Powroty do Raciążka.

P4190809.JPG

Widok ze wzgórza, gdzie Raciążek. Blado błękitna wstążka Wisły przecina lasy

 

 

P4190813.JPG

Ciechocinek w dali

 

 

Gdy miałam kilkanaście lat, odwiedziłam Rodziców, którzy przebywali na leczeniu sanatoryjnym w Ciechocinku.

Nie interesowała mnie historia tych ziem, ale lubiłam wypatrywać ciekawe miejsca, wędrówki i w ogóle rozglądanie się po świecie. Ciechocinek nie bardzo mnie zaciekawił . Bo teren monotonny, depresyjny nawet niektóre ładne budowle sanatoryjne obejrzałam jednym okiem.

Rozglądając się po smętnym widnokręgu nagle ujrzałam znaczne wzniesienie , jakby cypel samotny zielony czy wielki okręt wcinający się w tę ponurość krajobrazu. Niewiele myśląc pomaszerowałam w tym kierunku.

Na rubieżach Ciechocinka , gdy mijałam ostatnie domostwa, i wspinaczka na wzgórze była niebawem, nagle pojawiły się sady. Wielkie mnóstwo drzew owocowych , jabłoni obsypanych kolorowymi owocami . Żadnych domów wokół, teren bez ogrodzenia wydawał się bezpański. Nie wiem czy był bezpański, ale ja niewielka nastolatka tak to odbierałam. Wydawało się, że jestem w Tajemniczym Ogrodzie, którą to książką była wtedy zauroczona, co mi pozostało do dziś. Nie zapomnę tego zjawiskowego widoku opuszczonych sadów, które układały się u podnóża owego cypla. Weszłam pomiędzy drzewa, z nabożnym skupieniem i poczuciem że dotykam jakiejś tajemnicy. Jabłka leżały na ziemi, podnosiłam i chrupałam zachwycając się ich smakiem i wonią.

Ale cel wędrówki był jeszcze przede mną, więc opuściłam to zaczarowane miejsce i wdrapałam się na stromy i wysoki brzeg tego cypla.

I nagle otworzyła się przede mną inna, magiczna kraina. Na grzebiecie wzgórza  rozsiadło się niewielkie miasteczko i sennie oglądało okoliczne miejscowości  położone w dole.  , jak Ciechocinek czy Nieszawa. Nagle się budziło, gdy słońce wpadało do rzeki i wówczas wielkie lśnienie tylko było i zachwyt jaka piękna jest tutaj Wisła…

Łazikowałam sobie po tym do patelni podobnym terenie, zaglądałam w różne zakamarki aż wreszcie dotarłam na miejscowy cmentarz a potem rozsiadłam się na ceglanym murku zburzonego przed laty bardzo starego zamku. Było sennie i rozkosznie. Jednak trzeba było się zebrać w sobie i energicznie wyruszyć w drogę powrotną, bo być może niepokoili się o mnie  Rodzice. Tą wyprawę z dzieciństwa mam stale zapisaną w pamięci, a w niewielkiej kolekcji podobnych wydarzeń zajmuje jedno z pierwszych miejsc….Tęskniłam za tamtym czasem, miejsce, słonecznym lenistwem i wstęgą złożoną z samych błysków na Wiśle…

     Bo bardzo wielu latach, chyba 50, udało mi się tam wrócić . Zaprosiłam na tę wyprawę   towarzyszy sanatoryjnych . Oczywiście już nogi nie te co kiedyś, nie wytrzymałby takiej trasy pieszej, więc pojechaliśmy  samochodem.

Raciążek okazał wielką łaskawość, bo pokazał się w całej krasie i był taki sam jak kiedyś- uroczy…Wszyscy byli nim zachwyceni, bo miejsce przepiękne.

Oczywiście odwiedziliśmy kościół z XVII wieku, cmentarz z niezapomnianym grobem pszczelarza , który otrzymał kamienny ul na wieczne czasy….i wreszcie ruiny zamku. Poczytałam na jego temat i o nim wspomnieć teraz. W miejscu, gdzie teraz ruiny stanął w XIII wieku gród drewniano ziemny wzniesiony prawdopodobnie przez biskupów kujawskich. Miejsce wybrano nieprzypadkowo, bo z uwagi na położenie było łatwe do obrony i widok stamtąd był na daleki horyzont. Jednak to nie pomogło, gdyż w 1330 roku wprawdzie po długim i powtórnym oblężeniu gród został zdobyty przez Krzyżaków.

Prawdopodobnie biskupom zależało na posiadaniu w pobliżu Włocławka, kolejnej własnej rezydencji. Na pewno zamek wzniósł biskup Maciej z Gołańczy, który zmarł w 1364 roku, a jego następcy zamek rozbudowywali, dodali też oni mury na obwodzie posesji wzdłuż krawędzi zbocza a potem wieżę.

To tutaj odbywały się rokowania z Wielkimi Mistrzami  w czasie poprzedzającym wielką wojnę z zakonem krzyżackim. Przebywała tu Jadwiga i Władysław Jagiełło, pertraktując zwrot ziem polskich ( bobrzyńskiej i dobrzyńskiej).

W XVI wieku rozbudowano zamek i przekształcono wnętrza tak, by powstała późnorenesansowa  rezydencja o charakterze obronnym. Dodano wieżę bramną przy suchej fosie.

Jednak u schyłku XVII wieku zamek został opuszczony, a zabudowania gospodarcze rozebrano.

W początkach XVIII wieku Felicjan K. Szaniawski wzniósł drewniany budynek poza terenem zamkowym a w 1720 biskup Krzysztof Antoni Szembek na zniszczonych murach głównego budynku zamkowego wzniósł pałac barokowy.

Po rozbiorze Polski, w r. 1804,  władze pruskie rozpoczęły rozbiórkę pałacu by wykorzystać jego materiał budowlany.

W latach 1978- 1985 prowadzono na tym terenie badania i w efekcie zabezpieczono ruiny jako trwały obiekt turystyczny.

     Trudno było się oderwać od tego magicznego miejsca, wzgórza jak samotny okręt na równinie i wiślanym horyzontem. Ale niestety czas wyprawy minął. Wróciliśmy więc na smętne równiny, unosząc pod powiekami zapamiętane widoki, zdjęcia w aparacie fotograficznym czekały.

Tak, Raciążek jest miejscem do którego będziemy wracać, bo warto, bo magiczne, niepowtarzalne. Jeśli nie w realu, to jedynie wirtualnie.

 

 

P4190847.JPG

 

 

P4190827.JPG

 

 

P4190838.JPGP4190823.JPGP4190838.JPGP4190863.JPGRaciązek.JPG

 

P4190852.JPG

 

 

Zanurzenie w historii Kujaw.Legenda o królu Popielu i jej praindoeuropejskie korzenie.

popiel.jpg

rycina z portalu Światbajek

 

 

 

Miałam już kończyć zanurzenia w historii Kujaw, ale nagle trafiłam na ślad Goplan. I oto znowu rozwinęła się ta opowieść. Bo jak nie opowiadać o tym, co wiąże się z pewną tak bardzo popularną w Polsce legendą.  Wróciło moje gorzowskie dzieciństwo i ciemne wczesne styczniowe wieczory. Opowieści Mamy czy książki zachłannie czytane, czasem z latarką  pod kołdrą….

     I teraz czytam o Goplanach.  Jak wieść niesie, byli jedną ze  słowiańskich grup i zamieszkiwali nad leżącym nieopodal Ciechocinka jeziorem Gopło.Ich nazwa pochodzi prawdopodobnie od terenów podmokłych, błotnistych z licznymi pochłaniającymi ludzi grzęzawiskami zwanych gopłami.  Goplanie, to  byli ponoć ludzie znający się na czerpaniu korzyści z terenów podmokłych.

     Właściwie nie znaleziono charakterystycznych znalezisk archeologicznych potwierdzających istnienie  kultury Goplan, odkryto jedynie ślady dużych skupisk ludzkich  w okolicy Kruszwicy.

O Goplanach opowiadają jedynie spisane przekazy ustne . Ale w naszej świadomości istnieją Goplanie i piękna legenda, która się z nimi wiąże.  O Goplanach piszą kronikarze.  Zamykamy się więc w starej bibliotece i szperamy a właściwie czytamy to, co inni wyszperali….

Do bardzo znanych kronikarzy należy Geograf Bawarski. Nikt nie zna jego prawdziwego imienia, ale wiadomo, że tak nazwano pewnego mnicha bawarskiego , który żył około roku 845 i dla Ludwika Niemca skrzętnie spisywał informacje na temat grodów „ i ziem z północnej strony Dunaju”. Jego Księga, znacznie później  odkryta w bibliotece elektora bawarskiego i ogłoszona drukiem w 1772 roku zawiera informacje o ludach i plemionach zachodniosłowiańskich tj mieszkających na wschód od Łaby i północ od Dunaju. Ten dokument obok kilku innych jest najważniejszym źródłem informacji o wczesnej kulturze Słowian Zachodnich.

W XIII wieku nieznany autor , prawdopodobnie kustosz kapituły poznańskiej albo Janko z Czarnkowa poza spisem władców Polskich  utworzył  kronikę czasów właściwie legendarnych do roku 1271. Podobno sugerował się zapiskami w Kronice Polskiej autorstwa Mistrza Wincentego zwanego Kadłubkiem ( 1150 ? – 1223).

Zamyślam się bo dla mnie historia zawsze była wiedzą zbyt mało konkretną, obciążoną subiektywnym postrzeganiem wydarzeń i ludzi , trochę plotką i ogólnie właściwie niepotrzebną a poza tym miałam trudności z jej zapamiętywaniem. Dopiero dzisiaj, kiedy zmarszczki czas wyrzeźbił na mojej twarzy widzę jak ważną pracę wykonali kronikarze. I nic to, że czasami zmyślali, ubarwiali chcąc się przypodobać swoim władcom a może sobie urozmaicić życie , bo teraz ich prace są świadectwem. Jak napisały moje najstarsze wnuczki w dedykacji na książce ofiarowanej wczoraj dziadkowi z okazji jego urodzin” Słowa ulatują, pismo zostaje…”

Zamykamy więc te stare księgi, jeszcze za nami ostatnie skrzypnięcie  drzwi bibliotecznych, a właściwie wygaszony monitor.

I uzbrojeni w wyczytaną w necie wiedze, która po drodze wyparowuje z naszych głów, więc .pozostaje tylko mały przewodnik w dłoni, wyjeżdżamy z Ciechocinka na krótką wycieczkę.

Niebawem  w dali widać wody Jeziora Gopło. Zmierzamy do Kruszwicy. To tutaj usadowili się Polanie, którzy stanowili jedno ze słowiańskich plemion . Nad nimi ponoć panowali Goplanie. Ich naczelnikiem był legendarny Popiel, zwany w opowieściach późniejszych nawet królem. I oto nagle  napadają na nich poddani Polanie i ich książę, Siemowit, przodek Mieszka I, wypędza Popiela. Tak piszą kronikarze, choć niektórzy podają teorię zamachu a my nosimy w sobie najstarszą i chyba najbardziej popularną polską legendę, chyba wszystkim znaną….ale o tym za chwilę, bo muszę oderwać się od tych rozważań, gdyż już widać w dali wieżę. Na myśl , że to jest Mysia Wieża, ta wieża odczuwam ciarki na plecach, tak jak kiedyś w dzieciństwie.

Jest wysoka, ma ponoć  32 metry wzrostu, siedzi sobie na półwyspie wcinającym się w jezioro Gopło. Jak w przewodniku piszą, jest pozostałością zamku w Kruszwicy, który został zbudowany  przez Kazimierza Wielkiego około 1350 roku. To ten król, który zastał Polskę drewnianą a zostawił murowana, jak się w Polsce o nim mówi. To tak na marginesie, dla moich przyjaciół zza granicy . Początkowo zamek był warownią, która miała bronić Kruszwicę przed Krzyżakami. Ocalała jedynie ta murowana wieża, z ciekawymi otworami w ścianie, które okazały się otworami po rusztowaniach.

Ale ja nie chcę wierzyć  w ten jednoznaczny historyczny przekaz, wolę bujanie w obłokach legend.

Więc wybieram czasy Polan, czy Goplan i złego króla Popiela. On i jego żona, Niemka okazali się ludźmi leniwymi, ale za to zabawowymi, srodze gnębili swoich poddanych, lecz miarka się przebrała, gdy wymordowali wielu swoich krewniaków. Ta para jak ze współczesnego horroru lub jak teraz mówią- thillera nie zdążyła się nasycić i nacieszyć  władzą absolutną, gdyż po okrutnym masowym mordzie :

„ ….po kilku dniach wokół zamku zaczęły gromadzić się myszy. Z każdą chwilą było ich coraz więcej.

– To kara za zło i lenistwo księcia – szeptali chłopi, gdy myszy omijały ich domy, biegnąc prosto do zamku.

Wkrótce były już w każdym pomieszczeniu i wszędzie słychać było tupot i popiskiwanie.

– Schrońmy się w starej wieży na wyspie. Tam nas nie dosięgną te przeklęte gryzonie – powiedział Popiel i razem z żoną przeprawił się przez jezioro. Jednak myszy nie dały za wygraną. Popłynęły na wyspę i przegryzły dno łodzi pozostawionej na brzegu, aby nikt nie mógł już z niej uciec. A potem zaczęły wdrapywać się na wieżę. Popiel i jego żona nie mieli już gdzie uciec. Myszy rzuciły się na nich i pożarły niegodziwego księcia i księżną.

