” Ptasia telenowela na Bielanach”

Zupełnie inny temat zamieszkał w mojej głowie i długo się mościł. Już prawie było gotów do urodzenia, gdy nagle dzisiaj:

 

SAM_1260.JPG

 

W dzisiejszej ( 31.lipca.2015)Wyborczej znalazłam ciekawą historyjkę. Być może znaną już wszystkim, ale może nie. Zapisuję sobie, cytuję, streszczam pewnie poczytam wnukom, zajrzę pewnie nieraz, bo nie jest to zwykła opowieść.

Otóż Jakub Chełmiński w dodatku Magazyn Stołeczny zamieścił artykuł pt.

 „Ptasia telenowela na Bielanach”.

 

„ On, to typowy warszawiak: mieszka w bloku z wielkiej płytą , ale lubi czasem skoczyć do centrum pokręcić się nad placem Defilad. „

To piękna zajmująca historia o pewnym mieszkańcu Warszawy, sokole.

„ Franek to sokół wędrowny, choć ze stolicy się nie rusza. Wykluł się w 2008 roku u Grzegorza Dzika, sokolnika pracującego na  lotnisku na Okęciu. Wypuszczony na wolność, obrał kurs na Żerań, ale po drodze spodobały mu się Bielany, a konkretnie jeden balkon na osiedlu Ruda.”

    Gdzieś poznał narzeczoną, która urodzona na prowincji wybrała się do stolicy pewnie na podryw. Razem więc z nią, Jolą postanowili uwić sobie gniazdo na owym balkonie. Ludzdzy mieszkańcy mieszkania z tymże balkonem , położonego na ostatnim piętrze bloku pozwolili tam zamieszkać ptakom. To rzadkość, bo z reguły większość przepędza natrętne gołębie, które również gustują w zakładaniu gniazd na balkonach. Pan Franciszek i pani Jolanda właściciele mieszkania, którzy nazywają siebie falkofanami,  nie tylko udomowili sokoła, ale też zgodzili się na zamontowanie tam kamery. I dzięki temu internauci mogą od kilku już lat śledzić telenowelę o bielańskich sokołach.

Tak więc wszyscy mogli oglądać, że niestety Franek czasami bywał smutny, bo jego partnerka, Jola często gdzieś wyfruwała. Na pewno podejrzewał jakieś jej pozamałżeńskie związki, był zazdrosny, ale niezmiennie radosny, gdy wreszcie wracała. Ich życie seksualne też nie było różowe. Przez kilka lat nie doczekali się potomstwa.

W końcu ornitolodzy, opiekujący się tym gniazdem zdecydowali się na eksperyment. Podrzucili do gniazda 25 dniowe pisklę sokoła urodzone w hodowli. Jednak wyrodna partnerka, Jola nie zainteresowała się dzieckiem i uciekła w siną dal.

I o dziwo Franek podjął się samotnego tacierzyństwa i okazał się super tatą . Sumiennie karmił malucha, obserwował jak dorasta i potem wyprawił młodego w świat.

Troskliwego samotnego tatę obserwowała inna sokola pani, nosząca szumne imię Leśna. Urodziła się w czeskiej niewoli, wypuszczono ją potem w małej wiosce pod Olsztynem . Ornitolodzy „sugerowali” jej, by  zasiliła leśną populację sokołów na Warmii. I dlatego nadano jej imię- Leśna. Jednak Leśna była ciekawa wielkiego świata i nie zainteresowana Warmią pofrunęła do Warszawy.

Na Bielanach wypatrzyła Franka i wkrótce z nim zamieszkała.

25 marca tegoż roku o godzinie 2.43 i 35 sek  z dumą „pokazała” fanom śledzącym przez 24 godziny w Internecie to gniazdo, „pokazała „ swoje pierwsze jajo. Jakaś internautka  natychmiast zakomunikowała o tym na forum, inna zrobiła zdjęcia, które pomknęły w świat. „Był to pierwszy w historii udokumentowany przypadek , żeby sokoły wędrowne doczekały się potomstwa, żyjąc blisko ludzi”.

Wkrótce  pojawiły się kolejne jaja. I oto od tej pory trójka młodych- Bielan, Argo i Ada stała się  bohaterami kolejnych odcinków telenoweli. Internauci oglądali z zapartym tchem jak porastały w piórka, uczyły się latać. Wszyscy przeżywali, gdy Argo został przez kogoś zraniony ale na szczęście trafił do szpitala w ZOO. I jakaż była radość, gdy wyleczony wrócił do gniazda . Pierwsza opuściła gniazdo Ada, pewnie poleciała szukać sobie nowego balkonu. Mieszkańcy Bielan jeszcze widzą przelatujące pomiędzy blokami młode sokoły. To Bielan i Argi, bracia Ady.

Tatuś Franek już ma dużo wolnego czasu, może odpocząć. Ale stale kuszą go samotne wyprawy do Śródmieścia. Przylatuje do centrum i zwyczajowo siada  na Pałacu Kultury. Ogląda swoje miasto , pewnie sprawdza, czy wszystko w porządku, jak ludzi się zachowują, czy może już się polubili? …..niektórzy uważają, że dyskretnie obserwuje też swoją pojawiającą się tu partnerkę. Widać, że jest wierny i zakochany. Ciekawe jak będzie wiosną. Byle do marca…..

 

Sokoły na żywo można śledzić na http://webcam.peregrinus.pl/pl/warszawa-bielany-podgląd i dyskutować na forum peregrinus.pl

 

Lepiej zrozumieć Andersena.

SAM_9158.JPG

 

 

Bajki Andersena to moje dzieciństwo. Ale nie tylko moje, nawet teraz, gdy rynek księgarski zalewa morze przeróżnych kolorowych książek dla  dzieci , Andersen jest stale obecny.

Nie zapomnę łez, które wylałam nad dziewczynką z zapałkami.

A tymczasem okazuje się, że sam Andersen uważał, że jest to bajka optymistyczna, bo dziewczynka umiera z ufnością. Zresztą był oburzony, gdy uważano że adresatem jego bajek są tylko  dzieci. Mówił, że te bajki przypominają pudełko. Dzieci oglądają je z zewnątrz a dorośli zaglądają do środka.

Tego się właśnie dowiedziałam , gdy w  weekendowej Wyborczej znalazłam artykuł Jarosława Mikołajewskiego ( sekretarza Wisławy Szymborskiej)  o  niedawno wydanych

„ Dziennikach” Hansa Christiana Andersena w znakomitym wyborze i tłumaczeniu Bogusławy Sochańskiej. Mikołajewski pisze, że to  „dla mnie jedna z najważniejszych książek wydana po polsku w ostatniej dekadzie”.

