Dziewicza Kalabria czeka…

 

 

KalabriaMapaWłoch.png

Zdj z Wikipedii. Na czerwono oczywiście Kalabria!!!

 

Kochani !

Ogłaszam chwilową przerwę w opowieściach o naszych czasach pięknych i ulotnych spędzonych z Panem Profesorem Witoldem Ramotowskim, gdyż dzisiaj lecimy do Włoch. Powrót 13września, czyli 15 dni przed końcem mojego 69 letniego bardzo długiego ciekawego choć wielokrotnie mozolnego , ale pięknego i pełnego smaków i zapachów życia  .

A było tak. Mirkowi bardzo się chciało jeszcze raz sprawdzić jak wyglądają teraz lotniska i samoloty, chociaż ostatnio po przemaglowaniu w halach odlotów i przylotów, wśród spoconych tłumów, postanawialiśmy zwiedzać tylko Polskę. Ale biorąc pod uwagę nasz wiek, trzeba łapać chwilę  i każdą ochotę która przychodzi brać w ramiona,  wybrałam ofertę Itaki. Tak więc lecimy do Kalabrii. Region ten kusił mnie od dawna, bo obejrzeć pobliskie Pompeje było moim marzeniem. O wrażeniach opowiem po powrocie, choć zabieram  mój laptop.  Bo jakież jest blade życie  bez tego okna na świat….

A teraz słów parę o Kalabrii, znalezionych w necie . Jak piszą w portalu Turystyka. wp- jest to najpiękniejszy region Włoch i zapraszają na wakacje we Włoszech do dziewiczej Kalabrii. Natomiast w portalu Podróże  kolejna zachęta po poprzednim super dla mnie  określeniu – dziewicza – „ W Kalabrii istnieją miasteczka zamieszkane jedynie przez wiatr, chwasty i zagubione kozy…”

Czyż nie cudnie, smakowicie to brzmi?

Kalabria leży sobie romantycznie na samym czubku, a właściwie spodzie stopy buta Półwyspu Apenińskiego i poprzez Cieśninę Mesyńską sąsiaduje z Sycylią.

Kiedyś stanowiła część tzw. Wielkiej Grecji antycznej. Tu urodził się poeta Enniusz. Warto o nim poczytać w Wikipedii- niesamowity Człowiek…

Będziemy gdzieś w tzw. pipidowie, hotelu pomiędzy górami a morzem , ale nabrałam ochoty by wpaść do Tropei. Jest ponoć najpiękniejszym miastem Kalabrii i perłą Morza Tyreńskiego. Usadowiła się na 40 metrowej wysokości klifie. Tu marzę, by obejrzeć z morza- tak jak ludzie pierwotni oglądali dalekie lądy. Domki bajkowe, przytulone do siebie a pomiędzy nimi wąskie uliczki. Już czuję ten upał, i zanurzenie w chłodzie tego miasteczka….i już mam w oczach te widoki i słony od morza smak na ustach ….

O reszcie opowiem, gdy zobaczę i może przynajmniej na chwilę  zapomnę o całym zgiełku świata….

 

KościólWyspaTropea.jpg

 Kościół na wyspie , obok Tropea wyłania się z Morza Tyreńskiego, zdj. poniżej- Tropea…( zdj. z Wikipedii). 

 

KlifTropea.jpg

Bierzemy pociąg do Biecza :)

 

Warszawa Centralna

17.03.17

 

23:27

III/2

TLK 53171

TLK
PKP Intercity

wagon bezpośredni

tylko 2 kl.

na części trasy tylko 2 kl. (Kraków Płaszów- Biecz)

rezerwacja obowiązkowa

na części trasy Mini-Bar (Warszawa Centralna- Kraków Płaszów)

miejsca dla osób z dziećmi do lat 6

 

 

Biecz

18.03.17

06:53

 

 

 

 

 

Bierzemy pociąg do Biecza 🙂

 

WyborczaAndrzejRysuje.png

 

 

Co Wy na to ? Kochani moi decyzja podjęta. Nie ma co pisać o tęsknocie za Bieczem, która bezproduktywnie zżera, tylko działać. Jedziemy? Jedziemy !!! Uciekajmy stąd gdzie nas atakują telewizyjne twarze, złe słowa i czyny haniebne. Uciekajmy „gdzie pieprz rośnie „ , chociaż tu nie rośnie, ale będzie inaczej, fajniej i czyściej.

