Na medycznej ścieżce. Mama ma złamaną szyjkę kości udowej.

Pognałam więc do domu, wykorzystując wszystkie możliwe tramwaje i autobusy, gdyż nie posiadałam samochodu na swoją ulicę Broniewskiego nr 22. W tamtych czasach  zdobycie taksówki było zupełną niemożliwością, wobec tego nawet nie pomyślałam o popełnieniu telefonu i zamówieniu taksówki.

Wpadłam do bloku równolegle z lekarzem Pogotowia Ratunkowego.

Nie było żadnych dyskusji, rozpoznanie było pewne.

Mamę wtłoczono na krześle do maleńkiej windy, bo tylko takie były w tym bloku.

Zresztą były tylko dwie, na  cały10 piętrowy wieżowiec, z 14 mieszkaniami na piętrze.

Potem Mamę ulokowano na noszach i rozpoczęła się gehenna transportu przez pół Warszawy na Ochotę, gdyż na Jotejki był dyżur ortopedyczny.

Nie zapomnę tej trasy.

Siedziałam bezradnie obok Mamy, a Ona jęczała z bólu na każdej nierówności ulicy, zresztą stan techniczny karetki był opłakany, wszystko skrzypiało, podskakiwało i trzęsło niemiłosiernie.

Jakoś dobiliśmy do Izby Przyjęć. Tam po odczekaniu w kolejce do lekarza i następnej do pracowni RTG Mama wylądowała na oddziale.

Powiedziano mi, że mogę wracać do domu, gdzie czekało troje moich małych dzieci.

Gdy zadzwoniłam wieczorem do lekarza dyżurnego, dowiedziałam się, że Mama ma założony wyciąg, tzn przeborowaną kość udową i będzie leczona zachowawczo, leżąc tak długo, aż kość się nie zrośnie.

Byłam zrozpaczona, bo tyle już wiedziałam, że przewlekłe leżenie może być dla Mamy bardzo niebezpieczne.

Raniutko pojechałam na Jotejki, gdzie przyjął mnie miły pan ordynator i powiedział, że owszem , założyli wyciąg, ale podjęli  decyzję  założenia Mamie gwoździa unieruchamiającego złamaną szyjkę .

Zabieg był długi, ale w końcu się doczekałam powrotu Mamy z bloku operacyjnego.

Od tej pory wszystko przebiegało gładko, szybko znaleźliśmy się razem w domu.

Mama zaczęła chodzić z kulami, potem już bez kul, do czasu, gdy się okazało, że głowa kości udowej jest martwa, co oznaczało znaczne skrócenie nogi, utykanie a przede wszystkim ogromne bóle.

Gehennę przerwał dopiero po latach bardzo serdeczny, litościwy i uczynny Pan Profesor W.R., nasz Sąsiad działkowy. Ale o tym może napiszę później.