Ot, taki wstęp do książki……..

„Wszyscy mamy takie nasycone przeznaczeniem obiekty – dla jednego będzie to krajobraz powracający jak echo, dla innego liczba – jedno i drugie starannie wybrane przez bogów, żeby przyciągało zdarzenia szczególnie dla nas znamienne (…)”[1]

W podtytule użyliśmy celowo określenia pejzaż. To obraz, czyli coś statycznego, w czym umieszczony może być też człowiek. Nieruchomy, bez możliwości ruchu, zatopiony w pejzażu na wieki… Jednak ten obraz może stanowić przestrzeń dla nieograniczonych skrzydeł wyobraźni osoby oglądającej. I oto nagle ten nieruchomy człowiek z obrazu wzlatuje ponad poziomy, obserwuje z perspektywy swoje środowisko – swoje krajobrazy, widzi i czuje, co trzeba zmienić, by życie stało się doskonalsze i bezpieczne. Człowiek uwolniony z martwego zdaje się obrazu potrafi walczyć o czyste powietrze, nie wyrzuca żywności, dba o otoczenie… Tak właśnie kształtuje swoje miasta, projektuje piękne domy, a tam, gdzie nie jest to możliwe, bo np. obowiązują ograniczenia przestrzeni związane z prostymi zasadami ekonomii, wprowadza małą architekturę, przyjazne placyki miejskie zanurzone w zieleni. Człowiek z obrazu może stać się nam przewodnikiem i inspirować do lotu, do działania… A może opowie swoją historię albo przekaże informację o budowniczych miasta, o słynnych architektach, o ich myśli, która tak bardzo się zmieniała na przestrzeni wieków. Tak, nasze kamienne miasta noszą w sobie cząstki ich duszy, którą można znaleźć, wpatrując się np. w smętne blokowiska. Ileż nadziei i pasji miał w sobie np. Le Corbusier, walcząc o słoneczne, jasne mieszkania i jak idea, nawet najpiękniejsza, może zostać zdeformowana, ale też i przez ludzi przywracana do dawnych marzeń… Wreszcie temat przestrzeni publicznych dla zabaw dzieci, żywy dopiero od końca XIX w. Może opowieści o Ogródkach Jordanowskich dla dzieci – od nazwiska lekarza Henryka Jordana, pomysłodawcy i założyciela pierwszego takiego ogrodu w Krakowie – czy Ogrodach dziecięcych im. Wilhelma Ellisa Raua w Warszawie przywrócą wiarę w człowieka, powołanie i bezinteresowność. A może opowieści o nich wzbudzą chęć posiadania własnych dzieci, tak bardzo potrzebną w obecnym czasie dramatycznego wręcz spadku liczby urodzeń. Bo chyba nie ma piękniejszego widoku niż szczęśliwe dzieci. Młodość może przekazać nam, starzejącym się, odrobinę swojej radości, wiary w świat. „Kiedy śmieje się dziecko, śmieje się cały świat” – mawiał często Janusz Korczak, a te słowa są stale zawieszone w sieci i powielane. Jakże często teraz trafiają na ścianę milczenia…

Bywa, że oglądającemu obraz miasta z zatopionym w nim człowiekiem nie udaje się zauważyć, że domy „mówią”, że w każdym mieszka czyjaś dusza – nie tylko architekta, urbanisty, ale też człowieka, który tam zamieszkał. Nie czuje tego oglądający, który jest zbyt zajęty codziennością, bywa, że za maluczki, zbyt przyziemny, wyobraźnię ma uśpioną, nie jest przepełniony modną teraz mindfulness, czyli uważnością, która oznacza nie tylko wrażliwość, widzenie tego, co wydaje się niewidoczne, cieszenie się tym, co teraz, ale też akceptację po pierwsze – siebie a co za tym idzie – innych. Zwykle więc mieszkający w mieście wędruje swoimi ulicami, ale najczęściej pędzi do szkoły czy pracy albo do supermarketu czy centrum handlowego, zajęty swoimi myślami, np. o tym, co ugotować albo jak spłacić kredyt. A może ratując swoją higienę psychiczną, jednak się zatrzyma i nagle zauważy choćby jeden, maleńki, piękny fragment – jeśli nie jakiegoś budynku, to może drzewo, przy którym stanął, albo kwiatek, a nawet chwast, który z wielką siłą niespodziewanie wyrasta przytulony do muru. Jeśli nasz uważny wędrowiec miejski tego nie znajduje, to zagapia się na niebo, gdzie zwykle odbywa się istny różnorodny spektakl. Wtedy nagle przychodzi do niego chwila, a właściwie minichwila ulotnego szczęścia zwanego też hygge… Człowiek ów wraca do swojej niezbyt urodziwej kamienicy z zapamiętanymi obrazami, nasycony optymizmem, że życie jest piękne i żyć warto. Jeśli może, to czasem opuszcza nieprzyjazne miasto i choć na chwilę „dotyka” przyrodę naturalną bujną, sycącą nie tylko płuca świeżym powietrzem, ale też wszystkie zmysły.

