Kochani! Kiedyś zamieściłam ten tekst w portalu Moje Miasto Gorzów, który już nie istnieje, a jego zawartość, także taka, jakby literacka, którą można było swobodnie zamieszczać , została zlikwidowana. Wydawało mi się, że to co poniżej już wrzuciłam do tego blogu, ale jakoś nie mogę znaleźć. Dlatego , jeśli pamiętacie i uznacie, że się powtarzam, proszę o wybaczenie. Może się domyślacie, dlaczego ten „ utworek” jest mi szczególnie bliski. Może kilka słów gwoli wyjaśnienia, tym, którzy mnie nie znają. Otóż moja Mama, Stefania z d. Jakubiec urodziła się w beskidzkiej wsi. Z wielkim wysiłkiem , bo warunki były nietęgie ukończyła Seminarium Nauczycielskie w Białej, sąsiadującej z Bielskiem ( od wielu lat już jest to jedno miasto). Był to okres międzywojnia. Nie jestem pewna, czy wyjechała na Wileńszczyznę dla chleba, czy z chęci poznawania świata, czy jak mówiła, czuła misję by nieść „ kaganek oświaty” bo powstało nowe państwo polskie i na kresach byli bardzo potrzebni nauczyciele . Pewnie jedno i drugie jak i trzecie było przyczyną wybrania tak odległego od domu miejsca do pracy i nowego życia. Tam poznała mojego Tatę, rdzennego „wilniuka”.
Gdy wybuchła II wojna światowa, dosłownie w jej przededniu, Tatę zmobilizowano ( był kolejarzem ) i zlecono wyjazd w poznańskie. Po drodze został aresztowany i ostatecznie osadzony w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, pod Berlinem. Tam przebywał do końca wojny. Mama pozostała w podwileńskich Smorgoniach z 5 letnim moim bratem Zenonem i w trzymiesięcznej ciąży z Wacusiem. Mój mały Braciszek , bardzo rezolutne wojenne dziecko, zmarł mając 4 lata z powodu czerwonki, którą przywlekli Rosjanie. Ponoć całe podmiejskie pola były czerwone z powodu tej krwawej biegunki żołnierzy.
Gdy po wojnie, zapadły polityczne decyzje, że tam nie ma już Polski, Mama bez wahania zdecydowała się na wyjazd. Rosjanie ją pytali , dlaczego wyjeżdża, przecież tam będzie tak samo jak tu, tylko wasz język. I właśnie dlatego wyjeżdżam, odparła. Podjęła kolejną heroiczną decyzję w życiu, bo zostawiła grób Wacusia i z Zenonem, który już miał 10 lat , po dwóch tygodniach podróżowania w bydlęcym wagonie znalazła się w ukochanej Polsce. Pociąg zatrzymywał się co kilka kilometrów i maszynista oznajmiał, że zabrakło paliwa. Na takie dictum, zarządzano zbiórkę butelek z wódką i po chwili pociąg ruszał.
Po roku spotkali się z Tatą, i postanowili rozpocząć nowe życie. Szukali miasta, które nie było mocno zburzone , bo na propozycję, którą otrzymał Tata od obozowego kolegi, a po wojnie Ministra Komunikacji, by zamieszkać w Warszawie, Mama, po jednym pobycie w stolicy powiedziała: ruinę mam w sercu, nie mogę patrzeć na ruiny wokół. Wyjechali na Ziemie Zachodnie, które wówczas patetycznie nazywano Odzyskanymi. Zamieszkali w Gorzowie Wlkp. i w 1947 r. przyszłam na świat.
Rodzice mieli już wówczas 40 lat i traumę w sercu, więc wychowywałam się w smutnym domu.
