Jan kończy pisanie pamiętnika – dziękujemy Ci Niezwykły Człowieku za to, że ocaliłeś pamięć i jesteś stale z nami …..wypatrujemy w naszych dzieciach, wnukach a teraz prawnuczce Twoich silnych prawych genów….
Starania moje o wyjazd do Polski.
Od pierwszej chwili wyjścia z łagru wciąż myślałem jak to dostać się do rodziny w Polsce?
Wiedziałem tylko, że żona i dwóch synów mieszkają w Lidzbarku.
( a że tam, w Polsce, są dwa Lidzbarki: Lidzbark Warmiński i Lidzbark Welski – tego nie wiedziałem ).
Po przyjeździe na wieczne zesłanie do sowchozu Telmana w Oskarowski rejon, województwa Karagandyjskiego w Kazachstanie , natychmiast napisałem list do żony, że już jestem zwolniony z obozu i zamierzam robić starania o wyjazd do Was.
List ten, ku mojej rozpaczy poczta wróciła z dopiskiem:
„ wozwraczajem – graznyj konwert”.
Pomyślałem:
„ diabli przeklęci, nie chcą nawet pozwolić skomunikować się z rodziną. „
Poleżał ten list kilka dni w walizce.
Za ten czas przeanalizowałem swoje myśli odnośnie tego zwrotu listu.
Postanowiłem list włożyć do nowej koperty i wysłać znowu.
Dopatrzyłem, żeby się gdzieś nie zabrudził.
Sam wrzuciłem do skrzynki pocztowej .
Po trzech tygodniach otrzymałem list od żony.
Radości było co niemiara.
Żyją w Lidzbarku Warmińskim.
List trafił do Lidzbarka Welskiego, skąd przesłano go do Lidzbarka Warmińskiego , do dyrektora szkoły zawodowej znajdującej się o dwadzieścia kroków od mieszkania Konopielków – żony.
List wręczył dyrektor szkoły młodszemu synkowi Pawłowi, bo matka była w tym czasie na kursie.
Ileż radości miał ten dziewięcioklasista z powodu dwunastoletniego oczekiwania na tatę.
Opowiadali świadkowie, że biegał od krewnych do krewnych i ogłaszał, że tata przysłał list, że prędko wróci do nas.
Kiedy małżonka przysłała mi zaproszenie, o które ją prosiłem, zaraz że udałem się do władz rejonowych z prośbą o pozwolenie na wyjazd do rodziny do Polski.
Władze rejonowe zażądały ode mnie dwudziestu moich małych zdjęć, fotokarteczek.
Zrobiłem taką ilość zdjęć i wręczyłem w biurze.
Przy tym poinformowano mię, że moje dokumenty będą przesłane w Injurkolegium do Karagandy.
Co najmniej minął miesiąc od przesłania prośby o wyjazd i żadnej wiadomości nie otrzymałem .
Wobec tego udałem się sam do Injurkolegium w Karagandzie.
Tam mnie krótko objaśnili, że póki jestem na wiecznej zsyłce, nie otrzymam prawa wyjazdu nie tylko do Polski, ale i nawet do Białorusi, skąd pochodzę.
Smutna to była odpowiedź, ale na razie prawdziwa.
Wracając do swojej pracy, do sowchozu Telmana, wpadłem na pomysł, by napisać serdeczną prośbę do Injurkolegium w centrali, w Moskwie , by zdjęli ze mnie wieczną zsyłkę.
Prośbę postanowiłem mocno uzasadnić.
Ponieważ prawdą było, że moja matka stareńka potrzebuje mojej jedynej pomocy, by żyć, użyłem tego argumentu.
O dziwo prośba ma poskutkowała.
W ciągu trzech tygodni spotkałem się z operupołnomoczennym , który powiadomił mnie , że „Wiecznaja zsyłka sdiata iz mienia”.
Jakaż to była u mnie radość.
Radość była nie do opisania.
Nie czekając ani chwili czasu, pojechałem do Karagandy, do Injurkolegium, żeby tę wiadomość z Moskwy zawieźć do władz.
Przywiozłem, ale oni wysyłają mię do NKGB- bym przyniósł sprawkę, że zsyłka ze mnie zdjęta.
Wchodzę do gmachu NKGB.
W gmachu NKGB , jeszcze na korytarzu, spotykam starego znajomego – byłego starszego lejtnanta ( a teraz jest już majorem), z którym kiedyś skłóciłem się.
On wtedy chciał na mnie wymóc podpis, że akceptuję przykaz Stalina:
” odnośnie wiecznego zesłania” .
A ja nie chciałem, postawiłem się i ostatecznie nie podpisałem.
A także nie chciałem jechać – pracować w kołchozie.
Teraz mówię jemu :
„ Zdrawstwujcie , towariszcz major.
Ja uże nie grażdanin, a towariszcz.
Potomu, szto iz mienia sniali wiecznuju zsyłku, kotoruje wy zastawlali mienia podpisacsia”.
Obruszył się i powiedział:
„ Ja takoj bumagi o śniatki zsyłku nigdzie nie widział w kancelarii”.
