasycony optymizmem, że życie jest piękne i żyć warto. Jeśli może, to czasem opuszcza nieprzyjazne miasto i choć na chwilę „dotyka” przyrodę naturalną bujną, sycącą nie tylko płuca świeżym powietrzem, ale też wszystkie zmysły.

Jeśli jest zmuszony pozostawać w obrębie swojego mieszkanka, cieszy się jego przyjaznym wnętrzem, które kiedyś, gdy miał jeszcze więcej sił tak starannie ozdabiał. Teraz to widzi lub czuje – ciepło własnego domu, które daje siłę.

 Czasami, co warto też zauważyć, pomocą w oderwaniu od brutalnej nieraz i nieciekawej rzeczywistości bywa żywy kontakt ze swoją wiarą, a także z ludźmi, którzy odeszli. A zatopiona w kamieniu cmentarnym pamięć jest stale żywa. Wystarczy odwiedzić jakikolwiek cmentarz, nawet opuszczony, i pomyśleć o życiu, przemijaniu, odradzaniu w pokoleniach. Pomyśleć o tym, że ludzie od wieków cierpieli i kochali tak samo jak my, współcześni. I przeżyli swoje życie lepiej czy gorzej – odwiedzanie cmentarzy – dla wielu osób to złapanie oddechu i dystansu do codzienności. Bo „wieczność czeka”, co nieraz można przeczytać na starych nagrobkach – może to przekaz dla żywych, by nie tracili wiary i umieranie postrzegali jako część życia, po prostu jego kontynuację. Daje to spokój, a na pewno może być to iskierka optymizmu, dana człowiekowi współczesnemu zmagającemu się codziennie ze stresem cywilizacyjnym.

O tym wszystkim i o wielu jeszcze tu niewymienionych problemach traktuje ta książka. Wiemy z własnego, bogatego i zbieranego przez dziesiątki lat lekarskiego i życiowego doświadczenia, że higiena psychiczna determinująca zdrowie psychiczne i somatyczne jest najważniejsza. Człowiek, który ma wiedzę o sobie, kochający siebie i świat potrafi przenosić góry. Żadne wytyczne dotyczące dbałości o zdrowie fizyczne, jak np. podawanie norm odpowiedniego stylu życia – bez interakcji z odbiorcą to tylko puste słowa. Ważne jest bowiem zrozumienie siebie, swoich potrzeb, ba, nawet pokochanie siebie, by dopiero potem owe wytyczne zaakceptować i z wielkim przekonaniem oraz siłą woli realizować w praktyce. Jeśli tak się nie dzieje, zalecenia higienistów, lekarzy pozostają bez reakcji, są tylko hasłami, odbijającymi się jak od ściany niezrozumienia siebie i znaczenia zaleceń.

Zadbana własna higiena psychiczna, pięknie dojrzała, dorodna – jak przedstawiana na obrazach czy pomnikach jej bogini Hygea – podnosząca wartość własnego zdrowia psychicznego, umożliwia oddalenie od siebie wielu chorób, a w przypadku gdy te się pojawiają – ułatwia pracę lekarzom, pomagając w terapii i poprawiając jej efekty… Bogini ta podaje pomocną dłoń człowiekowi, który zgodnie z zegarem biologicznym i kalendarzem ulega procesowi starzenia się. Jednak otoczony opieką Higieny, którą niejako symbolicznie wyhodował w sobie, starzeje się pogodnie, żyje dlużej, „nie dodając lat do życia, ale życia do lat” zgodnie z słowami chirurga, filozofa, twórcy nowoczesnej transplantologii, noblisty Alexisa Carrela[2]. Bo każdy etap życia może być ciekawy, a świat zawsze może zachwycać.

Horacy w swoich Pieśniach proponował (1, 11, 8)[3]: „Łapmy dzień” (łac. Carpe diem). Johann Wolfgang von Goethe w dramacie Faust wydanym w 1833 r. pisał: „trwaj chwilo, jakże jesteś piękna!”[4].

