Kiedy po wydaniu już kilku monografii przyszedł do nas pomysł na napisanie książki o Odpoczynku, temacie tak obecnie modnym, omawianym w massmediach i licznych już książkach, chcieliśmy by była trochę inna. Jeszcze czekamy na dwóch Autorów, szlifujemy całość, potem recenzenci i mamy nadzieję na wydanie może w połowie przyszłego roku, bo proces wydawniczy trwa dość długo….Jedną z zaproszonych Autorek jest Julia Jancelewicz- niedawna absolwentka szwedzkiej i kanadyjskiej uczelni (Swedish University of Agricultural Sciences/ University of British Columbia) i już pracująca w G3 Consulting Ltd., Surrey/ Vancouver. Oto fragment Jej rozdziału – fascynująco i w pięknym stylu poprowadzonej opowieści pod roboczym tytułem: Dzika przyroda i odpoczynek nad którym dyskutujemy, bo samo określenie „odpoczynek” nie oddaje potężnego ładunku emocji, przeżyć i wrażeń w tym czasie wolnym od nauki, czyli jednak czasie odpoczynku … Liczę Julio, że błyśniesz propozycją tematu J a też za Twoje książki w przyszłości- trzymamy mocno kciuki….
(zauważyliśmy jak pięknie ta młoda Autorka opowiada, tym bardziej a może dlatego że jest mgr inż. leśnictwa- a mawia się, że obecna młodzież pisać nie umie 🙂 )
„W 2021 r. brałam udział w trwającej osiem dni wyprawie studentów wydziału leśnego University of British Columbia. Trasa wiodła przez dzikie plaże, klify i lasy deszczowe zachodniego wybrzeża wyspy Vancouver. Miałam wtedy okazję osobiście doświadczyć, jak zbawienny wpływ ma odosobnienie w naturze na zdrowie psychiczne i odpoczynek. Zdobyte tam doświadczenia i wynikające z nich wnioski stały się kanwą niniejszego opracowania. (…).
Siedzimy przy ognisku. Płomienie trzaskają, co jakiś czas rozlega się głośny syk, gdy woda uwięziona w drewnie wyrzuconym przez morze wydostaje się przez szpary na zewnątrz pod wysokim ciśnieniem, powodując fontanny iskier. Fale oceanu rozbijają się o skały. Zarówno w kierunku północnym, jak i południowym, dziesiątkami kilometrów ciągnie się dzicz. Szlak zachodniego wybrzeża wyspy Vancouver, jeden z najpiękniejszych i najdzikszych szlaków na świecie. Ogień otacza konstrukcja ze spiętrzonych żerdzi i gałęzi, obwieszona girlandami skarpet, spodni, getrów i koszulek. Ubrania już nigdy nie utracą zapachu dymu, ale dla ludzi, którzy je noszą, to żadna przeszkoda, a wręcz wartość dodana. Od czasu do czasu słychać ostrzegawczy okrzyk, gdy czyjaś skarpetka, powieszona zbyt blisko ognia, zaczyna dymić i brązowieć. Wtedy właściciel rzuca się na ratunek cennej odzieży, lub gdy akurat nie ma go przy ogniu, bo udał się umyć zęby przy rzece, inni uprzejmie przewieszają skarpetę na bezpieczniej usytuowany konar. Stracić skarpetę na trwającym nawet dziesięć dni szlaku zachodniego wybrzeża to problem, ponieważ większość osób ogranicza się do dwóch lub trzech par, aby zminimalizować wagę plecaka. Zamiast kiełbasek, na patykach, jak na rożnach, obracane są mokre buty. Widać bardzo dobrze, kto przyszedł z lasu, a kto szedł plażą- niektóre buty unurzane są w błocie, na innych w miarę wysychania pojawiają się białe zacieki z oceanicznej soli. Wszystkie buty są znoszone i noszą ślady przebytych wędrówek. Siedzący wokół ogniska patrzą w ogień i grzeją stopy, za wyjątkiem dwójki, która jest zwrócona plecami do ognia. Jedna osoba obserwuje niedźwiedzia który żeruje od północy, druga osoba – jego większego kolegę, który buszuje pośród skał kilkaset metrów na południe od nas. Kilka puszek sprayu odstraszającego niedźwiedzie jest stale pod ręką. Gdy wartownicy się zmęczą lub będą chcieli zrobić sobie coś do jedzenia, kolejne osoby zajmą ich miejsce i będą obserwować, czy aby żaden z niedźwiedzi nie wykazuje nami zbyt dużego zainteresowania i nie podchodzi zbyt blisko pragnąc spróbować naszych liofilizowanych porcji zalewanych wrzątkiem i jedzonych prosto z saszetek. Turystyczne kuchenki szumią cicho. Ci, którzy chcą oszczędzać cenne paliwo, stawiają garnki i metalowe kubki bezpośrednio na palących się gałęziach. Wiąże to się jednak z ryzykiem- konstrukcja ogniska od czasu do czasu osuwa się i z trudem zdobyta woda z sykiem znika w kontakcie z rozżarzonymi węglami. Wtedy trzeba znów iść nad strumień, napełnić butelkę, mozolnie przepuścić brunatno-czerwoną wodę przez filtr, pompując dłońmi gumowy uchwyt, wrzucić tabletki z chlorem, poczekać 15 minut, i dopiero można znów próbować zagrzać wodę na herbatę. Za każdym razem, gdy w domu odkręcam kran i podstawiam pod niego szklankę, dziwię się, jakie to niesamowite, że w taki prosty sposób możemy codziennie zdobyć wodę do picia. Skupianie się na właśnie takich małych rzeczach, za które możemy być wdzięczni, bardzo pozytywnie wpływa na zdrowie psychiczne i samopoczucie. Ogromna większość ludzi nie ma pojęcia jak wielkim darem są krany w naszych domach. Spędzenie tygodnia w dziczy, gdzie namiot dający schronienie, jedzenie i ubranie niesie się na plecach, ukazuje nową perspektywę i pozwala docenić małe rzeczy, które zwykle bierzemy za pewnik, jak właśnie czysta, zdatna do picia woda w kranie lub sucha poduszka, na której można złożyć zmęczoną głowę po dniu pracy”. Cdn.
Dziękuję Julio Jancelewicz za to zdjęcie. Taka potężna przyroda i Ty, taka malutka ale o wielkiej mocy !!!