Na medycznej ścieżce. Nieproszeni goście.

Dyżurowanie na Siennej to było nie tylko decydowanie o przyjęciach do szpitala, diagnozowanie i zalecanie terapii dzieciom przebywającym jeszcze w Izbie Przyjęć oraz opiekowanie się chorymi dziećmi w oddziałach.

Sporych emocji dostarczali nam różni przybysze, odwiedzający nasz szpital w określonych celach. Otóż niedaleko szpitala, przy ul. Śliskiej mieściła się Poradnia Zdrowia Psychicznego . Pacjenci tej poradni czasami do nas zaglądali myląc adresy.

Również powodzeniem się cieszyły dyżurki pielęgniarskie, gdzie zgromadzona tam wielka liczba leków stanowiła kąsek dla spragnionych.

Wtedy jeszcze nie mówiło się tak dużo o lekomanach, powoli spod ziemi wyłazili narkomani. Ale my wielokrotnie mieliśmy z nimi kontakt.

Na szczęście zwykle obca osoba która znajdowała się na terenie szpitala od razu była zauważona i dopóki jeszcze był dyżur portiera, problem zostawał rozwiązywany.

Jednak nocą stawało się niebezpiecznie.

Nie zapomnę wydarzenia, które kosztowało nas sporo emocji.

Właśnie miałam dyżur. Późnym wieczorem  do dyżurki wpadła przerażona pielęgniarka z oddziału gdzie hospitalizowano niemowlęta z żółtaczkami, położonego obok. Wybiegłam za nią, na korytarzu zobaczyłam rosłego mężczyznę, który miotał się od ściany do ściany.  Oczywiście pierwotnie próbował się dostać do szafki z lekami, ale potem spanikował. Miał nieprzytomny wzrok i żadne próby łagodnej perswazji do niego nie docierały. Gdy sytuacja nabierała dramatyzmu ktoś sobie przypomniał, że  w Oddziale Neuroinfekcji jest ojciec  ciężko chorego dziecka. Opiekował się nim tak troskliwie, że otrzymał specjalną przepustkę od pani Ordynator. Ktoś więc pognał co sił w nogach na pierwsze piętro. Ten pan oczywiście natychmiast wyskoczył nam na ratunek. Był sprawny i silny, więc bez trudu unieruchomił intruza i wyprowadził na zewnątrz muru szpitalnego. Nawet nie próbowałyśmy dzwonić na milicję, gdyż zwykle zwlekali z pomocą.

Innego dnia sytuacja była podobna. Tym razem bardzo wysoki młodzian, z wielką rozwichrzoną czupryną wdarł się do dyżurki pielęgniarskiej Oddziału Neuroinfekcji. Dziewczyny zastosowały łagodną perswazję, coś mu opowiadały , odwracały uwagę o wreszcie się uspokoił. Pielęgniarki  posadziły go w fotelu, podały jakiś płyn, licząc, że oprzytomnieje i sam odejdzie.

Ja niezwłocznie zadzwoniłam na milicję prosząc o interwencję.  Dyżurny milicjant, cedząc słowa z uporem twierdził, że musimy sobie sami poradzić. Spokojnie instruował , że powinnyśmy wezwać jakiegoś mężczyznę . Byłam wściekła, odparłam, że są tutaj same kobiety. Wyglądało na to, że i tak mi nie wierzy, ale w końcu przyjął zlecenie. Nie spodziewałam się błyskawicznej reakcji, więc wróciłam do tego oddziału. Jednak w tym czasie młodzian opuścił oddział i gdzieś zniknął. Odetchnęłyśmy z ulgą. Odwołałam zgłoszenie na milicję. Dyżurny burknął po swojemu, że miał racje nie wysyłając do tej pory patrolu.

Minęła może godzina, zostałam wezwana do Izby Przyjęć. Mieściła się wówczas w odrębnym dość oddalonym od głównego, budyneczku.

Gdy wyszłam na zewnątrz zobaczyłam, że pali się światełko w kuchni, która mieściła się w suterenie. O tej porze już nikt tam nie pracował, gdyż po wydaniu kolacji dzieciom i nam, personel kończył pracę. Podeszłam i zajrzałam. A tam czekała niespodzianka.

Na środku kuchenki , obok garów stał nasz młodzian. Powyciągał z szafek kucharek jakieś ciuszki i właśnie zakładał wielgaśny  biustonosz, kręcąc przy tym pupą.

Od razu pobiegłam z powrotem do pielęgniarek i opowiedziałam o tym  co widziałam. Powiedziałam też, że muszę być w Izbie Przyjęć . Po chwili  przybyła  delegacja dziewczyn z różnych oddziałów obserwować co pocznie dalej nasz gość i gotowa działać grupowo, jeśli zacząłby szaleć.

 Koleżanka współdyżurna już ponownie dzwoniła na milicję.

Gdy po pewnym czasie wracałam z Izby, oczywiście milicji ani śladu, za to nasz młodzian był już w pełnym rynsztunku bojowym. Ubrany w gustowne majtasy, biustonosz oraz pantofle na obcasach pląsał na środku pomieszczenia kuchennego.

Sytuacja byłaby zabawna, gdyby nie głęboka noc i brak perspektywy, że się znudzi zabawą. Przecież nie mogłyśmy bez końca sterczeć w zimnie i ciemności pod okienkiem sutereny. Oczywiście same nie interweniowałyśmy, bo pozornie łagodny przybysz mógłby zaatakować. Z tej patowej sytuacji wybawiła nas nasza ukochana milicja, bo wielokrotnie monitowana raczyła się zjawić. Panowie wkroczyli do akcji, zdarli z gościa jego piękne ciuchy, pomogli się ubrać i zabrali ze sobą w siną dal.

Inne wydarzenia nie były tak miłe i śmieszne.

Okolica należała do niebezpiecznych. Szczególnie wyróżniała się pewna przepastna brama w kamienicach, które szczelnie wypełniały przeciwległą stronę ulicy Siennej.

Obowiązkiem lekarza dyżurnego Szpitala, było udzielanie pomocy poza szpitalem w obrębie chyba 100 m( dokładnie nie pomnę).

Wielokrotnie mieliśmy wezwania telefoniczne i osobiste w Izbie Przyjęć do kogoś, kto leżał w tej bramie.

Ja na szczęście miałam tylko jedno takie wezwanie.

Z duszą na ramieniu, ale poważną stateczną miną, opuściłam Izbę Przyjęć , wkroczyłam w pełną ciemność ulicy i bramy.

Miałam pewne doświadczenia z mojego dawnego rejonu, ale tam ludzie nas znali i zachowywali się raczej przyjaźnie. Tutaj wszystko było obce, przerażające.

Gdy zanurzyłam się w mrok bramy w świetle latarki usiłowałam znaleźć nieprzytomnego.  Ale ten właśnie przy pomocy koleżków próbował się pionizować, zresztą mało skutecznie. Zapytałam więc tylko, czy ktoś się źle czuje lub jest ranny. Rozległ się chrapliwy rechot, oznajmiono mi, że wszyscy chwała Bogu są zdrowi i nie wiedzą dlaczego przybyłam. Nie czekałam na ew dalsze propozycje miłych panów np. wspólnego spędzania czasu, przebiegłam przez ulicę Sienną wpadając w ramiona czułej i kochanej pani Janeczki, która wtedy miała dyżur w Izbie Przyjęć.

Koledzy opowiadali o różnych ich straszliwych przeżyciach w tej bramie. Zdarzali się osobnicy leżący w kałuży krwi, często nieżywi, z nożem sterczącym z  piersi, z brzucha albo głowy.

Ja jednak miałam szczęście. Ale zawsze w czasie dyżuru lękałam się, że zostanę tam wezwana….

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *