Losy moich Rodziców. Marazm naszego związku.

Z opowieści mojej Mamy.

Mijały lata spędzane w Rakowie.

Gdy nasz syn, Zenon dorastał, nie było z nim ojca.

Wacław wpadał z Wilna, gdzie pracował,  na święta, na krótkie urlopy.

Ale odległość z Wilna była znaczna i nie docierała do Rakowa kolej żelazna, więc podróż trwała długo.

Wtedy, gdy pojawiał się Wacław w domu, dziecko do niego lgnęło, ale on rzadko  znajdował wolne chwile na rozmowy z dzieckiem.

Musiał odwiedzać też swoich rodziców, poza tym stale coś czytał, poszerzając wiedzę fachową.

Dla mnie znajdował tylko odrobinę czasu na czułość.

Miałam wrażenie, że coś się pomiędzy nami  kończy.

Po wstępnych uniesieniach zwykłe życie zabijało ten pierwiastek wzajemnej fascynacji.

A przebywanie osobno,  powodowało, że oddalaliśmy się od siebie.

Czułam, że on ma swoje życie, w tym dalekim Wilnie.

Ponieważ usiłowałam walczyć o przeniesienie do jakiejś szkoły zlokalizowanej bliżej Wilna, pisałam podania do Kuratorium.

Ale nie otrzymywałam odpowiedzi.

I ten marazm naszego związku trwał.

Losy moich Rodziców. Opowieść Taty (3)

Gnałem z mojego Wilna do rodzinnego Rakowa jak na skrzydłach i widziałem tę surową piękną twarz ukochanej.

Jej uśmiech tajemny, trochę smutny i bezradny.

Próbowałem się uwolnić, spotykałem różne dziewczyny, chciałem zapomnieć o tej Jedynej  która cierpliwie czekała w Rakowie.

Po kilku latach już wiedziałem, że Ona jest mi przeznaczona.

Na dobre i na złe.

Postanowiłem się ożenić. Zresztą  już miałem 24 lata i chciałem założyć rodzinę.

 I jak to zrobić, gdy dobrą, odpowiadającą mi zawodowo pracę miałem w Wilnie, a ona, moja wybrana pracowała i mieszkała w Rakowie. Nie było łatwe znalezienie dla niej pracy w Wilnie. Wielokrotnie dowiadywałem się w kuratorium, ale nie było wolnych etatów nauczycielskich…

Losy moich Rodziców. Mimo upływu czasu i odległości uczucie nie zamiera.

 

Zdjęcie ze starego rodzinnego albumu, opisane ręką Ojca. Tato jest po lewej, w drugim rzędzie zwrócony profilem.

 

 

Od pamiętnego wieczoru wigilijnego Stefa zaczęła częściej bywać w rakowskim domu rodziców Wacława.

Czas płynął. Gdy nadeszła piękna wonna wiosna, ogródek przydomowy Łukaszewiczów zapłonął wielobarwnymi kwiatami. To było królestwo matki Wacława. Stefa wielokrotnie opowiadała, nawet w późnej starości, o tym cudzie ogródkowym. 

Ojciec Wacława, Tomasz, rzadko bywał w domu. Ale jeśli był, to witał Stefę  łagodnym i dobrotliwym  uśmiechem. Lubił jak na jej smagłej góralskiej twarzy wykwitał delikatny rumieniec. Była taka świeża i dziewczęca. Zachowała tę urodę do końca swojego życia. To było niezwykłe nawet dla mnie, Jej córki.

Mijały lata.

Mama przybyła do Rakowa w 1925 roku.

Tato ukończył Szkole Techniczną w Wilnie w 1930 roku.

Potem jeszcze przez dwa lata służył w wojsku, w Suwałkach.

Nie miał problemów z pracą.

Otrzymał w Wilnie taką, o jakiej marzył.

Pracował w Oddziale Drogowym PKP.

Mimo rozłąki ich uczucie trwało. Jak widać ani czas ani odległość nie stanowiły przeszkody.

Ale w końcu trzeba było podjąć jakąś decyzję…..