…postanowiłam sobie zapisać to, co znalazłam w ww artykule a także w necie. Bo pewnie po 700 stronicowe wydanie „ Dzienników” nie sięgnę. Ale kto wie? Na pewno teraz  inaczej będę myślała o Andersenie, bo przecież nic nie dzieje się w próżni. Niewielu  potrafi piękne bajki pisać. A jego bajki to” światło odbite z mrocznej , pełnej zahamowań natury i trudnego życia”.

        Hans Christian Andersen urodził się w 1905 roku w najbiedniejszej dzielnicy miasteczka Odense, na Duńskiej wyspie Fionia, w biednej ale kochającej się rodzinie. Ojciec był szewcem a matka, niepiśmienna, zajmowała się domem. Ojciec czytał mu bajki a matka musiała być osobą odważną jak na tamte czasy, bo gdy syn się poskarżył na złe traktowanie w szkole przeniosła go do szkoły żydowskiej pomimo nasilających się już nastrojów antyżydowskich w Europie.

Klimat miasteczka był niezwykły, bo pomimo tego, że było drugie co do wielkości w Danii, w odróżnieniu od Kopenhagi zachowało i pielęgnowało  mnóstwo  ludowych zwyczajów jak barwne okolicznościowe pochody, prowadzenie wołu ubranego w girlandy kwiatów itp. Było rozległe, miało niską trochę bajkową zabudowę z górującą strzelistą gotycką katedrą św. Kanuta z powtarzającymi się  architektonicznymi motywami stopni do nieba…

     Andersen był samotnikiem, unikał zabaw z rówieśnikami, uwielbiał czytanie. Bawił się zabawkami, które mu robił ojciec, szył im ubranka, stworzył sam dla siebie teatrzyk kukiełkowy. W krainę baśni, poza ojcem wprowadziła go matka ojca, z którą  odwiedzał przytułek dla chorych, bo tam zajmowała się ogrodem a potem przebywał tam jego chory psychicznie dziadek.

Gdy Andersen miał 11 lat, wskutek powikłań zdrowotnych po udziale w wojnie napoleońskiej 1816 r, zmarł ojciec. Matka zmarła z powodu alkoholizmu, ale przedtem bardzo się starała, by  zapewnić byt synowi, więc  zarabiała jako służąca i praczka a dziecko wysłała  do pracy w fabryce sukna.

Chłopiec lubił śpiewać, więc w ten sposób umilał sobie pracę. Gdy jeden z robotników uznał, że to dziewczyna, inni zdarli z niego ubranie, by sprawdzić. To wydarzenie miało wpływ na jego późniejsze zahamowania. Ponadto gdy miał 13 lat, matka wyszła ponownie za mąż i syn był świadkiem burzliwego życia seksualnego odbywającego się w maleńkim mieszkaniu. Potem doszedł lęk przed chorobami wenerycznymi i w efekcie nigdy nie ułożył sobie życia osobistego.

Gdy miał 14 lat zapragnął zostać aktorem, więc sam powędrował do Kopenhagi. Chciał wstąpić do trupy Teatru Królewskiego , próbował grać, ale ostatecznie go nie przyjęto. Uczęszczał do szkoły baletowej, kontynuował śpiew ale po mutacji głosu stracił swój wysoki sopran. Jednak stale fascynował go teatr. Postanowił zostać autorem sztuk teatralnych. Pierwsza, „ Miłość na Wieży Mikołaja” napisana w  1829 r. została nawet wystawiona , potem napisał   ich sporo , ale z powodu braku wykształcenia, popełniał wiele błędów ortograficznych , stylistycznych co m.in. było powodem odrzucania ich przez krytyków.

Debiutował wcześniej, bo w  1822 r. zbiorem utworów pisanych pod pseudonimem William Christian Walter, pt ” Młodzieńcze próby”.

W tym samym roku otrzymał stypendium królewskie, dzięki czemu mógł kontynuować naukę a potem studia. Oczywiście uważał, że to niezwykłe społeczeństwo duńskie opiekuje się młodymi zdolnymi, ale tak naprawdę pomagał mu Jonas Collins, który od początku wierzył w talent młodego człowieka. Andersena  wydał kilka tomów wierszy, wiele opowiadań, szkiców, powieści , a także dziennik swojego życia.

W 1851 r. uznano jego wiedzę i zasługi i przyznano mu tytuł profesora.

       Do pisania dla dzieci początkowo nie przywiązywał wagi, traktując je jako pisanie dla dorosłych. Jak wspomniałam na wstępie, zastrzegał, że jego baśnie są jak pudełka: dzieci oglądają opakowanie, a dorośli mają zajrzeć do wnętrza. Zżyłamał się gdy określano te bajki jak twórczość wyłącznie dla dzieci, nie widząc ich głębszego sensu. Jednak to one przyniosły mu wielki rozgłos. Pierwszy ich zbiór wydano w Kopenhadze w 1835 r,.  a potem , aż do r.1872, ukazywały się ich kolejne tomy. „To on był brzydkim kaczątkiem, dziewczynką z zapałkami, umarłym dzieckiem, choinką. Był tymi, o których pisał. Miał nadzwyczajną umiejętność mówienia od środka każdej postaci, którą powołał na bohatera baśni: z wnętrza ludzi, zwierząt, przedmiotów. Jego moc była tu czarnoksięska…

….O czym tak naprawdę jest bajka „ Dziewczyna z zapałkami”, czy o nieszczęściu biedy czy o szczęściu umierania w ufności? ” mówił.

        Na licznych zdjęciach zwracają uwagę bardzo długie stopy, i jak pisze jego przyjaciel William Bloch: „ramiona i nogi miał nieproporcjonalnie długie i chude, dłonie płaskie i szerokie, a stopy tak gigantyczne, że z pewnością nikt nigdy nie próbowałby mu ukraść butów. Miał tak zwany rzymski nos, ale był on tak nieproporcjonalnie wielki, że zdawał się dominować nad całą twarzą…podczas gdy oczy , jasne i bardzo małe, głęboko schowane w oczodołach, do połowy przykryte powiekami, nie zostawiały żadnego wrażenia…” i dalej napisał Bloch: ” z jego wysokiego otwartego czoła i wyjątkowego wykroju ust emanowały dusza i piękno..”

     Powoli poprawiała się  sytuacja materialna Andersena, co pozwoliło mu na liczne podróże po Europie. Był ciekawy świata i ludzi, stale niespokojny duchem , samotny, z licznymi kompleksami, ze skomplikowanym charakterem, nadmierną wrażliwością i skupieniem na sobie. To nie pozwalało mu na stabilizację życiową.  Martwił się, że oszaleje jak dziadek, miewał stany depresyjne. Wg biografów miał naturę biseksualną, o czym świadczą listy do przyjaciół, np. „ Moje uczucia do ciebie są takie, jak uczucia kobiety. To moje kobieca natura musi pozostać tajemnicą…”

Miał wielu sławnych znajomych jak Bertel Thorvaldsen, Karol Dickens czy bracia Grimm .

„ Dzienniki” zaczął pisać w roku 1825, gdy porzucił marzenia by zostać aktorem.

     „ W Muzeum Andersena w Odensie są fotografie, pierwsze wydania książek, rękopisy, listy i buty. Są  kwestionariusze zadawane sobie na zasadzie hasło- skojarzenie. Hasło ulubiony kolor – błękit. Pejzaż- morze. Zmysł orientacji-przeciętny. Pobożność i miłość do dzieci-ogromne. Gdyby nie był tym, kim był, chciałby być Andersenem. Czyli sobą. Chciałby mieszkać w Rzymie. Najpiękniejsza rzeźba- „ Jazon” Thorvaldsena. Słuch- doskonały. W ludziach lubił dobroć, nienawidził kłamstwa….są także nożyczki- wycinał nimi sylwetki….dla zabawy własnej i dla dzieci zaprzyjaźnionych rodzin.” Tu Jarosław Mikołajewski, wieloletni sekretarz Wisławy Szymborskiej widzi” jakieś pokrewieństwo pomiędzy ich  bajecznością a poetyckim purnonsensem wycinanek Wisławy Szymborskiej …wycinanka jako prywatny list poza słowami….”.

 

   I w ten sposób mam nowy temat do rozmyślań. Rozmyślań  nad losami człowieka. Nad jego dolą i niedolą, nad siłą, mądrością, konsekwencją. Postanawiam wrócić do dziecięcej lektury Bajek Andersena , ponownie przeczytać, tym razem ze zrozumieniem właściwym dla bardzo dorosłego człowieka i w świetle tego, co teraz wiem o autorze… To było ważne spotkanie z Andersenem…dziękuję panu Jarosławowi Mikołajewskiemu za ten artykuł

 

 

SAM_9158.JPG

 

 

Artykuł dr Moniki Czachorowskiej o epidemii choroby Heinego Medina w Polsce…

 

rys3.jpg

Zdjęcie z netu

 

 

 

Jak poprzednio wspomniałam  w rozdziale” artykuł dr Moniki Czachorowskiej” za zgodą autorki,  będę zamieszczała odcinkami  tekst Jej publikacji nt historii wielkiej epidemii poliomyelitis , czyli choroby Heinego- Mediana w Polsce  sprzed półwiecza zamieszczony w Przeglądzie Epidemiologicznym w 2002 roku…może być to ostrzeżenie dla rodziców, którzy ulegając obecnej modzie nie szczepią swoich dzieci…

 

„…  Na przełomie roku 1952/53 na kilka miesięcy przenieśliśmy się z Bielan do gościnnego Szpitala Zakaźnego na Woli, a od II kwartału 1953 roku nareszcie uruchomiono szpital przy ul. Siennej. Ordynatorem Oddziału Polio była tu nadal dr Łukaszewicz- Dańcowa, jej zastępcą dr Anna Gecow, a nad pionem pielęgniarek i salowych nadal czuwała oddziałowa Kazimiera Kozłowska. Dyrektorem Szpitala Zakaźnego została dr Eugenia Pomerska, osoba o niespożytej energii i wielkich zdolnościach organizacyjnych. Ustalono, że oprócz oddziału polio w szpitalu muszą być oddziały krztuścowy, błoniczy, zakażeń jelitowych i obserwacyjny. W zależności od sytuacji epidemiologicznej zmieniano profile tak, że przez pewien okres uruchamiano oddział gruźliczy.

    Kadrę lekarską stanowili asystenci z Bielan, zespół absolwentów Oddziału pediatrycznego i młodzi pediatrzy- głównie uczniowie prof. Lejmbachówny i prof. Szenajcha, Przez pierwszy rok pracy wszyscy asystenci musieli się zapoznać z zagadnieniami leczenia polio. Mimo przeprowadzonego remontu szpitala, warunki były ciężkie zarówno dla pacjentów jak i dla personelu. Dokuczało duże zagęszczenie sal i brak wody bieżącej, ale prawie nie było zakażeń wewnątrzszpitalnych. Pomógł nam w tym bardzo surowy reżim sanitarny.

     Pacjentami oddziału polio były dzieci od niemowląt do nastolatków. Rozległość porażeń nie zależała od wieku. Porażenia czterokończynowe , tzw. quadriplegie  zdarzały się i u najmłodszych i u starszych. Dzieci te wymagały stałej obserwacji, ponieważ u nich najczęściej występowały zaburzenia oddechowe i konieczność zastosowania oddechu wspomaganego. U większości naszych pacjentów obserwowano mniej rozległe porażenia, czasami tylko niedowłady. Jednak dużą grupę stanowili chorzy z postacią oponową polio i z porażeniem nerwu twarzowego.

      Nie było leczenia przyczynowego i wiadomo było , że tylko specjalna fizykoterapia może pomóc w ustępowaniu niedowładów i porażeń. Były próby z różnymi lekami wspomagającymi, np. nivaliną, Vit B12 itd.- jednak efekty były żadne lub znikome. Specjalną fizykoterapię stanowiły : tzw. kocowanie, a następnie stymulacja i reedukacja mięsni oraz wyciąganie przykurczów. Kocowanie obejmowało cykle rozgrzewania porażonych i niedowładnych mięśni kończyn i tułowia, za pomocą rozgrzanej, wilgotnej, wełnianej dzianiny. Po każdym cyklu kocowania, kiedy mięśnie były rozgrzane, rozluźnione bez bolesności, terapeutki – czyli nasze przeszkolone pielęgniarki wykonywały stymulację, reedukację i wyciąganie przykurczy. Na porażone mięśnie międzyżebrowe stosowało się kocowanie koncentrowane. W przypadkach porażeń nerwu twarzowego, przykurczy powięzi i ścięgna Achillesa wykonywano parafinowanie….” cdn.

   

 

 

Artykuł dr Chmielewskiej Jakubowicz.” Drugi szpital dziecięcy w Warszawie” ( 45 )

I już ostatni wpis pod tym tytułem.

Zakończenie  artykułu dr Marii Barbary Chmielewskiej Jakubowicz o historii szpitala Bergshonów i Baumanów nazywanego potem im.Dzieci Warszawy – lub w skrócie Sienna ( Śliska). Z autorką, popularnie zwaną dr Baśką pracowałam w tym szpitalu w latach 1975-1981. Jak już kiedyś wspominałam była wspaniałym zaangażowanym pediatrą , jest nadal ciekawym Człowiekiem. Podziwiałam Jej pasję zgłębiania języka esperanto która była dla Niej oknem na świat. Miała liczne kontakty z esperantystami mieszkającymi na wszystkich kontynentach i często podróżowała, co w czasach wszechwładnej komuny ,  trudnych do przebycia  granic kraju  i izolacji nie było łatwe. Pokonywała te przeszkody w jakiś nieznany sposób i jawiła się nam jako człowiek wolny.