Stara wieża stoi nad jeziorem Gopło do dziś. A żeby nie zapomniano o karze jaka spotkała złego władcę, ludzie nazwali ją Mysią Wieżą.”…

Legenda ta została opowiedziana przez Galla Anonima w XI wieku w „Kronice polskiej”. Ten mnich prawdopodobnie benedyktyński , pochodzący z Wenecji, wędrujący do Francji, potem na Węgry i przybyły do Polski , do Krakowa w roku około 1089 . Pisał on pięknie o pradziejach Słowian, uzasadniał prawa dynastii piastowskiej do panowania w Polsce a także wyjaśniał wiele kontrowersyjnych wydarzeń w takim świetle, by odpowiadały one ówczesnej polityce .  Ale też nie omieszkał podać tę legendę.

Tutaj się zastanawiam nad legendą o królu zjedzonym przez myszy. Nie rozumiem, dlaczego opowiadano właśnie o myszach. Musiały mocno doskwierać ludziom, dobierały się do spiżarni, zjadały plony, wygryzały dziury w czym się da. Wreszcie były utożsamiane z głodem i nieszczęściami. Budziły także wstręt u ludzi z powodu wstrętnego zapachu. Mogę to potwierdzić, że pojawienie się niewinnej prawie myszki w naszym domu rozpoznaję po paskudnym odorze.

Ten temat, dlaczego właśnie mówi się o myszach zastanawiał wielu, nie tylko mnie.

Karol Szajnocha stwierdził, że nie o takie zwykłe myszki chodzi a o normańskich korsarzy zwanych mysingami. I to oni mieli się zemścić na Popielu za zamordowanie swoich stryjów. A że nazwa ich była zbliżona do myszy, to one pozostały w legendzie…Ale wszystkie te rozważania pozostają jedynie w sferze hipotez, więc pozostaje uwierzyć legendzie…. Widocznie  te gryzonie z natury, przełamały swoją biologię i zjadły człowieka-  przyjmuję to na wiarę tak jak wiele niezrozumiałych dogmatów naszego kościoła. Myszy zjadły Popiela i już…I wcale mi nie przeszkadza, że wieży w tamtych czasach  nie było a podobne legendy powstawały w innych miejscach Europy np. w Niemczech. Nasi dociekliwi badacze ustalili, że ta legenda opowiedziana przez Galla Anonima  powstała wcześniej więc nie mogła być zapożyczona z Niemiec.

 Gall Anonim, który pierwszy zapisał tę legendę w Polsce, według niektórych chciał uzasadnić przejęcie władzy przez Siemowita, który zapoczątkował dynastię Piastów.

Ale szperając w necie, dowiaduję się z pewnym zdziwieniem, że historia świata zna legendy o złych władcach i myszach. Już w Biblii podają, że wielki Bóg Jahwe pokarał Egipcjan plagą myszy.  

W czasach średniowiecza opisywano  pewien rodzaj kary stosowany wobec złych i okrutnych władców. Myszy najpierw prześladowały winowajcę, a potem go pożerały, nawet gdy żeglował na morzu. Brr…..

Ale po raz kolejny się zadziwiam , gdy czytam, że nasza legenda o królu Popielu i myszach jest snuta na podstawie  praindoeuropejskich innych

” mysich legend” …

i rozmyślam na koniec , że jednak podróże , wędrówki ludziom pierwotnym się przydały, podróże zawsze się przydają. Także i nam, choć  z reguły wybieramy wycieczki. To nic, że czasem wirtualne…Ale dobre i to….

 

Zanurzenie w historii Kujaw ( 4 )

W grudniu 2013 roku byłam w Ciechocinku, uzdrowisku na Kujawach. I by ubarwić szary pejzaż i zabić nudę ,  czytałam w różnych miejscach w necie historię  czasów pradawnych , wyobrażałam sobie ludzi sprzed czternastu tysięcy lat, którzy przybyli w ślad cofającego się lądolodu skandynawskiego, znajdując tu tereny łowieckie , wędrujące z południa grupy trudniące się handlem bursztynowym złotem , widywane już w 1700 roku przed narodzeniem Chrystusa. A potem spokojnie  osiadające tu plemiona, które kształtowały swoją kulturę, zwaną przeworską. Żelazo wytopione z rud  Świętokrzyskich przywozili i ozdobne klamry szpile i inne metalowe przedmioty zostawili naszym zachwyconym archeologom . A potem zmiatały ich wojenne zawieruchy, obce agresywne plemiona ze wschodu dziesiątkowały.  I pewnie część z nich otrzymała w prezencie geny Hunów i została na naszych terenach. I nie pomogła świeża krew Słowiańska…..

I oglądając nasze ulice czy zachowania polityków zastanawiam się ile w nas , w  potomkach  tych wszystkich ludów, zostało cech tamtych charakterów, zachowań łagodnych czy porywczych gwałtownych brutalnych….

A to, co sobie zapisałam przed miesiącem, ale nie wrzuciłam do blogu, bo inne tematy wciskały się na klawiaturę…Poprzednie odcinki znajdują się w rozdziale Ciechocinek….

 

 

Zanurzenie w historii Kujaw ( 4 )

I wreszcie nastał inny czas dla dawnych ziem Polski. , w tym dla  Kujaw a także terenów gdzie rozkłada się obecnie Ciechocinek …Wielka Wędrówka Ludów trwała….

W VI wieku n.e. pojawili się tutaj Słowianie. Ten bardzo liczny lud indoeuropejski nadciągał z Azji, prawdopodobnie znad terenów położonych pomiędzy Dniestrem, Dnieprem a Prypecią. Czy uciekał stamtąd przed innymi plemionami jak np. Hunami,  czy miejscowy klimat się zmienił niekorzystnie. Bo chłód tam zapanował i susza i ziemia rodzić nie chciała …

Tak więc podążali za ciepłem, słońcem z nadzieją, że ich brzuchy nie będą burczały z głodu a bydło nie umrze z braku jedzenia . A może  ciekawość świata wtedy się w nich budziła i pierwotne instynkty grały. Kto to wie?

Fakt jest taki, że wcześni Słowianie zwani Skawlenami docierali nad Wisłę.

Przybywali stopniowo, rozglądali się i jak widać coś im się w tych Kujawach  spodobało. Czyżby  te rzewne nizinne smętne krajobrazy przerywane nieraz gwałtownie widokiem nagle wyłaniających się wysokiego  wzgórza ze stromym zboczem.

A może nadciągali tutaj gdy noc bardzo księżycowa wstawała, a pełnia powodowała, że magnetyzm wielkiej tutaj Wisły ich zniewolił. I zapatrzeni w tę rzekę , zakochali się w tym miejscu. A gdy przyszedł ranek, pobiegli na brzeg rzeki i wielką moc ryb zobaczyli i łowili i piekli nad ogniem. Jedzenie więc było, zdrowe ,tak  jak do tej pory uważamy. A następnego, a może tego samego dnia zauważyli jakieś pulsujące poletka wody na łące, zbliżali się tam zaciekawieni, i któryś z nich zanurzył w niej palec i spróbował. Zadziwiony wykrzyknął do kamratów, że słona jest. Radość zapanowała wówczas, bo sól to przecież skarb prawdziwy….i nie musieli długo przekonywać plemieńców,  decyzja o pozostaniu była podjęta jednogłośnie. I dlatego teraz nasze dziewczyny mają płowe włosy i bławatkowe oczy i mówimy o nich, że uroda w nich słowiańska…..Oj te geny, i znowu geny się kłaniają. I w tym miejscu i czasie, gdy piszę te słowa, nagle przychodzi do mnie L., dziewczyna typowo słowiańska ze słowiańską szeroką duszą….

Wieść o korzystnym położeniu obecnego Ciechocinka i nie tylko, rozchodziła się nieomal lotem błyskawicy, co zadziwia w dobie naszych technicznych wynalazków. Nadciągały nowe rodziny  i jak poprzednicy ludzie stawali w zachwycie, gdy Wisła ich czarowała a potem zniewalał niecodzienny im do tej pory smak ryby pieczonej  przyprawionej solanką zebraną z ziemi…

Rodziny Słowian ( Slawenów) były sobie przyjazne. Ludziska się lubili i postanawiali żyć obok siebie, bo tak łatwiej i bezpieczniej. W ten sposób powstawały osady.

Niedaleko nisko położonego obecnego Ciechocinka było łagodne obniżenie przeciwległego brzegu Wisły( nieopodal obecnego Torunia) , więc miejsce to dogodne dla przekraczania rzeki było cenne dla nowych mieszkańców tych ziem.  Ale też wymagało pilnowania, by nikt obcy się tą drogą nie przedarł  . I dlatego ludziska się skrzyknęli i dużą grupą postanowili się osiedlić  tuż przy przeprawie. Tak więc  tam zamieszkali tam tworząc silną osadę , pracowali ale równocześnie  mieli baczenie na ten ważny wiślany bród.

Wówczas ta osada obsługująca bród na Wiśle nieopodal obecnego Ciechocinka została nazwana Otłoczyn . Do dziś istnieje tam miejscowość, która zachowała swą pierwotną nazwę . Otłoczyny to nazwa zbutwiałego, wymoczonego lnu. Tak, Słownianie  znali wartości tej rośliny, wyszukiwali całe poletka a i pewnie specjalnie uprawiali. Wiedzieli jak uzyskiwać jej cenne włókno a następnie wymyślili krosna, na których tkali materiał i szyli z niego odzież. Uwielbiam tkaninę lnianą. Nieco chropowata jej struktura nie przeszkadza, a skóra nią okryta  nie gromadzi potu. Tkanina ta, zgnieciona, zachowuje te wszystkie powstałe fałdki i ten pognieciony sznyt jest czarujący….

 Niezwykłe jest to, że na nadwiślańskim  rozlewisku tej okolicy do dziś  rośnie sobie len, prawdziwy i dziki… .

Słowianie odziani przez swoje kobiety w lekkie i przewiewne lniane koszule z chęcią zajmowali się  pracami, które dawały im możliwość dobrego życia. Tak więc poza łowieniem ryb w Wiśle, uprawiali ziemię i hodowali bydło….

Powoli ziemie te podnosiły się z upadku, obserwowano wzrost gospodarczy. Słowianie organizowali się we wspólnoty rodowe, wznosili pierwsze grody obronne….

 

Zanurzenie w historii Kujaw ( 3 )

 

 

I rozpoczął się  IV wiek naszej ery.

Był to zmierzch starożytności i rozpoczynało się średniowiecze. Te dwa okresy bardzo się różniły , chwiało się Cesarstwo Rzymskie, pojawiały się obce kultury, które z kolei determinowały zmiany w mentalności i zachowaniach dotychczasowych mieszkańców.

Na terenach dawnej Polski a w tym Kujaw i Ciechocinka, w którym niedawno rozpoczęłam te wędrówki w czasie , umierała stara, bo trwająca tu od III wieku przed naszą erą kultura przeworska, o której pokrótce pisałam w poprzednim wpisie pt Zanurzenie w historii Kujaw ( 2 ).   I mimo, że nie mam natury historyka i dawna wiedza szkolna już dawno wyparowała, czytając te dzieje i wybierając z treści internetowych tylko te najprostsze i dla mnie najważniejsze widzę mglisty wprawdzie obraz naszych ziem, w dookolnych ludziach dopatruję się rysów twarzy czy zachowań będących spuścizną praprapra…przodków. Wszak geny to coś niezwykłego, trwają przez wieki wprawdzie ulegając różnym mutacjom ale przenoszą cechy do potomstwa . Tu zachwyt nad naturą mnie zatrzymał, ale rozpisywała się nie będę…..Wracam więc do tego co się działo w obecnej Polsce przed szesnastoma wiekami…

A właśnie wtedy, w IV wieku n.e.  rozpoczął się okres wędrówek agresywnych ludów, przybyłych z dalekich stron, które niosły swoją kulturę i pewnie budziły lęk dotychczasowych mieszkańców. Tak, ten lęk  można sobie wyobrazić. Nagle się pojawiali, może już ludzie wiedzieli, że nadchodzą, bo łuny na horyzoncie, bo ktoś uciekł i opowiedział. Zdziczałe hordy niszczyły ludzki dobytek, plądrowały cały teren, mieszkańcy pewnie chronili się w okolicznych lasach. Ale jak długo mogli tam przebywać. Oj, koło historii się toczy, niezależnie od okresu historycznego, nieubłagane, od wieków powtarzalne, zadziwiająco podobne.  I zawsze gdzieś w tle poźogi pożarów,  ucieczka i czająca się śmierć.Tu znowu ciśnie się dygresja o  ostatnich wojnach tak dobrze opisanych, opowiedzianych przez świadków, przez Rodziców moich wtedy jeszcze żyjących, świadków zachowań bolszewików, nazistów….

Ale wracam do tego IV wieku naszej ery.

Oto pojawiają się coraz bardziej liczne grupy plemienne najeźdźców . Prawie widziałam ich na horyzoncie, gdy przeprawiały się przez bród na Wiśle w pobliżu obecnego Ciechocinka .To bardzo ważny bród, nie ma takiego w bliskiej okolicy. Wisła jest szeroka, wysoki prawy jej  brzeg jest przeszkodą właściwie niemożliwą do pokonania, a tutaj nagłe obniżenie i radocha pierwszych obcych plemion, że można pędzić dalej aż ku nie tak dalekiemu Bałtykowi….

Jak pierwsi pojawili się tutaj azjatyccy Hunowie .Gdy czytam o tych ludach, wybierając jedynie najbardziej interesujące mnie fragmenty, mogę sobie wyobrazić ten skośnooki lud, na nieodłącznych małych konikach, dziki i zupełnie obcy naszej mentalności. I przychodzą inne obrazy historyczne i nasze doświadczenia …. Nie na darmo jest u nas dość popularne, przynajmniej w moim domu,  określenie dla masowego niespodziewanego zmasowanego oraz  trochę szalonego najazdu rodziny czy znajomych- najazd hunów.

