Z pamiętnika Leszka Milanowskiego ( 16 ). EGZAMINY.

Leszku Drogi !

Wybacz, że ten Twój wspaniały tekst „ leżakował „ przez ponad miesiąc  w moim laptopie.

Ale może czekał, by właśnie teraz przeczytał go Hirek ? Ma ostatnio chyba więcej  wolnego czasu –  i wierzę, że  tu zajrzy , jak również Koledzy – bo  Twoja opowieść miejscami zabawna  ale też  głęboko refleksyjna jest i nam wszystkim bliska . Wszak łączą nas   wspólne studia od 1965 roku,  a potem już tylko prawdziwa, wielokrotnie brutalna  ale i piękna Medycyna…..

Za sprawą Leszka wróćmy na chwilę  do dawnego czasu. Jak zwykle pisze On  bardzo intymnie, bez osłonek podaje nam prawdę o swoim wnętrzu  – pokazuje swoje Człowieczeństwo – wątpliwości, rozterki , oczekiwania, przemyślenia…. Może przefiltrowane przez minione lata – a może już w Nim obecne  od zarania ???. 

Czy za Jego sprawą zajrzymy do swoich serc, dusz i sumień ?  Nie wiem czy Inni, ale ja tak  ….

Jak zwykle przepraszam  Autora poniższego tekstu za dodane ” buźki ” – nie mogę się powstrzymać  by się do Ciebie nie uśmiechnąć, Leszku …. 

Egzaminy

EGZAMIN WSTĘPNY  na medycynę opisywałem we wspomnieniach o Teresce Gawrońskiej – M. ( jest to 10 wpis tego blogowego pamiętnika  Leszka – przyp. Z.K. )

Biologia a medycyna – mój temat – dlaczego można i nie można doświadczeń na zwierzętach przenosić na ludzi, czym się różnią…..

Biologia, chemia, rosyjski, na piątkę….

….  ale za fizykę czwórka i dlatego byłem dopiero!  21 na liście przyjętych .  🙂

Śp. ANDRZEJ HYŻY miał 120 punktów !!! .

Imponował  mi i dlatego na drugim roku razem z Nim zaczęliśmy równolegle studiować  chemię w Collegium Chemicum.

Wszak byłem kiedyś wojewódzkim laureatem chemicznej olimpiady …

Szybko się zniechęciłem do tych dodatkowych studiów –  później Andrzej –  też. ( nie jestem pewna, czy to było zniechęcenie, czy chroniczny brak czasu na studiach medycznych – przyp. Z. K. )

Zresztą już wtedy ogromny na mnie wpływ miała przyjaźń z Kajtkiem Pietrykowskim.

To On mnie zaraził Filharmonią, potem  też studiami psychologii, nurkowaniem, żeglarstwem. Kursy prowadził późniejszy Docent Marek Orkiszewski ( bardzo zdolny chirurg dziecięcy o niewyparzonej gębie…).  Dlatego byliśmy po trzecim roku na obozie studenckim dla nurków nad Jeziorem Narie.  Schodziliśmy zaledwie na 8 metrów, ale polowania z kuszą na szczupaki i  węgorze w  nocy… to było TO !!!

Tam mieszkałem w jednym namiocie z medykiem 5 roku z Wrocławia. Deszcz, zimno, sami w namiocie bo się nic nie działo i gra w trzy zapałki. Jak przy hazardzie. Grałem dopóki nie przegrałem całej forsy. Powiedział mi prawdę która została na całe życie i się przydała nie raz :

Jeśli grasz to musisz wiedzieć kiedy przestać. 

Potem w czasie   praktyki studenckiej w Glasgow po czwartym roku od jednorękiego bandyty wygrałem chyba ze sto funtów – zaczynając od własnych dziesięciu kieszonkowego za praktykę. Oczywiście jak to  hazardzista wszystko przegrałem –  ale tej mojej dziesiątki już nie postawiłem. Dzięki za lekcje z obozu dla płetwonurków ! .  A za tą dziesiątkę kupiłem dwa lekkie śpiwory,  które służyły chyba ze 20 lat i prezenty dla siostry i Mamy..  🙂

Wówczas też odwiedziłem Hospicjum Świętego Krzysztofa na Laurie Street w Londynie gdzie terminalnie chorzy pacjenci wystawiali Hamleta. Desdemonę grała pacjentka umierająca na raka. Nie zapomnę Jej szczęścia. Całe życie marzyła, żeby tę rolę zagrać i po przedstawieniu mówiła że to najszczęśliwszy dzień Jej życia …

WARTO WALCZYĆ DO KOŃCA, BO NIE WIADOMO CO MOŻE SIĘ ZDARZYĆ NAWET W OSTATNIEJ CHWILI.