Jeśli jest zmuszony pozostawać w obrębie swojego mieszkanka, cieszy się jego przyjaznym wnętrzem, które kiedyś, gdy miał jeszcze więcej sił tak starannie ozdabiał. Teraz to widzi lub czuje – ciepło własnego domu, które daje siłę.

 Czasami, co warto też zauważyć, pomocą w oderwaniu od brutalnej nieraz i nieciekawej rzeczywistości bywa żywy kontakt ze swoją wiarą, a także z ludźmi, którzy odeszli. A zatopiona w kamieniu cmentarnym pamięć jest stale żywa. Wystarczy odwiedzić jakikolwiek cmentarz, nawet opuszczony, i pomyśleć o życiu, przemijaniu, odradzaniu w pokoleniach. Pomyśleć o tym, że ludzie od wieków cierpieli i kochali tak samo jak my, współcześni. I przeżyli swoje życie lepiej czy gorzej – odwiedzanie cmentarzy – dla wielu osób to złapanie oddechu i dystansu do codzienności. Bo „wieczność czeka”, co nieraz można przeczytać na starych nagrobkach – może to przekaz dla żywych, by nie tracili wiary i umieranie postrzegali jako część życia, po prostu jego kontynuację. Daje to spokój, a na pewno może być to iskierka optymizmu, dana człowiekowi współczesnemu zmagającemu się codziennie ze stresem cywilizacyjnym.

O tym wszystkim i o wielu jeszcze tu niewymienionych problemach traktuje ta książka. Wiemy z własnego, bogatego i zbieranego przez dziesiątki lat lekarskiego i życiowego doświadczenia, że higiena psychiczna determinująca zdrowie psychiczne i somatyczne jest najważniejsza. Człowiek, który ma wiedzę o sobie, kochający siebie i świat potrafi przenosić góry. Żadne wytyczne dotyczące dbałości o zdrowie fizyczne, jak np. podawanie norm odpowiedniego stylu życia – bez interakcji z odbiorcą to tylko puste słowa. Ważne jest bowiem zrozumienie siebie, swoich potrzeb, ba, nawet pokochanie siebie, by dopiero potem owe wytyczne zaakceptować i z wielkim przekonaniem oraz siłą woli realizować w praktyce. Jeśli tak się nie dzieje, zalecenia higienistów, lekarzy pozostają bez reakcji, są tylko hasłami, odbijającymi się jak od ściany niezrozumienia siebie i znaczenia zaleceń.

Zadbana własna higiena psychiczna, pięknie dojrzała, dorodna – jak przedstawiana na obrazach czy pomnikach jej bogini Hygea – podnosząca wartość własnego zdrowia psychicznego, umożliwia oddalenie od siebie wielu chorób, a w przypadku gdy te się pojawiają – ułatwia pracę lekarzom, pomagając w terapii i poprawiając jej efekty… Bogini ta podaje pomocną dłoń człowiekowi, który zgodnie z zegarem biologicznym i kalendarzem ulega procesowi starzenia się. Jednak otoczony opieką Higieny, którą niejako symbolicznie wyhodował w sobie, starzeje się pogodnie, żyje dlużej, „nie dodając lat do życia, ale życia do lat” zgodnie z słowami chirurga, filozofa, twórcy nowoczesnej transplantologii, noblisty Alexisa Carrela[2]. Bo każdy etap życia może być ciekawy, a świat zawsze może zachwycać.

Horacy w swoich Pieśniach proponował (1, 11, 8)[3]: „Łapmy dzień” (łac. Carpe diem). Johann Wolfgang von Goethe w dramacie Faust wydanym w 1833 r. pisał: „trwaj chwilo, jakże jesteś piękna!”[4].

Autorzy tej książki starali się pokazać, jak bardzo subiektywne, jak i szerokie są znaczenia triady Witruwiusza – użyteczność pojmowana nie tylko jako wygoda ale też możliwość pozytywnego odczuwania dzięki dobremu zdrowiu – bo jakże inaczej postrzega świat człowiek z chorym ciałem albo z chorą duszą. Trwałość witruwiańska to nie tylko mocna, niegrożąca zawaleniem się budowla, ale i pozostawanie obiektów na jednym miejscu przez długie lata, co daje człowiekowi poczucie bezpieczeństwa. A Piękno… o, ten temat jest rozległy i odwiecznie niezdefiniowany. Piękno jest w nas… Zauważał  ten problem także czołowy przedstawiciel polskiej fantastyki naukowej, filozof, futurolog Stanisław Lem (1921-2006)[5]: „Tylko odbijając się w naszych oczach, które patrzą, kształty materii nabierają piękna i znaczenia”[6].

A dlaczego o tym wszystkim piszemy? Chcemy zarazić młodych adeptów sztuki nie tylko medycznej myślami i działaniami otwierającymi się na szerokie przestrzenie higieny dotykające każdej specjalności medycznej, a nawet technicznej czy społecznej. Działaniami otwierającymi na dobre życie. Jakże skromnie brzmią słowa słynnego nie tylko z działań na polu medycyny, ale też filozofa, psychologa, etyka i wyśmienitego pisarza profesora Andrzeja Szczeklika (1938-2012)[7]: „W gruncie rzeczy medycyna to bardzo humanistyczna nauka”[8]. I to jest też nasze, starych lekarzy, oraz tej książki przesłanie.

Recenzowana książka pt. Higiena psychiczna w krajobrazach miejskich. Poszukiwanie triady Witruwiusza: użyteczności, trwałości i piękna, wydana przez Uniwersytet Zielonogórski ukazała się w tym roku….


[1] V. Nabokov, Lolita, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1991.

[2] A. Carrel (1873-1944), pracujący w USA, francuski fizjolog, twórca nowoczesnej transplantologii, Noblista i zwolennik kary śmierci, autor filozoficznej książki: Człowiek istota nieznana (1935). Wyd. pol., Wydawnictwo: Trzaska, Evert, Michalski, Warszawa, 1938.

[3] W. Tatarkiewicz: Historia Filozofii, t 1. Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 1981.

[4] J.W. von Goethe, Faust (pierwsze wydanie 1883), Wydawnictwo Siedmioróg, Wrocław, 2017.

[5] https://culture.pl/pl/tworca/stanislaw-lem

[dostęp 14.01.2022]

.

[6] S. Lem, Astronauci, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa, 1951.

[7] https://culture.pl/pl/wydarzenie/profesor-andrzej-szczeklik-nie-zyje

[dostęp 14.01.2022]

.

[8] A. Szczeklik, Medycyna to sztuka rozmowy, https://wyborcza.pl/7,75402,11083642,prof-andrzej-szczeklik-medycyna-to-sztuka-rozmowy.html

[dostęp 14.01.2022]

.

Fragment o Gorzowie z nowej książki pod naszą redakcją…

Już jest po pozytywnych recenzjach naukowych, opracowywana w Wydawnictwie, zatytułowana Higiena psychiczna w krajobrazach miejskich. A oto fragment ….

Gorzowskie pomniczki – opowieść sentymentalna

Zapewne każdy ma swoje ulubione miasto, ale najstarszej autorce monografii (Zofii Konopielko) najbliższy sercu jest Gorzów Wielkopolski, gdzie przyszła na świat i spędziła czas do uzyskania pełnoletności. Dawny Landsberg rozkłada się na siedmiu wzgórzach, do których przytula się wielka Warta. Autorka urodzona dwa lata po pospiesznym wyjeździe Niemców, już w Gorzowie, doskonale pamięta postaci, które wtedy żyły, były oryginalne i wpływały na klimat miasta. Zaskoczeniem było, gdy po przybyciu po ponad 40 latach mogła się z nimi „spotkać”, gdyż zostały zaklęte w metal małych pomniczków, posadowione w ciekawych miejscach nie tylko zaskakują, ale powodują, że człowiek się zatrzymuje, ogląda, rozmyśla, zadaje tej postaci i sobie pytania i ostatecznie cieszy że warto żyć. Niewątpliwie powrót do takich miejsc to nabranie siły do dalszych zmagań z rzeczywistością, przyczynek do „przytulenia” myślami do gniazda rodzinnego w chwilach trudnych.

A oto wspomniane pomniczki osób zapamiętanych za życia, poza oczywiście innymi majestatycznymi pomnikami osób ważnych w skali kraju.

Najbarwniejszą postacią Gorzowa od czasów powojennych do 1998 r., zagadkową, owianą legendami, które sam wokół siebie tworzył, był kloszard z wyboru Kazimierz Wnuk (1914-1998). Znany gorzowski literat Zdzisław Morawski nadał mu przydomek Szymon Gięty. Szymon Gięty zajmował swoje miejsce w przestrzeni miejskiej wypełniając ją swoją żywotnością, inteligencją i ogromnym poczuciem humoru. Bez Szymona G. szarobure w czasie PRL miasto byłoby jak motyl bez skrzydeł. Szymon G. dawał wszystkim skrzydła, by zrywali się do lotu, wiedzieli możliwość pokazywania swojej indywidualności bez zahamowań, wstydu – z czego oczywiście korzystało niewielu. Bo Szymon Gięty był tylko jeden jedyny taki.

