Tydzień ze Stanisławem Srokowskim ( 6 ).

 Tydzień ze Stanisławem Srokowskim ( 6 )

SrokowskiNienawiśćOkladka.jpg

Autor i okładka książki o której pisałam. Zdj z netu

 

 

Po przeczytaniu „ Nienawiści” Stanisława Srokowskiego,  przeżyciu i ochłonięciu od zawartych tam potworności ,  tak  napisałam do autora.  Pewnie zbyt lirycznie, ale już mnie znacie, inaczej nie umiem.

 

Szanowny Panie Stanisławie.

Ośmielam się tak napisać, bo jest mi Pan szczególnie bliski.

Jestem siostrą Zenona Łukaszewicza, którego króciutką opinię o książce „Repatrianci” zamieścił Pan w przedmowie do „Nienawiści.”

I to mnie ośmieliło do napisania listu.

Urodziłam się w 1947 roku w Gorzowie Wlkp.

Brat odszedł do lepszego świata w 2011 roku i nie mam już szans rozmowy.

Jednak utkwiło w mej pamięci z jakim zachwytem mówił o „Repatriantach”, o Pana stylu, sposobie narracji, i tej ulotnej właściwie niezdefiniowanej  urodzie pióra. Przysłał mi tę książkę, z którą się nie rozstaję. 

Kuzynką naszej babci była Maria Rodziewiczówna, tata miał w sobie tę wschodnią wileńską rzewność i może dlatego jestem wrażliwa na takie jak Pana pisanie . Niezwykłe i magiczne.  Fakty straszliwe można byłoby przedstawić dosadnie, prosto, a u Pana równie ważna jak ciało jest wszechobecna dusza.

Pokazuje Pan wydarzenia postrzegane oczami 8 letniego dziecka unikając infantylności…

Pozdrawiam najserdeczniej

Zofia Konopielko z d. Łukaszewicz

 

I następnego dnia, pewnie jak przystało na pisarza dbającego o czytelnika, a może dotknęłam jakiejś czułej struny, nie wiem,  dostałam taką odpowiedź.

 

Kłaniam się, Pani Zofio,

 

 Zenon Łukaszewicz odegrał w moim

życiu pisarskim poważną rolę, niezwykle

ceniłem Jego wrażliwość i dociekliwość

umysłową, a także takt i kulturę osobistą.

Nie wiedziałem o Jego śmierci,

to smutna wiadomość.

 

Miło mi, że Pani pamięta o mnie,

takie głosy dodają sił w tym trudnym

i pogmatwanym  świecie.

 

Serdecznie Panią pozdrawiam

i życzę dużo dobrego,

Stanisław Srokowski

 

Na ten list jeszcze nie odpisałam, bo może już wystarczy tej korespondencji. A może jednak napiszę, że myślę o Panu i życzę by Pana walka o ujawnienie prawdy tamtych lat była walką wygraną.

Prawda zawsze wypłynie , tylko kiedy? Itd. Itp. Jeszcze pomyślę nad treścią listu…..

A może poczekam na ” Wołyń” film wg tekstów autora. …nie wiem….pożyjemy, zobaczymy…

 

 

 ZenonPoetaObok1960.jpg

Mój brat, Zenon Łukaszewicz..zdj z późnej młodości

 

 

Dzień Zaduszny…

 

PB282326.JPG

 

 

W Dzień Zaduszny żyję wśród duchów moich Bliskich. Czuję, że są obok, wyzwoleni z ziemskich cierpień, a więc szczęśliwi.

I maleńki wojenny braciszek- Wacuś, rezolutny 4 latek , z wielkim trudem wychowywany przez samotną stale pracującą Matkę, która została w ciąży gdy  na początku II wojny światowej Ojca zamknięto w obozie koncentracyjnym. To dziecko ulicy opłakiwane  przez Matkę i moje serce zostało skoszone w 1944 roku w ciągu dwóch dni przez czerwonkę przywleczoną przez sowietów …

I są obok moi Rodzice,  którzy dożyli z trudem bardzo sędziwego wieku i zmarli po prostu „na starość „ …ich prochy na Cmentarzu w Komorowie odwiedzimy dzisiaj…pomilczymy przez chwilę i wrócimy do codzienności…

i Teściowie, którzy przegrali walkę z chorobami, chociaż mogli jeszcze pożyć. Niedawno mieliśmy spotkanie z Lidzbarkiem Warmińskim, gdzie wylądowali po wojnie, i smutki i radości przeżyli i odpoczywają na wzgórzowym  cmentarzu, wśród wielkich drzew i ciszy…

 i Paweł , jedyny brat Mirka, którego życie tak nagle przerwał pijany kierowca . Pochylimy się nad grobem Cmentarza przy Kościele św. Katarzyny i jak zwykle zapytamy dlaczego Boże  Go zabrałeś zostawiając bezradną Rodzinę. A może Ciebie, Boga to w ogóle nie interesuje, a może Ciebie, Boże nie ma….

i wreszcie mój starszy brat- Zenon- żeglujący pod prąd oczekiwań Rodziców, parający się piórem , dziennikarz, literat, krytyk literacki. Gdy nie mógł się odnaleźć w nowym świecie , odszedł właściwie nagle 3 lata temu i teraz świeczkę mogę jedynie zapalić w portalu nekrologi, bo Zielona Góra zbyt daleko, by na grobie….

I są oni Wszyscy, wokół nas i żyją wiecznym życiem, dopóki my żyjemy i jedynie geny, które nam przekazali mogą świadczyć- to nasi najbliżsi…

 

Teksty brata- Zenona Łukaszewicza. Ireneusz Iredyński.

 

Z tomiku Zenona Łukaszewicza pt. „ Mój alfabet albo pstryczki i potyczki” wyd Oficyna Wydawnicza „Ziemia” Warszawa- Zielona Góra, 1993

 

 

 

Ireneusz Iredyński

 

 

 

CAŁKIEM DOBRY KRYMINAŁ

 

 

 

    Wpadła mi ostatnio do ręki wznowiona przez Zakłady Wydawnicze „ Versus” w Białymstoku niewielka powieść kryminalna Umberto Pesco , zatytułowana „ Ryba płynie za   mordercą”. Jest to całkiem przyzwoity” kryminał „ , którego akcja dzieje się w Rzymie w czasach nam współczesnych. Oto detektyw mający „ pozycję majątkową i sławę”, a więc pracujący w oparciu o niezbędnych mu ludzi, współpracujący z porucznikiem Gardenem z policji , zostaje poproszony o ochronę osobistą znanego producenta filmowego, którego ktoś szantażuje , grożąc zabójstwem. Detektyw Pesco przyjmuje zlecenie i czek na dwa miliony lirów. Mają się spotkać dnia następnego. Niestety , do tego spotkania nie dochodzi, bowiem w podrzędnym hoteliku zostają znalezione zwłoki producenta. Rozpoczyna się żmudne śledztwo prowadzone równolegle przez Pesco i jego przyjaciela z policji. Wysuwane są różne hipotezy, przypuszczenia, podejrzenia i przeczucia. Dochodzeniem zostaje objęty coraz szerszy krąg ludzi , na jaw wychodzi niejasna przeszłość denata , który w niewiadomy sposób dorobił się wielkich pieniędzy w Ameryce i powrócił do Włoch. Piękna żona dąży do separacji , on sam żył w odosobnieniu, korzystając z bogatej fortuny . Otacza go aura tajemniczości , a powolne śledztwo stanowi drobiazgową rekonstrukcję wydarzeń , związanych z motywami tego morderstwa. Ale oto zupełnie niespodziewanie zostaje zabity Elegant – człowiek znany detektywowi jako szef gangu, mający na sumieniu wiele wcześniej dokonanych przestępstw. Oczywiście , w epilogu tego utworu znajdujemy wyjaśnienie przyczyn zabójstwa producenta filmowego…

 

     Powieść została napisana językiem literackim o dużej urodzie , ma swoje tempo , wartką akcję i żywe , funkcjonalne dialogi. Jej konstrukcja trzyma się reguł gatunku , choć może sama akcja została zbyt powikłana , ale to przecież jest propozycja dla czytelnika ambitnego , chętnie towarzyszącego intelektualnie poszukiwaniem różnych tropów  przez detektywa Pesco. Słowem – jest to literatura kontynuująca dobre tradycje światowej klasyki „ kryminałów” . Myślę ,że dla higieny naszych szarych komórek warto czasami sięgnąć po tego typu książki , czytane z dreszczykiem emocji i w poczuciu grozy, stanowiące jednak również pewną formę zrelaksowania , odprężenia psychicznego i wartościowej rozrywki.

 

    Ale oto mamy niespodziankę . Pod pseudonimem Umberto Pesco ukrywa się Ireneusz Iredyński , znany polski dramatopisarz , poeta, prozaik, nieżyjący już od kilku lat. Popularność zdobył przede wszystkim dzięki utworom dramatycznym , wystawianym na licznych scenach krajowych , takim jak „ Zejście do piekła” , „ Jasełka –modernistyczne”, „ Żegnaj Judaszu” . Podobnie zresztą dużym zainteresowaniem cieszyły się tomy jego prozy : „ Dzień oszusta” , „ Ukryty w słońcu” , „ manipulacja” czyli zbiór wierszy pt. „ Wszystko jest obok”…

 

       Życie Ireneusza Iredyńskiego było barwne; budował swoją legendę nie tylko twórczością ostrą , kontrowersyjną i niekiedy nihilistyczną , ale również – prowokującym sposobem bycia , niespokojnym i trudnym do ujarzmienia temperamentem . To życie biegło jakby paralelnie do jego oryginalnej twórczości , wypełnione poszukiwaniem tajników ciemnych stron egzystencji , prowadzeniem gry ze światem i samym sobą. Może właśnie dlatego u początków swojej pisarskiej kariery pisywał utwory sensacyjno- kryminalne, publikowane następnie w prasie śląskiej , o czym z pewnością niewielu miłośników jego twórczości wiedziało. A ta powieść , jak pisze w komentarzu Witold Migoń , zrodziła się zapewne z upodobań do wiwisekcji ciemnych sfer ludzkiego życia , zaś pretekstem umieszczania akcji w Rzymie była z pewnością  fascynująca go dziewczyna , która w tym czasie przebywała właśnie we Włoszech i do której co drugi dzień telefonował. „ Włochy były na tapecie – pisze Migoń – piliśmy „ Chianti” , jedliśmy makaron , mapa i słownik były pod ręką”. Nie można się więc dziwić, że w tym utworze zaskakuje znakomita znajomość realiów włoskich i topografii Rzymu.

 

    Ale fakt, że pisarz umieścił akcję tej powieści za granicą i opublikował ją pod pseudonimem , ma jeszcze inne wytłumaczenie. Otóż polska powieść sensacyjno- kryminalna była od powojnia zbyt mocno ograniczona milicyjną , natrętną dydaktyką , krępowała wyobraźnię i nie cieszyła zbyt wielką popularnością. Aby uniknąć tej krajowo- milicyjnej scenerii kilku pisarzy polskich uprawiało tego rodzaju twórczość także pod pseudonimem, żeby wymienić tu przykładowo Macieja Słomczyńskiego jako Joe Alexa , Tadeusza Kwiatkowskiego jako Noel Raniona czy Andrzeja Szczypiorskiego jak Marice,a S. Andrewsa. Oczywiście , to nie było zjawisko snobistyczne lub zamierzona kokieteria czytelnika . To po prostu dawało większe możliwości uwolnienia się od obowiązujących stereotypów , swobodę gry wyobraźni i możliwości ukazywania nieraz głupich i nieudolnych policjantów , których – jak wiadomo – oficjalnie w naszym kraju nigdy nie było.