Całe swoje życie zawodowe spędziła w tym jednym szpitalu ( nie licząc pracy w charakterze pielęgniarki w czasie Powstania Warszawskiego) , spisywała jego dzieje i opublikowała w  tomie CXXXIV nr 2/ 1998 „Pamiętnika Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego” ( rocznik zarządu TLW , który ukazuje się od 1837 roku! ) pod tytułem” Drugi szpital dziecięcy w Warszawie”.

Ponieważ to czasopismo  jest dostępne w necie jedynie odpłatnie, za zgodą autorki zamieszczałam   w tym blogu  tekst artykułu, z uwagi na ograniczenia tego portalu dzieląc go na jakby zamknięte tematycznie odcinki. I teraz z żalem podaję ostatni odcinek , wszystkie można znaleźć w tym blogu w rozdziale

 „ Artykuł dr Chmielewskiej Jakubowicz”. ….

 

kasztan.JPG

 

Zdjęcie z ubiegłej jesieni kiedy to odbyłam sentymentalną wycieczkę do mojego dawnego Szpitala. Zamknięty przed ponad 10 laty dziwną decyzją władz Warszawy pomimo niedoboru łóżek pediatrycznych, śpi w koronach starych drzew. A stary kasztan śpiewa mu kołysankę…ależ ckliwy ten podpis, wybaczcie, ale tam zostawiłam kawał mojego serca…

 

 

 ostatni fragment artykułu:

 

 

<<….. Tylko w dobrze zorganizowanym szpitalu- gdy wszystkie działy pracują dokładnie, systematycznie i z zaangażowaniem- mogą być dobre efekty całokształtu pracy. Apteka, laboratorium, kuchnia, administracja, oddziały szpitalne, szkoła, przedszkole- wszystkie te części szpitala wiedziały, że to co robią, robią dla dobra chorego dziecka. Nie bez znaczenia jest fakt, że załoga licząca 150-180 pracowników składa się w 90-95% z kobiet, młodych kobiet, obciążonych obowiązkami rodzinnymi, jest zatrudnione w systemie trójzmianowym, a lekarze pracują na całym etacie z 5-6 dyżurami dobowymi w miesiącu. Szpital był zawsze dla nas drugim domem, w którym spędzało się znaczną część życia. Personel był bardzo zżyty, nie było intryg. A jeśli zdarzały się jakieś nieporozumienia personalne, to szybko i taktownie sprawę załatwiano w gabinecie dyrektora lub siostry przełożonej.

      W latach 1953-1996 leczono w szpitalu 82 602 dzieci. Niestety, mimo usilnych poszukiwań i żmudnych studiów nad 120-letnią historią szpitala, nie udało się ustalić, ilu chorych i rannych leczył szpital w okresie obu wojen światowych ; na pewno była to wielotysięczna rzesza chorych i rannych, którzy znajdowali tu leczenie, pomoc i ratunek.

     Ten stary szpital na Siennej, obecnie  unowocześniony, wyremontowany, lśni czystością i niczym nie przypomina rumowiska gruzów, kamieni, desek, blach, śmieci wśród wypalonych domów „ dzikiego zachodu” sprzed 45 laty, kiedy rozpoczynano działalność. Dokoła wybudowano wieżowce , zieleń w ogrodzie rozrosła się. 70-letnie topole pną się ku niebu

( niektóre z nich powaliły kolejne wichury), a rozłożysty kasztan staruszek co roku odmierza czas w swej wiosennej zieleni i bieli , i w brązie jesieni, ciesząc oczy dzieci wyglądających przez okna.

 

 

Autorka, lekarz pediatra, pracowała w tym szpitalu nieprzerwanie w latach 1953-1990. Jest inicjatorką kroniki szpitalnej, którą prowadziła na bieżąco od 1970r. Gromadziła dokumenty, fotografie i notatki o wartości historycznej, dotyczące dziejów szpitala….>>

 

 

IzbaPrzyjęćByła.JPG

 

Tak obecnie wygląda budyneczek na terenie szpitalnym, gdzie w moich czasach mieściła się Izba Przyjęć. Nie zapomnę czasów dyżurów, kiedy szczękając zębami czasem w kopnym śniegu pędziłam tam na wezwanie jednej z pielęgniarek, bo ” mamy dziecko w Izbie Przyjęć” …a potem niosłyśmy pacjenta po tych schodach zwykle deszczowo lub lodowo śliskich do głównego budynku, gdzie mieściły się oddziały. Dziecko musiało być w Izbie wykąpane, były pobrane  badania- w tym zwykle płyn mózgowo- rdzeniowy, lekarz musiał ustalić rozpoznanie i wydać zalecenia do oddziału …

 

 

schody00.JPG

 

Klatka schodowa głównego budynku szpitala mieści  w półokrągłym wykuszu, piękna, ale niebezpieczna bo schody tam kręte i strome. Kiedyś dr Andrzej Pelc zbiegając z góry z kwiatem w doniczce w dłoni stracił równowagę i zerwał przyczep mięśnia czworogłowego.

Ja zawsze kurczowo trzymałam się poręczy . Ileż razy przemierzyłam te schody z duszą na ramieniu i ściśniętym sercem gdy na którymś z poziomów – oddziałów pogarszał się stan dziecka. A przez 17 godzin dyżurowych miałam je wszystkie pod opieką. Jakże to dawne były czasy, lata 1975- 1981, młoda byłam. A dzisiaj w radio słyszę, że średnia wieku pediatrów wynosi 58 lat. Źle się dzieje w naszym kraju i strach pomyśleć co będzie dalej…

 

Przych1.JPG

 

Jeszcze stoi barak w którym mieściły się przychodnie przyszpitalne( tam też pracowałam jako lekarz zakładowy ) oraz kadry, gdzie należało składać oświadczenia w przypadku nawet parominutowego spóźnienia do pracy. W oświadczeniu należało napisać  dlaczego tak się stało i kiedy się odpracuje…

 

 

SiennaPtak.JPG

 

Ponad stuletnie drzewa obok szpitala( główny budynek po lewej) opisywane przez dr Baśkę jeszcze rosną i jak kiedyś mieszkają w nich ptaki…fragment budynku po prawej to zrekonstruowane kamienice przy ul. Siennej. Z tych okien ciężarna matka koleżanki- Heleny, pani Lenkiewicz,  obserwowała jak jej mąż- lekarz operuje rannych w Powstaniu Warszawskim… trwało to wiele dni i nocy….