Kiedyś miasto oferowało mu mieszkanie – dokładnie nie wiadomo, czy zrezygnował czy je zamienił na garaż, w którym zamieszkał. Zdarzało się, że na gorzowskim Rynku ustawiał centralnie swój wózek, czasami z budą – i w nim zasypiał.

Według opowieści jego siostrzenicy przed wojną uczęszczał do Technikum Ogrodniczego w Warszawie, na rowerze przemierzał okoliczne wsie i tworzył kroniki, opisując ciekawostki, malował też dworki i kościoły. Ponoć trzy albumy jego prac spłonęły we wrześniu 1939 razem z ginącą Warszawą[1]. Był człowiekiem który charakteryzował się niezwykłym poczuciem humoru, inteligencją i oryginalnością, dzięki czemu zyskiwał powszechną sympatię. Najstarsi mieszkańcy zapamiętali jego pierwsze wcielenie – przebrany w dziwaczny sposób w wielkim kapeluszu o podziurawionym rondzie ciągnął wózek dziecięcy taki, jakie były jeszcze w latach 50. XX w. – głębokie, z okienkami z boku. Potem pojawiał się z wózkiem na kółkach. Widywano go też, gdy środkiem ulicy toczył przy użyciu pogrzebacza metalowe koło, co zostało uwiecznione na pomniczku powstałym w 2003 r. „Był wyjątkową osobowością. Do legendy przeszło wiele żartów Szymona. Gorzowianie do dziś pamiętają, jak rozkładał w centrum swój namiot, by za drobną opłatą pokazać znajdująca się w środku małpę. Zaintrygowani ciekawscy wchodzili, by zobaczyć tam… swoje odbicie w lustrze (choć prawdziwą małpkę też jakiś czas miał w swojej menażerii). Innym razem Szymon oferował zobaczenie ptaków egzotycznych, czyli różnobarwnie pomalowanych wróbli”.[2] „Kiedyś przebrał się za astronautę. Nawieszał na siebie świecących szpargałów, starych lornetek i tak ustrojony wdzierał się pomiędzy manifestujących na pochodzach pierwszomajowych. Innym razem sporządził pochwałę sportu. Zrobił z kabla motor, usadził na nim także wykonanego z kabla żużlowca, do ręki wziął tablicę i nawet przedefilował z tym majdanem przed główną trybuną. Gorzowianie byli zachwyceni, a władza wściekła. Od tej pory milicja zawsze na 1 maja starała się go gdzieś wywieźć poza miasto. Ale Szymon i tak zawsze zdążył wrócić i z wózkiem wypełnionym szpargałami pochód zawsze zamykał”[3]. Zostało to uwiecznione na wielu zdjęciach.

W Gorzowie można też wędrować śladami innych niewielkich pomniczków. Jednym z nich jest siedzący w swojej łodzi na brzegu Warty – jak przed wielu bardzo laty, tylko teraz zaklęty w spiż – Paweł Zacharek, który przez ponad 20 lat przewoził łodzią mieszkańców na przeciwległą do centrum miasta stronę Warty. Urodził się na barce, gdyż jego rodzice zajmowali się transportem wodnym. Gorzów pokochał jeszcze w czasach przedwojennych, gdy płynąc z rodzicami do Berlina, oglądał wypiętrzający się malowniczymi wzgórzami ówczesny Landsberg. Gdy w 1964 r. odbudowano most kolejowy, stracił klientów i został kapitanem żeglugi śródlądowej, pływając do Europy Zachodniej. Teraz „odpoczywa” na brzegu Warty w swoim ulubionym Gorzowie, siedząc na łódce, zaprasza strapionych, chętnie słucha ich opowieści i pociesza mówiąc że życie jest piękne. To oczywiście dzieje się tylko w wyobraźni któregoś mieszkańca zdolnego do takich przeżyć. Ale niewątpliwie jest faktem, że to miejsce i to spotkanie daje „drugi oddech” w pędzie cywilizacyjnym, a więc wspomaga higienę psychiczną. Ponieważ Gorzów jest znanym miastem żużla – entuzjaści tego sportu mogą powędrować na spotkanie i „wymianę poglądów” z legendarnymi żużlowcami jak Edmund Migoś „Mundek” czy Edward Jancarz. Wędrując po mieście można zajrzeć, co obecnie „malują” jak kiedyś, dwaj malarze tego miasta jeszcze landsberski Ernst Henseler i już gorzowski Jan Korcz. Łagodne pejzaże pierwszego potrafią niektórym ukoić duszę, a innym – wzmocnić siły witalne. Dla pocieszenia serca i oczyszczenia duszy wędrując po mieście, można dotrzeć do pomniczka ks. Prałata Witolda Andrzejewskiego. Tyle pytań można mu zadać, bo wszak był kiedyś aktorem – przez 6 lat starsze pokolenie oglądało go na scenie, ale widywano go też w Katedrze. Wtedy niezmiennie, nagle w półmroku, ukazywała się czarna, klęcząca, pochylona postać, zatopiona w modlitwie, która okazywała się aktorem oglądanym przed kilkoma godzinami na scenie. Po latach dotarła wiadomość że został księdzem… Był duszpasterzem akademickim, ludzi pracy i środowisk sybirackich… Wiadomość ta dla osób, które go pamiętały ze sceny, gdzie odgrywał też frywolne role, była swoistym szokiem, choć już wtedy wyczuwało się niezrozumiałą dwoistość tej osoby. Jak różne są meandry ludzkiego życia…Teraz można zatrzymać się przy pomniczku, a może pożalić się, pogadać, na pewno wskaże słuszną drogę, a jeśli nawet nie, to pocieszy…