 

Jako że jestem córką kolejarza romantyka mam w genach umiłowanie pociągów. Ten szum, ten stukot miarowy, kiedyś jeszcze komin z buchającą parą czy też dymem. I siedzenia dość niewygodne, polegiwanie wzdłuż i w poprzek przedziałów, czy nawet ( wtedy jeszcze byłam mała) najzwyklejsze spanie na półce bagażowej. Tym razem musimy przetrwać. Nie jest źle. To tylko jedna noc, a za nią już czeka ukochany nasz Biecz.

Wybierzmy się więc, zbiórka na Centralnym i w drogę.

Podróż, zapewniam będzie niezwykła. Ktoś wyjmie wałówę. O, już zapachniało wiejską czosnkową i zaproponuje flaszeczkę. Kiełbasę chętnie, pomimo pewnych problemów z trawieniem, ale picie z gwinta mamy już za sobą. Jesteśmy dorośli i trochę schorowani. Więc tylko suszymy, jak mawia moja beskidzka kuzynka, gdy ktoś już nie używa alkoholu- mówi, że suszy. Albo przed Krakowem wpadniemy do wagonu barowego, bo jak piszą takowy pojedzie z nami , ale tylko do Krakowa. Więc musimy się spieszyć, by nas nie odczepiono w czasie pałaszowania czegoś tam .  

Miętoszeni, wymiętoszeni, trochę spoceni ale szczęśliwi będziemy gnali do naszego wymarzonego Biecza.

Od razu przypominam naszą podróż, pamiętasz Graniu, do Zakopanego. My miałyśmy kuszetkę, a Mirek, który zdecydował na wyjazd w ostatniej chwili wsiadł do zwykłego wagonu. Jak niewiele minęło od tego czasu lat, no, może ze 20, ile sił miał człek i umiał się cieszyć. Wylegując się na twardym posłaniu kuszety rozmyślałyśmy wtedy, jak tam czuje się nasz pan i władca? Bo jechaliśmy słynną :”rzeźnią”, czyli najtańszym całonocnym pociągiem. Wysiadłszy na dworcu w Zakopanem wciągnęliśmy pierwszy rześki zapach gór zmieszany z miejscowym słodkim kominowym, bo była zima, wypatrywałyśmy Mirka. I wówczas go zobaczyłyśmy. Roześmiany kroczył wśród rozbawionej młodzieży a jedna z dziewczyn taszczyła gitarę. Pożegnał się z nimi kordialnie i podszedł do nas, ponurawych bo przejętych, że pewnikiem przeżył katusze podróży, zaskoczone jego dobrą miną. Nie czekając na nasze pytania oznajmił, że było super. Siedział w gąszczu młodych, razem z nimi na podłodze korytarza, bo wolnych miejsc w przedziałach już nie było, gadali, śpiewali i noc minęła jak dobry sen. No, cóż, pomyślałyśmy, młodość czyni cuda. On, człowiek, dość wygodnicki, który nie bardzo lubił podróże koleją, nie mówiąc o podróżowaniu nocą dzięki młodym przeżył piękną przygodę. Fajnie , uznałyśmy.