Na podstawie analizy tekstów Ptolemeusza, który żył w II wieku n.e., badacze wnioskują, że to potężne plemię koczownicze pierwotnie zamieszkiwało  tereny pomiędzy Donem na północy, górnym biegiem Kubania na południu i Morzem Azowskim na zachodzie. Na wschodzie sięgało Morza Kaspijskiego i regionu ujścia Wołgi. Nieliczne znaleziska ich kultury na naszych terenach jasno wskazują na ich pochodzenie z Azji Wewnętrznej. Są to charakterystyczne łuki, kotły z brązu- w większości kształtem podobne chińskim dzwonom. Takie same kotły znaleziono w Europie ale i Azji Środkowej, Syberii i w północnych Chinach.

Ich zwyczaje nie różniły się od zwyczajów innych azjatyckich plemion. Należał do nich  popularny wśród ludów Wielkiego Stepu sposób prowadzenia rozmów dyplomatycznych – w czasie negocjacji Hunowie nie schodzili z grzbietów swoich koni, mieli podobne  zwyczaje pogrzebowe, składanie ofiar z koni, oddawanie czci ogniu, wodzie, bogom dróg i księżycowi.

Rzymianie opisywali ich jako naród wojowników. Jedyną ich umiejętnością, którą mogli sprzedawać innym były działania militarne. Ich działalność bojowa zależała od ilości pastwisk dla ich koni. A końcowe militarne porażki tego ludu tłumaczono faktem, że kiedy osiedlili się na Nizinie Węgierskiej z uwagi na jej warunki geograficzne musieli stać się półkoczownikami albo w ogóle zrezygnować z wędrownego trybu życia.

Nie znaleziono szczątków ich koni, ale opisy wskazują, że ten brzydki mały ale bardzo wytrwały koń pochodził od mongolskiego kuca.

 Wiadomo, że z pojawieniem się Hunów na terenach zajętych przez Rzymian, nastąpił upadek tego Cesarstwa.

Potem nadciągnęły na tereny Kujaw  plemiona wschodniogermańskie jak :  Wandalowie, Burgundowie,  germańscy Goci i Gepidzi przybyli z półwyspu skandynawskiego a po nich nastąpiła ekspansja ludów bałtyckich.

Przybysze spustoszyli te ziemie, nastąpił  upadek dotychczasowej kultury przeworskiej,  spadała gęstość osadnictwa i zanikały wpływy rzymskie.

Ten zły czas dla naszych ziem trwał do VI wieku naszej ery….cdn.

 

opracowałam na podstawie informacji znalezionych w różnych  internetowych portalach 

 

Zanurzenie w historii Kujaw ( 2 )

 

 

Był wiek III p.n.e.

Wtedy gdy Rzymianie budowali swoje imperium a potem organizowali wyprawy nad Bałtyk po bursztynowe złoto, służące chyba jedynie do ozdoby, na terenach Kujaw i całej obecnej Polski i Zakarpacia żył sobie lud o jednolitej kulturze, nazwanej przez archeologów przeworską ( od miasta Przeworsk, gdzie odkryto pierwsze ślady tej ludności.). Ludzie przybyli tutaj prawdopodobnie z Pomorza a niektórzy uważają, że byli potomkami Wandalów. Byli oni bardzo przywiązani do swojej kultury , nie ulegali wpływom wędrujących przez ich tereny  Rzymian i zachowali swoją indywidualność.

Była to epoka nazywana żelazną.

 Już wtedy w okolicach gór Świętokrzyskich wydobywano rudę żelaza z której wytapiano żelazo. Przewożono je do wszystkich miejsc, gdzie mieszkały ludy przeworskie. Badania metalurgów udowodniły, że ponad 60 % ich wyrobów żelaznych produkowano ze świętokrzyskiego żelaza .

W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję, co zresztą zdarza mi się często. I już zwyczajowo proszę o wybaczenie….

Otóż przypominam sobie naszą wycieczkę z wnuczkami w Góry Świętokrzyskie. Właśnie zaczynał się XXI wiek. I wstyd  się przyznać, że dopiero wówczas się dowiedziałam o świętokrzyskich dziwach. W latach 70 XX wieku widocznie byłam tak zajęta edukacją , rodzeniem i wychowywaniem dzieci, że umknęły mi różne ważne informacje. Otóż właśnie w tych latach analizując zdjęcia  lotnicze tych terenów  zauważono rude plamy na ziemi. Dokonano wizji lokalnej , zbadano te miejsca, i odkryto umieszczone w ziemi piece hutnicze- tzw. dymarki. To znalezisko pobudziło ludzi do rozmyślań nad fenomenem fantazyjnym ponoć który polegał na wizjach najprawdziwszych sabatów czyli zlotów czarownic w tych górach. Legendy o nocnych ich igraszkach przetrwały całe wieki. I teraz tajemnica została z dużym prawdopodobieństwem wyjaśniona. Mieszkańcy tych okolic naprawdę nocami widywali tajemnicze niebieskawe ogniki rozrzucone u podnóża i na zboczach gór. Lękali się tam chodzić i sprawdzać. I tego właśnie oczekiwali hutnicy. Żelazo było tak cenne, że ludzie którzy zajmowali się wytapianiem tego metalu z rud, pilnie strzegli tajemnicy stosowanych metod.  Żelazo więc wytapiano tylko nocą a płonące niewielkie piece hutnicze umieszczone w ziemi sprzyjały utrwalaniu legendy o czarownicach.  Uwielbiam Góry Świętokrzyskie , takie niewielkie, że przejść je można jednego dnia, stareńkie z czarownicami w tle i innymi miejscami znacznymi, o których pisać nie pora teraz… Opowiadam o tym tak obszernie , bo może nasi przyjaciele z Białorusi nie znają tej historii. A może jednak znają, bo są ludźmi zainteresowanymi dookolnym światem ….

Ale odrywam się od tej przydługiej dygresji, która mnie w stan rozmarzenia wprawiła i opowieść o ludziach kultury przeworskiej będę kontynuowała. Tak więc jak już napisałam powyżej , na terenach obecnych ziem polskich w tym bardzo interesujących nas Kujaw z Ciechocinkiem oczywiście włącznie od III wieku przed nowa erą do VI wieku po urodzeniu Chrystusa panowała kultura przeworska.