W różnych miejscach Gorzowa możliwe są też „spotkania” z ludźmi pióra zaklętymi w metal. Gdy jeszcze żyli, nie wszystkim byli znani i nie zawsze doceniani, ale z czasem nabrali wartości legendy. Są przykładem, że warto żyć zgodnie z własnymi odczuciami, celami, często pod prąd opinii innych ryzykując utratą jakości materialnej życia. Jedną z postaci, poznanej jako bohaterka filmu, jest romska – wówczas zwana cygańską, poetka Papusza. Starsi ludzie z Gorzowa pamiętają przemierzające miasto, a potem rozlokowane na przedmieściach tabory cygańskie[4]. Papusza, czyli Bronisława Weis, była znaną Romką, bo teraz tak należy mówić, ale dla nas po prostu Cyganką, jedną z licznych w Gorzowie, ale Cyganką niezwykłą[5]. Mieszkała w Gorzowie od 1953 do 1981 r. Jej poezję odkrył poeta Jerzy Ficowski, doceniał Julian Tuwim a po opublikowaniu wierszy, została wyklęta przez swój ród, oskarżana o zdradę i niedopuszczalne wśród Romów odejście od tradycyjnej roli kobiety. Głęboko nieszczęśliwa, opuściła Gorzów, by zamieszkać w Inowrocławiu, gdzie zmarła i została pochowana. Jest wymieniana wśród 60 najwybitniejszych kobiet, które miały wpływ na polską historię, stała się bohaterką licznych filmów, a jej dzieła tłumaczono na wiele języków[6]. Teraz ta silna kobieta „siedzi” skromnie nieopodal gorzowskiej biblioteki w Parku Wiosny Ludów, zatrzymują się przy niej spacerowicze, a o czym myślą, tego nie wiadomo…

Poza Papuszą „spotkać” można też innych dawnych mieszkańców miasta – ludzi pióra zaklętych w metal. Wędrując ulicami, można zatrzymać się choć na chwilę, usiąść na ławeczce obok spiżowej postaci Nelly czyli zaklętej bohaterki powieści landsberskiej (nazwa przedwojennego Gorzowa) pisarki Christy Wolf, która w jednej z książek pt. Wzorce dzieciństwa słowami bohaterki opisała swoje przeżycia – czas wojny, snuła refleksje na temat zachowania pamięci i wpływu przeszłości na czasy jej współczesne. Może gorzowianie poczują większą więź ze swoim miastem, spełniając warunki higieny psychicznej – poczucie trwałości, kontynuacji i stabilizacji, niejako „zakotwiczenia” w miejscu urodzenia czy tylko okresowego pobytu. Jednocześnie może być to poczucie, że czas się zatrzymał i zawsze można tu wracać idąc dawnymi niezmienionymi śladami[7].

W innym miejscu spiżowego już mieszkańca Gorzowa, spotyka się pisarza i malarza – Włodzimierza Korsaka (1887- 1951) [8]można go zapytać o znajomość z Czesławem Miłoszem. A on odpowie, że właściwie się nie znali, tylko teraz się dowiaduje, a może było inaczej… Jak czytamy w „Gazecie Wyborczej”:  „W 2003 r. Czesław Miłosz w Bibliotece Jagiellońskiej wygłosił wykład. Wspominał w nim o Włodzimierzu Korsaku: w powieści Na tropie przyrody dwaj chłopcy przyjeżdżają na wakacje do dworu w lasach Witebszczyzny. Włodzimierz Korsak był dla mnie i mojego przyjaciela Leopolda Pac-Pomarnackiego autorem kultowym”[9].

W wędrówce po mieście można spotkać się też z gorzowskim poetą Kazimierzem Furmanem (1949-2009). Warto przy okazji poprosić o opowieść ze spotkania z Papuszą, a on opowie swoim wierszem:

Szedłem do Papuszy /To moja pierwsza ostatnia u Niej wizyta / Moje dziecko ma trzy lata i trochę się boi / Poetka leży w pierzynach / Kot topi pyszczek w misce mleka / Nie nie będę rozmawiała z panem mówi / Unosi głowę / Ma twarz zrytą ścieżkami zmarszczek / Czytam z nich jej pieśn / I las śpiewa naprawdę tańczą drzewa / Kot miauczy jakąś pieśń cygańską / Moje dziecko głaszcze jego głowę[10].

A może Poeta przypomni starzejącej się kobiecie czas jej dobry, gdy słyszała czułe słowa, albo i nie słyszała a teraz usłyszy i uraduje się i uniesie głowę i po chwili odejdzie z tym wierszem do sklepu warzywnego czy mięsnego i wieczorem usłyszy raz jeszcze to, co zostało w jej skołatanej głowie. I raz jeszcz Furman jej powie na dobranoc: Twoje ciało / Syberia / Na białym prześcieradle zima / Twoje ciało / Ocean niespokojny /Na białym prześcieradle fale / Twoje ciało / Afryka / Błądzę po Saharze (…)” [11].

Wiersze tego poety kiedyś kupi w małej księgarni i będzie czytała. Tak może się stać, gdy dojdzie do spotkania z małym pomnikiem Poety zaklętego w spiż. A bogini Higieny – nieśmiertelna zwycięska ponadczasowa Hygeia się uśmiechnie i szepnie – jesteś uratowana kobieto. Trwaj…

„Kazimierz Furman – poeta codzienności – pisze: Ostatniej modlitwy nie pamiętam / Chyba że była podobna do kobiety / (…) Ostatniej kobiety też nie pamiętam / Chyba że była Tajemnicą / Bo nie zapominam Boga” [12].


[1] https://encyklopedia.wimbp.gorzow.pl/s/szymon_giety/szymon_giety.html [dostęp 17.09.2021].

[2] T. Rusek, Dlaczego Szymon był Gięty? I czemu ma w Gorzowie pomnik?,

https://plus.gazetalubuska.pl/dlaczego-szymon-byl-giety-i-czemu-ma-w-gorzowie-pomnik/ar/12227791

[dostęp 17.09.2021]

.

[3] Tamże.

[4] Z. Konopielko, Cyganie z mojego dzieciństwa, http://zofiakonopielko.pl/?p=1643 [dostęp 17.09.2021].

[5] Teksty brata Zofii Konopielko – Zenona Łukaszewicza „Bronisława Wajs-Papusza”, http://zofiakonopielko.pl/?p=2059 [dostęp 17.09.2021].

[6] https://culture.pl/pl/tworca/papusza-bronislawa-wajs [dostęp 17.09.2021].

[7] https://encyklopedia.wimbp.gorzow.pl/w/wolf_christa/wolf_christa.html [dostęp 17.09.2021].

[8] https://szkolalubniewice.pl/patron-szkoly-wlodzimierz-korsak/466/

[dostęp 25.04.2022]

[9] https://gorzow.wyborcza.pl/gorzow/7,36844,15860905,wielki-lowczy-guru-czeslawa-milosza-ma-swoj-dom-w-klodawie.html [dostęp 17.09.2021].

[10] http://rudowicz.poezja-art.eu/artykuly/recenzje/furman-moj-cien-jest-kobieta/

[dostęp 17.09.2021]

.

[11] Tamże.

[12] Tamże.

Z pamiętnika Jerzego T. Marcinkowskiego ( 13 ). Moja praca higienisty, neurologa i biegłego sądowego – krótkie rozważania.

Jerzy T. Marcinkowski, chyba lata 80 ubiegłego wieku…

Przed laty rozpoczęliśmy pisanie pamiętników, które z różnych powodów do tej pory nie ujrzały światła dziennego. Ponieważ teksty już były, zaprosiłam do blogu Kolegów ze wspólnych lat spędzonych na studiach na ówczesnej Akademii Medycznej w Poznaniu (1965 – 1971). Przyjęli zaproszenie i dzięki temu Pamiętniki w raczej ich fragmenty są  dostępne w sieci i mogą poczytać choćby potomkowie…..a jak się okazuje, również zgłaszają się dawni pacjenci, dobrze wspominając swojego doktora. To jest bardzo miłe….

A oto ciąg dalszy kart z Pamiętnika Jerzego T. Marcinkowskiego, profesora medycyny z którym odnalazłam to, co nas połączyło przy wspólnym stole w Anatomicum- młodość :),  pasję pisania, umiłowanie życia,  przyrody, ciekawość Świata i wieczne nim zadziwienie..