Po tej przydługiej opowieści wracam do naszej wycieczki. Może wiosną, czy latem lub jesienią, każda pora roku dobra i piękna, jak już napisałam, wsiądziemy na Centralnym do pociągu Tanich Linii Kolejowych ( jakże słodko brzmi ta nazwa, po polsku, po naszemu , swojsko, nie jak jakieś intercity czy coś tam. )

Będzie już ciemno, bo jak wynika z powyższego skopiowanego rozkładu jazdy , nasz pociąg ruszy po 23. Będzie rozkosznie, wesoło, bo towarzystwo przecie stanowimy przednie, trochę pośpimy, zwalając się w zapadniach snu na sąsiadów. Ale i to będzie miłe, bo lubimy siebie, swoje ciała. Będzie więc miękko, puszyście nawet i gorąco. Nagle przebudzeni wyleziemy na korytarz patrząc na uciekające światełka mijanych miast i wsi. Pięknych, polskich. Będą nas witały duże światła dworców, nieco sennych wprawdzie, ale uroczych. Gdy za oknem znikną światła, a otuli nas tylko gęsta czerń , pewnie zobaczymy gwiazdy, mrugające do nas nieco lodowato. Ale są takie odwieczne ,  nasze, tajemne odległe ale bliskie, bo znajome od dzieciństwa. Może nawet zobaczymy Wielki Wóz ( muszę sprawdzić na mapie nieba , która pora roku będzie właściwa, by pojawił się za oknami naszego pociągu). Może moja równie ulubiona Kasjopeja zalśni, zamruga i przypomni nam jakieś młodzieńcze podgwiezdne całowanie, przytulanie i może spełnienie, ale raczej niespełnienie, takoż piękne.

 Kto wie, kochani co nas jeszcze będzie czekało w podróży? Tego nie da się przewidzieć. Bo zawsze podróż to przygoda. A hoj więc przygodo, ruszamy….

 

PociągZabawka.gif

 

Zdj. z netu

 

Gdy własny mąż jest moim kierowcą.

 Ten tekst zamieściłam w portalu MM Gorzów pod nickiem Łuka 21.09.2009 r. Jest więc stary ale jary. Dzisiaj go znalazłam….uśmiechnijmy się!

 

0.JPG

 

 

 

Wracaliśmy samochodem. Jak zwykle prowadził mąż, a ja, stary kierowca siedziałam obok. Topór wisiał w powietrzu. Uratował nas aparat fotograficzny.

Wybieramy się w dość długą podróż. Oczywiście, samochodem. Jestem starym kierowcą ,  ale teraz prowadzić nie mogę, bo są odgórnie narzucone zasady. Kierowcą w tym wypadku może być tylko on, mój mąż. Potulnie siadam obok. Trasa jest prosta i znana. Nie muszę szukać mapy, a potem odpowiadać za źle wybraną drogę. Ulga..

  

 Wyjeżdżamy za późno, bo nie przewidział trudności, a ja przecież mówiłam… Jedziemy.

Pogoda jesienna, dzień krótki, zbliża się szarówa, zaczyna siąpić, potem już pada równo.

 

Czuję jakieś skurcze w nogach od wciskania nieistniejących po mojej stronie pedałów. Potem zaczyna drżeć prawa ręka od obsługiwania swojego kierowcy : a to przecieranie okularów, podawanie butelki z wodą, ocieranie potu z czoła.  Wprawdzie potu nie widzę, ale za to skutecznie zasłaniam kierowcy pole widzenia.

 Mój lewy łokieć już całkiem zdrętwiał  przyciśnięty do boku, by nie przekroczyć granicy jego królestwa. Bardzo pilnie obserwuję szosę, więc moja szyja przypomina szyję Masajki, a oczy mgłą zachodzą od wypatrywania znaków przydrożnych.

 

Już dawno zachrypłam. Jest źle.  Atmosfera gęstnieje. W powietrzu wisi topór.

Zamiana miejscami nie wchodzi w grę. Wyjść w pełnym biegu też trudno. 

I  gdy już z wielkim trudem hamuję kolejną falę mdłości, wyjmuję aparat fotograficzny. Robię zdjęcia.

  

Wszystko odpływa. Deszcz nadal pada, ale jest ślicznie. Błogi spokój. Dojeżdżamy bez problemów.  

Mąż jakoś dziwnie zrelaksowany wysiada z samochodu.

A  ja mam swoje deszczowe, dla mnie bardzo klimatyczne zdjęcia..

 

 

2.JPG

 

 

1.JPG

 

 

5.JPG

 

 

6.JPG

 

 

3.JPG

  Bielsko Biała zza deszczowej szyby. Piękny odrestaurowany dworzec austriackiego cesarza Franciszka Józefa – będąc obok, warto zajrzeć do wnętrza i obejrzeć zjawiskowy sufit….

Moje najpiękniejsze wakacje. Podróż na wczasy wagonowe.

Moje najpiękniejsze wakacje . Podróż na wczasy wagonowe.

Byłam tak mała, że nie wiedziałam co to wakacje, urlopy i wczasy.

Miałam niewiele ponad 3 lata  kiedy po raz pierwszy wybraliśmy się w wielką podróż.

Przygotowania trwały dość długo, rodzice spakowali wielkie walizy i któregoś dnia opuściliśmy nasz dom i powędrowaliśmy na gorzowski  dworzec.

Dobrze, że był niedaleko, należało tylko przejść przez park i potem w dół ulicą Dworcową.

Dworzec był wielki i zapełniony ludźmi. Nigdy przedtem tam nie byłam. Jedynym wielkim zgromadzeniem ludzi, które widziałam, to kościół. Ale tam ludzie siedzieli cicho , co najwyżej śpiewali i tak w ogóle nic ciekawego się tam nie działo.

Tutaj wszyscy taszczyli jakieś bardzo ciekawe tajemnicze walizki, byli czerwoni z upału, mieli zdenerwowane oczy , ciągnęli za ręce swoje dzieci.

Moi rodzice zachowywali się spokojnie i ten spokój mi się udzielał. Mogłam więc swobodnie i bez szarpania  patrzeć sobie na wszystkich.

Poszliśmy dostojnie na peron i tam było podobnie jak na dworcu, tylko trzeba było uważać, aby nie spaść na tory. Należało bezpiecznie odsunąć się od wysokiego brzegu przepaści peronu i spokojnie siedzieć na walizce.

Zachwyciłam się dworcem i peronami. Od tej pory lubiłam takie miejsca

 Wkrótce usłyszałam głośne sapanie i gwizd świdrujący uszy.

I nagle w wielkich kłębach dymu wtoczyło się wielkie czarne, spocone i tłuste cielsko parowozu.

Znałam bajkę Brzechwy pt Lokomotywa, więc byłam już uświadomiona i przygotowana do tej podróży.

Ten wielki parowóz ciągnął co sił straszliwie dużo jednakowych wagonów.

Ależ on musiał być silny i dzielny.

Wagony były pękate i miały rzędy drzwi z oknami, które prowadziły bezpośrednio do przedziału.

Każdy przedział miał swoje drzwi.

Niesłychane.

Zajęliśmy miejsca na ławce i wkrótce to co za oknem zaczęło gwałtownie uciekać. Siedziałam zauroczona i jak zwykle od razu poczułam się diabelnie głodna.

Więc mama wyjęła kanapki i okazałego działkowego pomidora.

Gdy nacisnęłam zębami gładki miąższ, trysnęła fontanna soku. I moja sukienka, z której byłam tak bardzo dumna- różowa w białe wzorki, wiązana na ramionach zamieniła się w pomidorową katastrofę.

Nawet mama nie krzyczała, ale widziałam, że się zasmuciła. Niestety na wydobywanie nowej sukienki z wielkiej walizy, która już była wtłoczona na górną półkę, czasu nie było. Bo zanim się obejrzeliśmy był Krzyż- czyli nasza stacja przesiadkowa.

Rodzice ponownie wytaszczyli walizy i mnie przy okazji.

Po jakimś tam czasie nadjechał inny pociąg, do którego z wielkim trudem udało się nam wepchnąć. Niektórzy pasażerowie podawali bagaże przez okna. Był potworny wakacyjny tłok. Ale myśmy mieli bilety tzw klasy I , i tam było nieco luźniej. Tato biegał wzdłuż przedziałów i w końcu gdzieś wypatrzył miejsce dla mamy i dla mnie. Sam zwykle stał na korytarzu.

Gdy nadchodziła noc, rozpoczęłam się układać do snu. Oczywiście rozłożyłam się na kolanach mojej mamy i smacznie spałam.

Gdy tylko rodzice mnie budzili bo była kolejna przesiadka, półprzytomna, ale dziarska kroczyłam z nimi , po czym układałam się i pytałam mamę- czy mogę zasnąć.

Mama się zgadzała, więc ja dalej chrapałam.

To zostało mi do dziś.

Potrafię zasnąć w pół sekundy , spać dowolnie długo lub krótko, wybudzam się kiedy trzeba całkiem przytomna po czym mogę spać dalej, jeśli tylko można. Dzięki temu przetrwałam te lata, kiedy dyżurowałam w szpitalach zwykle dwa razy w tygodniu

Losy moich Rodziców. Pierwsza praca Mamy w powojennej Polsce i pierwsza miłość mojego Brata.

 

W czasie trzymiesięcznej  podróży do Polski , pociąg sapie, sypie iskrami i zmęczony kilkakrotnie zatrzymuje się  w polu.

Wygnańcy już wiedzą, już się dowiedzieli, że w takiej sytuacji należy się zrzucić na alkohol dla maszynisty. Ktoś zachomikował sporo spirytusu i teraz sprzedaje. Mama wyciąga z supełka resztki moniaków, które pewnie i tak są już bez wartości.

Ale to wystarcza , napojony maszynista odzyskuje werwę i ochoczo rusza w dalszą podróż. Ta sytuacja się regularnie powtarza, ale w końcu dobijają do Krakowa.

 Tam przenoszą ich do przejściowego obozu dla wygnańców.

Mama jest jak zwykle bardzo aktywna, nie może siedzieć bezczynnie.

Pragnie pracować , tym bardziej, że nie wiadomo jak długo będzie czekała na transport do Godziszki bo tam jeszcze jest niespokojny czas wojenny. Postanawia więc poszukać pracy. W tym celu podąża na spotkanie ze starostą , które niestety jest  niesympatyczny. Zaraz na wstępie zapytał co ona tutaj robi, po co przyjechała ze wschodu. Poczuła się co najmniej dziwnie , może tego nie okazała jak bardzo zabolało serce. Przecież ten urzędnik był Polakiem, a ona tak bardzo tęskniła za Polską. Całe długie lata wojenne zaborcy, obce władze , szkoła, gdzie język rosyjski potem niemiecki i znowu rosyjski i tylko konspiracyjne nauczanie dzieci polskich . Jednak w końcu starosta coś zrozumiał, może jednak Mama próbowała wyjaśnić, a może ktoś mu zwrócił uwagę , bo w krótkim czasie zawiadomił Mamę, że jest praca w Rybnej pod Krakowem.

Oczywiście od razu skorzystała z tej propozycji i przeniosła się z Zenonem z obozu przejściowego do Rybnej. Tam zamieszkali w pałacu zabranym przez władze komunistyczne właścicielom. Poznali miłych młodych ludzi z córeczką Zosią. Okazało się, że łaskawie pozwolono im zostać, oferując mieszkanie w oficynie. A byli to dawni właściciele tegoż pałacu… Równolatek Zosi,  Zenon , który miał wtedy 11 lat, zapraszał dziewczynkę na spacery i ona chętnie z nim przebywała. Była podobno piękna i mądra .

Ta sielanka nie trwała długo, bo po niespełna roku zawiadomiono Mamę, że może już bez przeszkód podróżować dalej. I wkrótce opuściła gościnne progi pałacowe, pożegnała się z uczniami , starała się nie widzieć smutnej miny Zenona, który przeżył rozstanie ze swoim pierwszym zauroczeniem….Gdy po dwóch latach się urodziłam, Zenon wyprosił Rodziców, by nazwali mnie Zosią….

Losy moich Rodziców.Jadą do domu rodzinnego.

 

Zenon ma dwa lata. Zdjęcie z albumu rodzinnego ze śladem  pisma  Taty.

 

 

Po poprzednim wpisie pełnym dygresji pora wrócić do czasów rakowskich.

Mama była szczęśliwa, gdy otrzymała pojednawczy list od Ojca.

Zbliżały się wakacje, więc dla nauczycieli pora wielu wolnych dni .

Dlatego  planu podróży nie układała długo.

Tato jak zwykle był zajęty swoją pracą zawodową, nie mógł otrzymać urlopu w tym terminie, a może nie chciał tam jechać, pomny swojego poprzedniego pobytu w górach.

Tak więc któregoś dnia Mama z trzylatkiem, bagażami, nocnikiem i różnymi bambetlami została dowieziona bryczką do Olechnowicz, skąd odjeżdżał pociąg do Wilna.

W Wilnie już oczekiwał Wacław , który tego dnia urwał się wcześniej z pracy .

Mój Ojciec dzielnie wydobył  żonę, syna i cały ten majdan z przedziału po czym zapakował do pociągu jadącego do Warszawy.

To była dopiero połowa drogi.

 

 

Losy moich Rodziców. Opowieść Taty ( 17 ).

W czasie najdłuższego odcinka  podróży z Warszawy do Wilna powróciło do nas ciepło.

Patrzyła na mnie swoimi jarzącymi błękitnymi wielkimi oczami, nawet się uśmiechnęła.

Przytulała się do mnie ja do niej i byliśmy jedno.

Wiedziałem, że żadna siła nas nie rozłączy.

Losy moich Rodziców. Opowieść Taty (8)

 Nasza podróż trwała pełne  dwa dni.

Bryczką mojego Taty dotarliśmy do stacji kolejowej, oddalonej o 12 km od Rakowa, potem już koleją żelazną do Wilna, skąd braliśmy pociąg do Warszawy.

W Warszawie zmienialiśmy dworzec i znaleźliśmy się pociągu do  Bielska Białej.

 Samotni w przedziale przytulaliśmy się do siebie, usiłując w ten sposób dodać sobie odwagi. Wiedziałem co przeżywa Stefa. A może nawet nie wiedziałem jak bardzo się bała. Nic nie mówiła, ale gorączkowo szukała mojej dłoni. Czułem, że pragnie wsparcia jak nigdy dotąd.

Ożywiła się tylko w okolicach Pszczyny.

Stanęła przy oknie i poprosiła, bym patrzył razem z nią. Wstałem, objąłem ją ramieniem najczulej jak potrafiłem i czekaliśmy. I wtedy zobaczyłem w dali ogromne, niebosiężne strome lesiste zbocza.

To były Jej góry. Beskidy zajmowały cały horyzont i ten widok powodował, że wstrzymywałem oddech.

Nigdy przedtem nie widziałem prawdziwych gór.

Po chwili krajobraz złagodniał i wydało się, że góry odpłynęły.

Wjechaliśmy do kotliny Żywieckiej, powiedziała.

Moja jesteś góralko, szeptałem i może jeszcze jakieś słowa, a może to były tylko myśli stłoczone w mojej głowie .

Po kolejnej przesiadce dotarliśmy do Łodygowic.

Na ulicy obok dworca zauważyłem masywnego, czarniawego  chłopaka, który stał obok pięknie przystrojonych koni zaprzężonych do ładnej czyściutkiej bryczki.

Intuicyjnie pomyślałem, że to pewnie ktoś z rodziny mojej wybranej. Oczywiście nie byłem do końca pewien, czy w ogóle ktoś nas spotka. Okazało się , że był to brat  Stefy- Szczepan. Potraktowałem to jako dobry dla nas znak .

Wyładowując bagaże, kątem oka zerkałem na powitanie  brata z siostrą.

To powitanie było nawet czułe co nie bardzo korespondowało z opowieściami o chłodnej naturze  górali . Nabrałem więc nadziei, że nie taki diabeł straszny, jak mówią niektórzy.

 Gdy zbliżyłem się do Szczepana, ujrzałem niechęć  w jego oczach i już wiedziałem, że jestem tutaj nieproszonym gościem.

 

Śladami mojego Taty. Podróż i oświadczyny.

 

 

Rakowskie wakacje Michaliny dobiegały końca.  Obydwoje mieli pewność , że chcą być razem. Trudno się dziwić dojrzałości Bolka, bo miał już wtedy 21 lat i osobowość ukształtowaną przez trudne życie. A Michalina była po prostu zakochaną dziewczyną. Ponadto, chłopiec  imponował jej wiedzą , dorosłym sposobem myślenia i muzycznym talentem. Postanowili pojechać razem do jej rodziców, tym bardziej, że otrzymali od nich zaproszenie. To była odpowiedź na długi list córki, w którym opisywała  swoje rakowskie zauroczenie.

Tym razem Bolek  nie szukał porady swojego opiekuna, ale spokojnie i poważnie oznajmił, że się zakochał i zamierza prosić o rękę dziewczyny. Ksiądz pewnie przewidywał rozwój wydarzeń, więc nie był zaskoczony. Przytulił wychowanka ale radził by poczekać na efekty spotkania z jej rodzicami. Ciotkę Michaliny wszyscy w Rakowie dobrze znali i cenili za dobre opiekuńcze serce.  Rodzice mieszkali daleko,  gdzieś pod granicą łotewską  .

I wkrótce Bolek i Michalina wybrali się w podróż . Lubili podróże, więc z przyjemnością wsiedli do pociągu. Razem podziwiali niezwykły wschód słońca i  pejzaż , który umykał za oknem. Jak zawsze dyskutowali  i ukradkiem przytulali się do siebie. …..

Rodzice Michaliny przyjęli Bolka życzliwie, mimo , że decyzja przyjazdu była podjęta w szybkim tempie.  Dziewczyna miała już 19 lat, więc spodziewali się, że kiedyś przyjdzie ten ważny moment i będą musieli oddać córkę. Przecież taka była zwykła kolej rzeczy…

Gdy Bolek padał do nóg rodziców Michaliny, prosząc o jej rękę , nie ukrywali  łez i wzruszenia.

Potem długo rozmawiali z młodymi. Okazało się , że oni  mieli już dobrze opracowany  pomysł na wspólne życie. Bolesław , jako organista mógł zabezpieczyć byt rodzinie. Niedaleko  plebanii w Rakowie był ładny dom , który można było kupić po niewysokiej cenie. Wszak majątek rodziców Bolka po upadku Powstania Styczniowego został skonfiskowany, a  ich dworek pod Rakowem zajęła jakaś rosyjska rodzina.  Dobrze, że przezorny ksiądz Eustachy Karpowicz, wcześniej zabezpieczył  rodowe  srebra i biżuterię Rodziewiczów . Teraz okazało się , że jest to spory kapitał , który pozwoli młodym na prowadzenie samodzielnego życia.

Po uzyskaniu zgody rodziców, Bolek jak na skrzydłach wracał do Rakowa, a w domu Michaliny rozpoczęły się przygotowania do ślubu…

 


zdjęcia własne