Z opowieści mojej Mamy.
Mijały lata spędzane w Rakowie.
Gdy nasz syn, Zenon dorastał, nie było z nim ojca.
Wacław wpadał z Wilna, gdzie pracował, na święta, na krótkie urlopy.
Ale odległość z Wilna była znaczna i nie docierała do Rakowa kolej żelazna, więc podróż trwała długo.
Wtedy, gdy pojawiał się Wacław w domu, dziecko do niego lgnęło, ale on rzadko znajdował wolne chwile na rozmowy z dzieckiem.
Musiał odwiedzać też swoich rodziców, poza tym stale coś czytał, poszerzając wiedzę fachową.
Dla mnie znajdował tylko odrobinę czasu na czułość.
Miałam wrażenie, że coś się pomiędzy nami kończy.
Po wstępnych uniesieniach zwykłe życie zabijało ten pierwiastek wzajemnej fascynacji.
A przebywanie osobno, powodowało, że oddalaliśmy się od siebie.
Czułam, że on ma swoje życie, w tym dalekim Wilnie.
Ponieważ usiłowałam walczyć o przeniesienie do jakiejś szkoły zlokalizowanej bliżej Wilna, pisałam podania do Kuratorium.
Ale nie otrzymywałam odpowiedzi.
I ten marazm naszego związku trwał.