 I w tych to czasach, gdy w innej części świata, wśród Żydów gorzały emocje , pojawiali się różni prorocy którzy zapowiadali przyjście Zbawiciela Świata, oj, kotłowało się tam , kotłowało, ludziska w tych rejonach nic o tym nie wiedzieli, czcili swoich bożków, zajmowali się hodowlą bydła , uprawą ziemi,  lepieniem wyrobów ceramicznych delikatnych stołowych jak i chropowatej zastawy kuchennej, wyrabianiem różnych przedmiotów z żelaza i zwyczajnym życiem domowym i rodzinnym. Ot, zwykli ludzie, tacy jak my. Cierpieli, chorowali, rodzili dzieci, kochali. Budowali swoje domy częściowo zanurzone w ziemi, tzw. półziemianki z dachem podpartym palami drewnianymi, zmarłych zwyczajowo palono, potem tradycyjnie chowano . W grobach archeolodzy znajdowali różne przedmioty –zmarłym  mężczyznom zostawiano w darze : broń, ostrogi, nożyce, brzytwy, osełki, narzędzia kowalskie, klamry do pasa, kobietom zaś : żelazne zapinki drucikowate, klamry, przęśliki i noże sierpikowate.

Inne żelazne przedmioty z epoki znajdowane na tych terenach to: umba z kolcem, czyli drewniana tarcza wojownika z metalowymi okuciami i centralnie położonym żelaznym kolcem, to wymienione już klamry do pasa ( sztabkowe i zawiasowe), koliste sprzączki, nożyki o zaokrąglonym kształcie a także zestawy narzędzi jak młotki, pilniki, kowadełka, obcęgi a także zestawy toaletowe – nożyce, półksiężycowate brzytwy, szczypce. Zastanawiałam się nad tą tarczą wojownika. Jakoś nie znalazłam informacji na temat wypraw wojennych tych ludzi. Na podstawie opisów byli raczej łagodni i pracowici. Może jednak czuli jakieś zagrożenia z zewnątrz i posiadali wojsko?

I tak nadchodził wiek IV naszej ery. Właśnie następował zmierzch starożytności a rozpoczynało średniowiecze. Upadało Cesarstwo Rzymskie. A jedną z przyczyn były najazdy obcych plemion…..cdn

 

Zanurzenie w historii Kujaw ( 1 )

 

W taki jak dziś,  dzień poświąteczny rozpoczęłam wirtualną wędrówkę do Ciechocinka, miasta na Kujawach . Właśnie niedawno stamtąd wróciłam. Mam dużo wolnego czasu, pełen relaks i zamiast ukochanej kanapy i książki, siedzę sobie przed komputerem. Bo tutaj odkrywa się inny świat. Wielki i ciekawy.

I Ciechocinek, miasto nad Wisłą, położone na płaskim pełnym smuty zimowej terenie, pociętym wałami przeciwpowodziowymi, w grudniu zamglone, uśpione teraz,  ożywa i nabiera swoistego kolorytu, gdy czytam o jego historii i historii Kujaw.

   W okresie późnego paleolitu, tj około czternaście  tysięcy lat temu, gdy tylko wycofał się lądolód skandynawski pojawił się tutaj człowiek. Przybywały całe grupy zajmujące się łowiectwem i zbieractwem. Niedaleko Ciechocinka ale po prawej stronie Wisły, odkryto  ślady jednego z najstarszych obozowisk ludności tego okresu. Stopniowo rozpoczęto uprawę ziemi i pojawiała się swoista kultura Kujaw. Od lat 80 ubiegłego wieku tematyką tą zajmuje się Zakład Prahistorii Polski.

Wyobrażam sobie zdziwienie tych prastarych ludzi, gdy zauważyli, że z tej ziemi sączy się słona woda. W czasie prac wykopaliskowych odkryto naczynie kamienne , w którym prawdopodobnie gotowano tę wodę, by odzyskać sól . Chyba dobrze im się tutaj mieszkało, przecież sól była prawdziwym skarbem. Ziemia wprawdzie licha rodzić w solance nie chciała, ale rosło też wiele roślin słonolubnych a i zwierzyny w okolicznych lasach chyba nie brakowało. Ludzie się tutaj zadomowili, powstawały pierwsze osady.  

I przyszedł okres złoty dla tych terenów, bo znalazły się na trasie ludzi , którzy handlowali bursztynem. 

Jeszcze przed nastaniem naszej ery odkryto bogactwo bursztynu bałtyckiego, zwanego wówczas: jantar, amber (łac) a czasem także elektrum (z gr.) λεκτρον . Ta żywica sprzed co najmniej 40 milionów lat, przetrwała w doskonałym stanie i najczęściej była wykopywana z ziemi.

Może miejscowi nie zwracali uwagi na jej walory, ale szybko poznano urodę bursztynu  w Rzymie i Grecji a także Babilonie i Egipcie. Ciekawe, jak szybko ludziska się o tym dowiadywali w tamtych czasach, bez telefonów maili i innych wynalazków.

Rozpoczęła się era wypraw handlowych po bursztyn.

Pierwsze szlaki bursztynowe kształtowały się już w epoce brązu- tj. w latach 1700-650 przed naszą erą.

Opracowano kilka tras, ale najbardziej interesujący i chyba najważniejszy, szczególnie dla  mieszkańców Kujaw czy turystów odwiedzających Ciechocinek był pobliski dawny szlak bursztynowy  spopularyzowany jeszcze przez Celtów ( cóż za niesamowity był ten europejski lud ! ) a dopiero od I wieku n.e. przez Rzymian.  Rzymianie  zwykle nie docierali nad Bałtyk, tylko kupowali bursztyn od Celtów. Szlak ten  wiódł z głównego rzymskiego wtedy miasta  handlu bursztynem- Akwilei nad Adriatykiem, przez Bramę Morawską, następnie skręcał  na północ i przecinał  Śląsk, wschodnią Wielkopolskę oraz Kujawy . Wisła była przekraczana w miejscu utworzonym przez naturę, gdzie w Otłoczynie k/ Torunia wysoki prawy brzeg tej rzeki nagle się obniżał tworząc z płaskim przeciwległym , leżącym nieopodal obecnego Ciechocinka wygodny bród.

Można sobie wyobrazić szeregi wozów wyładowanych cennym towarem powoli i dostojnie zanurzające się w po osie w nurcie rzeki by potem podążać nad Bałtyk. Jak cieszyli się miejscowi, jak początkowo dziwowali obcej mowie i innym strojom  odmiennej urodzie i temperamencie. I dlatego w tym miejscu, nieopodal tego brodu na Wiśle ludziska chcieli mieszkać . Bo i miejsce było ciekawe a i pewnie korzyści jakie mogli czerpać. Przecież wyżywić trzeba było całe ekipy handlarzy podążające nad Bałtyk.

Skąd o tym wiemy? Piszą o tym starożytni pisarze ale przede wszystkim świadczą znaleziska archeologów, którzy rekonstruują te szlaki na podstawie tego co ta ziemia zachowała i łaskawie im użycza.  Boże, jaka to ciekawa ale i benedyktyńska praca archeologów!.

Szlak znaczą ich liczne znaleziska takich skarbów jak rzymskie monety, wyroby z brązu, ceramika rzymska i skarby bursztynu.