Ale gdzieś na dnie duszy łaknęłam piękna, pewnie geny wędrowania Mamy i rzewny romantyzm Taty miały wpływ na moje zachwyty nad wolnym kiedyś ludem jakim byli Cyganie, obecnie zwani Romami. Dla mnie pozostaną Cyganami, bo nazwa pachnie dymem ich ognisk i cygańskim życiem pełnym barw….zresztą ich poetka, Papusza, która też zamieszkała w Gorzowie protestowała przeciwko nazywaniu jej narodu Romami, mawiała, że od zawsze była Cyganką…zapraszam więc do mojej opowieści…
Cyganie z mojego dzieciństwa.
Cygański zachwyt przyszedł do mnie we wczesnym dzieciństwie w beskidzkiej dolinie kamienistej rzeki .Potem byłam świadkiem gdy rodziło się gorzowskie Terno.
Lata 50 ubiegłego wieku. Duża wieś u podnóża Skrzycznego. Moje beskidzkie wakacje . Mam kilka lat , ale czuję , że tego lata coś się wydarzy. Niedługo przyjadą tabory , mówią mieszkańcy. Mówią głosem ściszonym i niespokojnym . Wyczuwam też panujący wszechwładnie świąteczny nastrój . Więc bardzo czekam , czekam i wypatruję.
Wreszcie widzę , jak pewnego dnia moje ciotki pospiesznie zbierają śnieżnobiałe prześcieradła suszące się na trawie . I wzdęte wiatrem wiejskie koszule znikają ze sznurów.
Kury są zamykane w kurnikach , a na drzwiach spiżarni wiszą wielkie kłódki.
To przygotowania na spotkanie z Obcymi.
Wreszcie ktoś woła , że był za górą i widział jak się zbliżają się. Cyganie .Przed nimi tylko jeszcze jedna góra .
Wczesnym mglistym świtem wybiegam nad rzekę. Rzekę ukochaną i kamienistą, gdzie płaskie kamienie zawsze zbieram i uważam , że to trójkątne zaczarowane sery.
Teraz o tych zabawach zapominam. Już czuję zapach dymów, potem widzę jak nocą zakwitła wielka łąka. Ukrywam się za krzakami na przeciwległym do płaskiego zakola brzegu. Podpatruję. Kolorowe wozy , dużo wozów z wielkimi oknami. Firanki jakby tiulowe, też barwne. Wielkie pierzyny i poduchy wylegują się w oknach. Dzieciaki biegają. Bardzo chcę tam być…chcę być Cyganką….
Wolną jak Cyganie i z wiatrem w szerokiej wielobarwnej spódnicy wędrować gdzie tylko nogi poniosą. Żałuję , że się urodziłam w mieście i stale mieszkam w jednym domu, przy tej samej ulicy.
Widzę śniadych smukłych nieznajomych chłopców , którzy sprzedają piękne złocistoczerwone patelnie. ..
I wszędzie słychać muzykę. Jak bardzo dużo muzyki jest teraz w moich górach .
Któregoś dnia przybiegam nad rzekę i jest pusto. Moi Cyganie nagle odjechali , niepostrzeżenie i tajemniczo . Myślę więc o nich. Widzę te niepowtarzalne cygańskie kolory z muzyką , tańcem i dymami ognisk. Wyobrażam sobie gdzie są , jaką ziemię i chmury teraz oglądają.
A wokół mnie tylko cisza , smutny spokój i góry nieruchome ….
I nagle ci tajemniczy Ludzie zamieszkali w Gorzowie. Nie mogłam zrozumieć dlaczego ktoś im zabronił wędrowania. Dlaczego ktoś zmusił do porzucenia taborów . I wolność w niewolę miasta zamienił. Zamieszkali obok nas , przy ul Nowotki, obecnej Orląt Lwowskich , w pierwszej kamienicy od strony Askany i w pobliskim domu wzdłuż ul. Boh Warszawy.
Obok , za naszym podwórkowym murem wiecznie płakała rzeźnia.
Ten przenikliwy płacz rzeźni stał się dla mnie i pozostał trwałym symbolem zniewolenia .
Obserwowałam tych nowych nieznanych mieszkańców. Nie budzili mojego lęku ani niepokoju. Przesiadywali milcząco i nieruchomo na podwórkowej ławeczce domu na Boh. Warszawy. Wychodzili gdzieś i wracali. Barwy spódnic spłowiały .Tylko czasem słońce grało w granatowych włosach. Tylko czasem jakieś oczy migdałowe popatrzyły spod chusty.
Byli jak kwiaty ścięte i ustawione w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym wazonie. Do tej pory takie tzw”cięte „ kwiaty” wywołują ten obraz . Nie chcę kwiatów w wazonie.
Już nie chciałam być Cyganką. Bo moi gorzowscy Cyganie byli smutni i zniewoleni. Jak kwiaty zerwane i ustawione w niewłaściwym wazonie. A obok nas niezmiennie płakała rzeźnia.
Pewnego dnia Matka pokazała mi kilku młodych cygańskich chłopców z sąsiedztwa. Zauważyła, że są bardzo urodziwi. I że uczą się w szkole muzycznej.
Od tej pory najbardziej wypatrywałam jednego. Był wysoki i szczupły i miał delikatnie wyrzeźbioną głowę . Zapamiętałam jego długie lekkie bardzo miękkie i bezszelestne kroki. Wyobrażałam sobie , że jest jak czujny i nieujarzmiony przybysz z dalekiej nieznanej krainy.
Ten chłopak zwykle niedbale trzymał pod pachą futerał ze skrzypcami . Podobno był to Dębicki.
Czasami szumiąc spódnicami przebiegała , nieomal nie dotykając ziemi młoda i bardzo piękna motylopodobna dziewczyna. Podobno to była Randia
Dopiero potem dowiedziałam się , że wtedy właśnie w Gorzowie rodziło się Terno. Pierwszy zespół jeszcze prawdziwych Cyganów…
A niedługo potem przyszła do mnie poezja Papuszy. Jej gorzowskie bolesne tęsknoty za wolnością . Jej opowieści o dziewczynach „o oczach jak czarne jagody”
Żyłam w pięknych niezapomnianych czasach . Czasach o których teraz już tylko opowiadać można…
Jestem szczęśliwa , że kiedyś dostałam od losu i zachowałam to wspomnienie. Rytm i koloryt cygańskiego życia.
Teraz moja roczna Majka ,wnuczka, gdy porywającą muzykę usłyszy , zaczyna tańczyć . To jest dziwny i bardzo znajomy taniec . Najpierw rytmicznie naprzemiennie tańczą jej barki, potem ramiona i dłonie. Nigdy nie widziała Cyganów , nikt jej tego nie uczył i nie pokazywał.
Rodzina się śmieje, że to babcia cygański zachwyt w genach przekazała….
Wszystkie zdjęcia własne, wykonane za ustną zgodą organizatorów na festiwalu muzyki cygańskiej Romane Dyvesa w 2009 roku w Gorzowie Wlkp.
Na ostatnim ułożenie dłonie jak we flamenco…och, te klimaty
Zosiu jak zwykle wzruszająco pięknie piszesz .Czytając słowa twojej mamy pomyślałam ,że ona też nosiła w sobie duszę poetki skoro tak pięknie mówiła do Ciebie! Ucałuj ją ode mnie też !!!!
Jak zawsze pięknie ujęte wspomnienia z lat dziecinnych i młodości .
Ja tez pamietam kolorowe wozy cygańskie przejeżdzające przez ul.Obroncow Stalingradu obecna 11-go Listopada.
Cyganie , glownie dla dzieci, stanowili wielka tajemnice i ciekawość.
Edward Debicki, Randia, Papysza- znane postacie Gorzowa, reprezentanci świata artystycznego cygańskiej kultury zapissli sie na stale w historie naszego miasta.
Są dla nas duma.
Dziekuje Ci Zosiu za te wspomnienia jakże mi bliskie.