Ja na to :
„No ja dumaju, szto operupołnomoczennyj wasz predanyj człowiek nie możet z takowo dzieła szutić.
A gdzie jest biuro , kotoryje zanimajessia spisywaniem dzieł przyszedszych iz Moskwy”, pytam.
Odparł:
„ Idzicie na wierch, tam jest dwie komnaty, kotoryje zanimajussia takimi dziełami.
Do swidanija „.
Poszedłem na wierzch.
Zapytuję w jednym pokoju w sprawie zwolnienia z zsyłki.
Odpowiedź jest negatywna.
Zachodzę do drugiej kancelarii.
Pierwszy mężczyzna siedzący przy stoliku u drzwi odpowiada, że „ on takiej familii nie wstrietił”.
Ale żenszczyna siedząca w kąciku przy oknie, odzywa się i mówi, że pismo z takoj familiu wstreczała.
Popatrzyła do jednej teczki i mówi:
„ Da, Konopielko, Iwan Wikientiwicz oswobodzon od zsyłki”.
Poprosiłem o wydanie mi sprawki,
ż e j e s t e m z w o l n i o n y o d w i e c z n e g o z e s ł a n i a.
Wydali mi zaświadczenie i ja prawie na jednej nodze pomknąłem do jadalni tego gmachu NKGB , żeby trochę przekąsić .
Usiadłem i czułem jak ogrania mnie wielki spokój i przychodzi wielka radość.
Moje myśli płynęły do żony i synów, mateńki starej .
Wyobrażałem sobie radość z rychłego spotkania…
Jedząc śniadanie, widziałem, jak dwaj „ torbochwaty” – złodziejaszki zabrali z ręki jednego obywatela zegarek.
Podeszli, pokazali nóż i prędko zabrali z ręki ręczny zegarek.
Ten obywatel zwrócił się z prośbą do oficjałki, że u niego zabrali siłą zegarek.
A ona na to :
„ Podajcie ich na milicję”.
A ich już i „ duchu” nie było.
I to wszystko się działo w gmachu NKGB.
Wracając przez rejon do swego sowchozu Telmana wstąpiłem do odpowiedniego Urzędu, by prosić o wydanie mi paszportu.
Poinformowali, żebym przywiózł sprawkę z sielsowieta, wówczas wydadzą dowód osobisty.
W drugim dniu otrzymałem sprawkę z sielsowieta i znowu pojechałem do komitetu rejonowego.
Gdy tak się nachodziłem i najeździłem w kółko, wreszcie otrzymałem upragniony paszport- dowód osobisty.
Zapomniałem napisać, że po otrzymaniu sprawki o zwolnieniu z zsyłki, odniosłem ją tak, jak kazali, do Injurkolegium .
Tam zapytali dokąd chcę jechać .
Podałem, że do Kołpiei która już była na terenie ZSRR, do stareńkiej matki.
To oni mi powiedzieli, żebym czekał, a oni prześlą dokument do rejonu w Mołodecznie. Bo był to rejon do którego należała moja Kołpieja, miejsce urodzenia mego.
Wszędzie podkreślałem że matka na mnie czeka, jest stara i muszę jej pomagać.
Udawali , że się przejmują i obiecywali szybkie załatwienie sprawy.
Ale dla nich czas był inny.
C z e k a ł e m n a z a ł a t w i e n i e s p r a w y p r a w i e r o k.
Nie czekałem biernie.
Jeździłem dwa razy do Mołodeczna i jeden raz do Mińska. A odległość z mojego sowchozu Telmana w Karagandyjskiej obłaści była duża.
Wreszcie nadeszła odpowiedź , ale negatywna.
Nie ustawałem w działaniu.
Już było mi wszystko jedno, prosiłem teraz o wszystko dla mnie najważniejsze.
Także o to, bym mógł pojechać do Polski, do żony i synów.
Po kolejnym moim ponagleniu i prośbie wreszcie przyszła wiadomość z rejonu .
Zażądali oni ode mnie metryki ślubu
.
Dobrze, że żona ją zachowała, przywiozła do Polski i mi ją przysłała.
Przedstawiłem im.
Po dwóch miesiącach znowuż pojechałem do władz repatriacyjnych w Mołodecznie.
Tam jeszcze raz musiałem udowodnić, że jestem Polakiem , a to jest paszport.
Obejrzała go urzędniczka i pyta :
„ A jest u was kakaj nibudź dokument , szto wy żyli w Polsze do 1939 goda. „.
„Jest” odpowiadam i pokazuję.
Ona ogląda i mówi:
„ Da wot eto, goworit, szto wy żyli w Polsze. Czerez niedzielku ożidajcie dokumentów”. Dotrzymała słowa – poczta przysłała.
Jeszcze jedna wstawka:
Po zdaniu wszystkich dokumentów w Injurkolegium i otrzymaniu paszportu wyjechałem do swojej miejscowości w rejonie Mołodeczno .
A tam dalej oczekiwałem znowu prawie cały rok na te dokumenty na wyjazd do Polski.
Jadąc, miałem przygody.
Pierwsza zdarzyła się w Moskwie- na dworcu Białoruskim.
Siedząc na ławce niedaleko pierwszego toru kolejowego , usłyszałem szum pociągu i krzyki wpadających Niemców jeszcze w mundurach faszystowskich.
Byłem zdumiony tym widokiem.
Pomyślałem, że chyba Niemcy biorą Moskwę dopiero teraz, po dziesięciu latach.
Okazało się , że to byli Niemcy, którzy dostali się do niewoli radzieckiej dziesięć lat temu i teraz wracali do domu.
Druga przygoda była następująca:
siedzę na ławeczce i potrochę drzemię trzymając mocno walizeczkę w ręku.
Raptem słyszę kilka głośnych słów:
„ Łowi wara”( łap złodzieja)
A to krzyczą właśnie wory ( złodzieje) , którzy biegnąc i krzycząc odrywają uwagę siedzących i chwytają w biegu ich walizki i już ich na dworcu nie ma.
Milicjant przybiegł, ale już nie było kogo łapać.
Uwagę odwrócili i pomknęli z paru walizkami w siną dal.
Milicjant dalej nawołuje:
„ Grażdanie, na wakzale nie razreszajetsia spać”( na dworcu nie wolno spać).
Ja drzemałem jak zając i jakoś wytrzymałem do rana.
Jadąc ze stacji Osokarowski do Moskwy w przedziale zapoznałem się z matką i jej dziesięcioletnią córką.
Rozmowna dziewczynka zwierzyła mi się – jak w jej brygadzie – klasie kopali ziemniaki stosując swojego rodzaju oszukaństwo: ważne było, kto większą wykopie przestrzeń pola, więc tylko połowę ziemniaków wybierali z ziemi, a resztę ziemniaków przykopywali ziemią, żeby jej nie było widać.
Dlatego też zawsze otrzymywali pierwszą nagrodę.
Matka z córką jechały do syna, który pracował niedaleko Moskwy.
Ponieważ w Moskwie nigdy nie byłem, więc wypowiedziałem swoją obawę, czy potrafię dojechać do Injurkolegium.
Matka poradziła mi, bym jechał z nią do jej syna, który może mi pomóc, bo zna Moskwę.
Gdy pociąg za pół godziny był na dworcu podmiejskim i nikt ich nie spotkał, postanowiłem wracać do Moskwy.
Zaraz że szedł do Moskwy pociąg i ja wskoczyłem do niego.
Wylądowałem właśnie na Dworcu Białoruskim, gdzie spotkałem się z Niemcami powracającymi jak już napisałem z 10 letniego pobytu w łagrach.
Nazajutrz sam, bez niczyjej pomocy odnalazłem Injurkolegium i załatwiłem swoją sprawę.
Po powrocie z tego urzędu wstąpiłem do sklepu jednego, drugiego, żeby kupić sobie jesionkę.
Kupiłem, a wieczorem wyjechałem z Moskwy przez Mińsk, Mołodeczno do Smorgoń, gdzie spotkał mię szuryn i pomógł mnie znaleźć jego chatę.
Już tutaj nie zastałem Polski!
Po jedenastu latach wróciłem do swoich sióstr, kuzynów i plemienników.
Radość była wielka!
I tak się kończy pamiętnik mojego teścia – Jana . Z żalem, że to już koniec, zamykam pamiętnik Jana .
Muszę dodać informację (napisał o tym wcześniej), że dopiero po roku pobytu we wsi rodzinnej, w Kołpiei uzyskał zgodę władz na wyjazd do Polski, do Żony i synów, którzy po wojnie zamieszkali w Lidzbarku Warmińskim.
Tak, to już koniec spotkania z Janem.
Pamiętam, gdy kilka miesięcy przed śmiercią oznajmił, że już może umierać, bo swoje dzieje spisał.
Pozostajemy z niedosytem, że nie opowiedział wszystkiego.
Nie dramatyzował, pisał prosto, nie oceniał przedstawionych zdarzeń, pozostawiając nam szeroki margines dla własnej ale dość jednoznacznej interpretacji.
Łezka w oku..potem druga i kolejna…
Dziękuję Zosiu za tyle wzruszeń . Historia nadaje się na książkę.
wzruszajace i tęsknota za Dziadkiem,którego znałam tylko 6 lat choć dzięki Wspomnieniom to o wiele wiele dłużej
Niedosyt zawsze pozostaje…
A z tymi literkami dalej się powtarza, ale to jakoś tak ogólnie na stronie, bo widzę że imiona komentujących też tak mają :)))))))
Dziękuję Kochane za towarzyszenie, wspólne przeżywanie , za to że jesteście.
Postaram się opisać dzieje Jana i jego rodziny po powrocie do Polski. Nasze familie się przyjaźnily od wojny i byłam świadkiem wielu wspólnych wydarzeń ..
A na temat zlewania się wyrazów – nie wiem dlaczego tak jest u Ciebie Mario. U mnie wszystko ok. Zgłoszę administratowi.