     Handel bursztynowym złotem rozkwitał  najbardziej w III wieku nowej ery, by  w wieku IV stopniowo zamierać. Zgodnie z przekazem  Kasjodora w 525 roku zanotowano ostatnie poselstwo Estów z darami dla króla Teodoryka w Rzymie…cdn

 

opracowałam na podstawie wiadomości rozrzuconych w Wikipedii oraz tego, co napisała pani Aldona Nocna w ciekawej i pięknie ubranej w szatę graficzną książce pt. ” Ciechocinek- tydzień w czarującym mieście” wyd w 2009 roku .

 

Perła w ciechocińskiej koronie.

 

 

ŁazIV.JPG

 

 

ŁazIVD..JPG

 

 

ŁazIV,1.JPG

 

 

Oczywiście może oburzyć się jakiś znawca sztuki, ale dla mnie prawdziwą perłą w Ciechocinku jest Szpital Uzdrowiskowy nr 1 czyli dawne Łazienki IV. Obiekt ten zaprojektowany przez Juliana Majewskiego, zrealizowany w latach 1900- 1906, potem wielokrotnie remontowany z daleka pysznie lśni bielą, urodą bryły i dachowych ozdób. To tylko zewnętrzny ogląd. Mam wielką ochotę tam zajrzeć, ale lękam się brzydoty, zaniedbania czy brzydkiego zapachu, co zdarza się nierzadko w tym kraju. Ładna fasada, a wnętrze to ruina.

Paradne wejście jest zamknięte, więc pokonuję drzwi skromne, położone z boku, nad którymi napis informujący o czynnym basenie oraz sponsorowaniu Szpitala przez NFZ. Gdy przewrotnie  napisałam sponsorowaniu- oczywiście natychmiast chciałam sprostować- przecież ta organizacja siedzi w naszych portfelach, rządzi naszymi ciałami, decyduje kogo ratować, a kogo odsyłać na ważne zabiegi do kolejki- niech latami czeka. Jednym słowem Narodowy Fundusz Ochrony Zdrowia to pan życia i śmierci. Ale dość tych dygresji. Może nie istnieje idealny system ochrony zdrowia, więc dlaczego nasz miałby taki być.

Tak więc, ponarzekawszy, wracam do ciechocińskiej perły w koronie.

Wchodzę więc do wnętrza dawnych Łazienek IV. Pomimo informacji, że obiekt jest czynny, wchodzę na palcach, nieomal wstrzymując oddech. Kolejne drzwi otwieram, parkiet lśni niebezpiecznie, sufit zawieszony gdzieś tak wysoko, że głowę zadzierać trzeba. Korytarze szerokie, po bokach ponumerowane drzwi . Nikogo nie widzę,  ludzi jakby wywiało.  Nagle się jedne otwierają i wychodzi z pomieszczenia na ten lśniący parkiet paniusia w skromny szlafroczek ubrana i człapie w kapciuszkach w nieznanym kierunku. Zjawa to , czy co?   Przecież ja już widzę panie zwiewne, wytworne, pachnące cygaretkami i perfumą egzotyczną oraz panów we frakach, którzy zmierzają w kierunku, gdzie właśnie ja. Przy nich  źle się czuję w swoim zimowym obuwiu, z kurtką w ręce , ubrana byle jak… usuwam się więc pod ścianę, a właściwie się w nią wtapiam. Na twarzy czuję że jakiś woal mnie muska delikatnie i towarzystwo znika.

Otwieram oczy , a obok właśnie przeczłapuje kolejna osoba w szlafroczku , zagubiona w tym wielkim korytarzu.

Zbieram się w sobie, odwagę przywołuję, bo ciekawość – co dalej zobaczę- silniejsza od nieśmiałości mojej.

I stawiając ciężkie zimowe buty na tej drewnianej cudnej zadbanej podłodze podążam za rozbawioną grupą, którą widziałam chyba we śnie na jawie.

I nagle otwiera się przede mną widok, którego chyba opisywać nie będę, bo mam zdjęcia. Wystarczą, muszą wystarczyć, opisu nie będzie, bo słów nie ma odpowiednich.

Napiszę tylko, że to jest sala balowa, obecnie zwykła poczekalnia.

I już orkiestra stroi instrumenty, wciskam się we framugę drzwi, aż wreszcie znajduję dobrą kryjówkę za otwartymi wierzejami. Przez niewielką szparkę podglądam. Właściwie to nie wiem, czy lubię podglądać- chyba nie. Ale widok jest dostępny wszystkim, więc nie jestem takim pełnym podglądaczem- pocieszam się. Tkwię tak pomiędzy ścianą a drzwiami i chłonę widoki i muzykę i ten początek XX wieku, jeszcze pełen elegancji, czas inny niż nasz, a może dlatego, że umyty przez wskazówki zegara i kartki z kalendarza, nieco już rozmazany, sepią przyprószony….jest pięknie, muzycznie, pary wirują  walcem , ale już pora wracać. Niechętnie wyłażę ze swojej kryjówki, zresztą nogi trochę ścierpły….

Gdy czuję niewielki mrozik na nosie i policzkach, wracam do rzeczywistości swojej, szaroburej.

Ale dlaczego widzę otwarte paradne wejście od podjazdu, i ostatnie pary wysiadające z powozu….może to jakiś obraz ostatniego z rodu znanych malarzy- Kossaków- Karola a może to tylko moja wyobraźnia….jest cudnie…odchodzę bezkwietną o tej porze aleją, ciechocińskim deptakiem i unoszę myśl, że są jeszcze w Ciechocinku inne perły, odrestaurowane ale bronią tam dostępu panienki w recepcji i ceny zaporowe, hotelowe i  nowobogackich ciuchy o  czterocyfrowych złotówkowych cenach.

To nie dla zwykłych jak ja śmiertelników.

A dawne Łazienki IV to obiekt dla nas, chorych ułomnych niezdarnych niebogatych ale potrafiących się cieszyć zaproszeniem do tego miejsca, gdzie muzyka gra tajemna i cienie minionej epoki mieszkają….

 

 

ŁazBalowa.JPG

 

 

ŁazBalowa2.JPG

 

 

ŁazBalowa1.JPG

 

 

ŁazBalowa4.JPG

 

 

ŁazBalowa3.JPG

 

 

ŁazienkiIVd..JPG

 

Ciechocińskie spotkanie z Karolem Juliuszem Kossakiem

KarolJuliuszKossaWilla.JPG

 

 

karolJuliuszKossakTablicaDom.JPG

 

 

 I w tej ciszy niedzieli grudniowej niespodziewanie czekało na mnie pogodne spotkanie z Karolem Juliuszem Kossakiem, ostatnim ze znanego rodu malarzy .

