Był koniec lat 60 ubiegłego wieku.
Warszawa jeszcze zachwycała specyficznym wieczornym zapachem, przepastnym ogromem i ukrytą w niektórych miejscach urodą.
Nasze studia jeszcze były w toku, moje po przeniesieniu z poznańskiej AM.
Zawiązały się nowe znajomości z ciekawymi ludźmi, przetrwały przyjaźnie z niektórymi do tej pory.
I nadszedł pierwszy nasz warszawski Sylwester 1968/1969.
Na Rynku Starego Miasta była dość kultowa wtedy knajpa o ładnej nazwie Krokodyl. Nie pomnę kto zaproponował to właśnie miejsce balowe, a my jak zwykle byliśmy chętni do spotkań i różnych rozrywek.
Gorzowska krawcowa uszyła mi na tę okazję wąską krótką sukienkę z falbanką okalającą dekolt i drugą szeroko kończącą sukienkę nad kolanem . Była z miękkiej, jak wtedy się mówiło lejącej się a przede wszystkim zielonej , nieco lśniącej materii . Dobrze się w niej czułam , chciałabym ją obejrzeć raz jeszcze, dotknąć. Nie jest to możliwe, bo gdzieś się zapodziała. Ale któżby przechowywał przez te ponad 40 lat dawną sukienkę. W naszym małym mieszkaniu niewielka szafa ledwie mieściła codzienne ciuchy. A dzisiaj żal, że sobie gdzieś poszła…zielona świeża , taka jak nasza młodość…oj ta nasza młodość….
Tak więc nadszedł Sylwester i czas Krokodyla. Nie znałam tej knajpy, ale koledzy wiedzieli jak tam jest. A było ładnie, tylko miejsca do tańczenia niewiele. Zasiedliśmy pod ocalałym z wojny piwnicznym ceglanym magicznym niskim sklepieniem , nad butelkowym stołem ….
I wtedy ktoś pstryknął to zdjęcie .
Przetrwało i zda się, że mamy dwadzieścia lat , jak wtedy….
I tak idąc wzrokiem od lewej strony zdjęcia widzę Anię o niespotykanie alabastrowej skórze , , dużego Macieja obok autorkę tych wspomnień w zielonej opisywanej i Mirka. Nasze twarze porysował czas, Mirkowi ładnie posypał srebrem głowę a Maćkowi niedawno zaproponował przeprowadzkę w zaświaty.
Czy myśleliśmy wtedy o przyszłości? Pewnie nie .
Niezależnie od tego myślenia czy nie myślenia przeżyliśmy kawał życia.
A teraz co się z nami stało? Nic wielkiego, po prostu czas nam odbiera to co dał…ale dzięki mu za to, że dał….
I tylko Krokodyl jak niegdyś zaprasza na Stary Rynek i ta stara fotografia przypomina naszą szumną dziką nieujarzmioną szaloną młodość…