Oddziały biegunkowe
Na szczęście nie musiałam jeszcze osiadać na nudnych dla mnie żółtaczkach.
Miałam przed sobą jeszcze kilka miesięcy pracy w oddziałach biegunkowych.
Tutaj królowała zawsze uśmiechnięta, duża i kordialna dr Zofia Truchanowicz. To ona zastępowała dyrektora, wówczas, gdy spięta i przejęta po raz pierwszy zgłosiłam się na Sienną, w odpowiedzi na gazetowy anons o konkursie na stanowisko młodszego asystenta. Polubiłyśmy się wtedy od pierwszego wejrzenia i chyba ona zdecydowała o przyjęciu mnie do pracy. Nie jestem pewna, czy surowa dr Oziemska podjęłaby sama taką decyzję.
Tak więc teraz znalazłam się pod skrzydłami dr Zosi.
Oddziały biegunkowe były właściwie dwa. W jednym skrzydle pracował dr Andrzej Pelc, Marysia Gajda i lekarz, który się szkolił. W tym wypadku ja. Po drugiej stronie pracowała dr Alicja Wiśniewska. Ciemnooka, ciemnowłosa, niejednokrotnie z eleganckim cienkim papierosem była wzorem opanowania. Podziwiałam ją, że po dyżurach udawała się do kosmetyczki, gdzie podobno znakomicie odpoczywała. Miała już dwie prawie dorosłe córki, więc pewnie też mniej pracy w domu. Tak myślałam, gnając do mojej czerdaki i wiecznie rozbałaganionego mieszkania. Ale nawiasem mówiąc, nie chodziłam na żadne zabiegi kosmetyczne, bo najzwyczajniej tego nie lubiłam.
Druga lekarka z tej części oddziału to Maria Chmielewska- Jakubowicz, nazywana tutaj Basią. Była żywiołowa, miewała różne humory. Ale zawsze mnie ciekawiły Jej opowiadania o esperanto. Znała ten język, dzięki temu miała wielu znajomych na świecie, których czasami odwiedzała. Ciekawa to kobieta myślałam, a tymczasem polubiłam jej sposób noszenia biżuterii, który do dzisiaj naśladuję. Otóż na jednym palcu gromadziła różne pierścionki, zresztą fajnie dobrane.
Zapomniałabym o dr Krystynie Kołodziejczyk. Spokojna, zrównoważona, czasami smutnawa, potrafiła się ładnie uśmiechnąć a jak trzeba ochrzanić. Raz mi się to zdarzyło, miała rację i potrafiła zwrócić mi natychmiast uwagę. Wiem, że uwielbiała narty i zimą zawsze znikała na tydzień lub dwa. Widywałam ją po powrocie, zdarzało się wcale nierzadko, że siedziała przy swoim biurku z wyciągniętą pięknie zagipsowaną nogą.
Oczekiwaliśmy jej powrotu z gór usiłując zgadnąć, czy tym razem wróci cało…
Wiem, że miała syna i urodził jej się wnuk, który otrzymał imię Bolesław. Fajne imię, szczególnie w tamtych czasach, odważne.
Myślę, że jego rodzice mogli być ciekawymi ludźmi, z fantazją.
