
Klimatyczne zdjęcie z Wikipedii. Wiech rozmawiający z dorożkarzem zmierzającym na Pragę, w tle Wisła i Warszawa..
Kolejne święta Bożego Narodzenia za nami, radość dymnie się rozmyła, zapach piernikowej choinki spowszedniał . Minął tamten sen. Nowy Rok wkroczył tanecznie , zawirował a teraz jakby oklapł w radości. Tak to jest zawsze. Oczekiwanie piękne i potem normalność. Niby się kręci to życie w kółko , ale ruchem posuwistym do przodu. Kolejne urodziny imieniny etc.
A tu dookoła skrzeczy rzeczywistość. Po chwilowej ciszy i ciepłej wodzie w kranie nagle kleisty ukrop się leje na głowę. A uciekać nie ma dokąd. Schować głowę jak nasze pieski w czasie hukowej nocy w garderobiane ciuchy i przetrwać. Na nic nie ma mamy wpływu, więc pozostaje ucieczka w słowo. Dlatego w tej gęstej atmosferze niepokoju, grozy nawet , zawirowań na świecie, złych prognoz, rozdarcia kraju, szczucia, podsłuchiwania, śledzenia, karania i tylko Bóg wie czego jeszcze, rozpaczliwie poszukiwałam leku. Choćby krótko działającego , ale dającego chwilę relaksu. I znalazłam Wiecha, jego teksty sprawiły, że się zaczęłam uśmiechać a wczoraj nawet moja młodzież załapała temat.
Ale najpierw po kolei. Było tak.
Jak wiecie, a może nie wiecie, bo nie zajrzeliście do tamtego blogowego wpisu , niedawno wędrowałam z „Królem” Twardocha po starej warszawskiej Woli.
I nagle zapragnęłam lektury, która będzie też o tym mieście i jego kolorycie. O ludziach których już dawno nie ma i o czasach zapomnianych .
Gdy tak główkowałam , co by tu przeczytać, byle nie było długie i nudne, naszpikowane wiedzą historyczną, nagle zaśpiewał mi w głowie Wodecki „ Zacznij…” mam, złapałam wątek : Zacznij od Wiecha! .
I pognałam do michałowickiej biblioteki i wypożyczyłam dwa niewielkie tomiki felietonów tego autora zatytułowane ” A to ci polka” i „Wiech na 102. ”
Wiech pisywał jeszcze w czasach które wiązały się z naszą dojrzałością ( zmarł w roku 1979) , ale jakoś wówczas nie budził zainteresowania Wtedy w ogóle mało czytałam ( poza tekstami medycznymi ), byłam mocno zajęta innymi sprawami, dużą rodziną i intensywną pracą . Zresztą nie kupowaliśmy Expressu, gdzie Wiech zamieszczał swoje felietony. A nawet jeśli je kiedyś przeczytałam, nie porywały , bo opisywały codzienność, a tę mieliśmy za oknem. Poza tym raziła gwara warszawska, a jak niektórzy twierdzą, zmodyfikowana nieco przez autora tychże felietonów. Był to jeszcze okres kiedy walczono na wszystkich frontach z naleciałościami językowymi, jak np. z gwarą śląską , uważając że zanieczyszcza nasz piękny polski język. Miał być on nieskazitelny, poprawny, wszystko miało być jednakowe, jak mniemam chciano by zapomnieć o zaborach itp. Wtedy niektórzy mówili o Wiechu źle i niechętnie. W poprzednim okresie lat 50 ubiegłego wieku był wykluczony przez cenzurę, nawet wydano nakaz wycofania jego książek z bibliotek.
Potem się odmieniło, ale jednak byli krytycy jak Zygmunt Lichniak czy Jacek Bocheński , który w latach 60 ubiegłego wieku pisał:
„ Wiech paskudzi język polski”
Od kilku lub kilkunastu lat jest inaczej. Wróciły dawne sentymenty, klimaty, Kaszubi wprowadzili nawet napisy ulic w ich języku, co widziałam w Jastarni. Tak, wzruszały mnie te dwujęzyczne – polskie i kaszubskie tabliczki.
Jednym słowem przyszedł do nas wreszcie czas odkrywania swoich korzeni, poszukiwania wiedzy o przodkach. I to jest fajne.