W rozmowach z koleżankami i kolegami często jestem postrzegany jako ten, co zna się tylko na higienie. W tym jednym słowie HIGIENA, mieści się obszar bardzo rozległy i dotyka nie tylko wszystkich specjalności medycznych, ale bywa, że jednoczy inne dyscypliny nauki w ich aspekcie dbałości o zdrowie nie tylko fizyczne, ale i psychiczne, jak np. architekturę, inżynierię głównie sanitarną, czy biologię z jej działami botaniki, zoologii, mikrobiologii, genetykę, ale także psychologię, czy socjologię a nawet prawo, politologię i ekonomię.

Od okresu po ukończeniu studiów w 1971 r. działam w tym szerokim obszarze teoretycznym, bo do takich zaliczany jest Zakład Higieny, i jednocześnie klinicznym jako neurolog oraz jako biegły sądowy w dziedzinie neurologii (od 1983 r.), co zmusza mnie do poznawania meandrów prawa, kontaktów z prawnikami, co nie zawsze bywa przyjemne (na sali sądowej) – o czym już pisałem, ale też stanowi ogląd tragedii życiowych innych ludzi i niesie ze sobą różne pytania – w jakim stopniu moja opinia wpłynie na czyjeś życie.

I myślę, że potrafiłbym przekonać wielu, iż taka praca na kilku polach naukowych i praktycznych, na kilku odmiennych obszarach działania, przynosi satysfakcję, nie mówiąc o nieustannym poszerzaniu horyzontów i częstym  zadziwieniu nad stale odkrywającymi się nowymi tajemnicami ludzkiego życia i zdrowia.

Chociaż są i tacy – i to dominuje we współczesnej nauce – którzy zajmują się bardzo wąskimi, ściśle określonymi tematami. Ma to oczywiście spore plusy, gdyż temat ten jest długo i dogłębnie drążony oraz daje możliwość wnikania do jądra tajemnicy z nim związanej. Ponadto taki rodzaj pracy związany jest z cechami osobowości, które determinują takie czy inne wybory życiowe.  Jako przykład mogę tutaj podać Panią docent z jednego z instytutów – w której komisji habilitacyjnej uczestniczyłem – która w swej pracy naukowej zawęziła się tylko i wyłącznie do badania spermy pod kątem postrzegania w niej zmian będących wynikiem narażenia na szkodliwe czynniki środowiskowe. Wniosek z jej badań był taki, że sperma mężczyzn z Polski jest coraz gorszej jakości, co w sytuacji niżu demograficznego ma narastające znaczenie. Można by tu przytoczyć słowa znanej piosenki Danuty Rinn „Gdzie ci mężczyźni?”

Moje doświadczenia z pracy w Zakładzie Higieny zawsze były i są nadal bardzo pozytywne. To miło jest przemawiać do studentów w duchu medycyny profilaktycznej, podawać przykłady, że każda złotówka zainwestowana w medycynę profilaktyczną przynosi wielokrotnie większe zyski aniżeli zainwestowana w medycynę naprawczą (kliniczną). I to jest prawda znana od dziesięcioleci, ale wciąż niedostrzegana przez decydentów – tych, którzy kierują ministerstwem zdrowia, jak i tych, którzy układają programy nauczania na wydziałach lekarskich. Przykładem niech będzie fakt, że gdy rozpoczynałem dydaktykę z higieny w 1971 r., to mieliśmy wówczas zajęcia trwające aż 3 tyg. na IV roku dla studentów medycyny, które potem stopniowo były „obcinane”. Spadaliśmy też niżej i niżej w sensie roku studiów i obecnie nauczamy na I roku w wymiarze zaledwie 15 godzin, tj. kilkakrotnie mniejszym aniżeli w przeszłości. Ten przykład dobitnie ilustruje rozbieżność pomiędzy tym, co mówi się o ważności profilaktyki a tym, co jest w rzeczywistości. Proszę przyjrzeć się, czym zajmuje się głównie Ministerstwo Zdrowia. Już z samej nazwy wynika, że powinno się ono zajmować stanem zdrowia Polaków, a tymczasem główne problemy, jakimi to Ministerstwo Zdrowia się zajmuje, to choroby. Może to w zbytnim uproszczeniu opisałem, ale generalnie tak się sytuacja przedstawia. Ważną kwestią są postawy ludzkie względem własnego zdrowia. Dobrze jest, jak ludzie sami działają na rzecz poprawy własnego stanu zdrowia i zdrowia swoich bliskich poprzez np. aktywność fizyczną, rekreacyjne uprawianie sportów, najlepiej na łonie przyrody, z całą rodziną. Dobrze, że pojawiła się moda na Nordic Walking, czy jednoczenie seniorów w Uniwersytetach Trzeciego wieku, których działalność obejmuje różnorodne formy zajęć i  w Polsce działaj bardzo prężnie. Ale od lat mamy wielkie problemy z zachowaniami antyzdrowotnymi, jak chociażby palenie tytoniu, uzależnienie od alkoholu, narkotyków i ostatnio wielki problem związany z tzw. dopalaczami. Dotyczy to zwykle młodych ludzi, którzy mają przed sobą jeszcze całe życie. Istotnym, narastającym problemem są ruchy antyszczepionkowe. Ich działalność  może doprowadzić do wybuchu epidemii różnych chorób zakaźnych,  już obecnych w bliskim nawet sąsiedztwie i powoli wkraczających do Polski, a często znanych jedynie starym lekarzom. Negatywna siła działania tych ruchów, zwłaszcza w Internecie, jest ogromna. Można obserwować „zalew” przekonywujących filmików, wielokrotnie drastycznych  rycin oraz danych w tabelkach, którym można by uwierzyć, gdyby nie znajomość jak są te dane układane i jak się nimi manipuluje.  Nie będę dłużej o tym pisał, bo temat jest niezwykle obszerny i należy do wiodących w epidemiologii naszych czasów. Wspominam o tym dlatego, że tą tematyką się zajmowałem i zajmuję nadal.  Praca na rzecz poprawy stanu zdrowia populacji, jak już wspominałem, jest często niedoceniana, gigantyczna,  żmudna, wymaga cierpliwości, rozwagi. Musi być kontynuowana przez młode pokolenia, które staramy się wychować, abyśmy w jak najlepszej kondycji jako naród przetrwali przez zawiłości historyczne.

