Warszawa trolejbus i ludzie….rok 1946…zdj z netu
Najpierw będzie felieton Wiecha przepisany własnoręcznie z tomiku” A to ci polka”: A potem moje pogaduszki…zapraszam do wspomnień…..
” WSZYSTKO POKASOWAĆ
Pare dni temu w tył pojawiła sie w prasie cóśkolwiek przerażająca wiadomość o tem, że trajlebus „ 56” ma być podobnież skasowany. Zwłaszcza mokotowiaki mocno zdrefili.
– Czem bedziem jeździć, jak pragniem zdrowia?- mówią jeden do drugiego.- Autobusy chodzą, jak jem wygodniej, albo po cztery razem, albo żadnego. Dostać sie- przeważnie senne marzenie. W zime jem za zimno, a lato za gorąco, w deszcz za mokro, w śnieg za ślizgo, cholera. A trajlebus zapycha w każdą pogode, co pare minut. Czem derekcja zamiaruje te parnaście tysięcy osób ze Starówki na Mokotów i nazad dwa razy dziennie przerzucać ?
Tak właśnie martwią sie te pasażery z góry i płaczą rzewnemu łzamy na same myśl o tem skasowaniu. A po mojemu, martwić sie nie ma czem. Jakoś to będzie, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było.
A fakt jest podobnież faktem, że trajlebusy właśnie „ 56” mają niemożebną melodie do żarcia elekstrycznego prądu i tramwajom go sprzed nosa sprzątają, tak że te nie mogą rozwinąć tak zwanej szybkości, wleką sie ja przedwojenne dziady na odpust i korki komunikacyjne wytwarzają.
Więc rzecz jasna, że trzeba to usprawnić i trajlebusy wont z trasy. A teraz co sie będzie działo, o wiele to nie pomoże? ( A nie pomoże na mur, bo to wszystko jest proszę derekcji MZK- bajer na Grójec).
Jeżeli więc sie okaże, że tramwaje w dalszem ciągu ulice blokują i nie mogą sie na bok nastąpić, bo po szynach chodzą- trzeba będzie i tramwaje , i szyny na szmelc wyrzucić.
Zostaną same autobusy, ale taki tłok się w nich wytworzy, że ludzie szyby łokciami będą wybijać i głowamy dziury w dachu. W tej sytuacji- jak mówi Wicherek- żeby Rady Narodowej na nieobliczalne straty nie narażać, wycofa sie i autobusy.
Nareszcie luz sie na jezdni zrobi, lemuzyny będą mieli swobodny przelot. A i żywsze pasażerowie skorzystają. Troszkie ruchu na świeżem powietrzu dobrze każdemu na płuca i insze podroby podziała. Klatkie piersiowe sobie wyrobi, muskuły na nogach, no i nerwowo wypocznie.
A w trajlebusie różnie bywało. Sam widziałem, jak wsiadła raz do „ 56” staruszka z kijem od szczotki. Siedziała spokojnie i trzymała ten swój kij z boku, ale kto nowy wsiadł, zaraz zaczynał z nią sprzeczkie. Rozchodziło sie o to , że kij wyglądał na podpórkie należącą do trajlebusowego urządzenia i jak trajlebus zarzucał na skręcie, kto stał bliżej , zaraz sie za niego łapał.
Pierwszy dostał niem w szczękie jakiś dyrektor z teczką pod pachą. Ten powiedział tylko
„ o przepraszam” i odsunął sie do tyłu. Staruszka spojrzała sie na niego niezadowolniona i rzekła:
– Trzeba patrzyć, za co sie łapie.
Na następnym wirażu złapał sie za kij jakiś bronet ciężkiej wagi w okularach. Wyrwał go staruszce, nabił sobie śliwkie na czole i przewrócił trzy osoby, co za nim stali. Na razie nie wiedział, co sie zrobiło. Myślał, że trajlebus sie wali, ale jak się zerwał z podłogi i oprzytomniał, dawaj staruszkie sztorcować, że jeździ z takiemy patykamy.
Pani starsza tyż nie była od macochy, więc odszczeknęła sie z miejsca:
– Cztery oczy ma i jeszcze nie widzi, że to szczotka, ślepa komenda. Jeszcze się dziwi, że sie drążek na niego przewrócił. Filar spod mostu nie utrzymałby takiego słonia wilanowskiego.
Pasażerowie mieli z tego śmiechu do diabła i troszkie i z przyjemnością czekali, kto będzie następny. Ale jak sie nacieła na kij jakaś paniusieczka z torbą gwarantowanych jajek eksportowych i pół trajlebusu jajecznicą opryskała, wszyscy powsiedli na staruszkie.
Wtenczas babcia wyszła zupełnie z nerw, złapała swoją lagie w ręki i dawaj nią miłować, kogo popadło. Pierwszy dostałem ja, bo żem najbliżej stojał, aż mnie limon pod okiem wyskoczył. Większość pasażerów urwała sie w biegu . Dopieru pokotowie MO odebrało pani starszej nadłamany drążek.
Faktycznie porządek trzeba było czasem zaprowadzać, ale żeby aż kasować trajlebusy? W każdem bądź razie przyszłe rekordziści w biegach Starówka- Mokotów i nazad się na to nie zgadzaja. A cała Warszawa ich popiera.”
Rondo ONZ- takie puste pamiętam….i taki trolejbus, autobus i samochody pamiętam też….zdj z netu
Trolejbusy w Warszawie uruchomiono w 1946 roku i można je było oglądać na ulicach do 1973 roku. Początkowo były oznaczane dużymi literami, ale wkrótce przemianowano je na cyfrowe . Nosiły numery od 51- 90. I wtedy to Wiech ukuł fajne powiedzenie- wiek trolejbusowy. W tym felietonie został uwieczniony rok, kiedy trolejbusy umierały. Wprawdzie w latach 80 ubiegłego wieku odtworzono linię z Mokotowa do Piaseczna, ale w 2000 roku ślad po tych środkach komunikacji bezpowrotnie zaginął.
Czy żal ich wtedy było, nie powiem, bo zwaliste były, mało ruchliwe, a w dodatku skręcające po wielkim łuku bo przyczepione do podniebnej sieci elektrycznej . Podobno wielokrotnie dochodziło do przecinania się trakcji elektrycznych tramwajów i trolejbusów.
Aż tak wielkich kolizji nie widziałam, ale pomnę , gdy ich przyczep do linii elektrycznych nagle odpadał od tego zasilania i dostojnie osiadał na dachu trolejbusu.
Od razu robiło się zamieszanie i kotłowanina. Ludziska nerwowo wysupływali się z tłumu przeciskali do drzwi . wyszarpywali oba skrzydła i wyskakiwali z pojazdu setnie przy tym złorzecząc. Kierowca zaś, klnąc na czym świat stoi, wysiadał, coś usiłował podnieść, robił się wielki korek i najczęściej gnaliśmy wówczas do innego środka komunikacji, gdyż duże odległości były trudne do pokonania per pedes ( chociaż uwielbiałam i uwielbiam łażenie na własnych nogach).
Usiłuję przypomnieć sobie koloryt ówczesnych ulic Warszawy. I dziwne, bo wszystko widzę w szarych barwach, no może za wyjątkiem sukienek. Różnobarwnych, figlujących z wiatrem sukienek, uszytych często własnym sumptem, bo wówczas nie było takiej mnogości sklepów jak dzisiaj. Moda Polska i owszem, ale ceny były zawrotne, więc pozostawała własna inwencja no i ew. krawcowa. Pamiętam wszystkie moje sukienki z tamtych lat.
Ale tak ogólnie, to zakodowałam w głowie tę powszechną szaroburość jak ze starych fotografii.
To pyszne, że został nam Wiech, wyśmienity kronikarz tamtej Warszawy, jej klimatów….wszytko wraca, nasz „ wiek trolejbusowy” nie ma teraz znaczenia. Znowu jesteśmy młode, podfruwajki jak kiedyś mawiano, soczyste dziewczyny z tamtych lat….jesteśmy znowu…
Baseny Legii, chyba wczesne lata 60 ubiegłego wieku, bo moja pierwsza bratowa , Grażyna nosiła taki kapelusik i spódnicę z drutami na dole, by był stale klosz …
.
Czytam felieton Wiecha” Wszystko pokasować” z tomiku „A to ci polka” i przenoszę się z uśmiechem w lata 70 ubiegłego wieku.
Ach trolejbusy i moje dawne lata bynajmniej wtedy nie trolejbusowe. Nie to co teraz! No cóż, wiek trolejbusowy przyszedł, który przyjąć należy z pokorą. Wszystko już było.
Teraz spotykam się z Wiechem, hoduję wspomnienia i co jest cudem, bo jeszcze się zachwycam wieczorną Kasjopeą na szerokim michałowickiem niebie i radośnie witam świt. Jest dobrze.
Wtedy były moje niepełne 22 lata, wakacje, V rok AM za chwilę , obrączka , lekkość i beztroska ciała, duszy, głowy i serca., ufność, przyszłość i przeszłość nieistniejące, łapanie, zachłystywanie się tym co tu i teraz . .
Nadal czuję zapach tamtej Warszawy roku 1968, właśnie niedawno tu zamieszkałam na Żoliborzu. To miasto pachnie inaczej niż mój Gorzów, który kwitnącymi lipami się utrwalił w pamięci i niż rogalowy świętomarciński Poznań.
Tak, Warszawa pachniała wtedy inaczej, szczególnie wieczorem, gdy drzewa krzewy, a jest ich tak dużo, najintensywniej oddychają. Wówczas powietrze się jakby rozrzedzało, było lekkie delikatne nieco wilgotne i zielonkawe. Wielkie warszawskie przestrzenie, rozrzucone domy wtapiały się w mrok i była tylko ciemność, światła i my pod niebem bardzo szerokim, gwiaździstym ….
I widzę siebie, tamtą, młodziutką, rozwichrzoną i roześmianą. Właśnie wsiadam w zatoczce nieopodal Dworca Gdańskiego w trolejbus linii 53 i jadę na Łazienkowską, na Legię, na baseny, gdzie ponoć śmietanka warszawska się zbiera. Nijakiej śmietanki wprawdzie nie widzę, ale jest Mundek, z którym umówił mnie mój mąż. Mundzio ma dużo wolnego czasu w odróżnieniu od męża. Wprawdzie nie wiem jak to się dzieje, bo pracuje, ale pewnie umie się od roboty wymigać i tyle. Mawiano o nim „Niedziałek nigdy w poniedziałek”, bo takie nosi nazwisko i zwyczajowo poniedziałki w pracy ma nieobecne. Jego piękna żona Marta, co w Mazowszu tańczyła przesiaduje nad księgowymi tabelkami, a my się pławimy w basenowej wodzie i jesteśmy w raju. I nic to, że raj przykurzony , ale dla nas raj….
Potem był powrót trolejbusem, albo autobusem i szafa grała…..pięknie nam grała….
.
Baseny Legii, zdj z netu. Młodość, uroda, wielkie targowisko ciał, łowisko najpiękniejszych….