 

     Pisze o tym szeroko Stanisław Barańczak w swej znakomitej książce , wydanej pt. „ Czytelnik ubezwłasnowolniony” i opatrzonej podtytułem „ Perswazja w masowej kulturze literackiej PRL” , dostępnej mi w edycji paryskiej „ Libelli” z 1983 roku. Autor wiele uwagi poświęca w niej próbom klasyfikacji tego gatunku piśmiennictwa , określając go jako powieść sensacyjna. Tworzą ją : powieść kryminalna, powieść szpiegowska i powieść grozy. Z kolei powieść kryminalna , do której zalicza się utwór Iredyńskiego , ma swoje dwa rozgałęzienia : powieść detektywistyczna i powieść kryminalno- sensacyjna. Barańczak przeprowadza wnikliwa analizę tego typu utworów , egzemplifikując swoje wywody typowymi cechami , znamionującymi poszczególne rodzaje szeroko pojętej powieści sensacyjnej.

 

     Podczas lektury utworu Iredyńskiego zastanawiałem się , do jakiej grupy on przynależy. Sądzę jednak , że zawiera on elementy charakteryzujące kilka odmian prozy tego gatunku. Niemniej , nie deprecjonuje to jego wartości.

 

     Iredyński po śmierci puka do naszych drzwi w swej mało znanej postaci. Otwórzmy je gościnnie. Nie pożałujemy!

 

 

Teksty brata- Zenona Łukaszewicza. Michał Kaziów.

” Mój alfabet czyli pstryczki i potyczki” Zenona Łukaszewicza, został wydany w 1993 roku nakładem Związku Twórczego Pisarzy Polskich. Tomik ten znajduje się w Polskiej Bibliografii Literackiej Instytutu Badań Literackich PAN w Warszawie. Zamieszczam tutaj teksty poszczególnych rozdziałów. Ta opowieść porusza najgłębsze struny emocji, a siła przedstawianego Człowieka dodaje sił, by żyć ….

 

 

 

 

 <<                                Michał Kaziów

 

 

    To człowiek wielkiego formatu, człowiek- legenda. Darzę go szacunkiem i sympatią. Przy końcu wojny stracił ręce i wzrok. Ale nie stracił zaufania do ludzi, nie zwątpił we własne siły i możliwości. Po różnych początkowych kłopotach znalazł serdeczną opiekunkę w osobie, niestety już nieżyjącej, Haliny Lubicz. To ona pomogła mu zdobyć wykształcenie wyższe. W 1972 roku doktoryzował się na  Uniwersytecie Poznańskim na podstawie rozprawy pt. „ Z  zagadnień estetyki oryginalnego słuchowiska”. Jest bowiem znakomitym znawcą tego gatunku radiowego , zwanego przez niego „ teatrem wyobraźni”. Opublikował związane z tym tematem książki : „ Postać niewidomego w oczach poetów” ( Wrocław, 1968), „ O dziele radiowym „ ( Wrocław, 1973) , „ Zielonogórski teatr wyobraźni” ( Zielona Góra, 1980). Jest znawcą jednym z nielicznych w kraju. Przez kilka lat drukował w „ Gazecie Zielonogórskiej” aktualne felietony poświęcone audycjom radiowym, potem grzecznie mu podziękowano.

     Ponadto Kaziów opublikował opowieść autobiograficzną  pt .” Gdy  moim oczom” ( 1986) oraz tom opowiadań ” Zdeptanego podnieść” ( 1988). W obu książkach bohaterami są ludzie niepełnosprawni, którzy nie poddają się jednak swemu losowi, żyją godnie i pracują na miarę swoich możliwości. W opowieści autobiograficznej autor opisał swoje życie : od tragicznego w skutkach wybuchu miny do radości z uzyskanych sukcesów osobistych i zawodowych. Pan Michał, gdy pracowałem w „ Nadodrzu” , potrafił uparcie bronić swoich tekstów, niestety  nie zawsze  słusznie. Zbyt wyraźny jest bowiem w nich ton pewnego sentymentalizmu , łatwej ckliwości, by nie powiedzieć- coś z konwencji melodramatu. Ponieważ należy do ludzi o pogodnym usposobieniu i autentycznym poczuciu żartobliwości, pewnie mi wybaczy, gdy powiem, iż ta jego proza zyskałaby zapewne na artystycznej wartości, gdyby udało mu się pisać ją z chłodnym dystansem wobec własnych przeżyć, nawet z pewnym okrutnym wobec siebie stosunkiem. Mogłaby powstać z tak wyjątkowo przeżytych doświadczeń wielka proza…

      Michał Kaziów należy od 1974 roku do ZLP i trzeba przyznać, że jego koledzy pomagali mu jak mogli. Gdy zabrakło pani Haliny a koledzy zajęci byli robieniem własnych interesów- na pana Michała spadła kolejna, ciężka próba życiowa. Ale wierzę , że i tej sprosta…

 

   PS. Michał Kaziów powrócił do pisania radiowych felietonów w „ Gazecie Lubuskiej”. Cieszę się!. Wreszcie ktoś kompetentny ocenia propozycje programowe zielonogórskiej Rozgłośni PR….>>

 

Nie mogę zapomnieć tego, co przeczytałam…..

Spragniona większej liczby informacji, poszukałam w necie. I tak :

W Wikipedii znalazłam informację , która uzupełnia tekst Zenona. Cytuję : Michał Kaziów urodził się 13 września 1925 r. w Koropcu, zmarł 6 sierpnia 2001 w Zielonej Górze. 5 października 1945 roku , czyli nie pod koniec wojny, jak pisze mój brat, a już po wojnie, na skutek wybuchu miny stracił wzrok i obie ręce.

W 1996 roku za zbiór opowiadań „ Piętna miłości ” otrzymał Lubuski Wawrzyn  Literacki.

 

W wydaniu internetowym Tygodnika Katolickiego Niedzielnego Henryk Szczepański tak pisał o tym niezwykłym człowieku:

<<  Jak rozpoznawać dotykiem, nie używając dłoni.