Wspomniałam o negatywnej krytyce, ale od początku pisania Wiech miał licznych wielbicieli, znamienitych , uznanych ludzi kultury. I tak Julian Tuwim nazywał go
„ Homerem warszawskiej ulicy i warszawskiego języka ” i w swoich „Kwiatach Polskich „ zamieścił o nim strofę.
Zachwycał się jego pisaniem Stefan Kisielewski, z chęcią czytywał Karol Szymanowski, cenił przebywający w Ameryce Jan Lechoń, uwielbiała Pawlikowska- Jasnorzewska i Melchior Wańkowicz .
Gdy w 1937 roku zgłoszono Wiecha do Nagrody Akademii Niezależnych, Antoni Słonimski tak uzasadniał tę nominację :
„ Wolę książkę , która ma niepoważne zamierzenia i poważne osiągnięcia od dzieł, które mają poważne zamierzenia i niepoważne osiągnięcia”. Fajne, prawda?
Ponadto Michał Choromański pisał, „O Wiechu można nawet powiedzieć, że jest wielkim filozofem”. Wystarczy tych ocen , podsumowań i dowodów uznania? Wystarczy by poczuć się raźnie w gronie wielbicieli, oczywiście w charakterze szarej myszki podgryzającej w kąciku stare annały.
Przed wielu laty nasz zaprzyjaźniony wiekowy sąsiad działkowy, wielki erudyta, wszechstronnie uzdolniony, istny człowiek renesansu lubił mówić „Wiechem.” Znał wiele jego tekstów na pamięć. Wygłaszał je więc w różnych okolicznościach, zaśmiewając się i zarażając nas tą radością. Miał przyjemny głos i super interpretował. Zostało to w moich wspomnieniach bo gdzieś głęboko w czułość zapadło.
Teraz wszystko to ożyło, chyba dojrzałam, by docenić specyficzny rodzaj humoru Wiecha, jego uśmiech bez sarkazmu czy wyśmiewania, różnorodność scenek z życia i obszerną galeria typów, a właściwie ludu Warszawy- tego dawnego zasiedziałego i nowego powojennego który tu przybył z różnych stron. Ponadto lekkość stylu Wiecha i chwytająca za serce, już zapomniana, wymieszana w tyglu , ale jędrna i wiecznie żywa gwara warszawska. Może nie są to nasze korzenie, bo wileńskie i beskidzkie daleko, ale 48 lat mieszkania w Warszawie zrobiły swoje. Co tu mówić, wrosłam w to miasto. Pierwszych 18 lat życie spędziłam w Gorzowie nad Wartą, zaledwie trzy lata w Poznaniu a potem już tylko tu gdzie teraz jestem. Więc jak się teraz mówi, słoikami, czyli przybyszami jesteśmy, ale już dobrze spleśniałymi i nadgryzionymi zębem czasu…to tutaj urodziły się nasze dzieci i wnuki….
Tak więc siedząc sobie w ciepełku z pieskami córki myślami bujam nad Bugiem, gdzie stary wspomniany profesor bywał i my młodsi i nasze dzieci. To se ne vrati, jak mawiają Czesi- zresztą to też powiedzonko naszego starego profesora….
Jak na razie nie wznawiano książek Wiecha, nawet w e- antykwariacie aktualnie nie ma, ale tam zamówiłam „Dzieła zebrane” i czekam.
Wobec tego , jak wspomniałam wcześniej, podreptałam ci ja do michałowickiej biblioteki , sięgnęłam na półkę z literaturą polską i wydobyłam Wiecha. Spośród wielu pozycji jego autorstwa, wybrałam na chybił trafił dwa tomiki zatytułowane” A to ci polka” i „Wiech na 102”. Trafiłam przednio. Oba zostały wydane w 1974 roku, który pamiętamy dobrze. To lata naszej młodości utrwalone, szarobure wprawdzie i przaśne ale opisane z humorem, uśmiechem bez sarkazmu i kąśliwości. Gdzieś już ukryte, zapomniane. Teraz przypominam sobie jak było, uśmiecham się i odlatuję od aktualnej skrzeczącej rzeczywistości.
Zapraszam Was do tego wspólnego lotu…..