 

 Bardzo dziękuję dr Marii Barbarze Chmielewskiej Jakubowicz za wszystko:

za wspólne lata spędzone w tym szpitalu, za spisanie i opublikowanie jego historii ….za to, że jest…

 

Artykuł dr Chmielewskiej Jakubowicz.” Drugi szpital dziecięcy w Warszawie”.( 44 )

To już przedostatni odcinek długiej  historii  już nieistniejącego Szpitala Bergshonów i Baumanów zwanego potem im. Dzieci Warszawy a w skrócie Sienna zebrana przez dr Baśkę i opublikowana  w tomie CXXXIV nr 2/ 1998 „Pamiętnika Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego” ( rocznik zarządu TLW , który ukazuje się od 1837 roku! ).

Ponieważ to czasopismo  jest dostępne w necie jedynie odpłatnie, za zgodą autorki zamieszczam  w tym blogu cały tekst artykułu, dzieląc go na jakby zamknięte tematycznie odcinki. 

        Całość można przeczytać w rozdziale  „ Artykuł dr Chmielewskiej Jakubowicz”.

 

siennaSliska.JPG

 

Główny budynek szpitala fotografowany przeze mnie od ulicy Śliskiej . Jeszcze działają tam dziecięce przychodnie specjalistyczne i ponoć  wg właściciela, którym jest  Gmina Żydowska nic mu nie zagraża dopóki służy chorym dzieciom. Ale jak długo uda się utrzymać ten stan – nie wiadomo. Bo miejsce w centrum Warszawy pewnie kusi …

 

 

<<… Przed ponad 10 laty ( art. opublikowany w 1998 r.-przyp. red.) rozpoczęto gruntowny remont budynku głównego, a więc przede wszystkim wymianę stropów między piętrami, dobudowano od strony wschodniej dodatkową klatkę schodową przeciwpożarową ( awaryjną) , a także unowocześniono pomieszczenia oddziałów szpitalnych. W czasie tego remontu część oddziałów musiała być wyłączona z pracy. Pozostałe oddziały nie przerwały przyjmowania pacjentów, pracowano w warunkach znacznie utrudnionych, podczas prac murarskich, malarskich, stolarskich. Przeprowadzono także generalny remont baraku drewnianego, w którym znajdują się pomieszczenia przychodni przyszpitalnej, administracyjne, bhp, kasa i inne. W przychodni zmodernizowano urządzenia gabinetów do kontrolnych badań dzieci. Zainstalowano nowe oświetlenie, umywalnie, wymieniono wykładziny, umeblowanie. Urządzenia  USG – po kilkuletniej pracy w bardzo małych pomieszczeniach- przeniesiono z baraku na parter, do budynku głównego, gdzie obecnie znajdują się pracownia USG, kierowana przez dr Małgorzatę Wieczorek, oraz punkt szczepień z odpowiedzialną pielęgniarką Krystyną Kopeć .

     Na parterze znajdują się jak poprzednio : izba przyjęć, pracownia RTG, EEG, EKG oraz oddział żółtaczkowy, którego ordynatorem jest dyrektor dr med. Ryszard Dębski.( ( art. opublikowany w 1998 r.- przyp. red.).

     Na pierwszym piętrze mieści się oddział neuroinfekcji z ordynatorem dr med. Romualdą Szlachetką; konsultantem jest dr med. Monika Czachorowska. Tu także jest gabinet dyrektora szpitala i sekretariat. Na drugim piętrze są dwa oddziały: oddział obserwacyjny- ordynator dr Maria Gajda, i oddział zakażeń jelitowych- ordynator dr Andrzej Pelc. Na trzecim piętrze w części środkowej nadal znajduje się bibliotek szpitalna oraz po obu stronach oddział żółtaczkowy z ordynatorem dr Teresą Motyką i konsultantem dr med. Haliną Oziemską..

   Szpitalem kieruje dyrektor dr med. Ryszard Dębski przy współpracy swego zastępcy dr Andrzeja Pelca, przełożonej pielęgniarek siostry Zofii Wielbut oraz kierownika administracyjnego Andrzeja Rogójskiego.

    Kosztem ogromnych nakładów finansowych i pracy, mimo niewygód, dzieci przyjmowani i leczono nadal,  aczkolwiek przy zmniejszonym stanie chorych. Po zakończeniu remontu zmniejszono stan szpitala.

     W 1990 r. zwolniono kilka osób z personelu lekarskiego, starszych lekarzy skierowano na emeryturę, a zatrudniono młodych. Obecnie ( art. opublikowano w 1998 roku- przyp. red.) pracuje w szpitalu 26 lekarzy, część na pół etatu, część odbywa szkolenia specjalizacyjne w innych szpitalach…>>

Artykuł dr Chmielewskiej Jakubowicz.” Drugi szpital dziecięcy w Warszawie” ( 43 )

      A oto cd . artykułu dr Marii Barbary Chmielewskiej Jakubowicz zatytułowanego „ Drugi szpital dziecięcy w Warszawie „ . Jest to bardzo dokładnie zebrana i napisana z czułością osoby , która spędziła w nim całe swoje lekarskie życie ,  historia dawnego szpitala Bergshonów i Baumanów a potem im. Dzieci Warszawy przy ul Siennej. Artykuł ten  został opublikowany w tomie CXXXIV nr 2/ 1998 „Pamiętnika Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego” ( rocznik zarządu TLW , który ukazuje się od 1837 roku! ).

Ponieważ to czasopismo  jest dostępne w necie jedynie odpłatnie, zamieszczam  w tym blogu cały tekst artykułu, dzieląc go na jakby zamknięte tematycznie odcinki.

 

 

 

<<….  W różnych wydarzeniach na terenie miasta szpital uczestniczył jako pierwszy.

     Po wybuchu w elektrowni atomowej w Czarnobylu szpital  już pierwszego dnia ( po wydaniu zarządzenia)  wydawał ustalone dawki jodu pracownikom, ich rodzinom, dzieciom i dorosłym, zgłaszającym się sąsiadom, mieszkańcom okolicznych domów. Przed szpitalem ustawiały się kolejki oczekujących na dawki jodu. Otrzymali je wszyscy…..>>

    

Artykuł dr Chmielewskiej Jakubowicz.” Drugi szpital dziecięcy w Warszawie”( 42 )

Niebawem zakończy się artykuł dr Marii Barbary Chmielewskiej Jakubowicz , wieloletniej pracownicy Szpitala im. Dzieci Warszawy z którą spędziłam lata 1975-1981. Była niezwykła, zaangażowana w ratowanie dzieci, koleżeńska i miała pasję poznawania języka esperanto, którą podziwiałam. Ten zapomniany język otwierał Jej liczne kontakty z ludźmi na całym świecie. Niedawno z Nią rozmawiałam, w pełni zaakceptowała mój pomysł, by tekst artykułu wrzucać w tym blogu. Szkoda, że nie może tego przeczytać, bo ma problemy ze wzrokiem. Życzę Jej by nadal była z nami , by towarzyszył jej spokój i akceptacja tego, że życie się kończy. 