Autorzy tej książki starali się pokazać, jak bardzo subiektywne, jak i szerokie są znaczenia triady Witruwiusza – użyteczność pojmowana nie tylko jako wygoda ale też możliwość pozytywnego odczuwania dzięki dobremu zdrowiu – bo jakże inaczej postrzega świat człowiek z chorym ciałem albo z chorą duszą. Trwałość witruwiańska to nie tylko mocna, niegrożąca zawaleniem się budowla, ale i pozostawanie obiektów na jednym miejscu przez długie lata, co daje człowiekowi poczucie bezpieczeństwa. A Piękno… o, ten temat jest rozległy i odwiecznie niezdefiniowany. Piękno jest w nas… Zauważał  ten problem także czołowy przedstawiciel polskiej fantastyki naukowej, filozof, futurolog Stanisław Lem (1921-2006)[5]: „Tylko odbijając się w naszych oczach, które patrzą, kształty materii nabierają piękna i znaczenia”[6].

A dlaczego o tym wszystkim piszemy? Chcemy zarazić młodych adeptów sztuki nie tylko medycznej myślami i działaniami otwierającymi się na szerokie przestrzenie higieny dotykające każdej specjalności medycznej, a nawet technicznej czy społecznej. Działaniami otwierającymi na dobre życie. Jakże skromnie brzmią słowa słynnego nie tylko z działań na polu medycyny, ale też filozofa, psychologa, etyka i wyśmienitego pisarza profesora Andrzeja Szczeklika (1938-2012)[7]: „W gruncie rzeczy medycyna to bardzo humanistyczna nauka”[8]. I to jest też nasze, starych lekarzy, oraz tej książki przesłanie.

Recenzowana książka pt. Higiena psychiczna w krajobrazach miejskich. Poszukiwanie triady Witruwiusza: użyteczności, trwałości i piękna, wydana przez Uniwersytet Zielonogórski ukazała się w tym roku….


[1] V. Nabokov, Lolita, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1991.

[2] A. Carrel (1873-1944), pracujący w USA, francuski fizjolog, twórca nowoczesnej transplantologii, Noblista i zwolennik kary śmierci, autor filozoficznej książki: Człowiek istota nieznana (1935). Wyd. pol., Wydawnictwo: Trzaska, Evert, Michalski, Warszawa, 1938.

[3] W. Tatarkiewicz: Historia Filozofii, t 1. Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 1981.

[4] J.W. von Goethe, Faust (pierwsze wydanie 1883), Wydawnictwo Siedmioróg, Wrocław, 2017.

[5] https://culture.pl/pl/tworca/stanislaw-lem

[dostęp 14.01.2022]

.

[6] S. Lem, Astronauci, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa, 1951.

[7] https://culture.pl/pl/wydarzenie/profesor-andrzej-szczeklik-nie-zyje

[dostęp 14.01.2022]

.

[8] A. Szczeklik, Medycyna to sztuka rozmowy, https://wyborcza.pl/7,75402,11083642,prof-andrzej-szczeklik-medycyna-to-sztuka-rozmowy.html

[dostęp 14.01.2022]

.

Opowieści mojej Mamy. Mama jest dzieckiem z innego świata…

Dziecko wałęsa się po mieście, szeroko otwierając błękitne oczęta. Wszystko jest niezwykłe. Ale najpiękniejsze są wystawy sklepowe. Zachwyca się kolorowo ubranymi manekinami ale zawsze długo się przygląda wystawom cukierni. Za szklaną niedostępną wielką zaczarowaną szybą piętrzą się stosy różnokształtnych ciastek. Gdy ktoś wychodzi z cukierni, dziecko wchłania całym organizmem cudny zapach kawy i słodkości dla niej niedostępnych.

To jest inny świat, nie jej świat.

Nawet nie ma pomysłu, by tam wejść.

Jest jak dzikie biedne zwierzątko, bierny obserwator zwykłego dla innych życia.

Zresztą i tak nie ma pieniędzy, a tyle rozumie, że te wyroby można tylko kupić….

Opowieści mojej Mamy. Dziesięcioletnia Stefka na ulicach obcego miasta.

