Z M. kilka lat temu
Pogaduszki z Mikołajem.
I znowu inny temat się tutaj wplótł , wypierając planowane. Pani Konopnicka nadal czeka cierpliwie, bo właśnie wdarł się Mikołaj.
No, cóż tak jest, że trzeba wchodzić przebojem, wciskać się do głowy, tupać niecierpliwie przy moim krześle komputerowym, a właściwie zwykłym krześle ogrodowym ( bo wysokość wydawała się odpowiednia) przystawionym do stołu w dużym pokoju, gdzie laptop się rozsiadł. Tak więc uległam owemu tupaniu, blokowaniu klawiszy i tym podobnym zabiegom i ostatecznie poddałam się Mikołajowi.
Stanął przy mnie i mówi. Przecież przed kilkoma dniami były moje imieniny. A nawet wtedy przyszedł do nas Św. Mikołaj.
Opowiedz mi coś o Mikołaju. Tylko krótko, bo jak wiesz ludzie z mojego pokolenia lubią krótkie teksty. Nie chcemy czytać długich, bo nudne. Odparłam, że moje pokolenie cierpliwie czytało nawet Kraszewskiego, którego Ty pewnie nigdy nie weźmiesz do ręki. Ale „O Krasnoludkach i sierotce Marysi Konopnickiej” przeczytam, rzekł, obiecałem sobie gdy byliśmy w Bronowie, w dworku tej pani pisarki. Niech no tylko nauczę się czytać…
Wróćmy więc do Mikołaja, powiedziałam. Zgodził się bo taki był zamiar na początku naszego spotkania.
Właśnie minął kolejny 6 grudnia , Twój dopiero 5, ale mój …. Mój Boże, ileż już takich dni było, jak ten czas leci. Zdziwił się że tych moich lat minęło już tyle, chociaż widziałam, że podana przeze mnie cyfra była dla niego abstrakcyjna. No cóż, jemu nawet starsze o kilka lat dzieci wydają się dorosłe.
Westchnęłam, właściwie w moim dzieciństwie prezentów na Mikołaja nie było, a tylko jakaś mała szara paczuszka i to dopiero pod choinką.
Mikołaj zasępił się, jak to nie było prezentów pod poduszką paczek różnokolorowych, z szeleszczącym papierem i wstążeczkami. Zawsze je zbieram, bo się przydają na następny rok. Bo to były lata 50 ubiegłego wieku, odparłam, czasy powojenne były biedne, zgrzebne i szare. Nie rozumiem co znaczy zgrzebne. To takie stare nazwanie i oznacza byle jakie, bez ozdóbek i kolorów. Aha.
Nie wiem po co to Tobie opowiadam, i tak nie zrozumiesz.
A właśnie, że rozumiem bo w telewizji pokazują biedne dzieci, dla których robiliśmy w przedszkolu paczki. One nie chcą się przyznać do tego, że są biedne. Żeby im nie było z tego powodu przykro, nasze paczki wręczają im obcy ludzie.
Już tematu nie rozwijaliśmy , jedynie pochwaliłam, że to dobrze. Dobrze, że są ludzie którzy mają złote serca i się dzielą z innymi.
Potem opowiadałam mu o mojej choince z dzieciństwa. Była wysoka pachnąca lasem i ozdobiona różnymi gwiazdkami z papieru i łańcuchami, które robiliśmy sami. Nie pomnę, czy były jakieś bombki. Może tak, może nie. Ale na pewno mój tata a Twój pradziadek przyczepiał specjalne klamerki do gałązek i ja przyczepiałam . Klamerki miały takie gniazdko na świeczkę . Wkładaliśmy tam prawdziwe świeczki które zapalaliśmy przed Wigilią uważając, żeby któraś nie oszalała i nie podpaliła naszej choinki.