W świecie Michał Kaziów był pionierem czytania naskórkiem górnej wargi, a przede wszystkim jedynym człowiekiem, który mimo braku oczu i rąk legitymował się tak spektakularnymi osiągnięciami w dziedzinie działalności społecznej i twórczości literackiej. Gdy w 1954 r. w Paryżu na Kongresie Światowej Rady Pomocy Niewidomym spotkali się specjaliści ds. rehabilitacji inwalidów wojennych, stwierdzili, że w innych krajach próby czytania brajla kikutami rąk, podejmowane przez w ten sam sposób okaleczonych kombatantów II wojny światowej, okazały się mało skuteczne. Przypadek Kaziowa był precedensem i stał się inspiracją dla nowych poszukiwań w dziedzinie usprawniania i usamodzielniania weteranów pozbawionych oczu i dłoni. Biografia i osiągnięcia Michała Kaziowa porównywalne są z życiem i sukcesami legendarnej, głucho-niewidomej Amerykanki – Heleny Keller, którą szczerze podziwiał i której przykład był jedną z jego życiowych inspiracji…..

Michał już od pierwszej chwili umiał stworzyć nastrój, w którym nikt nie mógł czuć się skrępowany. Był bezpośredni, a jednocześnie uroczysty i elegancki. Ten przystojny mężczyzna, zawsze w garniturze i wizytowej koszuli, mimo ewidentnych dysfunkcji chętnie rozmawiał, stojąc lub przechadzając się wśród słuchaczy. Nawiązywał bezpośrednie kontakty i niekiedy cytował obszerne fragmenty swoich utworów, zdecydowanie częściej pisanych prozą niż wierszem.
Ludzie pytali nie tylko o warsztat pisarski, ale i o sposoby na życie codzienne, no bo jak można sobie poradzić z myciem zębów albo odbieraniem telefonu, kiedy nie ma się rąk? On cierpliwie opowiadał, a jego głos o ciepłym brzmieniu, zabarwiony kresowym akcentem, zachęcał do jeszcze większej poufałości.
– Gdy mam przed sobą ludzi, wiem, że jeśli zapłaczę, zapłaczę sam. Lecz gdy się uśmiechnę – uśmiechają się wszyscy – zwykł mawiać Michał Kaziów….>>…..

 

 

 

Teksty brata- Zenona Łukaszewicza. Jan Gross.

” Mój alfabet czyli pstryczki i potyczki” Zenona Łukaszewicza, został wydany w 1993 roku nakładem Związku Twórczego Pisarzy Polskich. Tomik ten znajduje się w Polskiej Bibliografii Literackiej Instytutu Badań Literackich PAN w Warszawie. A oto fragment zatytułowany ” Jan Gross.” , który zamieszczam tutaj  w całości.

 

 

 

 

<< Jan Gross

 

Gorzowski satyryk i fraszkopisarz, autor tomików „ Z przymrużeniem oka” i „ Szczypta swawoli” oraz ładnej książeczki dla dzieci z wierszykami o zwierzętach. Powszechnie też znany z przedsiębiorczości : okazał się rekordzistą w załatwianiu i odbywaniu spotkań autorskich w gorzowskich wsiach i miasteczkach, uzyskując wyraźną przewagę nad członkami ZLP. Jak przystało na satyryka średniej klasy, jest raczej człowiekiem poważnym. Gdy wydał swój tomik fraszek, powiadomił mnie, iż dostanę go w prezencie pod warunkiem, że napiszę pozytywną recenzję. Obaj dotrzymaliśmy słowa, choć niektóre moje opinie nie były zbyt entuzjastyczne.

 

 

Korespondencja

 

Szanowny Panie  Redaktorze

 

   W Magazynie GN nr 194 ( z dnia 4-6.X.1991) Zenon Łukaszewicz drukuje kolejny „ Mój alfabet”. Jest też wzmianka o mnie. Ze zdziwieniem przeczytałem fragment dotyczący mojej osoby: „ gdy wydał swój tomik fraszek, powiadomił mnie, iż dostanę go w prezencie pod warunkiem, że napiszę pozytywną recenzję”. W tym miejscu- mówiąc delikatnie- Zenon Łukaszewicz mija się z prawdą. Dając tomik do recenzji prosiłem Z. Ł. aby, jeśli mu się nie spodoba nie pisał żadnej recenzji.  Ale w tej sprawie nie zamierzam rozdzierać szat. W wersji przedstawionej przez Zenona Łukaszewicza wyszło to bardziej barwnie. Fantazja góruje nad rzeczywistością . Ale to nie jest powodem, że piszę ten list do Redakcji,

     Zauważyłem, że w tekstach dotyczących innych autorów Zenon Łukaszewicz skrupulatnie wylicza ich dokonania literackie. Szkoda, że zabrakło mu konsekwencji przy omówieniu mojego dorobku. Wymienił jedynie trzy pozycje książkowe ograniczając się do podania jedynie dwóch tytułów. Zupełnie pominął moje  trzy zbiory : „ Rodacy przy pracy”, „ Małe ZOO na wesoło”, „ Sprytny szarak”. Tomik „ Rodacy przy pracy” był recenzowany w „ Nadodrzu” nr 18 ( 649) z dnia 6-19.XI.87 r. przez Małgorzatę Kowalską –Masłowską i ….Zenona Łukaszewicza ( sic!) w „Gazecie Lubuskiej” nr 72 z dn. 26-27.IIII.88r. „Małe ZOO na wesoło”- recenzja w Magazynie „ Gazety Lubuskiej” nr 48 ( 9588) z dn. 26-27.II.83 r.” Sprytny szarak”- informacja w „ Gazecie Gorzowskiej” nr 35 ( 546) z dn. 31.08.90 r. Nie może więc Zenon Łukaszewicz twierdzić, że o tych pozycjach nie wiedział. W „ Alfabecie” nie figurują też następujące książki, których jestem współautorem: „ Coś w tym jest”, „ Zbiór wierszy okolicznościowych dla klas I- III, „ Aforyzmy w aforyzmach”. W tym przypadku trudno mieć pretensje, bo autor „ Alfabetu” o tych pozycjach mógł nie wiedzieć.

     Nie rozumiem czemu moje osiągnięcia twórcze  zostały przez pana Zenona Łukaszewicza pomniejszone o połowę. Mimo to dziękuję mu, że mnie w ogóle raczył zauważyć.

                                                    Jan Gross.>>

Teksty brata- Zenona Łukaszewicza. O Marii Przybylak.

O Marii Przybylak wspomina Zenon Łukaszewicz na stronie  157 tomiku zatytułowanego

” Mój alfabet czyli pstryczki i potyczki” który był wydany w 1993 roku nakładem Związku Twórczego Pisarzy Polskich. Tomik ten znajduje się w Polskiej Bibliografii Literackiej Instytutu Badań Literackich PAN w Warszawie.

Tekst załączam w całości, myśląc o  przyjaznej mi i bliskiej gorzowiance, która spędziła swoje życie zawodowe w „ Stilonie”, wielkim, nowoczesnym zakładzie, znanym ongiś nie tylko w Polsce ale i na świecie , który w ramach naszych przekształceń ustrojowych przeszedł w obce ręce a wkrótce potem został zlikwidowany ….I tutaj zacytuję słowa mojego brata :  „ jakoś smutno się zrobiło…”

 

 

 << Maria Przybylak

 

 

    Nazywa siebie robotnicą pracującą, choć już dawno odeszła na emeryturę z Gorzowskich Zakładów Włókien Sztucznych. Z tym miastem jest związana od 1953 roku, ale urodziła się w Nowosielu, na terenie właśnie byłego ZSRR.

      W swoich wierszach prostym, nieporadnym piórem próbowała opisać głównie trudy pracy fizycznej, a nawet procesy technologiczne w jej fabryce. Stąd debiutancki tomik wierszy, wydany w Bibliotece Literackiej Gorzowskiego Towarzystwa Kultury w 1980 roku, jest zatytułowany „ Polimer granulowany”. Jak przystało na poetkę – amatorkę, nie uprawia liryki wysublimowanej, iskrzącej się bogactwem metafor. W prostych, nieraz nieporadnych strofach , ujawnia swoje przeżycia, obserwacje, snuje marzenia. Często sięga do własnych przeżyć i dramatycznych doświadczeń. W opublikowanym przez Robotnicze Stowarzyszenie Twórców Kultury zbiorku pt. „ I ciągle jestem do nazwania „ ( Warszawa 1984), poetka wyznaje : „ Przyjacielu / pisanie jest / podróżą /  mojego wnętrza….” . I tak jest rzeczywiście – autorka lirycznych obrazów nie tylko opisuje świat dookolny, lecz również stara się wyartykułować swoje bogate „ ego”.

    Przez kilka lat, Maria Przybylak, której  twórczość należy postrzegać przede wszystkim w kategoriach socjologicznych interesującego zjawiska, a nie jako wytwory artystycznie dojrzałej  mowy wiązanej, była działaczką gorzowskiego ośrodka Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury i co roku organizowała w zakładowym ośrodku wczasowym w Lubniewicach kilkunastodniowe „ warsztaty poetyckie”. Pomimo  jej licznych zaproszeń , niestety nie udało mi się uczestniczyć w lubniewickich imprezach. Pani Maria była srogo zagniewana, aż wreszcie przestała słać zaproszenia….Dziś, gdy mógłbym pojechać, jest już za późno. Zabrakło pieniędzy na tę działalność o zasięgu ogólnopolskim , a i sam zakładowy ośrodek jest zapewne w likwidacji po tym, gdy w zakładach gościł były premier Bielecki i gniewnym głosem wyraził zdziwienie, że „ Stilon” , przeżywający kłopoty produkcyjne i finansowe, stać na wydatki na tzw. sferę socjalną. Nie mnie komentować to wydarzenie, choć jakoś smutno się zrobiło…>>

Teksty brata- Zenona Łukaszewicza. Henryk Krysiak.

Mój alfabet czyli pstryczki i potyczki” Zenona Łukaszewicza, został wydany w 1993 roku nakładem Związku Twórczego Pisarzy Polskich. Tomik ten znajduje się w Polskiej Bibliografii Literackiej Instytutu Badań Literackich PAN w Warszawie. Na stronach 94-97 mój brat opowiada o Henryku Krysiaku. Chcę ocalić od zapomnienia tego niebanalnego człowieka, zdolnego, o poplątanym życiorysie i ostatecznie tragicznym losie i dlatego wrzucam w całości ten tekst.

Zastanawiam się nad tym, jak dalece sami układamy sobie życie, kierujemy swoimi dziejami a może jesteśmy tylko liściem , który kiedyś spada i miota nim wiatr po bezdrożach…….

 << Henryk Krysiak

 

  Mało go  kto z pewnością pamięta , nie wie, iż w dziejach gorzowsko- zielonogórskiej prasy codziennej jego nazwisko w minionych latach pojawiało się dość często, sygnując teksty publicystyczne i reportażowe. Poznałem go bodajże we wczesnych latach sześćdziesiątych , gdy jeszcze redagowałem „ Stilon Gorzowski”- gazetę zakładową, obejmującą jednak swoim zasięgiem miasto, a zwłaszcza jego problemy kulturalne. Przyjechał z Łodzi z dyplomem inżyniera  włókiennictwa i został asystentem dyrektora naczelnego Gorzowskich Zakładów Włókien Sztucznych „ Stilon”. Była to niezła fucha, bardziej reprezentacyjna aniżeli pracochłonna. I odpowiadała mu w zupełności , gdyż daleki był od technokratycznych aspiracji. W imieniu dyrektora udzielał  informacji prasie , reprezentował go na różnych konferencjach i imprezach. Od razu zauważyłem, że ze względu na wszechstronne zainteresowania humanistyczne właśnie taka praca najbardziej mu odpowiada, nie związana bezpośrednio z produkcją. Do tego miał odpowiednie predyspozycje – zawsze elegancko ubrany, elokwentny, umiejący wzbudzić zaufanie. W krótkim czasie zaczął pisywać na różne tematy w mojej gazecie, został członkiem kolegium redakcyjnego, żywo uczestniczył społecznie w redagowaniu pisma, chociaż i upominanie się  wyższe honoraria nie było mu obce. Po prostu był pragmatykiem , cenił swoje możliwości, dopracowywał się coraz lepszego, sprawniejszego pióra. Z czasem też zdałem sobie sprawę, że jest to człowiek obdarzony talentem dziennikarskim i literackim, że z konieczności i bez zbytniego entuzjazmu przebywa w tym zakładzie , którego produkcja tak naprawdę go zbytnio nie interesuje. Ale zarazem pełnienie funkcji reprezentacyjnych w owym okresie prosperity zakładu wymagało uczestniczenia w suto zakrapianych alkoholem przyjęciach, organizowanych dość często dla miejscowych władz i gości z łódzkiego zjednoczenia lub z jakiś resortowych ministerstw. I Henryk Krysiak ani się spostrzegł , jak zdołał się przyzwyczaić do tego wystawnego trybu życia , do tych hojnie serwowanych koniaków, jak uzależnił się od alkoholu. Nie dostrzegł w porę wynikających stąd zagrożeń dla zdrowia.