Dziewczynka  ma zaledwie 10 lat a już dźwiga potężny ciężar  samotnego życia. To małe wiejskie dziecko zostaje wrzucone do obcego wielkiego miasta ,  musi docierać do obcej szkoły. Wędruje ulicami, coraz bardziej oswajając się z pędzącymi obok samochodami. Ogląda robotników wychodzących z fabryk, których jest dużo, bo to miasto przędzalni . Podziwia ich elegancję . Wszak zwyczajowo nawet po najcięższej pracy każdy robotnik musi się umyć i zmienić ubranie robocze na codzienne, czyste i w pojęciu dziecka wytworne. Pewnie są to nawyki niemieckie, które tutaj się przyjęły. Po prostu nie wypada pojawić się na ulicy w brudnej odzieży. Do końca życia Mama o tym opowiada, dziwując się zwyczajom przyniesionym do Polski ze wschodu, gdzie umorusany człowiek na ulicy nie jest dziwowiskiem

Opowieści mojej Mamy. Michał znajduje lokum dla córki…

Michał wsparty słowami księdza, że jego córka jest zdolna i warto ją nadal kształcić,  podejmuje ostateczną decyzję . Przecież w tej rodzinie nigdy pęd do wiedzy nie był głównym celem życia. Może był i jaki ksiądz w rodzinie, bo to było najwyższym stopniem kariery dziecka wiejskiego,  ale nic o tym nie wiemy.

Późnym sierpniem a może lipcem o mglistym już poranku ojciec Stefki jedzie do Bielska ze świadectwem córki i  błądząc po ulicach Białej odnajduje szkołę, którą polecił mu miejscowy godziszczański ksiądz. Za pazuchą trzyma list polecający od księdza i świadectwo córki. Co przeżywa, nie wiemy. Może jest nawet dumny i szczęśliwy, gdy uzyskuje od kierownika tej szkoły akceptację. Przecież to krok milowy w jego życiu, w życiu tej wioski. Pierwsze wiejskie dziecko z Godziszki ma się  kształcić. To jednak musiało być niezwykłe przeżycie. 

Potem odszukuje adres  pewnej rodziny niemieckiej, których tutaj wielu mieszka. Może  również ksiądz doradzał, może podano ten adres w szkole. Ludzie godzą się , że za niewielką opłatą udzielą małej kąta w swoim wielkim pokoju, gdzie sami śpią.

Na początku września 1917 roku odbywa jeszcze jedną podróż do Bielska, tym razem już swoim wozem. Przywozi wiązkę siana , którą upycha w zgrzebny worek i we wskazanym przez gospodarzy ciemnym kącie układa go na podłodze. Na chwilę zapachniało wsią , świeżym górskim powietrzem, ale po chwili ten upojny zapach pochłonęła wilgoć izby. I siano stało się zwykłym łożem dla córki , zresztą podobnie było w ich domu.

Potem wnosi worek z ziemniakami, które zgodnie z umową ma gotować gospodyni dla Stefki. To ma być podstawowe jadło dla jego dziecka.

Drugim elementem pożywienia ma być mleko. Co tydzień dziewczynka ma wracać do domu. i stamtąd przywozić dwie kanki mleka. Z jednej wypija mleko świeże, w międzyczasie kwaśnieje mleko w drugiej kance i też jest smakowite. Do tego są albo ziemniaki albo czarny suchy chleb, który również przywozi z domu

Na medycznej ścieżce. Klimaty moich lat 1968- 1971

 I w październiku 1968 roku rozpoczęłam zajęcia w warszawskiej Akademii Medycznej. Tutaj wszystko było nowe i inne w porównaniu z Poznaniem. Byłam już kobietą zamężną, więc i zmieniło się moje postrzeganie świata.

Czułam na sobie ciężar odpowiedzialności za kuchnię i takie inne zajęcia. Jednym słowem postrzegałam świat z pozycji matrony. Oczywiście było to śmieszne i dziecinne, zwłaszcza gdy o tym myślę z perspektywy czasu.

Na szczęście Mirek zachował zwykłą swobodę, luz . On wyciągał mnie z  domu do teatru, kina, spotkania koleżeńskie , podczas gdy ja byłam skłonna przesiadywać w domu, tzn naszej żoliborskiej kawalerce i pilnować domowego ogniska.

Lubiłam wieczorne łazęgi po mieście, które wyglądało wtedy zupełnie inaczej, odświętnie i piękniej i miało niepowtarzalny zapach. Tak, Warszawa dla mnie wtedy miała zapach – inny niż gdzie indziej, szczególny, przyjemny i tak ją zapamiętałam z tamtych czasów.  

Czasami odnajduję zapach tego miasta z tamtych lat i wtedy na sercu jakoś cieplej….