Z pamiętnika Marii J. Nowakowskiej ( 10 ). „Poznań przywitał deszczem”.

Jak już kiedyś pisałam, Mariola zostawiła mi ” wolną rękę” w redagowaniu i  nadawaniu tytułów poszczególnym częściom Jej pamiętnika. Oczywiście wszystko mogę poprawić, jeśli nie będzie odpowiadało.

Dzisiejszy tytuł przyszedł sam, bo zapowiadało się łzawo, ale jak w życiu bywa, po deszczu słońce, więc potem będzie już tylko lepiej …

Kiedyś  Mariolka napisała do mnie, że zagląda do mojego pamiętnika w blogu, gdzie m.in. opisuję swój poznański czas – właściwie tylko wspomnienie z dzieciństwa i trzyletni, wobec długości całego życia –  epizod, ale jakże ważny jakościowo –  studiów na Akademii Medycznej  a latach 1965 – 1968.  

I niedługo potem przysłała ten list, który kopiuję jak zwykle bez ingerencji w tekst, tylko pogrubiam czcionkę i nie mogę się powstrzymać od wstawienia  odpowiedniej „ buźki”, tam, gdzie temat przygnębiający lub miły. Mam nadzieję, że to mi wybaczasz, Mariolko  …

Maria J. Nowakowska w maju 2018 roku. To zdjęcie dostałam od Jurka, który nie tylko uwiecznił naszą Koleżankę, ale tworząc w messengerze Grupę , pozwolił na nasze spotkanie i tak piękny rozwój opowieści Marioli – tu zamieszczanych …

Teraz oddaję Jej głos  :  

Piszesz jaki pierwsze wrażenia miałaś z Poznania

ja przeprowadziłam się do tego miasta do 3 klasy  ogólniaka

pierwsza lekcja  z panią dyrektor

Hołoga była 8 w  dzienniku – byłam jasną blondynką, miałam gęste kręcone włosy spięte w  koński  ogon

pani dotarła do mnie przy czytaniu obecności i zaczęło się

         skąd jesteś ” Gniezno – no to pamiętaj że tu nie jest tak jak na prowincji

 jakie miałaś oceny z,,,

nie myśl że tu się dobre oceny daje za nieuctwo – w  Poznaniu trzeba się uczyć

i pamiętaj – ostatni raz tleniłaś sobie włosy i robiłaś trwałą – więcej ma się to nie powtórzyć !!!

na moje próby usprawiedliwienia się : nie bądź  bezczelna, nie przerywaj !!!

trzymała mnie na stojąco tak pytając i komentując aż do dzwonka  🙁

       Nie dziwisz się że Poznania nie lubiłam i bardzo prosiłam bym mogła wrócić do dziadków  do Gniezna i tam chodzić do szkoły

nie ulegli a i mnie się ułożyło w  klasie

ta pani nawet mnie z czasem polubiła, widziałam że bardzo starała się zmienić moją nieufność do siebie ale niewiele to dało

tak dalece że na studniówkę nie poszłam a wygoniona przez mamę  jeździłam tramwajami do ostatniego kursu 🙂

 w  klasie był wtedy Hirek Głowacki który  potem był z nami na roku i jako jedyny głośno odezwał się : co pani się jej czepia!

polubiłam go zaraz

Hirek miał buzię mocną, często się odzywał w  obronie innych aż w końcu musiał zmienić szkołę

spotkaliśmy się na studiach , teraz mieszka w Niemczech , jest ginekologiem i regularnie przyjeżdża na nasze zjazdy …na motorze ! 🙂

sprawdź

I jeszcze raz ten  uwielbiany przeze mnie kadr ze zdjęć w albumie Rodzinnym Marii J. Nowakowskiej, które mi przysłała . Oto Ona w opisywanych lub nieco późniejszych czasach. Co się czai w tym spojrzeniu ???. Częściowo poznajemy TO z Pamiętnika , ze sposobu narracji , zauważenia w tamtym – dziecięcym i wczesno młodzieńczym czasie –  i zapamiętania  ważnych wydarzeń życiowych, które teraz ” wyławia ze swej  dziurawej po udarze pamięci” – wielokrotnie  o tym pisała, co świadczy o  fantastycznym, nie zawsze spotykanym poczuciu humoru i dystansie do siebie  … 🙂

Z pamiętnika Marii J. Nowakowskiej ( 8 ). Rodzice.