     Poznaliśmy się bliżej podczas pewnej eskapady za miasto. W tymże bowiem czasie w podgorzowskiej Kłodawie mieszkał Zygmunt Trziszka , późniejszy dziennikarz „ Gazety Zielonogórskiej „ i autor wielu książek prozatorskich. Był tam nauczycielem, kiedyś jego debiutancki tekst wydrukowałem w „ Stilonie Gorzowskim „. Gdy zjawił się w redakcyjnym pokoju podczas kolejnej wizyty, a był przy tym akurat Henryk Krysiak , zgadaliśmy się iż warto by było się udać w zbliżającą się sobotę na wiejską zabawę do Kłodawy, aby zobaczyć jak też bawią się ludzie na wsi. Decyzja zapadła. I oto w późne sobotnie popołudnie , wsiedliśmy z Henrykiem d taksówki , aby udać się do Kłodawy. Na miejscu rachunek opiewał gdzieś na około 300 złotych i został uregulowany przez mego współtowarzysza podróży pod warunkiem , że kiedyś zwrócę mu połowę kwoty. Niestety, nigdy już nie nadarzyła się ku temu sposobna okazja…

    Świetlica w Kłodawie była wspaniale ozdobiona kolorowymi lampionami, Zygmunt Trziszka z żoną czekali już przy stoliku, dużo dobrego jadła i wódki. I wcale niezły zespół muzyczny. Zygmunt tańczył prawie cały czas z żoną, my- zdani tylko na siebie, gdyż jakoś dziwnie nie było przy sąsiednich stolikach urodziwych dziewcząt do tańca- rozmawialiśmy na luzie o literaturze, o własnych fascynacjach twórczością wybitnych pisarzy. Krysiak był bardzo oczytany i wygłaszał kompetentne opinie. Rozmowa z nim należała do prawdziwych przyjemności. Zarazem uznaliśmy, że nie będziemy wznosić specjalnych okazjonalnych toastów , tylko po prostu każdy z nas może napełniać sobie kieliszek gorzałą, kiedy tylko zapragnie. Obserwując kątem oka salę, dostrzegłem zarazem, że Krysiak coraz częściej sięga po flaszkę. Było to tempo zbyt duże nawet dla mnie, na miarę ówczesnych możliwości. Faktem jest, że ranek powitaliśmy w mieszkaniu Trziszki w raczej żałosnej kondycji. Chociaż Krysiak, młodszy ode mnie, jakby lepiej zniósł tę zabawę….

   Wkrótce potem wyjechałem do Zielonej Góry, a niebawem przyjechał  do niej Henryk. Rozwiódł się, porzucił intratną pracę, zapragnął zawodowo „ załapać” się w dziennikarstwie. Niestety, ciągnęła się już za nim legenda tęgiego pijaka. I chociaż nieźle znał się na ekonomii , sprawnie władał piórem, miał spore kłopoty z uzyskaniem etatu. Przez pewien czas był przedstawicielem „ Trybuny Ludu” , a później dostał się do „ Gazety Zielonogórskiej „, gdzie opublikował sporo tekstów publicystycznych chyba niezłej jakości. Niestety, zbyt częste alkoholowe periody powodowały zaniedbywanie dziennikarskich obowiązków i po pewnym czasie Krysiak musiał opuścić redakcję. To jednak nie opamiętało go- było już po prostu za późno. Pił coraz więcej, chodził coraz bardziej zaniedbany , niedożywiony, a jego mieszkanie przy Ptasiej coraz bardziej przypominało melinę. Przy końcu życia egzystował na marginesie środowiska. Żył zapewne już tylko z tego, co udało mu się sprzedać. Pewnego razu, po dłuższej libacji z pewnym zielonogórskim fotoreporterem , serce Henryka Krysiaka zatrzymało się na zawsze. I nawet nie wiem, czy jego zwłoki spoczywają na miejscowym cmentarzu. Odszedł w pełni sił twórczych człowiek zniszczony przez alkohol, o niewątpliwych zdolnościach dziennikarskich i nieprzeciętnej inteligencji. A przecież mógłby zostać  wybitnym publicystą, znanym reporterem lub znakomitym redaktorem funkcyjnym. A może znanym i uznanym pisarzem?

     A tak, pozostawił p sobie  wiele tekstów , opracowanych niekiedy na kanwie własnych doświadczeń, m. in. cykl przejmujących relacji o dramatycznych przeżyciach alkoholika, opublikowanych w „ Stilonie Gorzowskim „ już po moim wyjeździe z Gorzowa, niezły reportaż „ Jeden dzień inżyniera”, wyróżniony w konkursie ogólnopolskim na reportaż o tematyce współczesnej, związanej z regionem zorganizowanym przez Komitet Organizacyjny „ Święto Prasy” , Wydział Kultury WRN, oddział ZLP, LTK i redakcję „ Nadodrza” w 1976 roku. I pozostał  pewien reportaż…Zbigniewa Ryndaka, którego bohaterem jest właśnie Henryk Krysiak. Będąc już na rencie, zaprosił do siebie Ryndaka, ten wziął pół litra wódki i magnetofon. I nagrał wstrząsającą relację Henryka  własnej poplątanej biografii. Tekst Ryndaka, zatytułowany „ Aria na strunie G” został po latach również nagrodzony, a następnie w wersji skróconej i poprawionej opublikowany w jednym z magazynowych wydań „ Gazety Nowej”, tym razem pod tytułem „ Inna barwa księżyca”. >>

 

List do bratanka, Jacka Łukaszewicza ( 2 )

List do bratanka, Jacka ( 2)

Jacku!

