Rozmyślania o dłoniach.

 ” Imploracja” , rzeźba z już nieistniejącej ekspozycji w Warszawie, w Pasażu Wiecha

Flamenco, obraz Jana Wysockiego  z podanej na nim nazwy strony …..

 

Dziś chciałam zrobić przerwę we wspomnieniach o naszym Niezwykłym Koledze śp. Piotrze Janaszku. Będzie jeszcze ciąg dalszy bardzo interesujących opowieści Córek i dawnych pacjentów Mielnicy ….

I wtedy nagle, w ten mglisty grudniowy już dzień – przypomniałam  mój stary, ulubiony tekst, zamieszczony 26.02.2010 roku pod używanym wtedy nickiem Łuka w nieistniejącym już portalu Moje Miasto Gorzów. Po przemianowaniu tegoż portalu na Nasze Miasto Gorzów, tekst ten uratowano i zamieszczono  04.12.2014 13:20. Dowiedziałam się o tym dzisiaj, rozpaczając po utracie moich fotografii  ( tekst miałam w „brudnopisie” ) – fotografii  do których byłam przywiązana a które zabrał ze sobą w niebyt stary laptop. Gdy zupełnie zrezygnowana   zajrzałam do netu szukając zdjęć grobu Krzysztofa Kieślowskiego przetarłam oczy – bo ujrzałam swój artykuł w „ pełnej krasie „ z moimi fotografiami –  Rozmyślania o dłoniach – Polska NaszeMiasto.pl

….. Zrobiło się  ciepło na sercu …Zapraszam, może Ktoś ma podobnie jak ja i odnajdzie siebie, może …..

 

Najpiękniejszy fragment nagrobka Krzysztofa Kieślowskiego , Warszawski Cmentarz Powązki, zdjęcie własne.

 

ROZMYŚLANIA O DŁONIACH .

 Od zawsze fascynowały mnie dłonie.

Zachwycam się niezwykłym tańcem dłoni dawnych andaluzyjskich Cyganów. Ulegam magii. I po chwili wiruję w rozszalałym  i różnobarwnym świecie flamenco.

Gdy słucham, jak śpiewa Edith Piaf, stale widzę jej dłonie. Nieruchome i świetliste. Śnieżnobiałe i jakby zawieszone w aksamitnej czerni ekranu. Milczą, ale tak wiele mówią…

Zatrzymuję się przy rzeźbach.
Oglądam zdjęcia.

Zdjęcie pierwsze – pomnik nad grobem Krzysztofa Kieślowskiego na warszawskich Powązkach.  Czuję kamienną chropowatość jego dłoni obejmujących ostatni kadr…
To miejsce jest zaklęte. Bo ilekroć tam przychodzę, zawsze widzę w tych dłoniach kolejny kadr swojego życia…

Albo kontrowersyjna rzeźba „Imploracja” w pasażu Wiecha. Dla mnie piękna. Przystaję w zadumie ….

Gdy spotykam ludzi, bardzo lubię oglądać ich dłonie.
Mają różne kształty, barwę, smukłość palców, budowę paznokci.
Podobno można z nich rozpoznać charakter człowieka, a nawet jego płeć.

Są  bardzo wyróżnione przez naturę, bo naznaczone dziwnymi niezmiennymi liniami.
Podobno można z nich przepowiadać przyszłość.

Są żywe i ruchliwe. I jakby obdarowane własnym niezależnym życiem.

Ale potrafią też mówić o stanie naszego ciała i duszy. O niepewności, smutku, zdenerwowaniu, radości.

Czasami oglądam swoje dłonie.
Urodziły się ze mną w Gorzowie. I długo były tylko gorzowskie.
Dziecinne, nieporadne, zaplamione atramentem, spierzchnięte od mrozu, nieświadome życia, łatwowierne, naiwne i ufne.

Spędziłam z nimi tyle lat.
Cierpliwie uczyły się ze mną życia.

