Po maleńkim przerywniku o zwierzęcych sercach pora wrócić do Japonii. Czynię to z przyjemnością, bo wszystkie wspomnienia ożywiłam i są we mnie tak dalece, że wczoraj słysząc o katastrofie samolotu lecącego z Barcelony zapomniałam nazwiska Gaudiego.
A więc jest kwiecień 2002 roku i jesteśmy w Japonii.
O pałacu szoguna z niesamowitymi „grającymi podłogami” napisałam wcześniej. Zapraszam, jeśli ktoś nie czytał.
Ale warto wspomnieć jeszcze o jednym zachwycającym miejscu i obiekcie w Kioto. Tutaj znalazłyśmy kolejny bajowy świat, relaks i wyciszenie. Góry zostały gdzieś za nami, miasto z daleka jednostajnie szumiało.
Na nieomal płaskim jedynie łagodnie falującym terenie rozpościerał się park, w centrum którego nieomal unosił się lekki przejrzysto świetlisty pałac , z igrającym z promieniami słońca złotym ptakiem na szczycie.
Byłyśmy przed Złotym Pawilonem. Nic dziwnego, że umieszczono go liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO, bo pierwotnie XIV wieczny, teraz zrekonstruowany jest piękny, lśniący złotem z daleka, na którym przysiadł Feniks, symbol Słońca, wiecznego odrodzenia.
W necie znalazłam historię Złotego Pawilonu , której skróconą wersję chcę sobie zapamiętać.
Był rok 1397 . Właśnie wtedy kolejny główny dowódca sił zbrojnych Japonii, szogun Y. Ashikagi wybudował na terenie swojej posiadłości bajkową rezydencję. Po latach, jego bardzo pobożny jak widać, syn przekształcił ją na świątynię buddyjską. Do tej pory nosi ona nazwę Kinkaku-ji ( Złoty Pawilon) lub Rokuon-ji ( Świątynia w Ogrodzie Jeleni). Świątynia była wielokrotnie trawiona pożarami podczas miejscowych wojen a kiedyś podpalił ją psychicznie chory młody mnich. To dramatyczne wydarzenie stało się inspiracją do napisania opowiadania przez Yukio Mishima, ( należy do najważniejszych pisarzy japońskich XX wieku).
Obecna budowla została odrestaurowana w 1955 roku, a w 1987 jej ściany zewnętrzne pokryto płatkami złota. W tym czasie zrekonstruowano też malowidła wewnętrzne.
Nie zwiedzałyśmy wnętrza, bo jak zwykle czasu było mało, a może piękniejsze było spacerowanie i nasycanie oczu widokiem Złotego Pawilonu, licznych tu miniaturowych drzewek bonsai, bujnych krzewów i wonnego kwiecia.
Czułyśmy się tam jak w innym świecie. Tak barwnym, baśniowym że nieomal zapomniałyśmy o tym dookolnym, świecie bożym. Wśród licznych Japończyków o surowej tajemnej urodzie czułyśmy się inne, a jednocześnie zjednoczone w zachwycie. Zatonęłyśmy w pysznych , cienistych wąskich alejkach okrążających nieodłączny parkom , tak uwielbiany przez japończyków, staw, przekraczając dopływy strumyków czarownymi łukowatymi miniaturowymi mostkami . A na mostkach działo się istne teatrum. Z dość dalekiej perspektywy, co udało mi się złapać w kadrze, niewielkie jednakowe dla nas postaci czarnoprostowłosych Japończyków już nie były zwykłymi zwiedzającymi a aktorami w tym przedziwnym dalekowschodnim teatrze, teatrze na krańcu świata .
Czasami miałyśmy wrażenie, że gdzieś tutaj unosi się duch bardzo zakochanej, porzuconej, oszukanej Madame Butterfly.Jak mógł ten okropny angol zniszczyć to uosobienie Piękna i Delikatności. I zdawało się , że jeszcze chwila a jedna z widzianych na mostku Japonek okaże się właśnie zmaterializowanym duchem Tej tragicznie umarłej i może zaśpiewa swoją najpiękniejszą pożegnalną pieśń. Wpatrywałyśmy się więc i wytężałyśmy słuch…odpowiadała tylko cisza zanurzona w wiśniowych kwiatach….