Pacjenci terminalnie chorzy dostawali marihuanę, haszysz, morfinę by umierać szczęśliwymi i bez bólu. Nigdy nie mogłem i nie mogę nadal pogodzić się z zakazami tych leków dla cierpiących terminalnie.

Potem zaangażowałem się w ruch Hospicyjny pod kierunkiem Profesora Łuczaka z Poznania i dr Walden-Gałuszko z Gdańska. Zresztą to może być często naturalny koniec choroby nowotworowej a pacjent jest moim pacjentem do końca swego życia ….

Później – w  Lipnie,  zorganizowałem opiekę  terminalną na swoim oddziale przy pomocy i pod kierunkiem dr Zbyszka Kaczmarka z Włocławka ….

[ Ale tematem na dziś  Leszku miały być egzaminy, więc wracaj od tamtych wspomnień, które zresztą też były jakąś formą egzaminów – choć egzaminów z życia – wracaj  do czasów studenckich, wspólnych i niezapomnianych ]

EGZAMINY NA STUDIACH  :

Biologia.

Zlekceważyłem.

Co, ja – piątkowy uczeń z liceum nie będę wiedział?

Nie przyłożyłem się i pierwsza trójka, którą potem – zresztą na własne życzenie poprawiłem u ówczesnego DOCENTA GERWELA na piątkę.

To był też skutek kompleksu nie bycia rodowitym  poznaniakiem !

 Jedyna trójka na dyplomie była z Farmakologii u Profesora Chodery – z mojej winy. Chciałem podać jeden miligram digoksyny – o zgrozo!!!.  Należała się ta zła ocena , ale przez to nie było czerwonego dyplomu. 🙂

Anatomia.

Aula na Polnej. Profesor Kołaczkowski, „Aurea Scapula”. Można zdawać  na sali przy wszystkich . Zapisałem się.

Gdy mnie wywołał – zapytał – gdy jeszcze byłem na górze –  jakimi mięśniami kieruje nerw jedenasty. Schodząc –  wzruszałem ramionami.  PROFESOR KOŁACZKOWSKI:  ” A to kolega nie wie…”.  Nie, ja tylko pokazałem Panu profesorowi którymi mięśniami”.  Sala w śmiech. Potem poszło jak z płatka. Dostałem brawa, ale jakoś nie uwierzyłem w siebie.

Miałem kompleks wobec „tubylców – poznaniaków”. Dlatego zbliżyłem się do Kajtka Petrykowskiego i Andrzeja Hyżego.  Dyskusje wspólne o Lemie, droga na pieszo po Koncertach Poznańskich w Collegium MInus do Gospody Targowej na Grunwaldzie z dyskusją o „Dzienniku znalezionym w wannie”, Lema, którego i tak do końca nie zrozumiałem.

Histologia

Kochany PROFESOR KIERSZ!

Wielbiciel Wielkiego Brachet’a, którego czytałem przed studiami.

 Piątkę dostałem bo trochę niedosłyszał.  Po wspaniałej i dobrej dyskusji – na koniec chciał sprawdzić  moją znajomość norm  poziomu glukozy we krwi. Pustka w głowie, ale z rozpędu – niewyraźnie, ale z pewnością siebie – wystrzeliłem:  ” … dziesiąt miligram procent Panie Profesorze”.

– …Dobrze  🙂

Jedną z nielicznych czwórek dostałem z chirurgii. To było jak wyzwanie.

CHIRURGIĘ MOŻNA KOCHAĆ ALE BEZ WZAJEMNOŚCI.

Tak zresztą układało się dalsze życie.

Przyjemność w dawaniu bez oczekiwania na nagrodę ….

I wspaniała nauka PROFESORA KOTARBINSKIEGO z „Traktatu o życiu godziwym” z rolą „opiekuna spolegliwego” na którym można polegać…

 

Wszystkie zdjęcia Leszka Milanowskiego ( legitymacyjne, z Córkami i Wnukiem ) z internetu

3 Replies to “Z pamiętnika Leszka Milanowskiego ( 16 ). EGZAMINY.”

  1. Zosiu, właściwie to wszystko powinno być pisane tylko dla autora, ale Ty pięknie to uzupelniasz i wyrzucasz rzeczy mało ważne.
    Rob co chcesz do końca świata i jeden dzień dłużej.
    Twój Leszek
    PS. Cieszę się, że nasze drogi się nigdy nie zeszły bo Tobie życząc dobrze ciesze się, że uniknelas ciężkiego losu Dany i mojej utraconej (obym uzyskał przebaczenie) Elzuni.