Lubię swoje dłonie.
Lubię je za to, że nie kłamią.
Niezależnie od ilości wcieranego kremu mówią o czasie, który minął…
Dobrze zapamiętały i opowiadają o wszystkim…

Dotykały już chyba wszystkiego, co można było dotknąć na tym świecie…

Są na nich ślady zwykłych przedmiotów, mokrej wiosennej ziemi, świeżej zieleni, wiatru , śniegu, deszczu i morskiej wody…

Jest tam wieczorny chłód i  letnie ciepło wody z  jezior i rzek…

Zapisały dotyk ciał obojętnych, ukochanych, cierpiących i tych, którzy odeszli…

Gdy bardzo pragnę spotkania z kimś nieobecnym, otwieram swoje dłonie, czytam i włączam wyobraźnię.
I widzę tych ludzi, widzę te zdarzenia.
Tworzę obrazy.
Czuję zapach, smak, dotyk i słyszę czyjś głos.
I jest dobrze …
Prawie dobrze …

Edith Piaf , zdjęcie z netu

 

http://warszawa.naszemiasto.pl/artykul/rozmyslania-o-dloniach,2658218,artgal,t,id,tm.html

Miałam sen…..

O Niesamotności w Samotności i Młodości w pędzie ku Starości….

 

Rozmyślania dziś mi przyszły, w ten wtorkowy,   wczesny, słońcem  nieśmiałym jak na razie, ubarwiany poranek. Rozmyślania o  Samotności przekuwanej w Niesamotność, bo  z przyrodą, bo nasycanie wszystkich  zmysłów , bo podróże we śnie krótkie , lecz  soczyste jak dojrzała gruszka….

Samotność w tłumie, jakże częsta….zagubieni wśród pędzącej szarej lub barwnej- wszystko jedno, bo nie widzimy- masy ludzkiej , z Peselem, coraz bardziej ciążącym  w plecaczku, drepczemy ulicami miast, czasem oglądamy jakąś elewację a może drzewo lub ptaki,  które  szukają czegoś na wydeptanym trotuarze . To zauważamy nagle,  gdy np. zadyszka zmusza do zatrzymania się. Ale nawet wtedy, bywa, że tylko  wsłuchujemy się w nierówne bicie naszego serca i skoncentrowani na sobie, nad czasem bolesnym biodrem, czy dłonią zniekształconą, która już nie może objąć akordu na ukochanym pianinie- czujemy że to już zmierzch naszego życia…a obok nas przepływa Młodość, której już nawet nie widzimy, bo jest magmą – jesteśmy poza tym dynamicznym nurtem , zamknięci jak w skorupie w swoim upływającym za szybko czasie….Samotni w tłumie….

Samotność to stan ducha, którą można Cudem przemienić w Niesamotność. … Niektórzy , licząc na ten Cud , próbują pokonać Samotność- chcą  gadania z przyjaciółmi , spotkań częstych, wspólnych wyjazdów. Może wtedy  gubią swoje czarne myśli, myślą, że uciekają od  swojej Samotności , nasilonej lękiem spowodowanym tym, co zieje z publikatorów-  co osacza, napiera zewsząd – fałsz i kłamstwa polityków i polityki , słowa brutalne , ciężkie od brudu, rozsiewane z trybun nie tylko sejmowych, inwazje w świecie, wróg podnoszący łeb na Wschodzie ale i na Zachodzie…. Ale bywa, że ta  ucieczka  okazuje się  niemożliwa  – bo nagle ktoś  poruszy ten właśnie temat i  wtedy jest jeszcze gorzej – bo do Samotności, Lęku dołącza się  Bezsilność wobec zła tego świata. A to jest okropne uczucie, które zamula myślenie i nic z niego nie wynika. Także dalekie podróże, tylko dla podróży i powiedzenia znajomym- tam byłem-  nie przynoszą ukojenia, bo mury miast, choć najpiękniejsze, zabytki, muzea ,   wycieczki wycieczki wycieczki- nie dla bycia sam na sam z inną kulturą, odmienną przyrodą czy zanurzeniem w dawnych czasach-dla pozbierania myśli- są puste.  Wraca się do tego co tu i teraz a  w bliskiej przyszłości już czeka….Może szukanie grup, towarzystwa nieustannie otaczającego,  zamknięcia wśród murów miast, szlifowanie chodników czy wreszcie pęd wielki rowerowy , motocyklowy czy samochodowy to lek na Samotność, Lęk i Niemoc – nie wiem.

