Śladami mojego Taty. Zamiłowania linqwistyczne Taty.

Tato lubił się uczyć.

Pokazywał mi zeszyt przywieziony z obozu koncentracyjnego, gdzie współwięźniowie nauczali go angielskiego . Oglądałam starannie wypełnione Jego pięknym drobnym, kaligraficznym pismem strony . Jakiego to wymagało samozaparcia, by w warunkach ciężkiej pracy i głodowym życiu, mieć jeszcze takie potrzeby. Może to właśnie dało mu siłę przetrwania. 

Tak więc w obozie poznał język niemiecki  i angielski w stopniu umożliwiającym swobodne porozumiewanie się i korespondowanie.  Francuski przerabiał w szkole i ten język obok oczywiście rosyjskiego, który wchłonął z racji dzieciństwa spędzonego na kresach, miał opanowany doskonale.

W naszym warszawskim domu- a właściwie dwóch sąsiadujących mieszkaniach w bloku stale przewijali się młodzi ludzie z różnych stron świata. Motorem tych wizyt była zwykle Ewa, która uwielbiała kontakty z ludźmi , sama wyjeżdżała do pracy na tzw. Zachód i potem pojawiali się jej nowi znajomi. Bywało, że spali na matach w naszym przedpokoju, który na szczęście był duży, w odróżnieniu od pokojów. W największym, 19 m 2 mieszkaliśmy my, tam tez była jadalnia, bawialnia oraz moje miejsce pracy( nauka , czytanie literatury fachowej i pisania doktoratu) w godzinach nocnych, gdy już pokój wszyscy opuszczali. W kolejnym 11 m2 początkowo mieszkali Rodzice a gdy otrzymali mieszkanie na tym samym piętrze był to pokój Pauliny i  Justyny . I w najmniejszym, bo  8 m2 rezydowała Ewka i Marcin. Potem Marcin zamieszkał w maleńkim pokoiku u Rodziców.

Gdy przybywali do nas młodzi ze świata- z Francji, Anglii, Niemiec i  Polacy pracujący na misjach w Afryce np. Andrzej z Kamerunu, Tato był w swoim żywiole. On swobodnie konwersował z nim, oprowadzał  i potem korespondował.  

Gdy już był stareńki, ale stale dziarski, przesiadywał w swojej ciupkiej kuchni i tam rozkładał podręczniki kontynuując edukację lingwistyczną. Zapisywał słówka, montował listy etc.

Jednym słowem mógł imponować….