c.d.n.

Jerzy T. Marcinkowski z siostrą Ewą i Andrzejem Colonna-Walewskimi. Jak opowiada Jurek- siostra , oczywiście lekarka, najstarsza z trójki rodzeństwa, to nie tylko pełna uroku osobistego, piękna, ciepła kobieta, ale także  mądra . Obraz ten należy uzupełnić o znaną na całym podwórku  historię   z lat dziecięcych Jurka, powtarzaną pewnie przez kolejne pokolenia , jak to obroniła swych młodszych braci przez bandą chuliganów, rzucając się na nich z pazurami  , czym wprowadziła bandziorów w osłupienie 🙂

P. dr Ewa wdraża   w czyn zalecenia higienistów, często ich zawstydzając- nie tylko przyjaźni się z roślinami w swoim bardzo wypielęgnowanym i obdarowywanym czułością ogrodzie, przemierza kilometry po polach i lasach z ukochanym psem, ale także maluje bardzo ciekawe, oryginalne obrazy….nic dodać, nic ująć ….

Jerzy T. Marcinkowski na jednym z sympozjów  poświęconych higienie…temat musi być ważny, sądząc po dynamicznej powadze współrozmówczyni oraz uśmiechu Jurka, który jednak słucha z uwagą, jak zwykle….

Te książki znalazłam w necie- może niezbyt dokładnie szukałam, ale wielka ich mnogość , jaką Jurek redagował zarzuciłaby pewnie cały mój blog 🙂

Śladami mojego Taty . Staśka, moja przyszła babcia i dzieciaki rakowskie

Właśnie taka była. Niewysoka, energiczna, bardzo ruchliwa zdominowała swoje rodzeństwo i oczywiście rodziców.

Wstawała bardzo wcześnie, lubiła oglądać niebo przybierające różowe barwy a potem rozświetlone refleksami słońca walczącego z chmurami. Wybiegała przed dom i wpatrywała się w ten teatr na niebie.

Nie przepadała za teatrzykiem lalkowym swojej mamy. Uważała, że wymyślanie bajek nie jest zajęciem dla niej. …Ale gdy dzieciaki przybywały na ich stryszek, a działo się to codziennie, bo Michalina- matka Staśki systematycznie prowadziła zajęcia z dziećmi Rakowskimi, Staśka stawała w sieni u podnóża schodków i z marsową miną sprawdzała stan czystości dzieciarni.

Walczyła z ich brudnymi głowami, koszulkami oraz butami. Jeśli miały buty, musiały je zdejmować i codziennie  sprawdzała stan higieniczny ich nóg. Stopy dzieci były zwykle były czarne, gdyż rzadko je myły i właściwie nie korzystały z butów. Zresztą większość butów w ogóle nie miała. Może była w każdym domu jakaś jedna para, którą zakładały kolejno, gdy wybierały się do kościoła.

Ponieważ Stanisława, czyli Staśka, nigdy nie przepuściła brudasa na stryszek, dzieciaki same zaczęły się myć. Ich rodzice byli zdziwieni, że przed studnią ustawiała się kolejka ich pociech. Potem się zorientowali, że odbywało się to przed planowanym wyjściem do domu Michaliny i Bolka. Powoli poprawiał się stan higieniczny całej wsi. Ludziska zaczęli dostrzegać , że właściwie jest przyjemnie, gdy nogi pachną szarym mydłem a spod pach nie wydziela się przykra woń.

Tak więc Staśka odniosła sukces.