Nie jest mi to dane. W tłumie gubią się moje myśli, które lubią być wolne, nie mącone czyimś pustym dla mnie gadaniem, gubią się moje spojrzenia na dookolny świat, znikają piękne chmury czy małe kwiatki rosnące nisko nad ziemią….rozpraszają się  doznania zdmuchane czyjąś niepotrzebną obecnością. Lubię być sama, nie Samotna, bo  z Przyrodą, która we mnie wnika i koi-  jestem Niesamotna w mojej Samotności . Tak mam….

I dalej snuję swą opowieść-  może ktoś siebie w niej odnajdzie i powie- też tak czuję….może nie….nieważne…

Ale czasem, czasem czujemy jak unoszą nas Marzenia, które gdzieś drzemały i nagle obudzone potężnieją. I wtedy jest dobrze. Marzenia to Młodość i Niesamotność. Śnijmy więc te sny na jawie, Piękne i Dobre, jak ten mój ….

I nagle wyłaniają się przed oczami zda się  zapomniane już dworce, skąd pociągi w różnych kierunkach-  dawne świeże,  nastolatkowe sny z ulubionym wiaduktem nad torami w Poznaniu, w dawnych studenckich czasach-i  pomimo szumnej młodości zatrzymanie tam, spoglądanie w dół i myślenie dokąd pędzą, w jaką romantyczną podróż mkną ci ludzie zamknięci w pudełkach wagonów – aż w końcu  dym z komina parowozu zamyka ten obraz…

I wtedy  właśnie łapiąc taki uciekający z czasem obraz, otwierając ten zamknięty kadr w naszym sercu i myślach – nagle zbieramy się w sobie, wybieramy miejsce , choć tak bliskie, a tak nieznane, sprawdzamy rozkłady jazdy pociągów (tak,  tylko pociągów) , jakieś noclegi zamawiamy i w drogę.     Czujemy jak przypływa ożywczy wiatr do naszych serc i umysłów, jak przewiewa wszystkie zgnuśniałe zakątki, jak unosi nas na swoich skrzydłach.  To wraca Młodość , moi mili….tak właśnie wraca Młodość….

Och, za patetycznie ci wyszło Klarka , za patetycznie. Toż tego nikt i tak nie będzie czytał.

Oooo, jeśli tak, to mogę sobie gadać bez konsekwencji, komentarzy czy złośliwych uśmieszków pod wąsem- dialog taki sama ze sobą prowadzę czekając w moim śnie  na peronie, który uwielbiam od dzieciństwa.

Uwielbiam wszystkie dworce i perony świata, bo otrzymałam to w pakiecie genetycznym od Taty, choć jak mniemam od jakiś innych przodków , bo Tata- Wacłąw Łukaszewicz, urodzony w 1908 roku w mieścinie oddalonej od kilkadziesiąt km od torów kolei żelaznej, tylko raz, jako dziecko  był z rodzicami w Wilnie i tej podróży pociągiem już nigdy nie zapomniał i zakochał się Miłością Pierwszą, taką na całe życie- w torach kolejowych, wiaduktach i mostach, które czekają na swoje  pociągi . Wracał do tej opowieści czasem, gdy Mama dała mu dojść do słowa- bo pod koniec życia sama chciała opowiadać- a miała o czym- zawsze opowieści te były kształtne z początkiem, rozwinięciem i puentą , często zaskakującą 🙂

Tak więc wracając do głównego toru ( i tu tor mi wszedł na klawiaturę : ) tej opowieści o wszystkim i o niczym właściwie- stoimy więc na peronie , czekając na swój pociąg- choć równie dobrze  mogę  wsiąść w jakikolwiek- do Krakowa Białegostoku czy  Berlina.