Mariolko kochana  !!!

Po pierwsze, mam nadzieję, że mi wybaczysz ” uśmiechnięte buźki” , które  czasem wstawiam na końcu Twojej dowcipnej wypowiedzi. To jedyna ingerencja w Twoje teksty. Ale chcę wypunktować to, co dla mnie jest ” Rozbłyskiem ” Twojego pisania –  wartym zauważenia – bo wiem z doświadczenia, że ludzie czasem czytają pobieżnie i coś tak fantastycznego  może im umknąć …

A teraz kolejny list od Marii  J. czyli Mariolki :

napisałaś że mam pisać o rodzinie to napiszę trochę ja a potem czekam na Twoje opowieści rodzinne

i wkrótce przypływają zdjęcia z albumu Rodzinnego Marioli,  które  bez objaśnień wstawiam pomiędzy  poszczególne tematy Jej opowieści 

 

mama – była w domu z nami i dorabiała  malując abażury
wzory były różne – były też  Chinki, smoki i takie tam
abażury wystawiała na targach poznańskich
któregoś dnia podeszli Chińczycy – oglądali i zaczęli się bardzo śmiać
mama dochodziła  w czym rzecz – okazało się że między namalowanymi Chinkami umieściła jakiś znak chiński –  bo się jej bardzo podobał    –    a to było jakieś okropnie świńskie słowo  🙂

tata był z zawodu księgowym ( głównym w budowlanej dwójce która budowała m.in nasz akademik na Przybyszewskiego, Rataje)  a jego pasją była koszykówka.
w Gnieźnie był trenerem – m.in. Łopatki Mieczysława który w końcu grał w FBA w Stanach
wówczas był to naprawdę sport amatorski – koszulki i spodenki tato przynosił do domu, my odpruwaliśmy numerki , mama prała i potem przyszywała
żeby ułatwić mamie pracę,  tato kupił  na targach poznańskich pralkę – kwadratową, wirnik w dole bębna
radość wszystkich ogromna bo nikt czegoś takiego nie miał no i praca będzie lżejsza
trwało to do pierwszego prania – wirnik wyrywał w każdej koszulce i spodenkach kwadraciki  🙂

w ślady taty poszedł brat – został nie trenerem lecz sędzią – sędziuje do teraz mimo wieku a w najlepszym okresie nawet finał międzynarodowych zawodów w USA…
to była jego pasja a z zawodu był rehabilitantem

siostra już jako dziecko bawiła się w nauczycielkę – pisała z błędami a potem sama je poprawiała  🙂
była tak przejęta rolą że którejś nocy musiało jej się to śnić bo stanęła nad babcią i : zawołała – jak nie umiesz to do kąta i …zerwała kołdrę z przestraszonej babci …
Pasja została – do dziś uczy
( jest żoną  dyr. Szkoły Kenara w Zakopanem
Dlaczego tam ? wyszła za mąż za górala a jej teść był lutnikiem jednym z pierwszych w Polsce, założył klasę lutniczą w tej szkole. Na jego skrzypcach grało wielu skrzypków m.in.  Wiłkomirska…
jest pochowany na Pęksowym Brzysku  *

mąż też lutnik

jedna cecha nas łączy oprócz genów – żadne z naszych dzieci nie poszło w ślady rodziców – jedynie szwagier kontynuuje pracę swojego ojca

pomyślisz pewnie że w takiej rodzince to ja też sportowiec
i tu się mylisz – po znajomości ( wszyscy  wf -iści ojca znali ) miałam tróję z wf a oceny poprawiające z 2 dostawałam np. za to że pierwsza rozebrałam się na lekcje..

denerwowało mnie to więc w 2 klasie liceum zdałam egzamin na sędziego Lekkiej Atletyki
co sobotę i niedzielę sędziowałam więc jak takiej uczennicy nie dać 3  na koniec roku, prawda?
sędziowałam Szewińskiej- Kirszenstein, Sidle itd.