Oto cd. historii naszego szpitala dawnego szpitala Bergshonów i Baumanów potem nazwanego Szpitalem im. Dzieci Warszawy w skrócie  Sienna( przy tej ulicy się mieści).

Niestety od ponad 10 lat szpital jest nieczynny, działają w jego obrębie przychodnie specjalistyczne dla dzieci i ponoć dopóki tam są, Gmina Żydowska nie przeznaczy obiektu na całkowitą zagładę, bo miejsce w samym sercu Warszawy jest bardzo atrakcyjne.

Mam nadzieję, że nadal w okolicznych wielkich drzewach mieszka nasz kos , którego śpiew dodawał nam otuchy w ciężkich chwilach zawodowych.

Jak dobrze pamiętam tamte czasy, stale są świeże bo tam raczkowałam w pediatrii i wszystko było dla mnie pierwsze…. wrażenia z tego okresu mojego życia  zapisałam w końcowej części rozdziału tego blogu  zatytułowanego „Na medycznej ścieżce” . Jeśli ktoś zechce tam ze mną wrócić, zapraszam….

( do opisania kolejnych ponad 20 lat spędzonych w Centrum Zdrowia Dziecka jeszcze nie dojrzałam, czas ten nie nadszedł i nie wiem jeszcze, czy nadejdzie)…

      Tak więc wracam do artykułu dr Marii Barbary Chmielewskiej Jakubowicz zatytułowanego „ Drugi szpital dziecięcy w Warszawie „ . Jest to bardzo dokładnie zebrana i napisana z czułością osoby , która spędziła w nim całe swoje lekarskie życie ,  historia dawnego szpitala Bergshonów i Baumanów a potem im. Dzieci Warszawy przy ul Siennej. Artykuł ten  został opublikowany w tomie CXXXIV nr 2/ 1998 „Pamiętnika Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego” ( rocznik zarządu TLW , który ukazuje się od 1837 roku! ).

Ponieważ to czasopismo  jest dostępne w necie jedynie odpłatnie, zamieszczam  w tym blogu cały tekst artykułu, dzieląc go na jakby zamknięte tematycznie odcinki. Na zakończenie, z szacunku dla autorki,  jeśli mi się uda, podam całość w kilku większych wpisach …

        Oto kontynuacja poprzednich odcinków. Można je znaleźć w tym blogu w rozdziale

 „ Artykuł dr Chmielewskiej Jakubowicz”. ….

 

 

 

 

 <<… W czasie stanu wojennego dyżury w szpitalu stały się znacznie spokojniejsze, a liczba chorych wyraźnie się zmniejszyła. Po pierwsze rodzice zgłaszali się z prośbą i żądaniem, by wypisywać dzieci do domów. W takiej sytuacji każdy wolał mieć dziecko , chore czy zdrowe, przy sobie w domu. Po drugie rodzice, mając nawet skierowanie  dla chorego dziecka do szpitala, nie chcieli go hospitalizować.

Ponadto w nocy- przy obowiązującej godzinie milicyjnej- ludzie nie mogli bez przepustki przebywać na ulicach.

Gdy zdarzało się, że karetka przywiozła nocą chorego i został przyjęty do szpitala, rodzice musieli w izbie przyjęć czekać, aż skończy się godzina milicyjna. W nocy, na mrozie, nie mogli przebywać na zewnątrz, trzeba było podawać im herbatę, uspokajać i „ przechowywać” do rana.

    W okresach manifestacji ulicznych w czasie stanu wojennego( 31.VIII. 1982 r. ) załoga szpitala była przygotowana na ewentualność pojawienia się rannych w centrum miasta. Wzmocniono obsadę personalną: dyrektor, jego zastępca, inspektor bhp, pracownicy apteki i pracownicy terenowi nie opuszczali szpitala.

Podczas gazowania ulic trzeba było zamykać wszystkie okna w oddziałach.

Dzieciom na szczęście nic się nie stało. Rannych też nie było.

Ale zagazowane były ulice Sienna, Śliska i sąsiednie jeszcze następnego dnia rano.

    Aktywna „ Solidarność” szpitala ( zapisali się do niej spontanicznie prawie wszyscy pracownicy) wyznaczyła do wyjścia  w tym dniu na miasto trzyosobowe patrole, zaopatrzone w środki opatrunkowe oraz krople do oczu. Nowy Świat został zagazowany błyskawicznie i intensywnie. Trzy osoby zakraplały krople do oczu bardzo szybko i sprawnie, lecz niestety krople wyczerpały się , ponieważ zagazowanych było wielu. Środki opatrunkowe nie były potrzebne….>>

Artykuł dr Chmielewskiej Jakubowicz.” Drugi szpital dziecięcy w Warszawie”( 40 )

Oto ciąg dalszy historii Szpitala im. Dzieci Warszawy, którą spisała i opublikowała wieloletnia pracownica dr Maria Barbara Chmielewska- Jakubowicz . Miałam zaszczyt Ją poznać, bo tam w latach 1975-1981 raczkowałam w pediatrii. 

Wtedy wszystko było dla mnie pierwsze.

Stale świeże  pulsujące we mnie wrażenia z tego okresu mojego życia  zapisałam w  rozdziale  „Na medycznej ścieżce” . Jeśli ktoś zechce tam ze mną wrócić, zapraszam….

( do opisania kolejnych ponad 20 lat spędzonych w Centrum Zdrowia Dziecka jeszcze nie dojrzałam, czas ten nie nadszedł i nie wiem jeszcze, czy nadejdzie)…

      Tak więc wracam do artykułu dr Marii Barbary Chmielewskiej Jakubowicz zatytułowanego „ Drugi szpital dziecięcy w Warszawie „ . Jest to bardzo dokładnie zebrana i napisana z czułością osoby , która spędziła w nim całe swoje lekarskie życie ,  historia dawnego szpitala Bergshonów i Baumanów a potem im. Dzieci Warszawy przy ul Siennej. Artykuł ten  został opublikowany w tomie CXXXIV nr 2/ 1998 „Pamiętnika Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego” ( rocznik zarządu TLW , który ukazuje się od 1837 roku! ).

Ponieważ to czasopismo  jest dostępne w necie jedynie odpłatnie, zamieszczam  w tym blogu cały tekst artykułu, dzieląc go na jakby zamknięte tematycznie odcinki. Na zakończenie, z szacunku dla autorki,  jeśli mi się uda, podam całość w kilku większych wpisach …

        Oto kontynuacja poprzednich odcinków. Można je znaleźć w tym blogu w rozdziale

 „ Artykuł dr Chmielewskiej Jakubowicz”. ….

 

 

 <<…. Jak każda instytucja i nasz szpital ma w swojej historii ważne daty i święta. Pierwszą jest położenie kamienia węgielnego na placu między ulicami Sienną i Śliską w r. 1875, potem uroczyste otwarcie szpitala w r. 1878, następnie otwarcie nowoczesnego 3- piętrowego szpitala, po sześciu latach zabiegów i zmagań, w 1930 roku. Kolejny etap to otwarcie Szpitala Zakaźnego nr 3 w marcu 1953 r., Szpitala im. Dzieci Warszawy od 1962 r., a ostatnio ( art. opublikowano w 1998 roku- przyp. red.) działającego pod nazwą Wojewódzki Zakaźny Szpital Dziecięcy im. Dzieci Warszawy.

      Wielką radością dla całej załogi naszego szpitala było zdobycie w r. 1976 w Montrealu złotego medalu olimpijskiego w pięcioboju nowoczesnym przez Gerarda Peciaka, syna naszej kochanej pielęgniarki, Janeczki Peciakowej.

       Rok 1978 był rokiem stulecia szpitala i 25- lecia jego pracy powojennej. Ówczesny dyrektor, dr Barbara Artman- Przetakiewicz, postanowiła urządzić „ podwójny jubileusz jednego szpitala”. Miejsca na tę uroczystość użyczyła nam Stacja Sanitarno- Epidemiologiczna przy ul. Żelaznej, oddając salę wykładową i inne pomieszczenia. Dyrektor szpitala wraz z gronem współorganizatorów na dzień 28 września zaprosili dosłownie „ całą Warszawę”- władze miasta i województwa, profesorów, dyrektorów klinik, instytutów, zaprzyjaźnionych szpitali, PZH, Towarzystwa Społeczno- Kulturalnego Żydów w Polsce, dawnych pracowników i emerytów szpitala oraz delegatów partii i związków zawodowych.

       Po powitaniu gości i pracowników przez dyrektora szpitala referat nt. historii szpitala wygłosiła lek. Maria Barbara Chmielewska – Jakubowicz ( autorka tego art.- przyp. red). Zebrani wysłuchali z dużym zainteresowaniem części historycznej, a zwłaszcza wiadomości dotyczących oblężenia Warszawy w 1939 r., getta warszawskiego i Powstania . Dyrektor szpitala przedstawiła pokrótce osiągnięcia minionego 25- lecia.

      Następnie zabrał głos wiceprezydent m. st. Warszawy, mgr Michał Szymborski, który podkreślił bohaterstwo pracujących tu ludzi w okresie II wojny światowej.

      „ Chciałbym wyrazić słowa szczególnego uznania i głębokiej wdzięczności dla tych kolejnych waszych poprzedników, którzy pracowali w tym szpitalu w ciągu tego stulecia. Szczególnie zaś gorące słowa pod adresem tych, którym przyszło pracować w szpitalu w okresie najtragiczniejszym w naszej historii, w okresie znaczonym oblężeniem Warszawy w 1939r., powstaniem w getcie, czy wreszcie Powstaniem Warszawskim. Ci ludzie, którzy pracowali w tym szpitalu, to wspaniałe kadry, które musiały być wówczas nie tylko wybitnymi lekarzami społecznikami i ludźmi wielkiego ducha, ale także żołnierzami ogólnonarodowego frontu, który jednoczył w tym czasie wszystkich Polaków. Myślę, że dzięki takiej właśnie postawie, jaką prezentowali ludzie pracujący w tym szpitalu, mogliśmy wyjść zwycięsko z najtrudniejszej próby w naszych dziejach. I dlatego należą im się słowa najwyższego uznania. Myślę, że przy okazji tego jubileuszu powinniśmy wrócić na chwilę pamięcią do nich i skłonić głowy przed ich ogromnym poświęceniem, przed hartem, przed tym, co po prostu zrobili”.

        Przemawiający profesorowie: Kassur, Bożkowa, Blajmowa, podkreślali stały udział i współuczestnictwo lekarzy z „ Siennej” w zebraniach Towarzystwa Lekarzy Epidemiologów i Chorób Zakaźnych, udział w zjazdach krajowych i zagranicznych, a także zgodną koleżeńską współpracę z innymi szpitalami miasta w codziennych dyżurach.

         Przedstawicielka Towarzystwa Kulturalno- Społecznego Żydów w Polsce p. Ruta Sakowska, omówiła ciężkie warunki życiowe dzieci w latach przedwojennych, a o hospitalizowanych powiedziała: „ leczyło się tu wiele żydowskiej biedoty z Warszawy i okolic podmiejskich”.

         Na zakończenie uroczystości wiceprezydent stolicy przekazał dyrektorowi odznakę Złotej Syrenki dla szpitala, a dziesięciu pracowników udekorował indywidualnie Złotymi Syrenkami za zasługi dla Warszawy.

       Uroczystości jubileuszowe kontynuowano w bibliotece szpitala przy lampce wina z doskonałymi wypiekami naszej kuchni. Goście długo wspominali, rozmawiali, podziwiali kronikę szpitala i nic dziwnego- związani byli z tym miejscem przez wiele lat swego życia. Z dużym zainteresowaniem przyjęto fakt przekazania szpitalowi , po 36 latach, części uratowanego w 1943 r. księgozbioru. Stare księgi pediatryczne sprzed 150 i 100 lat powróciły na swe dawne miejsce. Zapewne wiele z nich było gromadzonych rękoma dr. Janusza Korczaka….>>

     

 

Artykuł dr Chmielewskiej Jakubowicz.” Drugi szpital dziecięcy w Warszawie” ( 38 )

Po miesięcznej przerwie wracam do wrzucania kolejnych odcinków artykułu mojej starszej koleżanki ze wspólnych czasów pracy w ówczesnym szpitalu im. Dzieci Warszawy, przy ul Siennej. W latach 1975-1981 , w jego murach które dźwigały ciężar wielkiej historii, u boku Niezwykłych Ludzi,  wśród duchów dzieci uratowanych ale i tych , które pomimo wielkich wysiłków całego personelu od nas odeszły, raczkowałam w pediatrii.

Tam wszystko było dla mnie pierwsze.

Ten nieistniejący już szpital pozostał w moim sercu na wieki wieków.

Te stale świeże  pulsujące we mnie wrażenia z tego okresu mojego życia  zapisałam w końcowej części rozdziału tego blogu  zatytułowanego „Na medycznej ścieżce” . Jeśli ktoś zechce tam ze mną wrócić, zapraszam….

( do opisania kolejnych ponad 20 lat spędzonych w Centrum Zdrowia Dziecka jeszcze nie dojrzałam, czas ten nie nadszedł i nie wiem jeszcze, czy nadejdzie)…

      Tak więc wracam do artykułu dr Marii Barbary Chmielewskiej Jakubowicz zatytułowanego „ Drugi szpital dziecięcy w Warszawie „ . Jest to bardzo dokładnie zebrana i napisana z czułością osoby , która spędziła w nim całe swoje lekarskie życie ,  historia dawnego szpitala Bergshonów i Baumanów a potem im. Dzieci Warszawy przy ul Siennej. Artykuł ten  został opublikowany w tomie CXXXIV nr 2/ 1998 „Pamiętnika Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego” ( rocznik zarządu TLW , który ukazuje się od 1837 roku! ).

Ponieważ to czasopismo  jest dostępne w necie jedynie odpłatnie, zamieszczam  w tym blogu cały tekst artykułu, dzieląc go na jakby zamknięte tematycznie odcinki. Na zakończenie, z szacunku dla autorki,  jeśli mi się uda, podam całość w kilku większych wpisach …

        Oto kontynuacja poprzednich odcinków. Można je znaleźć w tym blogu w rozdziale„ Artykuł dr Chmielewskiej Jakubowicz”. ….

 

 << Odwiedzin rodziców u chorych w czasie epidemii polio nie było ( podobnie jak w czasie nasilenia się epidemii grypy w szpitalach). Część rodziców przyjmowała ten fakt ze zrozumieniem, ale część domagała się widzeń z dziećmi. Było to niejednokrotnie powodem spięć, nieprzyjemnej wymiany zdań, niepotrzebnych zadrażnień. Z biegiem czasu szpital zezwalał na 5- minutowe widzenia przez szybę, bez możliwości wchodzenia do salki zakaźnie chorych. Wyjątkiem był sakrament Chrztu św., gdy dziecko znajdowało się w ciężkim stanie nie ochrzczone. Szpital w takich wypadkach zawsze wyrażał zgodę. Ksiądz, rodzice , rodzice chrzestni, wszyscy byli ubierani w fartuchy, a po udzieleniu sakramentu naświetlani lampą kwarcową.

      Ostatnio ( tj. w 1998 roku, kiedy został opublikowany ten artykuł- przyp. red.) , gdy szpital jest „ przyjazny dziecku”, rodzice mogą przebywać z dziećmi przez dłuższy czas w salkach. Ma to swoje dobre i nie najlepsze strony….>>

 

PrzychSzp.JPG

 

Dawny szpital Bergshonów i Baumanów , wzniesiony dla biednych żydowskich dzieci. Potem nosił nazwę Dzieci Warszawy a w skrócie Sienna. Widok od strony Śliskiej. Zdjęcie tego nieczynnego już szpitala wykonałam jesienią 2013 roku. Za zamkniętymi  działy się ludzkie tragedie…

W tle-  centrum Warszawy i najwyższy, niedawno wzniesiony kontrowersyjnej urody wieżowiec wg proj. znanego amerykańskiego architekta, Żyda o polskich korzeniach- Daniela Libeskinda.

 

 

 

Artykuł dr Chmielewskiej Jakubowicz.”Drugi szpital dziecięcy w Warszawie” ( 37 )

 

 

 

Artykuł dr Marii Barbary Chmielewskiej Jakubowicz zatytułowany „ Drugi szpital dziecięcy w Warszawie „ został opublikowany w tomie CXXXIV nr 2/ 1998 „Pamiętnika Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego” . Jest to rocznik zarządu Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego który ukazuje się od 1837 roku.

 

Ponieważ to czasopismo  jest dostępne w necie jedynie odpłatnie, zamieszczam  w tym blogu cały tekst artykułu, dzieląc go na jakby zamknięte tematycznie odcinki. Na zakończenie, jeśli mi się uda, podam całość w jednym wpisie…

 

 Oto ciąg dalszy… Poprzednie odcinki można znaleźć w tym blogu w zakładce „ Artykuł dr Chmielewskiej Jakubowicz”.

 

 

 

 Część 37

 

 <<…Pralni własnej szpital nie posiadał. Bielizna była prana i dostarczana czysta z Zakładów Sanitarnych samochodami. Magiel, szwalnia, magazyn znajdowały się w podziemiu budynku głównego, z oddzielnym wejściem od strony wschodniej. Kuchnia, zlokalizowana w podziemiu id strony zachodniej, ma dwa wejścia. Latami kierowana przez doskonałą kierowniczkę, p. Wiktorię Paradowską, wraz z personelem pomocniczym żywiła 120- 150 dzieci pięć razy dziennie z dietą wątrobową, zwykłą oraz ponad 100 pracowników ( obiady). Windą wewnętrzną ( kuchenną ) rozwozi się posiłki na cztery kondygnacje do kuchenek oddziałowych, od parteru do trzeciego piętra. Mieszanki mleczne dla niemowląt dostarczano codziennie do szpitala na zamówienie dietetyczki.

 

     Dzięki staraniom pracownic kuchni dzieci otrzymywały bardzo dobre, smaczne, estetycznie podawane posiłki, mogły dostawać dolewki i dokładki, jeśli tylko chciały. Zwłaszcza dzieci starsze bardzo to sobie chwaliły, a niektóre mówiły : „ Takiego dobrego jedzenia to my w domu nie mamy, nas jest pięcioro”. I mimo choroby przybierały na wadze w czasie hospitalizacji. Matki odbierając dzieci do domu wyrażały swoje pierwsze spostrzeżenie: „ Aleś ty zgrubiał w tym szpitalu”. A lekarze w epikryzie odnotowywali: „ Przyrost wagi 2,5 lub 3 kg”….>>

 

Tak, nie zapomnę wspaniałych dań, które serwowała ta kuchnia. Pani Wiktoria Paradowska królowała w kuchni , która mieściła się w podziemiu szpitala, czarnowłosa przystojna pani dostojnie dyrygowała swoim personelem . Zresztą sama też wykonywała szereg czynności kucharskich. W doniczkach na okienku hodowano zielone liście pietruszki, szczypiorek i koperek. Dla lekarzy dyżurnych zawsze znajdował się jakiś smakołyk specjalnie przygotowany, jak np flaczki ze skórek kurzych, których i tak dzieci by nie zjadły czy maleńka porcyjka tatara. Wypieki świąteczne to były prawdziwe delicje i żadna znana cukiernia warszawska  nie umywała się nawet….