Ale czekam cierpliwie na swój – bo ten jest mi  pisany- zesłany jak list – imperatyw z nieba….

I jest i nadjeżdża z gwizdem oraz metalicznym stukotem  kół i zaprasza…. .i jedziemy….pejzaż ucieka w tył, krajobrazy się przewijają jak w filmie,  oko ucieszone zawisa spojrzeniem na domkach, gdzie ludzkie życie się toczy,  na dookolnych lasach, których już coraz mniej- chyba, że przy trasie do Zielonej Góry, tam ostatnio widziałam  , gdy mój pociąg z pędem zanurzył się w zielonej zachwycającej niezapomnianej bujności….

….a potem tylko Niebo przepastne, z chmurnymi malowidłami Pana Boga i Młodość wieczna i zachwyt dziecięcy ……

Zdjęcia własne, ilustrujące powyższy tekst…

 

 

 

 

Kutno, ach Kutno ( 3 )

 

Kochana Zośku!- pisze Ola ….

Kontynuując kolejny odcinek listu- teraz opiszę wspomniany w poprzednim mailu- Dworek ….

Dworek jest piękny, nostalgiczny, kryty złamanym prawie w połowie tzw . polskim dachem , z wysuwającymi się nieco ciekawskimi i uroczymi oknami mansardowymi w dolnej części  i gankiem spiętym kolumnami.  A więc weszliśmy – sień obszerna się otworzyła, właściwie salon, bo z prawej pianino, po lewej stylowe meble – lekkie a jednocześnie zdobne. Mój Boże, jęknęłam, bo dawno, a chyba nigdy nie byłam w takim miejscu i w dodatku w odróżnieniu od Dworu w Żelazowej Woli, w miejscu ogólnie  dostępnym- użytecznym , zapraszającym gości, by się czuli jak w czasach zamierzchłych ale ujutnych ( jak mawiają Rosjanie na coś bardzo ciepłego i przytulnego). Dalej szeroka restauracja przypominająca jednak jadalnię, bo w prawym rogu zegar wysoki bił swoje godziny zapamiętale, stoły stylowe i krzesła i obrusy zapraszały i zaraz Pani z kartą, co byśmy zjedli- bo była właśnie pora po 13 gdy wszystko się otwiera zaprasza na dania smakowite. MY na to, że przyjechaliśmy by tu zamieszkać To nic, ze tylko na jedną noc. Dla nas ta noc stała się wiecznością Niezapomnianą. Dość wąskimi schodami, ale nie bardzo stromymi, więc bez skrzypienia w kolanach się obyło, bezszelestnie stąpaliśmy  po stopniach , jeszcze niewielkie półpiętro z pokojem nr 3 ( ponoć jedynką ) i jeszcze kilka stopni i korytarz. Nie zwykły hotelowy- to korytarz dworku- po prawej mały okrągły stolik nakryty cudną narzutą, fotele, kanapa – my w lewo za Panią, pod drodze szafa z wielkim lustrem  ustawiona do nas frontem przytulona do wypukłości muru , po prawej od niej kredensik na lwich łapkach, lustro szerokie ( uwielbiam ), storczyki- wyobraź sobie, że się pomyliłam ( ależ wstyd) i obwieściłam Jackowi, że żywe- dotykał i orzekł, że jednak sztuczne- ale piękne powiedział , od lewej nagle wpadło światło z okna mansardowego , my dalej olśnieni tym lśnieniem sunęliśmy w głąb korytarza, po miękkim dywanowym chodniku do pokoju nr 8. Belki nad głową , wszystko urocze, zachwyt, drzwi skrzypnęły cichutko . Weszliśmy i byliśmy w siódmym niebie, w królestwie ciszy, urody, wielka nowoczesna łazienka jedynie przypominała że jesteśmy w XXI wieku, belki podpierające sufit, krzyżujące się w urocze niby półeczki- tam drobiazgi nasze, tel. komórkowe złożone. Przestaliśmy istnieć dla świata…..

Zdj własne wnętrza Dworku ( 2018 r)

 

Powrót do Japonii. Jak w teatrum.

SAM_9551.JPG

 

 

SAM_9287.JPG

 

 

SAM_9285.JPG

 

 

 

 Po maleńkim przerywniku o zwierzęcych sercach pora wrócić do Japonii. Czynię to z przyjemnością, bo wszystkie wspomnienia ożywiłam i są we mnie tak dalece, że wczoraj słysząc o katastrofie samolotu lecącego z Barcelony zapomniałam nazwiska Gaudiego.

A więc jest kwiecień 2002 roku i jesteśmy w Japonii.

     O pałacu szoguna z niesamowitymi „grającymi podłogami” napisałam wcześniej. Zapraszam, jeśli ktoś nie czytał.

Ale warto wspomnieć jeszcze o jednym zachwycającym miejscu i obiekcie w Kioto. Tutaj znalazłyśmy kolejny bajowy świat, relaks i  wyciszenie. Góry zostały gdzieś za nami, miasto z daleka jednostajnie szumiało.

Na nieomal płaskim jedynie łagodnie falującym terenie rozpościerał się park, w centrum którego nieomal unosił się lekki przejrzysto świetlisty pałac , z igrającym z promieniami słońca złotym ptakiem na szczycie.

Byłyśmy przed Złotym Pawilonem.  Nic dziwnego, że umieszczono go liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO, bo pierwotnie XIV wieczny,  teraz zrekonstruowany jest piękny, lśniący złotem z daleka, na którym przysiadł  Feniks, symbol Słońca, wiecznego odrodzenia.

W necie znalazłam historię Złotego Pawilonu , której skróconą wersję chcę sobie zapamiętać.

    Był rok 1397 . Właśnie wtedy kolejny  główny dowódca sił zbrojnych Japonii, szogun Y. Ashikagi wybudował na terenie swojej posiadłości bajkową rezydencję.  Po latach, jego bardzo pobożny jak widać,  syn przekształcił ją na świątynię buddyjską. Do tej pory nosi ona nazwę Kinkaku-ji ( Złoty Pawilon) lub Rokuon-ji ( Świątynia w Ogrodzie Jeleni). Świątynia  była wielokrotnie  trawiona pożarami podczas miejscowych wojen a kiedyś podpalił ją psychicznie chory młody mnich. To dramatyczne wydarzenie stało się inspiracją do napisania opowiadania przez Yukio Mishima, ( należy do najważniejszych pisarzy japońskich XX wieku).

Obecna budowla została odrestaurowana w 1955 roku, a w 1987 jej ściany zewnętrzne pokryto płatkami złota. W tym czasie zrekonstruowano też malowidła wewnętrzne.

   Nie zwiedzałyśmy wnętrza, bo jak zwykle czasu było mało, a może piękniejsze było spacerowanie i nasycanie oczu widokiem Złotego Pawilonu, licznych tu miniaturowych drzewek bonsai, bujnych krzewów i wonnego kwiecia.

  Czułyśmy się tam jak w innym świecie. Tak barwnym, baśniowym że nieomal zapomniałyśmy o tym dookolnym, świecie bożym. Wśród licznych Japończyków o surowej tajemnej urodzie czułyśmy się inne, a jednocześnie zjednoczone w zachwycie.  Zatonęłyśmy w  pysznych , cienistych wąskich alejkach okrążających nieodłączny parkom , tak uwielbiany przez japończyków,  staw, przekraczając dopływy strumyków czarownymi łukowatymi  miniaturowymi mostkami . A na mostkach działo się istne teatrum. Z dość dalekiej perspektywy, co udało mi się złapać w kadrze, niewielkie jednakowe dla nas postaci czarnoprostowłosych Japończyków już nie były zwykłymi zwiedzającymi a aktorami w tym przedziwnym dalekowschodnim teatrze, teatrze na krańcu świata  .

Czasami miałyśmy wrażenie,  że gdzieś tutaj unosi się duch bardzo zakochanej, porzuconej, oszukanej Madame Butterfly.Jak mógł ten okropny angol zniszczyć to uosobienie Piękna i Delikatności. I zdawało się , że jeszcze chwila a jedna z widzianych na mostku Japonek okaże się właśnie zmaterializowanym duchem Tej tragicznie umarłej i może zaśpiewa swoją najpiękniejszą pożegnalną pieśń. Wpatrywałyśmy się więc  i wytężałyśmy słuch…odpowiadała tylko cisza zanurzona w wiśniowych kwiatach….

 

 

SAM_9285.JPG

 

 

 

Uśmiech klematisa…

 

P8060120.JPG

 

 

W sierpniowy, trochę pochmurny jak na razie  poranek powitał mnie w ogródku klematis. Zakwitł niespodziewanie, bo całkowicie zaniedbany sprawiał wrażenie , że poszedł sobie gdzieś w świat. Pędy miał jakby zaschnięte a listeczki wątłe. I tutaj nagle wielki cudny rozkwit. Jak to w życiu bywa, z niepozornego młodzieńca wyrasta piękny dorodny mężczyzna, a z myszowatej dziewczynki bujna kobieta. Tak rozmyślając, witam się z moim klematisem ciepło i oczy sycę urodą jego kwiatów.

Polska jego nazwa to po prostu powojnik ( Clematis)  a wywodzi się z rodu jaskrowatych

( Ranunculaceae) która obejmuje ok. 500  gatunków. Spotkać go możemy w krajach gdzie klimat umiarkowany i ciepły, ale najliczniej w Chinach i Japonii.

Potrafi rosnąć do 8 metrów, płożąc się po ziemi a gdy znajdzie w pobliżu podporę, wspina się cierpliwie ku niebu owijając się wokół niej przy pomocy ogonków liściowych. Rodzi piękne kwiaty i zadziwia owocami ukrytymi w puchowej kulce które spokojnie trwają do zimy w tym samym miejscu gdzie się urodziły.

Warto pamiętać, choć nie sądzę, by ktoś miał ochotę na konsumpcję jego liści czy kwiatów i owoców , że roślina jest lekko trująca….

Natomiast roślina jest świetną odżywką dla zbolałej melancholijnej duszy, czego miałam okazję doświadczyć. Widok kwiatów niespodziewanie pojawiających się na wielkiej masie zieleni wywołuje zachwyt i uśmiech , taki na cały dzień. Dobrego dnia więc….

 

 P8060115.JPG

 

 

P8060116.JPG

 

 

P8060121.JPG

 

 

P8050113.JPG

Mój klematis posiada bardzo wytworne imię , nadane mu przez hodowców ” The President „…

Tekst na podstawie zdjęć, niewielkich myśli i odczuć własnych oraz  wiedzy czerpanej z Wikipedii…

 

Jest Takie Miejsce. Cmentarz żydowski w Otwocku ( 1 )

Cmentarz żydowski w Otwocku.

Największy na Mazowszu cmentarz żydowski znajduje się w  odległości ok. 25 km od centrum Warszawy, w Otwocku a właściwie w obecnych granicach administracyjnych Karczewia. Jest położony  w lesie sosnowym przeciętym ulicami Andriolliego (m. in. projektanta miejscowych domów i twórcę stylu nazwanego przez K.I. Gałczyńskiego- świdermajer) a ul . Czerwonej Drogi ( wyłożonej gruzem ze zburzonej Warszawy ) .

Kirkut  został założony w XIX wieku. Chowano tam przede wszystkim zmarłych w miejscowych szpitalach i sanatoriach p/gruźliczych.

Chorzy przybywali tu na leczenie nawet z dalekich zakątków Polski, wierząc w cudowną moc klimatu . Gdy umierali, zgodnie z tradycją żydowską , tego samego dnia musieli być złożeni w grobie. Jeżeli mieszkali daleko, nie można było transportować ciał i grzebano je na tutaj.

II wojnę światową cmentarz przetrwał w całkiem niezłym stanie.

Jednak w latach powojennych stał opuszczony, dewastowany , zabierano stamtąd macewy , które ponoć po zlikwidowaniu żydowskich napisów przerabiano na kamienie nagrobne cmentarzy katolickich. Wiele grobów rozkopano a wydobyte kości odsprzedawano studentom medycyny .

Przez centralną część tego cmentarza poprowadzono linię wysokiego napięcia, niszcząc wiele nagrobków.

Stopniowo cały  teren zarastał krzewami i odchodził w zapomnienie.

Od 2002 roku z inicjatywy miejscowych społeczników m.in. nauczycielek z otwockiego liceum : Katarzyny Kałuszko, Marii Bołtryk; redaktora naczelnego pisma „ Więź” – Zbigniewa Nosowskiego a także obecnie bardzo znanego ze swoich odważnych wypowiedzi i szykanowanego  przez władze kościelne – ks. Wojciecha Lemańskiego, wówczas proboszcza , powołano  Komitet Pamięci Żydów Otwockich i Karczewskich. Z ich inicjatywy podjęto prace porządkowe na cmentarzu żydowskim w Otwocku i pobliskim Karczewie, gdzie zwykle chowano miejscowych. Wstępnie wykarczowano krzewy i drzewa zarastające cmentarz. Dzięki wysiłkom mieszkańców Ośrodka Readaptacyjnego  Ministerstwa Zdrowia i grupy baptystów z USA na obwodzie nekropolii ułożono głazy zaznaczając jej granice.

W 2007 roku zespół młodych ludzi związanych z warszawską Gminą Wyznaniową Żydowską wykonał  inwentaryzację  nagrobków. Dane personalne zmarłych, zdjęcia i opis lokalizacji grobów zostały umieszczone na stronie internetowej

http://cemetery.jewish.org.pl/otwock/

Do dziś w lesie sosnowym zachowało się około 1200 nagrobków. Wyraźny jest rzędowy układ grobów, a na części macew można dostrzec ślady oryginalnych polichromii.

Nagrobki  z Otwocka są świadectwem zróżnicowania majątkowego i obyczajowego  społeczności polskich Żydów z okresu pierwszych czterech dekad XX wieku. W większości nie stanowią one dzieł sztuki, chociaż zdarzają się pomniki nagrobne łudząco podobne do tych, jakie można spotkać na cmentarzach  innych wyznań. Większość z nich nosi piętno miejscowych rzemieślników, którzy mając wiele zamówień, wytwarzali je jakby seryjnie. Obok prostych macew dość często pojawia się motyw złamanego drzewa, który w żydowskiej kulturze sepulkralnej jest sposobem upamiętnienia osób zmarłych w młodym wieku. Wymienia się tutaj pomnik studentki Felgi Lichtenstein zmarłej w wieku 22 lat czy dwudziestojednoletniej Poli Buchwald.

Na nagrobkach widnieją napisy w różnych językach:  w języku hebrajskim, polskim, niemieckim i rosyjskim, co świadczy o asymilacji i przenikaniu różnych kultur w środowisku żydowskim.

Ponadto wielokrotnie odchodzono od tradycyjnej struktury żydowskiego epitafium :

„ Tu pochowany….syn/córka….zmarł/a w dniu…Niech dusza jego związana będzie w węźle życia wiecznego”. Takie napisy widnieją jedynie w języku hebrajskim.

Ale przykładowo napis na grobie Poli( widnieje na zdjęciu wykonanym przeze mnie i tutaj załączonym) jest zupełnie różny w treści .

Na macewach można znaleźć też nazwę miejscowości skąd przybył do Otwocka chory i tutaj zmarł. Stąd wiadomo, że ludzie ci pochodzili z Warszawy, Łodzi, Płocka, miast Śląska i Zagłębia a także Pińska, Kowla, Odessy, Słoniami, Horodyszcza, Wilna, Miru, Moskwy czy Nowego Jorku.

Na tym cmentarzu znajdują się też mogiły- czasem symboliczne- ofiar Holocaustu…..


Tekst opracowałam na podstawie http://www.kirkuty.xip.pl/otwock.html

zdjęcia są własne …