Popatrzyłam na Mikołaja. Zauważyłam jak pociemniał błękit jego ocząt. To było super, babciu wykrzyknął. Bardzo chciałbym mieć takie świeczki na choince no i oczywiście je zapalać. Wyjaśniłam, że teraz takie czasy, że nie tylko światełka są trochę sztuczne, ale nawet choinki bywają sztuczne. Temat się zrobił trochę niebezpieczny, bo pewnie dalsza rozmowa dotyczyłaby wymuszania zapalania prawdziwych świeczek na choince i w efekcie jego rodzice zmyliby mi za to głowę.
Dlatego też zmieniłam temat na świąteczne zapachy. Wiesz, moja mama dużo wcześniej, zanim przyszły święta wypiekała małe pierniczki i co roku chowała je w różnych miejscach, bym się nie dobrała przed czasem. Gdy zbliżały się święta, codziennie wracając ze szkoły niuchałam, czy już coś specjalnego pachnie w kuchni. Gdy pachniało pięknie , pierniczkowo , od razu przystępowałam do szukania. Myszkowałam po domu, zaglądałam nawet w mysie dziury i zawsze znajdowałam to, co mama przede mną ukryła. Pamiętam , że kiedyś schowała je w wielkim garnku z pokrywą do gotowania słoików z kompotami, który stał sobie jak zwykle pod stołem w kuchni i właściwie był niewidoczny, zasłonięty ceratą zwisającą ze stołu. Przeszukałam kuchnię i okolice, aż wreszcie zajrzałam pod stół. I ta kryjówka okazała się dla mnie za łatwa. Zabrałam się za chrupanie. Mama się zdziwiła, że je znalazłam, ale nie krzyczała widząc, że wszystkich nie dałam rady zjeść. Po prostu było ich za dużo na mój w końcu dziecięcy żołądek. Tak więc pierniczki dotrwały do Wigilii. Och, mój Gorzów pachnący piernikami, daleko już poza mną, westchnęłam.
Mikołajek załapał temat. Uwielbiam piec pierniczki z siostrą i rodzicami a czasami też zapraszają nas ciocie na specjalny pierniczkowy wieczór . Ja obsypuję je maleńkimi okrągłymi cukiereczkami kupionymi w sklepie. Są piękne i bardzo smaczne. Mniam mniam….
Nasze pierniczki nie były ozdabiane cukiereczkami. Jak to? Tak to, odparłam. Po prostu takich smakołyków w czasach mojego dzieciństwa nie było. Niemożliwe , może źle szukałaś, nie znalazłaś odpowiedniego sklepu, albo należało pojechać do jakiegoś centrum handlowego, albo delikatesów Piotra i Pawła, zresztą sam nie wiem gdzie. Ale na pewno gdzieś byś znalazła, gdybyś tylko zechciała.
No, cóż, wzruszyłam tylko ramionami.
I tak mały nie zrozumie…..
Chciałam zakończyć tę rozmowę, bo dziennik TVN się zbliżał, a tego rządowego nie oglądamy, ale Mikołaj nie ustępował. Miało być dużo i miało być o Mikołaju.
O Mikołaju będzie następnym razem. Zgoda. Jesteśmy umówieni, przybił „ żółwika” na pożegnanie i poszedł na strych szukać skarbów. Już się wdrapywał na schody, ale jeszcze wrócił. Powiedział:
Tylko obiecaj, że kiedyś pojedziemy do miasta, gdzie się urodziłaś i gdzie byłaś mała taka jak ja i gdzie nie sprzedają kolorowych cukiereczków. Mikołajku, już teraz tam można kupić wszystko to o czym zamarzysz, także kolorowe ozdoby na pierniczki. Ucieszył się, choć nie dowierzał. Odebrało mi mowę, bo jak małemu wyjaśnić, że „…czas jak rzeka, jak rzeka płynie, Unosząc w przeszłość tamte dni…” Niemen mi tylko zaśpiewał w głowie. Tak, do babci Gorzowa kiedyś pojedziemy, obiecałam, zdając sobie sprawę, że rzucam słowa na wiatr. Jednak znając wyśmienitą pamięć i konsekwentny upór mojego wnuka, tak łatwo się nie wymigam…..