problem rozwiązałam sama przed rokiem
po udarze koleżanka dała mi skierowanie na rezonans i mówi : poprzednio badałam ciebie na leżąco więc albo wtedy nie zauważyłam albo teraz miałaś udar móżdżku
idę do domu, myślę (czasem mi się to zdarza  ) i nagle olśnienie :
przecież to wynik urazu okołoporodowego – stąd te kłopoty z równowagą od dzieciństwa ( nie jeżdżę na rowerze, łyżwach, nie zrobiłam stania na rękach, nie przeskoczyłam kozła i skrzyni)
I całe życie przynosiłam wstyd tacie że ma córę łamagę – jego koledzy to wszyscy którzy uczyli wf lub trenerzy

dziury w świeżej pamięci jednak mam
zrobiło mi się bardzo gorąco nie wiadomo dlaczego
powędrowałam do kuchni po wodę
tam jeszcze cieplej bo …. wygotowała się woda i przypaliła cała zawartość wstawiona na zupę 🙂
album rano zaniosłam do fotografa – mam odebrać o 16 już wszystko to wieczorem prześlę zdjęcia

 

 * Gdy przeczytałam w ww. liście , że  teść  Siostry  Autorki Pamiętnika , znakomity lutnik jest pochowany w Zakopanem na Pęksowym Brzysku. od razu pojawił mi się w oczach ten maleńki, ale wielkiego skromnego piękna cmentarzyk  zwany w Wikipedii Cmentarzem Zasłużonych.  Będąc  w Zakopanem, zawsze muszę tam zajrzeć – by w coraz rzadziej spotykanej ciszy posłuchać  jak bije  serce Zakopanego ….

A teraz do Ciebie mail , Mariolko  –  czytając Twoje listy, stale jestem pod wrażeniem – piszesz  krótko i lekko o  tylu  ważnych wydarzeniach i problemach swojego życia. Czytam po raz kolejny Twój tekst – zawsze mnie rozbrajasz i rozweselasz  nagłym jak wiosenna burza , niespodziewanym komentarzem  pełnym humoru i dystansu do siebie.  Mariolko , jesteś fenomenalna  – Twój minimalizm ma kształt doskonały. Pisz dalej, dla nas, dla potomnych, szczególnie dla swojego szefa – jak nazywasz Kubę, 4 letniego Wnuczka   

Z pamiętnika Marii J. Nowakowskiej. Wstęp autorki bloga.

Kochani,  od dziś mam wielką przyjemność gościć w tym blogu moją Niezwykłą   Koleżankę z pierwszych trzech lat studiów na Akademii Medycznej w Poznaniu, Wielce Szanowną i Poważaną panią doktor  Marię Jolantę Nowakowską, pediatrę, wieloletniego Ordynatora Oddziału Dziecięcego w Kępnie .  

Na marginesie tylko muszę dodać, że nie zapamiętałyśmy siebie nawzajem z czasów studenckich ( zresztą w Poznaniu studiowałam tylko przez 3 lata, o czym już w blogu wielokrotnie pisałam). Nasza znajomość i moja  fascynacja tą Dziewczyną  wybuchła nagle , zupełnie niespodziewanie. Ale po kolei.

Jeszcze niedawno, bo w maju tego roku,  Jurek Marcinkowski (JTM), którego pamiętnik  niedawno tu zamieściłam , napisał do mnie w kilku słowach ,  że nasz rok właśnie wraca z corocznego, odbywającego się od 25 lat zjazdu- wycieczki koleżeńskiej do Olsztyna i okolic i że siedzi w autokarze obok Marioli, z którą sobie mile gawędzi. Wprawdzie przebyła udar, ale jest w świetnej formie , choć twierdzi, że ma od tego czasu dziury w głowie.  Wtedy też  nic mi to nie mówiło- fajnie, że sobie gawędzą- a to ciekawe określenie, którego użyła też nie otworzyło we mnie żadnej klapki w mózgu- choć mi się spodobało. Bo spostrzegłam , że ma dystans do siebie i jakieś otwarcie na innych. Nie każdy tak ma. Bywa, że ludzie zamykają się w sobie, zwłaszcza po chorobie lub urazie. To, że wzięła udział w męczącej koleżeńskiej wyprawie też nie zapaliło we mnie żadnego światełka.   Nie kojarzyłam Dziewczyny. Obojętność, zamknięcie we mnie i tyle.

