Tak więc te radosne wspomnienia z dzieciństwa miały takie jak opisałam powyżej ciemne strony, ale ogólnie na naszym podwórku było fajnie. Gdy padał wielki deszcz, obie z Bajką biegałyśmy na bosaka brodząc w wielkich czarnych brudnych kałużach. Lepiłyśmy błotniste pączki i czułyśmy się jak w raju.
Kiedyś ktoś przyniósł wąską drabinę i przystawił ją do innego bardziej drzewiastego krzaku bzu, posadzonego chyba później niż ten nasz, rozłożysty nad śmietnikiem. Oczywiście poczułyśmy nieodpartą potrzebę, by się na nią wspiąć. Drabina miała metalowe poprzeczki , wystające poza obręb drewnianej konstrukcji. Bajka wykonała zadanie poprawnie, ale ja nieopatrznie postawiłam stopę i ześlizgnęłam się ze szczebelka , zahaczając podudziem o wystający pręt. W efekcie zawisłam na tym pręcie i nodze. Jakoś się udało opanować sytuację, już nie wiem w jaki sposób ale do tej pory mam niewielką bliznę na kości piszczelowej.