Mapka Rosji i rozmieszczenie łagrów – po prawej widać podłużny Sachalin pddzoelony d lądu opisaną przez Jana Cieśniną Tatarską – a nad nim Kołymę .Obrazek z internetu
Pamiętnik Jana Konopielko ur.12 lutego 1906 r w Kołpiei, zmarłego 22 grudnia 1985 w Olsztynie . Spoczywa na Cmentarzu w Lidzbarku Warmińskim obok swojej żony.
Na rozmowach o życiu w Moskwie dojechaliśmy do brzegów Jeziora Bajkału.
Ogromne to jezioro.
Brzegów jego nie widać.
Patrzymy przez kraty w oknie i podziwiamy tę szerokość i długość.
Mówią niektórzy, że w nim jest 300 gatunków ryb.
Teraz, w 1953 roku pobudowano obok- Bajkalsko- Amurską Magistralę.
Długość jej wynosi ponad trzy tysiące kilometrów.
Obecnie już położono most na rzece Amurze-( szerokość jej- 3,5 km !!! ).
Dwieście metrów nad brzegiem Bajkału ciągnie się droga kolejowa długości co najmniej 200-300 km.
Zostawiamy ten wspaniały Bajkał i jedziemy w kierunku nowo pobudowanego miasta Komsomolska, położonego po obu stronach rzeki A m u r
Tu zatrzymuje się nasz pociąg, składający się z dwudziestu wagonów.
W 1953 roku jeszcze nie było na Amurze mostu.
Przejeżdżano promem
.
Prom był dwupiętrowy.
Za jednym razem zabierano 4+4 wagony.
A więc trzeba było trzy razy przejeżdżać Amur.
Prawda, że szybko chodził ten prom, ale mimo to zabierało to 1,5 godziny czasu.
Gdy wszystkie wagony były już na drugiej stronie rzeki, doczepiano lokomotywę i jeszcze do miejsca przeznaczenia było ponad tysiąc kilometrów drogi.
Tę drogę do B u c h t a B a n i n a przejechaliśmy w ciągu dwóch dób.
Wychodziliśmy z wagonów obrośnięci, zmęczeni – ledwie żywi.
Nogi odmawiały posłuszeństwa, by dojść do baraku – łagru , gdzie był nasz punkt przesyłkowy d o K o ł y m y .
Gdy stanęła nasza noga na tej pustej i kamiennej ziemi, poczuliśmy w powietrzu coś, czego ja w powietrzu nigdy dotychczas nie odczuwałem- brak powietrza.
Nie mogłem oddychać normalnie.
Połykałem go coraz więcej, a jego wszystko jedno było za mało.
Okazało się, że w tym powietrzu
– n a d b r z e g i e m Z a l e w u T a t a r s k i e g o
– o g r a n i c z a j ą c e g o S a c h a l i n R a d z i e c k i
– brak jest czternaście procent tlenu !!!! .
Trzeba organizm przyzwyczajać do takiego powietrza.
Na domiar złego, po dobrnięciu do baraków, w których mamy przebyć karantir
( kwarantannę) – 15 dniowy, napiliśmy się wody gotowanej ale i nie gotowanej.
A piliśmy ją tak łapczywie, by zgasić pragnienie, które nas męczyło przez całą drogę, trwającą 15 dni.
Nazajutrz zapanowała w obozie czerwonka.
Prawie 50% chorych położono do szpitala.
Ja także znalazłem się wśród tych nieszczęśników.
Byłem w tym stacjonarze 10 dni.
Leżałem na wysokim narze, z którego przez okno oglądałem cały radziecki Sachalin.
Obok mnie leżeli bandyci.
Opowiadali oni o swoich sukcesach i niepowodzeniach w swej robocie.
Opowiadali, że trzeba mordować wszystkich, kiedy się chce zrobić czystą robotę.
Bo, gdy choć jedną osobę zostawić żywą, ona może w przyszłości wydać całą szajkę.
Na przykład, opowiada, zostawiliśmy jedną najemnicę przy życiu, a ona nas wsadziła na 15 lat do więzienia.
Nikt z tej dezynterii nie umarł.
Ja także wyszedłem po tygodniu cały.
Ale przyplątała mi się inna choroba.
Rozbolało mnie lewe oko.
Lekarze leczyli, ale skutków dodatnich nie było.
Lekarze zaczęli mówić mi, że jestem symulant, bo nie chcę jechać na Kołymę.
Bo byli prawdziwi udawacze ślepoty.
Zasypywali oczy tytoniem , żeby tylko nie zabrano ich do wywiezienia za Morze Ochockie, na Magadan, Kołymę.
Ale ja nie należałem do tych symulantów.
Mnie naprawdę zaciągnęło oko ropą.
Poważnie myślałem, że zostanę z jednym okiem.
Kończy się kwarantanna odpoczynku.
Po 15 dniach wywołują po nazwisku i ustawiają po piątce i gonią do wrót, gdzie już stoi orkiestra.
Na znak dany, orkiestra gra jakiegoś, tak mi się wydawało, żałobnego marsza.
Przechodzą bramą młodzieńcy – pełni zdrowia – młodości – ze spuszczonymi głowami, jakby szli na śmierć.
A orkiestra gra.
Idą i kolumny końca nie widać.
Wreszcie zamykają bramę.
Poszli do okrętu, który już od wczoraj stoi na przystani Buchta Banina.
Przed wprowadzeniem do okrętu, konwojenci robią dokładnie szmon.
Szczegółowo przeglądają wszystko co mają skazani, co okrywa ich ciało.
Marsz żałobny się skończył.
Wydawało się mnie, że już jestem uratowany.
.
Ale oto w obozie poszukują mnie i innych, by się zbierali do wyjścia, a więc i nas mają zabrać na ten okręt.
Już odbywa się to odprowadzenie bez orkiestry.
Zaprowadzają nas 25- 30 osób na plac, gdzie odbywała się kontrola poprzednich brygad.
Robią szmon dokładny, ale ja ruble schowałem pod podeszwą wojłoczek.
Nie znaleźli u mnie nic.
Skończono sprawdzanie.
Podchodzi naczelnik naszej brygady – grupy, do naczelnika okrętu.
Melduje, że jeszcze przyprowadził grupę więźniów do zabrania na okręt.
A ten mu na to:
„ Bolsze nie bieru, po spisku uże u mienia chwatajet”.
A więc naszej grupy nie przyjęto.
Radość to była niesamowita.
Wracamy do baraków.
Nie wiemy, co zrobią z nami.
Ta myśl nurtuje nas pozostawionych.
Co ma być, ale już gorszego nie będzie
c.d.n.
Wyobrażam sobie tę ulgę (zapewne chwilową), kiedy miejsc zabrakło na statku
A poza tym, jacy to byli silni ludzie! Mimo morderczej pracy i takiejż samej drogi, żadnego z nich nie zmogła czerwonka. Aż niewiarygodne! Dzisiaj nasze żyjące w dobrobycie organizmy są zdecydowanie słabsze.
Wycieńczeni podróżą nic dziwnego że się pochorawali. Warunki straszne, niepewność jeszcze większa…
Co oni wszyscy musieli przejść. Wierzyć się nie chce, to przecież 1953 rok . Choroby, niepewność jutra, tesknota za bliskimi. Tytani! !
Nie wiem czy są gdzieś wydane podobne wspomnienia.
Warto by opublikować w wersji książkowej.