Potem , gdy  JTM stworzył ze swoich znajomych ( jak mówił , przypadkowo) grupę na Messengerze, zauważyłam, że jest tam też Mariola. Zapytałam więc Irenę, czy to Ta, z naszego roku- potwierdziła. Nadal zero zainteresowania z mojej strony. Mariola czasami się odzywała w Grupie, ja też coś wrzucałam. Było to raczej takie zwykłe ble- ble, jak kiedyś się mawiało. Ptaszki, kwiatki, niebo malowane stale inaczej. W mojej głowie, nieustannie krążył podtekst,  że wszystko to, co piękne na świecie to jest dzieło  Kogoś na górze i że jest celowo ułożone …Więc czasami wrzucałam taką myśl, która przechodziła w tym towarzystwie bez echa. Aż nagle…..stało się ….poczułam jak przysłowiowy grom z jasnego nieba” spadła” na mnie i zaistniała w moim życiu niezwykle intensywnie – Mariola,  do tej pory mi zupełnie obojętna . A stało się to za sprawą tego, co napisała , po moim lakonicznym –  wierzę w życie po życiu.  Poprosiłam o opowiedzenie. Po chwili dostałam tę krótką odpowiedź:

„No to było tak z udarem – zawsze byłam „ szkiełko i oko” a nie „ czucie i wiara” i nie wierzyłam w opowieści o zaświatach, a tu po udarze gdy byłam nieprzytomna, co wynikało z opowieści kolegów,  widziałam obok swojego łóżka szpitalnego wszystkich zmarłych kolegów i koleżanki ze szpitala- rysy znane ale przezroczyste- równo ubrani w jakieś zwiewne opończe, uśmiechnięci, ręce wyciągnięte po mnie dodawali mi otuchy- zaczęłam podnosić się by iść z nimi i spojrzałam na kolegę którego bardzo lubiłam ale nasze poprzednie , gdy jeszcze żył , rozmowy wyglądały na zaczepki. Widząc go teraz, też powiedziałam- odczep się nigdzie z tobą nie idę…Wtedy wszyscy uśmiechnięci odsunęli się w bardzo jasną świetlistą smugę- drogę . Gdy byłam w lepszej kondycji zaczęłam po raz pierwszy w życiu czytać o takich zjawiskach i wiele razy powtarzało się, że bliscy przeprowadzają na drugą stronę zmieniło mnie to trochę i nie jestem już taka ostro na NIE no i jeśli  tak jest   to nie ma się czego bać…………… „

Dotarło do mnie tak nagle, wyraziście,  jakby zobaczyła Anioła, że „stoję” przed  Świadkiem, jedynym jakiego znam, który dotknął Drugiej Strony Życia . Bo czytałam opowieści różnych ludzi, o podobnych doznaniach, które niektórzy tłumaczą zwykłym wytworem niedokrwionego mózgu .….a ja wierzę, że jest inaczej, że te opisywane przez wszystkich, którzy wrócili do naszego świata,  podobne doznania, obrazy i odczucia są prawdziwe , bo towarzyszyłam umieraniu trzech najbliższych osób, w domu- byłam przy Nich sama……ale to inna opowieść…..

            Teraz, po wielu mailach , które do mnie  napisała Mariola , wiem, że  jest  Osobą Pogodną, z Poczuciem Humoru, z dystansem do siebie , empatyczną i ma bardzo dużo do opowiedzenia. Pytana przeze mnie a  nawet nie-  wrzuca   historie ze swojego życia, które układają się w Pamiętnik – spisując je  na gorąco,  bo jak mówi-  otwierają się  klapki w Jej mózgu 🙂 trochę pozamykane przebytym udarem, ale też zwykłą naturalną ludzką-  często gdzieś ukrytą , przycupnięta, czekającą na ujawnienie- pamięcią zdarzeń…..

Dziękuję Ci, Mariolu, że pojawiłaś się w moim życiu i zechciałaś gościć tym blogu…..

Dziękuję też Jurkowi, bo  od Niego Wszystko się zaczęło i że jest  naszym Przywódcą  🙂

Zdjęcia własne.

 

 

Artykuł dr Chmielewskiej Jakubowicz.” Drugi szpital dziecięcy w Warszawie” ( 45 )

I już ostatni wpis pod tym tytułem.

Zakończenie  artykułu dr Marii Barbary Chmielewskiej Jakubowicz o historii szpitala Bergshonów i Baumanów nazywanego potem im.Dzieci Warszawy – lub w skrócie Sienna ( Śliska). Z autorką, popularnie zwaną dr Baśką pracowałam w tym szpitalu w latach 1975-1981. Jak już kiedyś wspominałam była wspaniałym zaangażowanym pediatrą , jest nadal ciekawym Człowiekiem. Podziwiałam Jej pasję zgłębiania języka esperanto która była dla Niej oknem na świat. Miała liczne kontakty z esperantystami mieszkającymi na wszystkich kontynentach i często podróżowała, co w czasach wszechwładnej komuny ,  trudnych do przebycia  granic kraju  i izolacji nie było łatwe. Pokonywała te przeszkody w jakiś nieznany sposób i jawiła się nam jako człowiek wolny.

Całe swoje życie zawodowe spędziła w tym jednym szpitalu ( nie licząc pracy w charakterze pielęgniarki w czasie Powstania Warszawskiego) , spisywała jego dzieje i opublikowała w  tomie CXXXIV nr 2/ 1998 „Pamiętnika Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego” ( rocznik zarządu TLW , który ukazuje się od 1837 roku! ) pod tytułem” Drugi szpital dziecięcy w Warszawie”.

Ponieważ to czasopismo  jest dostępne w necie jedynie odpłatnie, za zgodą autorki zamieszczałam   w tym blogu  tekst artykułu, z uwagi na ograniczenia tego portalu dzieląc go na jakby zamknięte tematycznie odcinki. I teraz z żalem podaję ostatni odcinek , wszystkie można znaleźć w tym blogu w rozdziale

 „ Artykuł dr Chmielewskiej Jakubowicz”. ….

 

kasztan.JPG

 

Zdjęcie z ubiegłej jesieni kiedy to odbyłam sentymentalną wycieczkę do mojego dawnego Szpitala. Zamknięty przed ponad 10 laty dziwną decyzją władz Warszawy pomimo niedoboru łóżek pediatrycznych, śpi w koronach starych drzew. A stary kasztan śpiewa mu kołysankę…ależ ckliwy ten podpis, wybaczcie, ale tam zostawiłam kawał mojego serca…

 

 

 ostatni fragment artykułu:

 

 

<<….. Tylko w dobrze zorganizowanym szpitalu- gdy wszystkie działy pracują dokładnie, systematycznie i z zaangażowaniem- mogą być dobre efekty całokształtu pracy. Apteka, laboratorium, kuchnia, administracja, oddziały szpitalne, szkoła, przedszkole- wszystkie te części szpitala wiedziały, że to co robią, robią dla dobra chorego dziecka. Nie bez znaczenia jest fakt, że załoga licząca 150-180 pracowników składa się w 90-95% z kobiet, młodych kobiet, obciążonych obowiązkami rodzinnymi, jest zatrudnione w systemie trójzmianowym, a lekarze pracują na całym etacie z 5-6 dyżurami dobowymi w miesiącu. Szpital był zawsze dla nas drugim domem, w którym spędzało się znaczną część życia. Personel był bardzo zżyty, nie było intryg. A jeśli zdarzały się jakieś nieporozumienia personalne, to szybko i taktownie sprawę załatwiano w gabinecie dyrektora lub siostry przełożonej.

      W latach 1953-1996 leczono w szpitalu 82 602 dzieci. Niestety, mimo usilnych poszukiwań i żmudnych studiów nad 120-letnią historią szpitala, nie udało się ustalić, ilu chorych i rannych leczył szpital w okresie obu wojen światowych ; na pewno była to wielotysięczna rzesza chorych i rannych, którzy znajdowali tu leczenie, pomoc i ratunek.

     Ten stary szpital na Siennej, obecnie  unowocześniony, wyremontowany, lśni czystością i niczym nie przypomina rumowiska gruzów, kamieni, desek, blach, śmieci wśród wypalonych domów „ dzikiego zachodu” sprzed 45 laty, kiedy rozpoczynano działalność. Dokoła wybudowano wieżowce , zieleń w ogrodzie rozrosła się. 70-letnie topole pną się ku niebu

( niektóre z nich powaliły kolejne wichury), a rozłożysty kasztan staruszek co roku odmierza czas w swej wiosennej zieleni i bieli , i w brązie jesieni, ciesząc oczy dzieci wyglądających przez okna.

 

 

Autorka, lekarz pediatra, pracowała w tym szpitalu nieprzerwanie w latach 1953-1990. Jest inicjatorką kroniki szpitalnej, którą prowadziła na bieżąco od 1970r. Gromadziła dokumenty, fotografie i notatki o wartości historycznej, dotyczące dziejów szpitala….>>

 

 

IzbaPrzyjęćByła.JPG

 

Tak obecnie wygląda budyneczek na terenie szpitalnym, gdzie w moich czasach mieściła się Izba Przyjęć. Nie zapomnę czasów dyżurów, kiedy szczękając zębami czasem w kopnym śniegu pędziłam tam na wezwanie jednej z pielęgniarek, bo ” mamy dziecko w Izbie Przyjęć” …a potem niosłyśmy pacjenta po tych schodach zwykle deszczowo lub lodowo śliskich do głównego budynku, gdzie mieściły się oddziały. Dziecko musiało być w Izbie wykąpane, były pobrane  badania- w tym zwykle płyn mózgowo- rdzeniowy, lekarz musiał ustalić rozpoznanie i wydać zalecenia do oddziału …

 

 

schody00.JPG

 

Klatka schodowa głównego budynku szpitala mieści  w półokrągłym wykuszu, piękna, ale niebezpieczna bo schody tam kręte i strome. Kiedyś dr Andrzej Pelc zbiegając z góry z kwiatem w doniczce w dłoni stracił równowagę i zerwał przyczep mięśnia czworogłowego.

Ja zawsze kurczowo trzymałam się poręczy . Ileż razy przemierzyłam te schody z duszą na ramieniu i ściśniętym sercem gdy na którymś z poziomów – oddziałów pogarszał się stan dziecka. A przez 17 godzin dyżurowych miałam je wszystkie pod opieką. Jakże to dawne były czasy, lata 1975- 1981, młoda byłam. A dzisiaj w radio słyszę, że średnia wieku pediatrów wynosi 58 lat. Źle się dzieje w naszym kraju i strach pomyśleć co będzie dalej…

 

Przych1.JPG

 

Jeszcze stoi barak w którym mieściły się przychodnie przyszpitalne( tam też pracowałam jako lekarz zakładowy ) oraz kadry, gdzie należało składać oświadczenia w przypadku nawet parominutowego spóźnienia do pracy. W oświadczeniu należało napisać  dlaczego tak się stało i kiedy się odpracuje…

 

 

SiennaPtak.JPG

 

Ponad stuletnie drzewa obok szpitala( główny budynek po lewej) opisywane przez dr Baśkę jeszcze rosną i jak kiedyś mieszkają w nich ptaki…fragment budynku po prawej to zrekonstruowane kamienice przy ul. Siennej. Z tych okien ciężarna matka koleżanki- Heleny, pani Lenkiewicz,  obserwowała jak jej mąż- lekarz operuje rannych w Powstaniu Warszawskim… trwało to wiele dni i nocy….

 

 Bardzo dziękuję dr Marii Barbarze Chmielewskiej Jakubowicz za wszystko:

za wspólne lata spędzone w tym szpitalu, za spisanie i opublikowanie jego historii ….za to, że jest…