W czasie naszego zielonogórskiego , jedynego takiego spotkania , kiedy to  żegnaliśmy Zenona,  z wielką przyjemnością słuchałam Twoich krótkich opowieści o Twoich Synach. Jaki dumny byłeś , że są dorośli, mądrzy i  świadomi swojego miejsca na tym łez padole. I ja słuchając , podwójnie dumna byłam, gdyż to Wnuki mojego Brata, ukochanego, chociaż jakże niepokornego. To moja krew, nasza krew…zachowałam ich zdjęcia , które zamieścił mój Tato, a Twój dziadek Wacek w naszym albumie. Jedno z chrztu Tomka, niemowlak to niewielki jeszcze, spod jakiegoś ozdobnego nakrycia wystają gołe stópki. Wzruszające….I nadaliście mu  imię – Tomasz. Toż to nasze, rodzinne. Twój pradziadek Łukaszewicz, ojciec Wacława, który z kolei był ojcem  Zenona nosił to piękne imię męskie. I drugi syn- Dominik- wszystko jak widzisz pamiętam….

A oto te zachowane u nas zdjęcie….Pozdrawiam Ciebie  , myślę o Tobie, o Was dalekich ale bliskich sercu…ciocia zosia

 

JacekTomekChrzest.JPG

 

Australia, Sydney. Chrzest Tomka.

Teksty brata-Zenona Łukaszewicza. Kazimierz Jankowski.

O Kazimierzu Jankowskim wspomina Zenon Łukaszewicz na stronach 61- 82 tomiku pt.

” Mój alfabet czyli pstryczki i potyczki” (wyd. w 1993 roku nakładem Związku Twórczego Pisarzy Polskich ). Tomik ten znajduje się w Polskiej Bibliografii Literackiej Instytutu Badań Literackich PAN w Warszawie.

Tekst ten ( jak i inne z „ Alfabetu…” ) załączam w całości.  Czytam z podwójnym wzruszeniem, bo po pierwsze napisał go mój brat i teraz w miarę upływu lat coraz bardziej doceniam silne związki Zenona z tymi ziemiami, gdzie przyszłam na świat a wreszcie po trzecie w Gorzowie mam bliską mi Osobę, która spędziła swoje życie zawodowe w  nieodżałowanym „ Stilonie”, niegdyś chlubie miasta i kraju…. 

 

 

 

 << Kazimierz Jankowski

 

 

 

   Skromny poeta- amator, na co dzień pracownik gorzowskiego „ Stilonu”. Urodzony w 1945 roku w Siedlcach, w 1959 roku zamieszkał w grodzie nad Wartą. Związał się z Robotniczym Stowarzyszeniem Twórców Kultury oraz Gorzowskim Towarzystwem Kultury. Obdarzony niewątpliwym talentem poetyckim, początkowo nieporadnie a później coraz kunsztowniej zapisywał swoje liryczne teksty, poświęcone głównie trudowi pracy, jej etyce i kształtowaniu ludzkich postaw w tej codziennej mozolnej egzystencji. W licznych utworach , publikowanych w wielu czasopismach. podejmuje tak ważkie problemy , jak powinności obywatelskie, szeroko pojmowany patriotyzm , śląc humanistyczne przesłania. Ale w tym jego poezjowaniu nie znajduję pompatycznego zadęcia, frazeologii i pustosłowia. Jeśli demaskuje obłudę i fałsz, sprzeciwia się złu w jego różnych postaciach, to czyni to dyskretnie , z jakimś wewnętrznym, pełnym smutku ale i protestu, nastrojem.

      Kazimierz Jankowski w 1983 roku wydał arkusz poetycki w Bibliotece Literackiej GTK, zatytułowany „ Apelacja”. W zawartych w nim utworach odwoływał się do fundamentalnych wartości etycznych, obowiązujących człowieka. Z pewną satysfakcją byłem redaktorem jego debiutanckiej publikacji. Później, w 1989 roku, również w oficynie Gorzowskiego Towarzystwa Kultury ukazał się jego kolejny tomik pt. „ Napięta struna czasu”. Trzeba dodać, że dwa lata wcześniej nakładem RSTK w Poznaniu wydał Jankowski poemat „ Robotnicy”, zaś w 1988 roku , także w Poznaniu, tomik „ Słowa niekochane”. We wszystkich tych utworach jest wierny etosowi robotniczego trudu, w imię uczciwości zwalczając poetyckim słowem pozory moralności i fałszywe wartości czasu realnego socjalizmu. Jest jednym z nielicznych utalentowanych artystów pochodzących ze środowisk wielkoprzemysłowych.

    W 1992 roku- przy pomocy „ Stilonu”, w którym nadal pracuje – wydał kolejny zbiorek wierszy pt. „ Słowa w drelichu”, opatrzony przychylnym wstępem Zdzisława Morawskiego. Był to jeden z ostatnich opublikowanych tekstów gorzowskiego „ księcia poetów” przed jego nagłym zgonem. Co zaś do tomiku Jankowskiego, to potwierdzają się moje wysokie oceny poziomu twórczości tego pracowitego człowieka. >>

 

 

 

 

List do bratanka, Jacka Łukaszewicza. ( 1 )

Jacku!

To ja, Twoja ciocia Zosia, siostra Twojego Ojca.

Minęły właśnie dwa lata, gdy się spotkaliśmy przypadkowo w Zielonej Górze. 

Jednak chyba nic nie jest dziełem przypadku.

A było tak: W sierpniu całkiem niespodziewanie dla nas mój Brat a Twój Ojciec wybrał wolność. Tak długo narzekał  na swój stan zdrowia ,  że się do tego powoli przyzwyczajałam , a w końcu przestałam Mu dowierzać. I wydawało się , że dożyje bardzo sędziwego wieku w tej chwiejnej równowadze pomiędzy pełnią sił witalnych a starczym zniedołężnieniem. Jak się okazało, nic bardziej mylnego pod tym naszym słońcem . Gdy się dowiedział o poważnej chorobie swojej ostatniej żony, zrobił zręczny unik. Po prostu wykonał nagły zwrot i odszedł sobie  w zaświaty. Nie mogliśmy być na pogrzebie, bo ja bawiłam na tureckim Wybrzeżu Egejskim , kontemplując „ Obłęd „ J. Krzysztonia, książkę, którą kiedyś mi polecał . Przed wyjazdem odwiedziłam bibliotekę , jak zwykle sama sobie wybierałam książki z regałów, co uwielbiam i nagle stanęłam przed jednym z nich , wyciągnęłam ręką i wyjąłem jedną z książek. Okazało się, że jest to ta, o której mówił kiedyś Brat. Wtedy  inne sprawy przysłoniły tę poradę i ożyła teraz. Tak jakby w tym momencie podał mi ją Zenon…czyż nie można przywiązywać wagi do tego wydarzenia. Dopiero potem się dowiedziałam, że właśnie o tej godzinie, w tym dniu opuszczał nasz ziemski ląd.

 I w tej Turcji, siedząc na plaży z twarzą zwróconą na zachód, gdzie pozostał mój gorzowski port rozmyślałam o tym, jak Odys, z którym w pewnym momencie identyfikował się autor tej książki, wędruje po świecie w poszukiwaniu swojej  Itaki. I widziałam tę swoją Itakę, opuszczony przed ponad 40 laty gorzowski brzeg Warty, ale wiedziałam, że już tego portu nie ma i nikt nie będzie witał…..

…Ty nie zdążyłeś na pogrzeb Ojca ze swojej drugiej ojczyzny – Australii.

    I oto nagle, gdy nastał wrzesień , razem zjawiliśmy się w Zielonej Górze.   Przecież nie mieliśmy ze sobą kontaktu, żadnej wiedzy o sobie. I  zupełnie przypadkowo nastąpiło tam nasze spotkanie, Jacku. …jedno z nielicznych naszych spotkań. Może zaaranżował je z zaświatów Zenon, może los albo tylko tak  same się ułożyły te wydarzenia…nie wiem, ale przeczuwam czyjąś ingerencję….

Tak więc były odwiedziny cmentarza z maleńkim grobkiem w którym złożono urnę z prochami Zenona, wielokrotne odczytywanie napisu na  tabliczce : Zenon Łukaszewicz 14.05.1934- 18.08.2011..Dziwnie się tam poczułam. W głowie mi się tliło niedowierzanie, czy  to aby prawda że sobie odszedł na stałe, przychodziły myśli niosące  podejrzenia, że to  fikcja jakaś. Że to odejście, to jakby żarcik  mojego Brata. Lubił lekkie, niefrasobliwe żarty , bywał wesoło przekorny a w przeszłości zdarzały się  już  Jego tajemne znikania…

A potem spotkaliśmy się  z Tobą, Jacku na  zielonogórskim rynku. Ujrzałam dojrzałego mężczyznę , ostatnio oglądałam Ciebie gdy jeszcze byłeś studencikiem Sydneyskiej Szkoły Filmowej i wybierałeś się na roczne studia do Paryża . Od tej pory minęło tyle lat….

Tak więc teraz ujrzałam dojrzałego  mężczyznę  , widziałam duże podobieństwo do  Gertudy Fajger- Łukaszewicz- Twojej matki , ale bez trudu znalazłam oczy mojego Brata, jego urok, ciepły uśmiech i miłe ba nawet słodkie , choć nieprawdziwe słowa :  „ jak młodo i pięknie ciocia wygląda” . Miło mi się  zrobiło, nie przeczę, bom takich słów dawno nie słyszała…

Opowiadałeś o starej flanelowej koszuli swojego Ojca, którą zabrałeś z Jego mieszkania, gdy ostatnia żona Zenona Ciebie tam zaprosiła byś zlikwidował jego ciuchy, zbiory książek i czasopism. Miałeś żal, że ta koszula została wyprana, że nie zachował się na niej zapach ciała Ojca. Miałeś ją na sobie w czasie tego spotkania. Potem jeszcze opowiadałeś o swojej matce, która odeszła 8 lat temu. Ona tak bardzo Ciebie kochała…byłeś jak umierała. Wiem coś o tym, wiem jak człowiek się czuje patrząc na śmierć ukochanej osoby…Potem uciekaliśmy w tzw. luźne tematy. Włodek Piwowarczyk, mąż mojej kuzynki , który uczestniczył w spotkaniu opowiadał o swoich przygodach z filmem. I zrobiło się w końcu takie wczesnojesienne pogodne spotkanie….

Oczywiście było  piwo, zdjęcia , rozstanie…

Potem jeszcze raz się spotkaliśmy, odwiedzaliśmy ostatnią żonę Zenona- Inkę w szpitalu. Poważnie chora była, ale sprawiliśmy jej wyraźną przyjemność…. smutna była i cierpiąca, ale gdzieś na dnie tego co mówiła wyczułam  jakby pewną ulgę, że będąc w szpitalu  nie zostawiła Zenona samego i bezradnego. To on pierwszy odszedł. A może ja to tak odbierałam, bo takie myśli i do mnie przychodzą. Jak to będzie ze mną i mężem moim….

Przy pożegnaniu wymieniliśmy  adresy mailowe, niestety Twój okazał się niestrawny  dla mojego komputera, czy portalu, gdyż mój list wrócił…Tak więc pozostała tylko ta droga. Może to droga tylko w jedną stronę, bo Ty nie zaglądasz, ale próbuję. Myśląc także o Tobie i Twoich Synach piszę tego bloga- jak to się w Polsce mówi i piszę też ten list do Ciebie.

Pozdrawiam Ciebie z dalekiej Polski , gdzie już nie ma Twojego portu, ale przetrwał w naszych sercach…ciocia Zosia

 

JacekWłodek2011ZG.JPG

 

 

 

 

 

z Jackiem i Włodkiem Piwowarczykiem.JPG

 

 

Jacek po lewej. 11.09.2011- Zielona Góra.