  2. Leszku, ponieważ wspomniałeś o śp. Andrzeju Hyżym, to uzupełnię, że istniał ongiś przy Akademii Medycznej w Poznaniu Klub Oficerów Rezerwy, do którego Andrzej należał, ja również. Szefowali temu Klubowi prof. Mieczysław Wender i śp. dr Mirosław Owsianowski. Bardzo ciekawe były organizowane przez tenże Klub zawody strzeleckie, w których uczestniczyłem. Można było postrzelać z wszelkiego rodzaju broni palnej, jaka była wówczas na wyposażeniu wojska – i zapewniam, że strzelanie z CKM (ciężki karabin maszynowy) i RKM (ręczny karabin maszynowy) to było fantastyczne przeżycie, no bo nie było to na polu walki. Takie walenie seriami z tych karabinów, to – podejrzewam – kobiet raczej nie interesuje. Klub organizował ciekawe wycieczki, np. na lotnisko w Powidzu (w pobliżu Konina). Objaśniano nam, że wojsko polskie przejęło to lotnisko po Armii Czerwonej, która – złośliwie – nie zostawiła Polakom planów lotniska, przez co były wielkie kłopoty ze zorientowaniem się przez jakie rury leci paliwo, jak predstawiają się szczegóły instalacji elektrycznej lotniska, itp. Oczywiście ciekawe były zawody strzeleckie, w których wraz z Andrzejem Hyżym uczestniczyliśmy – i szło nam nie najgorzej.
    Wspomniałeś Leszku o egzaminie z fizjologii u profesora Jana Kiersza, który zadał koleżance pytanie: „stężenie glukozy we krwi”. Ona na to „co?”. Profesor: „sto, dobrze”.
    W konkursie „Aurea Scapula”, który zorganizował profesor Józef Kałaczkowski również uczesniczyłem i dostałem się do finałowej dwójki razem ze śp. Adamem Fundowiczem. Mieliśmy za to wpisane piątki z anatomii prawidłowej do indeksu.
    Profesora Alfona Choderę doskonale pamiętam i tą naukę wypisywania recept. A potem z profesorem Choderą pracowałem w Pomocy Wieczorowej przy ul. Miskiewicza 31 w Poznaniu. Dyżurowało dwóch lekarzy: jeden na miejscu (i tutaj często bywał prof. Chodera) i jeden na wyjazdach na wizyty domowe. Pamiętam z rozrzewnieniem te samochody sanitarne „Warszawa” trzybiegowe, ale jechały z szybkością do q3e0 km/godz. Wcześniej na takiej „Warszawie” zdałem prawo jazdy w 1963 roku – jeszcze w I Liceum Ogólnokształcącym im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu („Marcinku”). To Liceum – wówczas męskie – miało fantastycznego dyrektora Ludwika Graję, który m.in. organizował kursy nauki jazdy dla licealistów.
    W działch profesora Tadeusza Kotarbińskiego też się rozczytywałem. A wracając do profesora Alfonsa Chodery, barwnej postaci, to warto jeszcze wspomnieć jego poprzednika profesora J. Dadleza – znanego nam z opowiadań asystentów. Otóż profesor Dadlez potrafił kolejno wołać studentów z głebi swego gabinetu poprzez otwarte drzwi na egzamin i od razu na wejściu padało pytanie „dawka strofantyny” – jak nie było natychmiaastowej odpowiedzi to stawiał dwóję a indeks wylatywał za studentem na korytarz; ponoć zdarzyło się tak raz, że kolejno 8 studentów tak wyleciało razem z indeksem. Oczywiście to były całkiem inne czasy, bo gdyby dzisiaj tak profesor rzucał indeksami to od razu byłyby na niego skargi do dziekana. A propos indeksów, to mój śp. Ojciec Tadeusz Marcinkowski opowiadał mi wiele o profesorze anatomii Stefanie Różyckim. Na przykład kazał studentowi pomacać trzymaną przez Niego pod fartuchem kość strzałkową z pytaniem która to nasada – dalsza, czy bliższa, a potem – prawa czy lewa strzałka? Jedna z opowieści była przezabawna. Leniwy, a z bogatego domu, student medycyny na wykłady profesora Różyckiego z anatomii prawidłowej nie chodził, ale potem chciał uzyskać zaliczenie, więc poszedł wieczorem do Zakładu Anatomii Prawidłowej i zadzwonił. Otworzył mu mężczyzna w szarym kitlu, którego wziął za laboranta, więc mu wręczył swój indeks i sporej wartości banknot aby załatwił podpis profesora w indeksie. No i działo się potem, bo tym w szarym kitlu był profesor Różycki.

  3. To nadzwyczajne wspomnienia Leszka M. I komentarze Zosi K.Nie wiedziałam ,że koledzy studenci mieli tyle pasji.A gdzie ja byłam? Też bym nurkowała z chęcią
    O wojsko to nie, strzelanie tylko z małego pistoletu.Pozdrawiam autora dyskutantów

    PS A na histologii był prof Miętkiewski, jego brat też histolog w Szczecinie

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *