Komunistka wraca do domu.
Opuściwszy piękną podkrakowską Rybną Mama z synem, tobołami i słynnym już tapczanem, na którym przyszedł na świat w Smorgoniach Paweł, syn Heleny i Jana Konopielko a który długo nam jeszcze służył w Gorzowie, została zapakowana do kolejnego wagonu kolejowego . Nie wiem, jak zorganizowano tę podróż , ale pewnie Mama trochę umiała czarować, miała tak przejmująco błękitne bławatkowe oczy, że jacyś pomocnicy się znaleźli i niebawem ujrzała znajome strony- Katowice, a potem Bielsko- Białą.
Tam, u kresu tej wielomiesięcznej podróży z nieomal roczną przerwą w Rybnej odebrał Ją brat, Szczepan.
Potem jechali wozem przez bardzo szerokie i malownicze przestrzenie Kotliny Żywieckiej. A dookoła jak zwykle milczały góry , góry które kiedyś porzuciła witały ją ponownie a może nie witały, może była im obojętna. Ale trwały, były jak zawsze, odwieczne, skąpane w mgłach zieleniejące w słońcu, czasem śnieżne. Ale zawsze piękne, chłodne, dalekie i właściwie obce….
Nie wiem, co czuła wtedy Mama.
Przecież zdawała sobie sprawę, jak wygląda, że ma na twarzy wypisaną żałobę po przeżyciach wojennych i stracie wojennego dziecka- Wacusia. Czuje się właściwie wrakiem człowieka, bo wszystkiego było na tej ziemi wileńskiej za dużo. Tyle przeżyć, walki o przetrwanie, byt i pod koniec wojny największa życiowa porażka, tragedia- wolno ziębnące rączki i nóżki własnego dziecka – to temat, od którego już nigdy się nie wyzwoli, nie zapomni i będzie o tym mówiła do końca swoich dni i przekaże to mnie , która na szczęście tego nie poznała, ale współcierpi ze swoją Matką, zawsze, na zawsze. Tak to było dużo, za dużo do dźwigania na jej ramionach. Tak się właśnie czuje. wracając w rodzinne strony. Jak bardzo nie przypomina tej Stefy, która odwiedzała rodzinę jeszcze tak niedawno.
Nie przypomina tej dumnej , pewnej siebie, eleganckiej światowej Stefy.
Cała wieś się schodzi, by obejrzeć komunistkę. Dla nich każdy, kto przybywa ze Wschodu jest komunistą. Z wozu schodzi moja Matka i staje przed nimi.
Przedstawia sobą obraz nędzy i rozpaczy. Jest w starej marynarce Ojca przepasanej sznurkiem i jego butach. Wszystkie ciuchy albo sprzedała Rosjankom, oficerszom, jak nazywano tam żony oficerów , by mieć na chleb dla dzieci albo straciła w pożarze, gdyż dom, w którym mieszkała był wielokrotnie bombardowany i ostatecznie spłonął .
Wita ich zdumione milczenie.
Ale nie ma co tak stać i trwać w rozpaczy , życie pędzi do przodu.
A więc powitanie z Rodzicami, rodzeństwem.
Pękają jakieś lody, przytulenia i wreszcie trochę ciepła czuje i krew żywiej krąży i wreszcie ulga, że jest wśród swoich, niezależnie jacy są…
Zenon też powoli się łapie kontakt z kuzynami. Bardzo lubi córkę Hani, prawie równolatkę Franię z oczami jak chabry w ciemnej oprawie gęstych rzęs. Frania do tej pory żyje i wspomina z ciepłym uśmiechem mojego brata, który od dwóch lat przebywa w zaświatach…
Mąż młodszej siostry Mamy- Hanki, Janek zabiera Zenona do Bielska, gdzie kupuje mu jakieś ubranie. Ten człowiek , chyba najuboższy z całej rodziny, bo ma liczną dzieci, jest w sumie najcieplejszy i najbardziej opiekuńczy. ..