Bo gdy tak drepczę alejkami mojego ulubionego parku ciechocińskiego nagle zawieszam oko na sąsiadującej z nim starej drewnianej willi. Z daleka usiłuję przeczytać tekst na umieszczonej tam tablicy. Muszę podejść, bo już wzrok nie tak sokoli jak kiedyś. I wtedy czytam  : Tutaj mieszkał……

A potem idę sobie w kierunku  popularnej w Ciechocinku  fontanny, tzw. grzybka, gdzie ujęcie wody solankowej, najstarszej i stale hojnej. Nie słyszę znajomego plusku tej fontanny, gdyż o tej porze roku, już większość nie działa, ale jest grzybek….

Nieopodal otwiera się aleja drugiego parku, chyba bardziej znanego niż ten mój, gdzie drzewa fotografuję stale. Tu spacerują zwykle wytworni ludzie i ci mniej wytworni, ale chcący być na topie,  bo miejsce to jest słynnym deptakiem wyśpiewanym w piosence . I właśnie na skraju tego parku przy dość wąskiej drożynie ktoś ustawił stelaże a na nich kopie obrazów Karola Juliusza Kossaka.

Wprawdzie widziałam tę galerię  już w zeszłym roku, ale teraz oglądam detalicznie, wchodzę w jej treść i  przenoszę się do czasów, które malarz utrwalił na wieki.

I słyszę szum powozów, śmiech kuracjuszy złapanych w kadrze, jakieś słowa miejscowego księdza ganiące  za  wielkie grzechy i prawie niewinne grzeszki  i cieszę się ze spojrzeń złapanych w locie….

 

 

KarolJuliuszKossak5.JPG

 

 

KarolJuliuszKossak6.JPG

 

 

KarolJuliuszKossak4.JPG

 

 

KarolJuliuszKossak3.JPG

 

 

KarolJuliuszKossak2.JPG

 

 

KarolJuliuszKossak1.JPG

 

Zdjęcia z plenerowej wystawy prac Karola Kossaka w Ciechocinku

 

 

 

Karol Juliusz Kossak ur. w 1896 we Lwowie , zmarł w 1975 w Ciechocinku.

Na nim zakończyła się dynastia malarzy Kossaków i tak jak dziadek Juliusz , wuj Wojciech i stryjeczny brat-  Jerzy bardzo lubił malować konie.

Szkołę średnią ukończył  we Lwowie i tam już pobierał pierwsze lekcje malarstwa i rozpoczął studia w Wiedniu. Wybuch  I wojny światowej przerwał tę edukację, gdyż został wcielony  wojska austriackiego. Po zakończeniu wojny kontynuował studia w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie . Z dyplomem jej absolwenta  nauczał rysunku we lwowskich gimnazjach a po zawarciu związku małżeńskiego z Antoniną Wandą Czerkawską zamieszkał w jej majątku rodzinnym. W 1934 roku rodziła się jedyna ich córka Teresa.

Po II wojnie światowej , w 1948 roku przybył z żoną do Ciechocinka, gdzie mieszkał do końca życia przy ul Traugutta, obok parku zdrojowego.

 

Lubił używać akwareli, we Lwowie wydał cykl pocztówek – reprodukcji swych akwareli z huculskimi widokami. Ilustrował książki swojej kuzynki Zofii Kossak-  Szczuckiej.

Twórczość jego nie jest tak znana jak obrazy dziadka i stryja, zresztą ocalała tylko niewielka część jego dorobku. Większość to prace z okresu pobytu w Ciechocinku, gdzie chętnie rysował otaczającą go rzeczywistość a także scenki z życia kuracjuszy….

       Tak go wspominają znajomi: „ z żelazną konsekwencją malował od godziny dziewiątej do pierwszej, a w plenerze praca zajmowała mu codziennie wiele godzin. Malował do ostatnich dni…..”.

 Jakże barwną musiał być postacią w Ciechocinku- właściwie już go widzę –  fantazyjnie ubrany, dźwigający sztalugi właśnie przemierza park zdrojowy, o, już przysiada na murku. A ja stoję z boku i obserwuję. Spod jego starej już dłoni wyłania się na śnieżnej bieli czystej kartki jakaś postać rysowana węglem. Już i inni przystają i tworzymy mały tłumek gapiów. I jest inaczej niż teraz….jakby bardziej odświętnie i refleksyjnie i radośnie. Jeden człowiek może zmienić krajobraz…..

 

( oprac na podstawie Wikipedii)

 

Niedzielny spacer po ciechocińskim parku.

 

DrzewaPień.JPG

 

Niedzielny spacer po ciechocińskim parku

 

 

Lubię ten park, samotny grudniowo, teraz trochę zapłakany.

Drzewa pamiętające ubiegłe wieki stoją zastygnięte w czasie, może zasłuchane w wiatr i wpatrzone w niebo.

Drzewa, obojętni świadkowie ludzkich kroków, dyszących oddechów, pospiesznych słów o miłości, żarliwych i kłamliwych zapewnień że tylko ona jedyna, łez wylanych po rozstaniu i marzeń stale nowych albo już umarłych i spokoju starości, pogodzenia z życiem, z upływem lat, nieubłaganym i  odmierzanym już teraz laseczką i chwiejnym drobnym krokiem….

 

 

drzewa5.JPG

 

 

drzewa4.JPG

 

 

drzewa6.JPG

 

 

drzewaRzeĹşba0.JPG

 

 

drzewaRzeĹşba.JPG

 

 

drzewałzy.JPG

W Ciechocinku.

 

 

SanPodTężniami.jpgI dotarliśmy do celu….

Od kilku lat zatrzymujemy się w Szpitalu Uzdrowiskowym „ Pod Tężniami” , który pomimo swojej nazwy, w niczym nie przypomina szpitala. Można go nazwać nowoczesnym hotelem z zapleczem służącym do rehabilitacji oraz stałym dyżurem lekarskim i pielęgniarskim.

Tak więc korzystamy z siłowni, różnych  zabiegów np. krioterapii, miejscowej znakomitej ponoć borowiny jakiś laserowych czy ultradźwiękowych fal  i moczymy się w dwóch basenach , jednym z miejscową solanką i drugim z wodą zwykłą . Oba baseny  mają głębokość do 1,5 m , ale pływać można oraz z lubością poddawać się zainstalowanym tam różnorodnym hydromasażom, wygrzewać w saunach i opalać na sztucznej łączce.

Wszystko to jest przeplatane znakomitymi posiłkami , więc z zapałem  konsumujemy  wysokowarzywane kolorowe jedzonko zgarniane ze stołów szwedzkich….po kilku dniach tak intensywnego życia powoli chce się wracać do domowej rzeczywistości, tym bardziej, że Święta Bożego Narodzenia tuż,tuż…

 

 

SanFonta.JPG

 

 

Szachy.JPG

 

 

SanJadalniaWidok.jpg

 

 

SanatWidokTężnie.jpg

 

Widok z okna na tężnie i wały przeciwpowodziowe

 

BasenWiosna.JPG

 

 

SanatŚwięta.jpg